Smak cytryny

9 minut czytania

/ Film

Smak cytryny

Paweł Soszyński

W „Wielkiej” Rosja jest przerysowana, karykaturalna. W końcu opowiada o dzisiejszych politykach i ich zmanipulowanych ad absurdum imperiach

Jeszcze 2 minuty czytania

Po nieudanej, marudnej jak Helen Mirren w roli Katarzyny II odcinkowej ekranizacji życia wielkiej carycy dostajemy serial tak absurdalny, dosadny, czasem wręcz standupersko-skeczowy, że trudno uwierzyć, iż to ta sama postać, czasy i historia. Owszem, „Katarzyna Wielka” z HBO opowiadała o carycy starej, nie tyle nawet osiadłej, ile zapadającej się w tronie Wszechrosji, o matuszce zdziecinniałej, jak dziecko krnąbrnej i niesfornej, obrażalskiej i mizdrzącej się do młodych oficerów, co akurat niebezpiecznie błądziło raczej niż krążyło wokół legendy o rozpustnej starusze. Bo to opowieść ogólnie niedoprecyzowana, niezdecydowana i dzieląca włos z monarszej peruki na czworo: Mirren nie wie, czy jest starą malutką, demencyjnym podlotkiem, przenikliwą obserwatorką dworu, czy może uwikłaną w dworskie gierki, ale przytomną Kleopatrą, wjeżdżającą tryumfalnie jak Elizabeth Taylor do Rzymu na gigantycznym sfinksie. Tę scenę z superprodukcji Mankiewicza zdaje się naśladować spektakularne wypłynięcie Katarzyny Wielkiej wraz z księciem Potiomkinem na Morze Czarne ku Krymowi, który uczyni Rosję znów wielką. Szkoda, że twórcy nie wykorzystali politycznego potencjału tej sceny i zamiast nawiązać do wciąż trwającej wojny Rosyjsko-Ukraińskiej, zrzynają niemiłosiernie romantyczne dialogi z „Kleopatry”, które mogły cieszyć i wzruszać w 1963 roku, ale obecnie drażnią. Potiomkin: „To było nam pisane: uczynić Rosję znów wielką. Nie mieliśmy wyboru”. Katarzyna: „Jesteś jedyny. Tak, zawsze byłeś tylko ty. Gdziekolwiek jesteś ty, gdziekolwiek jestem ja. Od pierwszego wejrzenia”. Potiomkin: „Miłość łączy dusze. Ja, ty, tam, tutaj, teraz”. Dalej jest tylko gorzej.

Serio? Scenarzysta Nigel Williams, skoro tak bardzo chciał opisać dzieje wielkiej historycznej miłości, mógł zainspirować się choćby sztuką Shawa, w końcu sam lubi się prezentować jako dramatopisarz. Bo Shaw już w 1901 roku potrafił ująć w „Cezarze i Kleopatrze” krytykę swojej współczesności, przewidując między innymi pierwszą wojnę światową. Williams nie musi zapuszczać twórczych fluidów w przyszłość, na tacy ma tragiczną współczesność. Tymczasem jego scenariusz jest oderwanym od rzeczywistości pretensjonalnym bełkotem, pretekstem do wybujałej scenografii i efektów specjalnych. Otrzymujemy więc opowieść nie tylko anachroniczną, ale też bijącą w Putinowski bębenek, co jest akurat niewybaczalną frywolnością. Można, owszem, rozpalić świece, poiskrzyć futrami na tle złota, pobawić się formą ikony w niektórych kadrach, przydymić łoże Katarzyny, gdzie jędrnymi dupami świecą kolejni kochankowie. Może i koń by się tu nadał, gdyby nie to, że marną jest alternatywą dla sfinksa i inną zająłby w tej historii pozycję. Zostają więc niezliczone tyłki arystokratycznych pięknych podrostków, co jak rozumiem ma dodać opowieści pieprzu. I nieodpowiedzialną opowieść o tym, że Krym wraca do matuszki Rosiji.

Jednak również w HBO pojawiła się znienacka „Wielka” wyprodukowana przez Hulu, przyćmiewająca medialny humbug reżysera Philipa Martina. To serialowa perełka zaciągająca dług w skeczach Monty Pythona i filmach Sophii Coppoli; zbierająca z obu samą esencję, to, co najlepsze i prezentująca to wszystko w dziesięciu wartkich, zwariowanych odcinkach. Tym razem otrzymujemy opowieść o Katarzynie młodej, dopiero zjawiającej się, czy raczej w wyniku umów zjawionej, na dworze męża Piotra, którego z oscarową charyzmą gra Nicholas Hoult – największe odkrycie tego serialu (aktor lata temu debiutował jako dzieciak u boku H. Granta w „About A Boy”). To idiota, ale idiota u władzy, który wciela wszystkie stereotypy, jakie w oczach Austriaczki Katarzyny i widza składają się na podwaliny rosyjskiego raison d’etre. Niesposób nie obdarzyć go sympatią – ma gest, lubi wypić, jest swojakiem, co może myśli ciężko, ale swoje pomysły z lekkością wciela w życie, czyniąc barwną każdą sekwencję, której jest bohaterem. Z wiecznie wielkimi z zadziwienia światem oczami, bawi nawet wtedy, kiedy wiesza pół dworu z kucharzem geniuszem na czele. Piotr dowcipkuje, czasem wyściełając swoje koncepty trupami, a przynajmniej biorąc za obiekt żartu czyjeś życie. Wolno mu. Nie jest jednak troglodytą, umie odnaleźć się w meandrach etykiety, trochę jak nadworny błazen, który – posadzony po bachtinowsku na tronie – rozpętuje wokół siebie karnawałowy galop pomyłek, odwróceń i przeinaczeń. Jest okrutny ale jest to tyrania naiwna. Przecież ma szczere serce, prostolinijną naturę, w sumie chce dobrze a cierpienie zadaje niechcący. Przede wszystkim na każdym kroku dostarcza nam rozrywki. Jak współczesna Rosja z memów maskujących mroczną stronę społecznego i politycznego kryzysu sprowadzonego do jego absurdalnych reprezentacji. Już tu ujawnia się polityczny pazur „Wielkiej” opowiadającej w gruncie rzeczy o dzisiejszych politykach i ich zmanipulowanych ad absurdum imperiach.     

W „Wielkiej” Rosja jest przerysowaną, karykaturalną może, ale jednak błyskotliwą wersją samej siebie. Dwór Piotra to królestwo nowobogackiego gustu, wykoślawiającego rozmaite osiemnastowieczne nowinki. Mamy tu dwórki, które noszą peruki na bakier jak kapelusze, egzotyczną menażerię, tu w postaci niedźwiedzia, który maszeruje przez złote komnaty i przegląda się oniemiały w kryształach, łamaną francuszczyznę i oświecenie sprowadzone jedynie do form zewnętrznych – głównie zaciekawienia nowymi wynalazkami pełniącymi na dworze Piotra funkcję rozrywkową. Mamy wreszcie dodatki czysto lokalne: rauty o świcie zakrapiane wódką w miejsce zachodnich podwieczorków, powtarzane jak refren „huzia!” rezonujące w zbitym szkle bezcennych kieliszków, dekapitowane głowy na talerzach, matkę Piotra zakonserwowaną pośmiertnie w pysznych krynolinach, co stacza nas do freudowskich piekieł i oszalałą ciotkę tresującą nieudolnie, choć bardzo ambitnie motyle mające układać się w latające słowa. Jest protoplasta Rasputina – krzepki pop buzujący masochistycznymi hormonami, rozładowanymi nie tylko dłonią na świecy i biczem na plecach.

W tym świecie Katarzyna jest mniej istotna. Głosząca nauki Woltera i marząca o Rosji demokratycznej, wolnej i rozumnej, jest tylko lustrem, w którym – na potrzeby dowcipu – odbija się dziki wschodni kraj. Katarzyna angażuje się naturalnie w dworskie intrygi, ale o nich pisać nie będę, bo humor tego serialu polega na suspensach, puentach – to jest świetny scenariusz oparty na sztuce Tony’ego McNamary, a nawet pociągnięty dalej. Przeciąganie struny jest w tym serialu fantastycznie rozegrane. Kiedy myślimy, że nic więcej nie da się z plotki o rosyjskich wariactwach wycisnąć, otrzymujemy już tak karkołomne moralne numery cyrkowe, że nawet płonące lwy skaczące przez obręcze nie są w stanie ich przebić.

Wielka, HBO 2020„Wielka”, Hulu 2020W tym wszystkim nie sposób nie docenić fenomenalnie rozpisanych dialogów i monologów – ripost, absurdalnych pytań i wynurzeń. Katarzyna jest tu błyskotliwą narratorką, a im dalej w las, w którym na arystokratów czyhają zbóje, niedźwiedzie i czary, tym bardziej umiłowanie Wielkiej do rozumu staje się nie tyle nawet mrzonką, ile logiką z innego świata. Katarzyna kocha Rosję właściwie od początku, co zgrzyta z pandemonium rosyjskiego dworu i układów feudalnych. I tu pojawia się problem. Niedociągnięcie w scenariuszu? Rachunek absurdu? Chyba nie. Stawką nie jest tu bowiem wielkość nowej oświeconej Rosji, ale zachowanie świata wartości, które w tej Rosji nie istnieją. Rosja dla Katarzyny jest całym cywilizowanym światem i tu ujawnia się współczesny rys, a nawet dogłębne szczotkowanie metalowym druciakiem powierzchni tej z pozoru frywolnej komedii. Bo mamy współcześnie niejednego takiego cara Rosji, podobne dwory i kliki, które wartości traktują jako przebrania i maski zjednujące sobie śmiechem wszystkie warstwy społeczne. Katarzyna zaczyna przyzwyczajać się do moskiewskiego szaleństwa, sama pija wódkę i rzuca kieliszkiem, daje się złapać w grę dwórek, po pewnym czasie zaczyna nawet w tych rozgrywkach przodować. Co więcej, wymyśla nowe gry. Wreszcie to Wolter sprowadzony we własnej osobie na dwór Piotra jako – sic – przeprosiny za zabicie w trakcie porannego rautu niedźwiedzia, staje na drodze przewrotu zaplanowanego przez młodą władczynię.

A o co chodzi z tytułową cytryną? Nie wiem, jak opisać – trzeba zobaczyć.