6 listopada 1958 roku w „Rugantino”, knajpie w rzymskiej, robotniczej dzielnicy Trastevere, zebrały się włoskie i amerykańskie sławy, by pod komendą wielkiego imprezowicza, dowcipnisia i playboya Petera Howarda Venderbilta, świętować dwudzieste piąte urodziny weneckiej hrabiny, nie-hrabiny, Olghiny di Robilant – panienki, która, choć bez grosza przy duszy, za wszelką cenę chciała pławić się w szampańskim nurcie rzymskiej socjety. Na party przybyło stu pięćdziesięciu gości, w tym amerykańska gwiazdka – znana „łowczyni gazetowych nagłówków” – Linda Christiani, jej włoska koleżanka po fachu – Elsa Martinelli i córka duce – Anna Maria Mussolini. Potomków dumnego rzymskiego patrycjatu reprezentował tego wieczoru sam książę Pier Francesco Borghese. Temu towarzystwu szczególnego pieprzu dodawała obecność szwedzkiej seks bomby, znanej głównie z roli w „Wojnie i pokoju”, rozpalającej brukowe szpalty sprawy rozwodowej z brytyjskim aktorem Anthonym Steele i kilku erotycznych popisów, które wkrótce miały zblednąć za sprawą jej nowego wyczynu.
Ekberg na planie „La Dolce vita”„Pierwszy raz zobaczyłem ją na całostronicowej fotografii w amerykańskim magazynie: potężna panterzyca udawała dziewczynkę siedzącą okrakiem na poręczy schodów” – opowiadał wiele lat później Fellini. „Mój Boże – pomyślałem – nie dajcie mi nigdy poznać się z nią!”. Los sprawił, że Fellini nie tylko poznał Ekberg, ale także związał na zawsze nazwisko „potężnej panterzycy” z własną twórczością. Właściwie trudno dziś wyobrazić sobie jego kino bez dwóch nazwisk: Massiny i właśnie Ekberg, kobiet o skrajnie różnych typach urody i temperamencie (oraz talentach aktorskich), które jednocześnie z nadzwyczajną precyzją zakreślają liryczny obszar jego twórczości. Zresztą Ekberg znalazła się na liście gości sporządzonej przez Olgę tylko ze względu na Felliniego, to ona miała zwabić reżysera znanego z niechęci do celebryckich rautów. „Potem przyszła szwedzka gwiazda filmowa Anita Ekberg, bez Felliniego, chociaż to jego zaprosiłam, i zaczęła ściągać podwiązki na parkiecie” – wspomina 74-letnia hrabina, która przez całe życie odcinała prasowe kupony od legendarnej nocy.
Impreza była prywatna, drzwi do lokalu zamknięte, prasie wzbroniono wstępu, co było w gruncie rzeczy tylko podwójnie krytą kokieterią: aktorki i aktorzy, tancerki i zubożała arystokracja – wszyscy oni gorąco liczyli na dokumentację urodzin we włoskiej prasie, gdzie ich twarze mogłyby przechwycić odrobinę medialnego blasku od tych, za którymi podążali noc i dzień paparazzi. Niezadowolenie jubilatki – tak podkreślane po latach, kiedy tym wyraźniej skrywało jedynie zalotnie tajoną, brukową satysfakcję – było takim samym chwytem jak jej przerażenie na widok wpuszczonych przez gości fotografów – ci niewiele myśląc, rzucili się na parkiet i buszowali w zakamarkach „Rugantino”, by błyskiem flesza wydobyć z mroków wnętrza (i zapomnienia) rzymskich luminarzy. I wcale nie masowe pijaństwo stało się gwoździem programu.
Wydarzenia tej nocy prasa brukowa okrzykneła mianem
„rzymskiej orgii”. Na zdjęciu Nana w trakcie słynnego tańca.Nie do końca wiadomo – różne krążą wersję – co zainicjowało orgiastyczną część programu: striptease Aichy Nana, tureckiej (w rzeczywistości gruzińskiej) tancerki egzotycznej, elektryzującej włoskie lokale tańcem brzucha, czy mniej piorunujący gest odpinania podwiązek przez Anitę Ekberg. Hrabina twierdziła, że pierwszy fajerwerk odpaliła właśnie ta ostatnia. Wiele wskazuje na to, że ta wersja więcej ma wspólnego ze schlebiającym jej (dość przewrotnie) sukcesem „Dolce Vita” niż z prawdą. Być może „rzymska orgia” nie była tak spontaniczna, a za wszystkim stał agent gruzińskiej tancerki, który przekonał właściciela podupadającego lokalu, że skandal i prasowa reklama więcej są warte od pieniędzy, które oferował mu Venderbilt. Zgodnie z tą drugą wersją Ekberg miała dołączyć do rozbieranego tańca Nany najpierw w skromnej, choć ekscytującej roli „pokojówki” – wolontariuszki, która niczym w rzymskim buduarze z poprzedniego wieku zajęła się suwakami i guzikami w garderobie swojej „pani”. Uporawszy się z nimi, rozochocona Ekberg zabrała się za, tym razem już własne, podwiązki. Towarzyszyć temu miały „odgłosy z dżungli rodem”. To całkiem możliwe – właśnie do tropikalnej fauny i flory odwoływał się Fellini, wspominając dzień, w którym ujrzał Ekberg na żywo: „To uczucie zdumienia, zachwyconego osłupienia, niedowierzania, jakiego się doznaje na widok takich wyjątkowych stworzeń, jak żyrafa, słoń, czy baobab, przeżyłem ponownie, kiedy parę lat później w ogrodzie Hôtel de Ville zobaczyłem, jak zbliża się do mnie. […] Ta wspaniałość pierwotnego bóstwa, to zdrowie rekina, ten blask jak słońca w trakcie kanikuły”.
W tej radosnej charakterystyce czar Marylin Monroe splata się z urokiem szarżującego nosorożca. Nic dziwnego, że Anita Ekberg musiała zagrać rolę amerykańskiej gwiazdy w „Dolce Vita”. W filmie to właśnie pełen nieokiełznanego czaru słoń szturmuje rzymską Via Venetto, a „zdrowy rekin” pluszcze się w Fontannie di Trevi – filmowa Sylvia ma w sobie tyle samo z Ekberg, co Ekberg z Sylvii. W pewnym sensie Fellini portretuje pod płaszczykiem fikcyjnej bohaterki zmysłowy repertuar Ekberg, który szwedzka piękność zaprezentowała, chichocząc „jak zakatarzona dziewczynka” w listopadzie 1958 roku.
Ten wieczór – bardzo dokładnie, z licznymi ubarwieniami i przekłamaniami opisany nazajutrz w światowej prasie – także wszedł do fabuły „Dolce Vita”. Tam słynny streaptease wykonuje Nadia (Nadia Gray), świętując z przyjaciółmi swój rozwód (nie zapominajmy – Ekberg w 1958 roku wniosła sprawę rozwodową). Fellini temu pokrewieństwu zaprzeczał, musiał, skoro jego film traktowano wpierw, szczególnie we Włoszech, jako opowieść z towarzyskim kluczem – wyrafinowaną przebierankę, w której główną radością widzów było zdzieranie filmowych masek. „Who is who?” – pytano także za oceanem. „Końcowa orgia? Zacząłem kręcić tę scenę nie mając żadnego pomysłu” – zapewniał reżyser Giovanniego Grazzini w 1983 roku. Plotkarskie interpretacje rozdmuchiwać miała sama Ekberg, być może wyczuwając zwierzęcym instynktem, że rola Sylvii jest potężnym filmowym zaklęciem rzuconym na nią przez Felliniego. Być może dlatego utrzymywała, że bez niej nie byłoby Felliniego. I w jakimś stopniu należałoby przyznać jej rację.
Po latach musiała jednak gorzko przyznać: „Kiedy wyświetlano film w Nowym Jorku, dystrybutor rozmieścił reprodukcje ze sceną w fontannie na bilbordzie wielkim jak drapacz chmur. Moje nazwisko widniało pośrodku wielkimi literami, a Felliniego było na dole małymi. Teraz nazwisko Felliniego jest wielkie, a moje malutkie”.
„L'Intervista”, reż. F. Fellini, 1987.
Wieczór 6 listopada 1958 roku pojawił się jeszcze tylko raz u Felliniego – w baśniowym „L’intervista” (1987). Pięćdziesięciosześcioletnia Ekberg pojawia się tu z Mastroiannim w tej samej willi, w której filmowa Nadia odgrywała streaptease Nany z „rzymskiej orgii”. Od Ekberg pojawienie się w tej scenie wymagało wiele odwagi; zestarzała się w sposób bardzo niekorzystny („Z seks bomby została tylko bomba” – zadrwią gazety), ale miała w sobie to samo afrykańskie zdrowie. Ta scena – scena powrotu i ostatecznego pożegnania z tamtym światem, Rzymem przełomu lat 50. i 60. – jest dojmująca. I ona przeszła do historii kina.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.