KULTURA NA RAUSZU:  Wino pod Grunwaldem
rys. Wit Konopacki

KULTURA NA RAUSZU:
Wino pod Grunwaldem

Paweł Soszyński

Wiele napisano o Grunwaldzie. Historycy prześcigają się w barwnych opisach rycerskiej mody i niuansach zwycięskiej strategii. Niewiele mówi się jednak o tym, że pola grunwaldzkie spłynęły nie tylko krwią, ale i winem

Jeszcze 2 minuty czytania

Jan Długosz, którego ojciec dzielnie walczył pod Grunwaldem, zawarł w swoim opisie bitwy z 15 lipca 1410 roku wyjątkowo interesującą scenę: oto po zwycięskiej potyczce pole, usłane trupami, chorągwiami pokonanych zakonników, poorane przez końskie kopyta, zmywa fala pruskiego wina. W jego „Rocznikach” czytamy: „Były nadto w obozie i na wozach pruskich liczne beczki wina, do których po pokonaniu wrogów zbiegło się znużone trudami walki i letnim skwarem wojsko królewskie, aby ugasić pragnienie. Jedni rycerze gasili je czerpiąc wino hełmami, inni rękawicami, jeszcze inni – butami. Ale król polski Władysław w obawie, by jego wojsko upojone winem nie stało się niesprawne i łatwe do pokonania [...] kazał zniszczyć i porozbijać beczki z winem. Gdy je na rozkaz królewski bardzo szybko rozbito, wino spływało na trupy poległych, których na miejscu obozu było wiele i widziano, jak zmieszane z krwią zabitych ludzi i koni płynęło czerwonym strumieniem aż na łąki wsi Stębarka”.

Ta gargantuiczna wizja ujęta jest oczywiście w ramę kronikarskiej opowieści o (tu wyjątkowo) rozważnym królu i dzielnej armii: dzięki niej bardzo lubimy Władysława – przynajmniej jako przewidującego wodza. Można by jednak, porzucając kanoniczne reguły, które zresztą i sam Długosz często uchylał, pofantazjować chwilę o tym, co kronikarz przemilczał. Przemilczał chyba słusznie, ale to milczenie jak zwykle dużo nam mówi. Z ciszy tej – ciszy dziejów, ale i pewnego stylu – dobiega do nas przecież, chcemy tego bardzo, głośna wesołość. Kto czerpie wino hełmem, a wreszcie butem, ten jest – także z racji samej poetyki swojego gestu – przepełniony radością. Długosz nie wdaje się tu w szczegóły, hełmy i buty pełne wina stosuje raczej jako literacki chwyt, żywiołowy element gawędy historycznej, zmierzającej do niezwykłego obrazu (zawierającego iście homerycką woltę): potoku wina sięgającego horyzontu. W ten sposób w warstwie fabularnej rozładowuje on napięcie zbudowane wcześniej, w trakcie opisu bitwy. Cała ta sekwencja tworzy więc bardzo kunsztowną, dramaturgiczną całość napisaną z godną pozazdroszczenia świadomością literackości przekazu historycznego.

ciekawostka: tanie wino „Grunwald” / portal winka.netCo jednak działo się przed rozbiciem beczek? Od Długosza wiemy, że Jagiełło nie przepadał za alkoholem. Nie przeszkadzało mu to, by uczestniczyć w mocno zakrapianych ucztach na swoim dworze, po których sypiał do południa. A więc prawdopodobnie nie pił, ale pić pozwalał. Skoro sypiał do południa, to chyba też z dużą przyjemnością picie obserwował. A może pił? Tylko czemu Długosz miałby kłamać? Na pewno nie dla polepszenia wizerunku władcy, skoro w swoim dziele zdarza mu się powiedzieć, że „człek to płytkiego rozumu i małych zdolności”. W opisach 15 lipca 1410 roku zmienia nieco zdanie, choć i tu nie oszczędza króla, złoszcząc się na to, że po zwycięstwie nie wyruszył od razu na Malbork (z zarzutem tym nie zgadzają się zresztą późniejsi historycy).
Długosz najwyraźniej miał z polsko-litewskim królem problem. Głównie chodziło o Litwę, a właściwie o „knieje Litwy” – określenie, w którym kronikarz zawarł istotę swych wątpliwości. To echem tych „kniei” były zapewne baranie skóry, w które Długosz z zapamiętaniem ubiera Jagiełłę, konfrontując królewską modę z haftowaną toaletą dworu. Jagiełło był dla Długosza – i ma być dla nas – przede wszystkim dzikusem z barbarzyńskiego (dopiero co ochrzczonego) kraju na rubieżach chrześcijańskiego świata (wypada dodać, że Długosz był rzecznikiem niechętnego królowi Zbigniewa Oleśnickiego, który wcześniej zapewnił kronikarzowi edukację). Do wizerunku dzikusa pijaństwo doskonale pasuje. Skoro więc Długosz pisał, że Jagiełło nie pił, to należy mu wierzyć.

Co innego polski dwór oraz polskie rycerstwo. Historia polskich gorzelni sięga właśnie XV wieku. To wtedy stały się one ważnym elementem folwarcznego przemysłu. W okolicach 1400 roku wódka przestała być w Polsce jedynie lekarstwem. W dokumentach sądowych Sandomierza z 1405 roku znajdujemy pierwszą wzmiankę o polskiej okowicie pitej dla przyjemności. Tak więc od samego początku była ona źródłem obywatelskich problemów. Dwór rządził się innymi prawami, podobnie domy możnowładców i choć prawdziwy alkoholowy boom nastał pod koniec panowania Jagiellonów, to także w czasach założyciela dynastii za kołnierz nie wylewano. Wino, miód pitny, piwo, wódka „szynkowa”  (prymitywna odmiana dzisiejszej czterdziestoprocentówki, popularna szczególnie wśród chłopów) – znajdowały wielu amatorów i miłośników jeszcze przed okrzepnięciem XVI-wiecznej demokracji szlacheckiej. Gall Anonim przy okazji spisywania legendy o Cyrylu i Metodym wspomina o słabym piwie, jakim świętych podjął w swoim zamku król Piast. Cytowany już Długosz właśnie w piwie upatrywał główny napój Polaków: „Ma jednak kraj polski napój warzony z pszenicy, chmielu i wody, po polsku «piwem» zwany, a gdy nic nadeń lepszego ku pokrzepieniu ciała, jest nie tylko rozkoszą mieszkańców, lecz i cudzoziemców wybornym smakiem”. O tym, że piwo było u nas wyjątkowo popularne, świadczy również fakt, że w pierwszym dziele systematyzującym polską ortografię, a opublikowanym przez Akademię Krakowską (1440), zamiast „Ala ma kota” czytamy: „Pan Paweł pije pyszne piwo”.

Polski miód pitny opisuje już hiszpański podróżnik, sefardyjski Żyd Ibrahim Ibn Jakub handlujący z plemionami słowiańskimi jeszcze przed 966 rokiem (on też pierwszy wymienia w swoich zapiskach nazwę Kraków oraz imię króla Mieszka I – „władcy północy”). Władysław Jagiełło rozpowszechnił w Polsce miód litewski „lipiec” i to jego spożycie musiał obserwować, siedząc wraz z kompanami długo w noc, co Długosz kwituje wymownym: „ech”. Co innego wino. W Polsce właściwie pędzono wina owocowe podawane do deserów. Wino z winogron pojawiło się wraz z chrześcijaństwem jako obowiązkowy element liturgii, ale w XV wieku, a szczególnie na jego początku, nie było częstym gościem na świeckich stołach. Serwowali je monarchowie oraz biskupi – prawdziwe wino miało więc w sobie coś niezwykle odświętnego, jego smak związał się na stałe w wyobrażeniu polskiego średniowiecza ze szlachetnością podniebienia.

Pruskie wino znalezione na polach Grunwaldu musiało być więc dla wojska prawdziwym frykasem. Pito je hełmami nie tylko z pragnienia, nawet jeśli – jak chcą autorzy średniowiecznych książek medycznych – wodę uważano za substancję wrogą dla ludzkiego organizmu, niezdatną do picia w dużych ilościach. Czy polskie, a właściwie polsko-litewskie (rekrutujące się w końcu także i z innych nacji) wojsko upiło się pod Grunwaldem? Na to zasadnicze pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Oczywiście, zapewne tak; choćby dlatego, że Władysław porozbijał w końcu beczki (hełmy i buty Długosza też o czymś świadczą). Prawdopodobnie upiło się także dlatego, że już wcześniej, tkwiąc w lesie, coś popijało (upał, woda niezdrowa itd.). Ostatecznie upiło się dlatego, tak przynajmniej to rozumiem, że Długosz, odmalowujący tę dziwną wizję: pobojowiska utopionego w winie, niejako przyzwala nam na inne widzenie: rycerskich Dionizji na cześć zwycięstwa.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.