JERZY NOWOSIELSKI (1923-2011).
Villa dei misteri

Dariusz Czaja

Dzieło Jerzego Nowosielskiego – nierozłączny splot teologii i malarstwa – prześwietlone zostało na wiele sposobów. Teraz, kiedy jest już domknięte, jak zostanie przeczytane? Powiedzmy sobie szczerze: to nie jest dobry czas na malarstwo inspirowane ikoną

Jeszcze 1 minuta czytania

Odszedł człowiek, pozostało dzieło. Dzieło niezwykłe, osobne i osobliwe. Mimo wielu uczonych egzegez – wciąż w wielu miejscach nieprzejrzyste i prowokujące do myślenia. Dzieło, które nie poddaje się łatwym klasyfikacjom i prostym przyporządkowaniom. Dzieło z innego porządku. Nie na czasie. Obok czasu teraźniejszego. Anachroniczne i tajemnicze.

Dzieło Jerzego Nowosielskiego – nierozłączny splot teologii i malarstwa – prześwietlone zostało już na wiele sposobów. Nie chcę teraz do tych kanonicznych prac i studiów wracać. Nie zamierzam też dopisywać naprędce kolejnej glossy, ani analitycznie dzielić włos na czworo. Nie chcę też przypominać rzeczy mniej lub bardziej znanych. Zresztą komentarze do myśli i malarstwa Nowosielskiego krążą od pewnego czasu po wyślizganych już mocno trajektoriach: prawosławie, ikona, symbolika, świątynia, liturgia, porządek infernalny, anioły, upadek, zbawienie....

Bez wątpienia za czas jakiś trzeba będzie zadać tej sztuce nowe pytania, trzeba będzie pokusić się o zastosowanie do jej opisu nowych słowników. Na pewno. Ale teraz, kiedy dzieło Profesora zostało domknięte, zastanawia mnie przede wszystkim to, jak – i czy w ogóle! – zostanie ono dzisiaj przeczytane. Co z niego przeniknie do dzisiejszej – płaskiej, doraźnej, uczepionej bieżącej chwili – świadomości.

Powiedzmy sobie szczerze: to nie jest dobry czas na malarstwo inspirowane ikoną, na kontemplację obrazów tak jawnie, ostentacyjnie wręcz wpisujące się w horyzont religijny. Gdyby Nowosielski choć trochę uprawiał sztukę zaangażowaną, feministyczną, albo chociaż zacytował czasem Ranciere’a... A tu nic! Żadnych flirtów ze współczesnością. Żadnych politycznych manifestów. Zero pomocy dla znękanego życiem człowieka. U Nowosielskiego wciąż tylko teurgia, magia, alchemia, byty subtelne i świat skryty za grzbietem nieba. A surowe życie – gdzie?

Jerzy Nowosielski „Plaża tybetańska”, 1983.

Patrzę teraz na reprodukcję obrazu „Plaża tybetańska” z 1983 roku. Widziałem ten obraz kiedyś na żywo i nie mogłem się napatrzyć. Cztery postaci kobiece o brunatnych barwach. Dwie z nich – spoczywające na białych siedziskach – flankują obraz po lewej i prawej stronie. Jedna, przecięta w pół ramą obrazu, sportretowana jest z tyłu, a kolejna, oddalona nieco, stoi do nas profilem, ale z głową odwróconą w stronę morskiej głębi. Piasek tej plaży jest niepokojąco ciemny (jak to kolor plaż w Tybecie), a ciemnoniebieski pas morza uzupełnia jeszcze u góry przejaśnione bielą niebo. Scena jest statyczna. Spokój wieczoru. I ten nieruchomy kwartet ciemnych, prawie czarnych figur.

Nie wiem, co tu się naprawdę dzieje. Jaka akcja się tu rozgrywa. Ledwie coś przeczuwam. Snuję jakieś niezobowiązujące i szybko rozsnuwające się narracje. Brakuje mi słów, by nazwać to, co widzę, a te które mam na podorędziu plączą się w zeznaniach. Nie wiem, na co dokładnie patrzę, ale wiem, że wzrok mam utkwiony w ciemnym wirze. Wirze, który mówi coś do mnie i o mnie, choć mówi niejasno, per speculum in aenigmate. To obraz w najgłębszym sensie słowa religijny. Ale, żeby coś pojąć z głębokiej semantyki, do której odnosi się ów przymiotnik, trzeba porzucić najbardziej zwyczajowe (konfesyjne) i płaskie (ideologiczne) jego wykładnie. „Religijny sens rzeczy – pisał Eduard Spranger – to taki sens, za którym nie może się już kryć żaden sens dalszy czy głębszy. Jest to bowiem sens całości. Jest to ostatnie słowo. Ale sens ten nigdy nie będzie rozumiany, a słowo to nigdy nie zostanie wypowiedziane. Pozostaną zawsze czymś nas przewyższającym. Sens ostateczny jest tajemnicą, która ciągle się objawia, aby mimo to zawsze pozostać ukryta”.

Taka właśnie była i pozostanie dla mnie – w swych najwyższych wzlotach – sztuka Nowosielskiego. To malarstwo zaczepiające o doświadczenie eschatyczne człowieka. Stawiające nas wobec sytuacji granicznej. Wychylające się na drugi brzeg, z mocnym przeczuciem realności tej niepewnej, ledwie rysującej się na horyzoncie krainy. Ta sztuka pokazuje dowodnie, że świat cielesny, zmysłowy, postrzegalny, jest częścią rzeczywistości większej i bogatszej niż jego sensualne przejawy. Niewiele o tym powiedzieć możemy, ale sama intuicja tego stanu rzeczy i pragnienie odejścia od zmysłów złudzeniami już nie są.

Dzieło, które pozostawił nam Jerzy Nowosielski, to prawdziwa Villa dei Misteri. Dom wtajemniczeń, pałac misteriów. Jego malarstwo to z całą pewnością nie jest lekcja martwego języka. Wiedzą to ci, którzy w tym domu byli, a przynajmniej choć raz stali na progu.


Ten artykuł jest dostępny w wersji angielskiej na Biweekly.pl.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.