Pierwszym pytaniem, które zadają mu dziennikarze od czasu wydania jego bestsellera, jest pytanie o to, czym jest na ogół obrzucany podczas prezentacji „You Are Not a Gadget”. Lanier twierdzi, że niczym. Mówi nawet, że kiedy prosi publiczność o to, by nie tweetowała i nie odświeżała statusów na Facebooku podczas jego wykładu, dostaje owacje na stojąco. Ale może to dlatego, że zabawnie wygląda.
Wolta
Urodził się w latach 60., mieszka w posthippisowskiej komunie w Kalifornii. Gra, komponuje, koncertuje z Yoko Ono i jej synem, pisze, uczy, jest konsultantem w Linden Lab, które stworzyło Second Life – wirtualną symulację życia. W roku 1985 opuścił firmę Atari, by założyć VPL Research, która wyprodukowała gogle i rękawice do obserwacji i manipulacji w rzeczywistości wirtualnej. Po ponad dwudziestu latach nadal wspomina działalność w VPL jako spełnienie marzeń o całkowitej unii przekonań i wykonywanej pracy. Jej owocem był zaprezentowany w czerwcu 1989 roku Reality Built for Two – system, w którym co najmniej dwie osoby mogą się spotkać w przestrzeni wirtualnej. Kilka takich spotkań faktycznie się odbyło. Później zaczęły się lata 90. I Lanier podupadł na duchu.
fot. Allan J. CroninIm bardziej zawód informatyka konstytuował sie na rynku pracy, tym bardziej Laniera odstręczał. Im bardziej sieć zyskiwała na znaczeniu i im więcej zdobywała władzy, tym bardziej Lanier chciał publikować tradycyjne książki. W 2000 roku w poczytnym piśmie „Wired” ukazała się jego „Połowa Manifestu” (2000). W tekście tym sprzeciwił się perspektywie „totalizmu cybernetycznego” – teorii, w myśl której naturalnym z punktu widzenia ewolucji jest to, że za kilka dekad komputery zastąpią ludzi i opanują świat. W wielu głosach entuzjastów rozwoju technologii Lanier dostrzegł znane z lat 40. i 50. postulaty i rojenia powojennej cybernetyki o maszynie dorównującej człowiekowi. Jego szczególną niechęć budziła zyskująca na znaczeniu ideologia posthumanizmu, zwłaszcza w wydaniu papieża sztucznej inteligencji, Raya Kurzweila. Kurzweil, pisarz, futurolog i genialny inżynier, już od kilku dekad prorokuje, że w niedługim czasie staniemy się nieśmiertelni dzięki połączeniu z maszyną (a jeśli się tak nie stanie, to zostaniemy wyeliminowani przez twory techniki obdarzone inteligencją przewyższającą potencjał intelektualny ludzi). Odwołuje się w tym rozumowaniu do tzw. prawa Moore’a, zgodnie z którym kolejne przełomy technologiczne następują coraz szybciej. Dzięki tej akceleracji moc obliczeniowa mikroprocesorów podwaja się co osiemnaście miesięcy. W ciągu dwudziestu, trzydziestu lat te ilościowe skoki w postępie technologicznym powinny, zdaniem Kurzweila, przekształcić się w zmianę jakościową. Wówczas maszyna osiągnie samodzielność.
Lanier widzi to inaczej. Uważa, że wzrost wydajności procesora wcale nie gwarantuje wzrostu ogólnej wydajności komputera. Przede wszystkim dlatego, że – jak pokazuje dotychczasowa praktyka – im bardziej „rozdęte” jest oprogramowanie, tym więcej jest w nim błędów. Im bardziej precyzyjna jest komputerowa symulacja rzeczywistości, tym bardziej wzrasta złożoność obliczeniowa. Poza tym, kalendarze Kurzweila z wyznaczonymi datami ekspansji androidów i hybryd zwyczajnie go przerażały. Rozważania na temat technologii i narastający opór wobec cyber-totalizmu, który nam może wydawać się egzotyką, ale w wielu środowiskach Doliny Krzemowej jest pięcioksięgiem, skłonił Laniera do opublikowania zbioru „You Are Not a Gadget”. Książka w ciągu kilku tygodni stała się bestsellerem, chociaż (a może właśnie dlatego że) rozprawiła się nader ostro ze wszystkim, co jest uznane za święte w świecie internetu: Web 2.0, Facebookiem, Twitterem, noosferą, świadomością zbiorową (hive mind) czy chmurą obliczeniową (cloud computing).
Jaron Lanier, „You Are Not a Gadget:
A Manifesto”, Alfred A. Knopf 2010, 209 stronLanier zaatakował przede wszystkim nowe serwisy społecznościowe. Najbardziej niepokoił go fakt, że kształtowały u swoich użytkowników postawę obojętnego przyzwolenie na bycie częścią banalnej oferty katalogowej. Lanier nie uważa aktywności na Facebooku lub Twitterze za objaw kreatywności. Dużo wyżej ocenia np. stary, dobry Myspace. Jego zdaniem Myspace pozwala na więcej indywidualności i swobody niż zestandaryzowany katalog twarzy, które, żeby coś lubić, muszą zapisać się do grupy, która coś lubi. Myspace, jako obszar prezentacji działalności twórczej, dla Laniera ucieleśnia ducha sieci sprzed piętnastu, dwudziestu lat, podczas gdy Facebook jest natomiast kuźnią frustratów, którzy pozwalają, by jakaś amerykańska korporacja używała ich życia jako produktu handlowego. A to dopiero początek krytyki.
Nie wypuszczać trolla!
Entuzjazm dla idei kolektywnej mądrości (crowdsourcing) i świadomości zbiorowej (hive mind) jest dla Laniera objawem tej samej pasywnej zgody, co korzystanie z profilu na Facebooku. Twórca pierwszej koncepcji, Jeff Howe, rozumiał pod pojęciem crowdsourcing wykorzystywanie większej społeczności lub organizacji do rozwiązywania problemów. Głównym założeniem strategii Howe’a jest to, że grupa dysponuje znacznie większą wiedzą niż jednostki. Należy zatem wykorzystać efekt synergii celem uzyskania jak najlepszych rezultatów. Najistotniejszym problemem jest stworzenie warunków, w których wystąpi takie zjawisko. W praktyce rozwiązaniem są duże, zdywersyfikowane sieci kontaktów ludzkich (na ogół wirtualnych), w których bardzo często partycypują osoby posiadające unikalną wiedzę i potrafiące rozwiązywać trudne problemy lub formułować bardzo dokładne prognozy. Dla Laniera crowdsourcing i styl „wiki” (czyli oprogramowanie umożliwiające wspólną pracę wielu użytkowników przy tworzeniu zawartości stron, które można oglądać, tworzyć i edytować za pomocą przeglądarki), są zjawiskami eliminującymi to, co najważniejsze w dialogu i profesjonalnej wymianie opinii. Jego zdaniem wiedza ekspercka ginie w tłumie niepotrzebnych informacji. Co więcej, kontakt z prawdziwym autorem tekstu lub dzieła zostaje bezpowrotnie utracony, zaś rozmaite, cenne subtelności zawarte w opiniach, są filtrowane i rozwadnianie. Znika wiele informacji, które nieważne są tylko pozornie (np. graficzny kontekst oryginalnych źródeł). Przede wszystkim zaś, przez anonimową bezkarność w udostępnianiu informacji, tworzy się fałszywe poczucie władzy nad jej obiegiem. Zjawisko to Lanier określa mianem „cyfrowego maoizmu”, którego głównym założeniem jest wiara w to, że internet sam w sobie jest jednostką, która ma coś do powiedzenia. Dla Laniera na kolektywną mądrość składa się wprawdzie ogromna masa ludzi, ale bardzo niewiele osób. Dlatego powątpiewa w jakość jej werdyktów.
Hive mind – świadomość zbiorową – obwinia za bezkarną agresję w sieci. Uważa, że człowiek, który zyskuje anonimowość, uwalnia gorszą stronę swojego charakteru. Jest zdolny do wygenerowania masy złośliwości, na które by się nie odważył, gdyby musiał się pod nimi podpisać. Grupy haterskie (od hate – nienawidzić), które rozwinęły się w alternatywie do społeczności fanowskich (zarówno pod względem sposobu, jak i celów działania), są zjawiskiem znanym, zwłaszcza na platformach mediów społecznościowych. Ich działanie polega na torpedowaniu rozmaitych projektów i twórców, zwłaszcza tych, którzy odnieśli sukces. Hater to jednostka specyficzna. Jest zazdrosny szczególną zazdrością – taką, która nie polega na chęci zajęcia miejsca osoby, której udało się coś osiągnąć, lecz raczej na zdyskredytowaniu jej osiągnięć dla samej satysfakcji ze skuteczności własnych działań. Zdaniem Laniera, grupy haterskie są niezwykle niebezpieczne. Nie budują konstruktywnej krytyki, ale bardzo często – korzystając z tego, że są świetnie poinformowane – atakują najczulsze punkty swoich ofiar, ujawniając informacje na temat ich życia osobistego i dane wrażliwe (adres, przebyte choroby, etc.). Haterzy są dla Laniera synonimami trolli lub zombies. Żerują na cudzym życiu, rzadko wyrażają własne przekonania i refleksje, szastają niesprawdzonymi i krzywdzącymi informacjami i, w gruncie rzeczy, są manipulowani przez systemy, które przerastają ich poziom rozumienia. Uczestniczą wprawdzie w kolektywnym buncie, który jest nieodłącznie związany z rozwojem internetu, ale dla Laniera – byłego członka społeczności hakerskiej – bunt w wydaniu haterskim jest wynaturzony i smutny. Z góry bowiem wiadomo, że nie wygeneruje absolutnie nic.
(Bez)wolna kultura
Kolejnym punktem krytyki Laniera są ideały wolnej kultury, otwartości zasobów (reprezentowane m.in. przez Creative Commons), a także ruchów na rzecz owtartego oprogramowania (open source). Lanier rozumie open source i uelastycznienie prawa autorskiego (które określa mianem wywłaszczenia) jako część cyfrowego maoizmu. Sprzeciwia się koncepcji nieskrępowanego korzystania z oprogramowania, a przede wszystkim z wytworów twórczości innych osób.
Atakuje Wikipedię i Linuxa za promowanie kultury anonimowości autorów i redaktorów, ale przede wszystkim zarzuca im hamowanie innowacyjności. Stwierdza, iż koncepcja remiksu w świecie artystycznym i naukowym doprowadzi do zastoju. Jako przykład podaje współczesną muzykę, której idiomami są bootlegi, mashupy i blendy, czyli umiejętne połączenie ze sobą dwóch (lub więcej) utworów muzycznych w celu osiągnięcia nowej kompozycji. Dla Laniera ona wcale nie jest nowa. Niezależnie od tego, jak sprawni mogą być autorzy mashupów w wykorzystywaniu różnych gatunków i stylów, nie popychają muzyki naprzód.
Lanier uważa kulturę za produkt współpracy wielu jednostek i grup o autorskich wizjach. Sądzi, że dla kształtowania potencjału kreatywnego istotne jest rozwijanie relacji społecznych sprzyjających twórczości indywidualnej. Oprócz „miękkich” rozwiązań, rezydujących w określonych sytuacjach (takich jak represjonowanie wewnętrznego trolla), stymulowanie rozwoju kutlury opiera się na fundamentach prawnych, ekonomicznych i technologicznych. Dla Laniera do takich rozwiązań bez wątpienia należą dwie rzeczy: 1. prawo autorskie zapewniające skuteczną ochronę praw twórców i równocześnie sprzyjające powszechnemu korzystaniu z dóbr kulturowych, 2. wolność w wyborze technologii umożliwiającej efektywną wymianę idei, myśli i wytworów oraz ich współtworzenie.
Rzut oka wystarczy, by stwierdzić, że poglądy Laniera ufundowane są na wyraźnie określonych podstawach filozoficznych i kulturowych. Lanier jest niewątpliwie człowiekiem Zachodu, chwilami Zachodu rodem z XIX wieku. Nie każdemu musi się to podobać. Opinie dotyczące prawa autorskiego i obiegu wytworów kultury sprawiły, że Laniera porównywano do znanego z wyrazistych poglądów potentata medialnego i właściela News Corp, Ruperta Murdocha. Dla samego Laniera chybione jest zarówno porównanie, jak budowanie opozycji między Web 2.0 a Murdochem, bo w gruncie rzeczy reprezentują dwa skrajne bieguny, z którymi się nie identyfikuje. Swoje stanowisko definiuje jako trzecią drogę: zdolność do ekspresji, możliwość wolnego prezentowania autorskich treści i oczekiwanie zapłaty za produkt, jeśli jest dobry. Podczas gdy Web 2.0 nie dba o wynagrodzenia dla twórców, a tym rujnuje możliwości klasy średniej do finansowania tworzenia treści, oferując niezmierzone bogactwo „bogom w chmurach obliczeniowych” pokroju Marka Zuckerberga, Murdoch buduje dziennik z przeznaczeniem wyłącznie na ipada. Dla Laniera urządzenie takie jak ipad nie powinno w ogóle istnieć, bo jest oparte na cyfrowym wykluczeniu wielu ludzi. Aplikacje, które trafiają na ipada, są jak ogród otoczony murem. Tymczasem każdy powinien mieć dostęp do tych samych informacji i za te same kwoty na dowolnym urządzeniu.
Głowonogi i metafizyka
Poza wyrazistymi tezami, które są przez Laniera powtarzane jak mantra, „You Are Not a Gadget” usiana jest rozmaitymi, kiełkującymi koncepcjami, z których część jest niezwykle uwodzicielska, a część zniechęcająca.
Można znaleźć tu m.in. ideę komunikacji post-symbolicznej. Lanier fascunuje się głowonogami. Ośmiornice uwielbia do tego stopnia, że postanowił się do nich upodobnić fizycznie (patrz: zdjęcie). Głowonogi są bardzo inteligentne i szybko się uczą. Hodowane w laboratoriach ośmiornice nauczyły się otwierać słoik, by zjeść znajdujący się wewnątrz pokarm. Ale to nie wszystko. Zarówno ośmiornice, jak i kalmary czy małże, są zdolne do kształtowania własnych organów w zależniości od tego, czego wymaga bieżąca sytuacja w środowisku zewnętrznym. W relacjach z otoczeniem, ale przede wszystkim z innymi osobnikami własnego gatunku, głowonogi zdolne są do zmiany pigmentacji i struktury skóry, a także tworzenia kompleksów informacyjnych dzięki ruchowi kończyn. Najbardziej obrazowo można opisać to w ten sposób, że głowonogi są w stanie same być literami alfabetu, którym się posługują. Dla Laniera to niezwykły wyraz przełożenia myśli na zachowania, a także koncepcja, która może okazać się bardzo istotna dla przyszłego rozwoju rzeczywistości wirtualnej.
Są i postulaty quasi-metafizyczne, sięgające fundamentalmnych sporów o charakterze filozoficznym i antropologiczno-kulturowym. Lanier twierdzi na przykład, że poszukiwanie dokładnych i szczegółowych informacji w danej dziedzinie ostatecznie sprowadza się do znalezienia informacji źródłowej, a nie zagregowanej. Taką wartościową informację na ogół produkuje jeden autor lub ściśle współpracujący zespół badawczy. I nie chodzi tu tylko o to, że taka informacja jest źródłem pewniejszym i weryfikowalnym, bo ktoś ponosi za nią odpowiedzialność, ale także o walor indywidualności. Lanier uważa, że informacja osiąga i ujawnia pełen sens językowy tylko wtedy, gdy jest spersonalizowana, wynegerowana przez podmiot, który miał coś na myśli (You have to have a chance to sense personality in order for language to have its full meaning). Ta enigmatyczna i intrygująca idea niewątpliwie dotyka fundamentalnych sporów z dziedziny filozofii języka, sięgających aż do źródeł platońskich.
Poza oczywistymi kontrowersjami, za które Lanier może jeszcze nie raz dostać pomidorem lub butem od publiki, znajdą się też irytujące drobiazgi. Pierwszym z nich jest koncepcja kręgu empatii, który w przypadku każdego człowieka kształtuje się inaczej. Jedni do tego kręgu włączają całą biosferę, inni tylko zwierzęta, jeszcze inni nikogo. Lanier włącza głowonogi, ale nie kurczaki. Dlatego też kurczaki zjada, a ośmiornic nie. Nie wiadomo tylko, po co o tym pisze. Drugim ewidentnie słabym punktem jest nawiązanie do podwalin cybernetyki stworzonych przez Alana Turinga. Lanier stara się udowodnić, że system zero-jedynkowy powstał dlatego, że Turing był gejem, a w Wielkiej Brytanii w okresie powojennym było to niedopuszczalne. Turing został poddany terapii, dzięki której miał stać się heteroseksualny, ale w wyniku nadmiernej dawki hormonów rozwinął wiele żeńskich cech płciowych. Brak zdefiniowania seksualnego sprawił, że postanowił, iż podtsawowym walorem wymyślonej przez niego dziedziny będzie jednoznaczność. Ten fragment pachnie tanią psychoanalizą. Szczęśliwie nie jest rozwijany w dalszych częściach książki.
Niezwykle cenne są natomiast uwagi Laniera dotyczące zniewalających paradygmatów w designie, programowaniu, represjonujących formy, których my – użytkownicy – nie byliśmy w stanie wypróbować i ocenić samodzielnie. Niezwykle istotne wydają się komentarze na temat rzetelności w przygotowaniu, edytowaniu i sprawdzaniu publikowanych w sieci treści. Za ważny uznać należy również jego wkład w debatę dotyczącą prawa autorskiego, ponieważ jest to spór o charakterze cywilizacyjnym.
Jednak obraz sieci, który wyłania się z opisów Laniera, jest dość posępny i ... niesprawiedliwy. Lanier wydaje się nie dostrzegać tego, jak wielokierunkowo rozwija się sieć, ogląda tylko jej główny nurt, choć właśnie od niego spodziewać się powinno zupełnie innej perspektywy. Utyskiwania na haterów nie są zbilansowane pochwałą wielu żywotnych społeczności fanowskich. Krytyka designu oprogramowania do tworzenia muzyki (MIDI) nie zostaje przeciwstawiona przykładom dobrej architektury programistycznej. Dzięki ostrym diagnozom udało mu się bez wątpienia osiągnąć rzecz cenną i trudną w XXI wieku – wyrazistość. Można jednak wątpić, czy jest z czytelnikiem całkowicie szczery.
Ustawiając się w całkowitej kontrze do rzeczywistości, którą sam współtworzył przez wiele lat, Lanier wydaje się raczej strategicznie okopywać w pozycjach, które zjednają mu obóz wyznawców. Przez wiele lat nazywany był guru rzeczywistości wirtualnej. Tak wiele, że przydomek „guru” przyglnął do niego na dobre. Pozostaje mieć nadzieje, że w swojej książce nie przemawia do czytelników z tej pozycji.