Chórzyści Filharmonii Krakowskiej mają już dość. Po kolejnym koncercie wieloletnią frustrację zamieniają w działanie. Jest 21.00 – o tej godzinie symfonicy zazwyczaj zwijają pulpity, soliści popijają szampana, a chór w prochowcach i z zakupami wraca tramwajem do Nowej Huty. Nie tym razem.
We foyer są już media, donoszą na żywo o akcji terrorystycznej przeprowadzonej przez chór Capelli Cracoviensis. To z ich relacji dowiadujemy się, że jesteśmy zakładnikami. Jest jedno żądanie: mamy wysłuchać koncertu. To będzie requiem emancypacyjne, Mozart na samych solistów, msza nie za zmarłych, a za marnych, pogrzeb kompleksu bycia przeciętnym. Póki co do głosu dojdą ich gusta: niedziele nad grillem, samochodowe odtwarzacze, domówki upchnięte w szarych kamienicach, empetrójki z wyprzedaży. „Requiem aeternam” w wersji pop, soulowe „Kyrie elejson”, „Dies irae” wycharczane z metalowym sznytem. Eurowizja tych bez prawa głosu.
„Karaoke sakralne. Mozart Requiem”,
reż. Cezary Tomaszewski. Capella Cracoviensis,
premiera 23 maja 2014Jest mocno i śmiesznie, okazuje się, że terroryści mają prawdziwy aktorski talent. Jest absurdalnie, pomysłowo – to już znak rozpoznawczy Tomaszewskiego. Jest też strasznie: scena usłana trupami solistów, pod organami walają się odcięte głowy. Ciała członków orkiestry usunięto – pozostały tylko cmentarne klepsydry. Nie żyje Cezary Tomaszewski – reżyser spektaklu, Agnieszka Jakimiak – dramaturżka, Aga Klepacka i Maciek Chorąży – autorzy terrorystycznych, kolorowych masek, które noszą teraz ich oprawcy. To msza przeciwko nim, pogrzeb ich talentów. Śpiewa się tu i za nas. Ten zamach jest też o widowni. O ulicy. My też mieliśmy być wspaniałymi artystami, chcieliśmy sięgać wysoko, mieć więcej niż inni, nasze życie miało być o czymś wielkim. Także my trzymamy w szafach balowe suknie skrojone na miarę niedoszłych sukcesów, fraki, które nigdy dobrze na nas nie leżały. Gdy chórzyści wreszcie mogą je włożyć, opowiadają nam historię ich zakupu – wiemy już, że jesteśmy po tej samej stronie barykady. Życie porzuciło nas przed kasami biletowymi, mamy robić sukces innym. Mamy siedzieć przed telewizorami, mamy być cicho i grzecznie – pozwolono nam tylko klaskać.
Jesteśmy marni, wmówiono nam, że jesteśmy marni i my teraz wmawiamy tę marność światu. Marny teatr, marna muzyka, marne drogi, marne wędliny, wszystko marne – powtarza samozwańczy wodzirej Requiem z peruką Mozarta zdartą z trupa. Stać za plecami, znać tylko plecy: plecy mocne, plecy pomarszczone, plecy wyfrakowane – ich różne gatunki katalogowane są w kościelnej koronce, którą na wzór tej „do Miłosierdzia Bożego” zadaje chórzystom celebrans/konferansjer.
Na czym ma polegać wrogie przejęcie filharmonii przez chórzystów? „Pusta orkiestra, pusta orkiestra. Karaoke!” – skandują terroryści. Przejąć arcydzieło, unieść się na szampańskiej fali koncertowych sal, żyrandoli, kryształów. To jest przecież nasze, mamy do tego pełne prawo. I nie chodzi tu wcale o triumf złych mieszczan, o bunt mas, choć ryzyko wpisane w ten projekt emancypacyjny jest ogromne, a teza radykalna. Mieszczański, masowy jest właśnie chór – przypominają Tomaszewski i Jakimiak – filharmonia, jej fundamenty trzymają się w tym, co przeciętne, marne. Bez zwyczajności, zalęknionych tłumów, jej gmach by runął, bo na kim miałyby robić wrażenie stiuki i galowe fotele, komu miałyby robić święto wyprasowane bileterki i barokowe ukłony śpiewaczek? Cała filharmonijna forma bierze impet z naszej marności jak odbita piłeczka ping-ponga.
„Requiem karaoke” niszczy reguły gry. Bądź solistą, buntuj się, kiedy trzeba – zabijaj. Poproś o profesjonalną ścieżkę, wedrzyj się przemocą na scenę. To odświeżająca teatralna utopia – jej moc bierze się jednak stąd, że postawiona została vis-à-vis innej. Jest nią geniusz, utopia wielkiej sztuki. Hasłem wieczoru nie jest wcale „każdy artystą” Beuysa, raczej „nikt artystą” – to subtelne, ale znaczące odwrócenie. Działanie poza rozróżnieniem na genialność i zwyczajność, talent i beztalencie, wyzwolenie się spod władzy krytycznych, fałszywych kategorii, słowników i encyklopedii sztuki, z kanonów i rankingów. To wszystko fikcja i konstrukt. Tak jak geniusz bierze swój rozpęd z nijakości, tak nijakość jest sztucznie stworzonym biegunem koncepcji geniusza. „Karaoke sakralne” jest więc w pierwszym rzędzie pogrzebem artystów. Ich nazwiska to pseudonimy, które przybierają w spektaklu Tomaszewskiego zbuntowani chórzyści.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.