We „Wściekłości” Maja Kleczewska uruchamia popkulturowe i antyczne wizerunki przemocy, rozmontowuje medialne przekazy, zniekształca materiały dokumentalne, wrzucając je między irytującą sztuczność masowego przekazu i kicz spełnionego koszmaru w wersji live, komponuje wreszcie oniryczne sceny pełne zawiesistej materii – kostiumów, rekwizytów, symboli, odwołań do europejskiej ikonografii, kulturowych kontekstów oferowanych publiczności szerokim gestem. To spektakl o uchodźcach, o nienawiści muzułmanów do innych muzułmanów, do nas – Zachodu. I naszym lęku przed nami. My jesteśmy wściekli na nich, na nas, oni na nas i na siebie. I zabijamy. Spektakl pełen jest fantasmagorii, ostatecznych aktów, gordyjskich pętli. Może dlatego nic tu nie działa – transgresje zdają się wymuszone, ich transgresyjność jest teatralnie wykrzyczana, dramaturgicznie ustawiona natychmiast w najwyższych rejestrach.
Dobrze wróży pierwsza scena, humorystyczna scenka rodzajowa ze studia telewizji Wściekłość. Pomysł jest prosty i nośny, gorzej, że ze zblazowanym telewizyjnym światkiem szybko zestawione są makabryczne nagrania zamordowanych bojowników arabskich. Ich rozstrzelone czaszki i pocięty arbuz podawany na redakcyjnym zebraniu nie tworzy perwersyjnej analogii – to raczej serwowana zbyt pośpiesznie inscenizacyjna tautologia. Ten pierwszy zabieg zapowiada szereg następnych – równie w gruncie rzeczy rysunkowych. Połącz kropki, znajdź dziesięć różnic w obu obrazkach. Kleczewska, która hurtowo czerpie w swoim najnowszym przedstawieniu z frenetycznego, istotnie wkurwionego teatru Markusa Öhrna, wcale nie jest wściekła. Robi raczej rozprawkę na temat, używając dość oczywistych środków wyrazu – scenicznego, aktorskiego, dramaturgicznego. Problemem jest już sam tekst Elfriede Jelinek, która krzyczy letnio, odwołuje się zbyt wysoko: Homer, Biblia, wielkie tematy i rozległe obszary – szczerze mówiąc, mocniejsza jest Eryka sikająca na parkingu w „Pianistce” niż gniew Achilla, który kosztuje życie całych armii. Tekst to wielka słabość, może nawet kula u nogi tego przedstawienia.
Elfriede Jelinek, „Wściekłość”, reż. Maja Kleczewska. Teatr Powszechny w Warszawie, premiera 24 września 2016Dlatego jedną z lepszych scen spektaklu jest wywiad z pielgrzymującym członkiem Radia Maryja (Michał Jarmicki), kibolem nacjonalistą (Julian Świeżewski) i uchodźcą (Mamadou Goo Ba). Choć te trzy role są tekturowe, a ich wymowa płaska, to przynajmniej Kleczewska i Łukasz Chotkowski dotykają wtedy konkretu. Nie jest już tak w przypadku Breiwika (Michał Czachor), który, tak dla dziejowej prawdy, strzela pośpiesznie z kałacha w widownię, bo przecież nie tylko muzułmanie mordują, mamy europejskich prawicowców-morderców. Zupełnie tak już nie jest w bardziej kuriozalnej niż wizyjnej scenie, w której Europa (Magda Koleśnik) performuje na połaci byczego udźca – u Kleczewskiej rozszarpanego i poćwiartowanego boga Zeusa (syta Europa pożarła przecież swoich bogów). Wcześniej zresztą Europa w komicznych i stylistycznie uformowanych à la Marta Ziółek („Zrób siebie” w Komunie // Warszawie) scenkach pożera hamburgery i ćwiczy jogę, wysyłając dobrą energię uchodźcom na morzu. To rzeczywiście śmieszy, ale bez realnej kontry, która by przerażała – może żenować. Zbyt łatwo tak się śmiać, skoro Zbigniew Libera wywiesił we foyer niekończącą się listę (zidentyfikowanych) ofiar śmiertelnej przeprawy Syryjczyków do Grecji. Swoją drogą zainscenizowane przez niego uchodźcze barłogi zostały w przerwie premierowego spektaklu ograbione z czipsów ofiarowanych humanitarnie Syryjczykom – przez widzów niecierpliwych widocznie bankietu. Życie sceniczne okazało się tym samym bardziej perwersyjne niż projekcje twórców spektaklu. Tak, bankiet się odbył – może dlatego teatr polityczny jako przecież konwencja od dzwonka do ukłonów w Polsce się skompromitował.
Kleczewska, po znakomitej „Podróży zimowej”, która we „Wściekłości” jest zresztą cytowana, zapędziła się w kozi róg. W trakcie antraktu odgrywane są także fragmenty innych jej spektakli, scena wcale nie zamiera. Widzę w tym geście, chyba to zakłada Kleczewska, rozliczenie ze skutecznością własnego teatru. Jeśli o tym opowiada ten antrakt, to jest on najwybitniejszą częścią spektaklu, momentem rzeczywiście odważnym, szczerym i prawdziwym nie tylko w przypadku tego autorskiego projektu teatralnego. Bo wszystko inne we „Wściekłości” rozczarowuje. Może już nie trzeba nas epatować, zdumiewać, wprowadzać w oniemienie. Może wystarczy po prostu szczere przyznanie się do wspólnej, także środowiskowej, porażki? Najpierw spowiedź z własnych grzechów, później – przewinień całej cywilizacji.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).