Irracjonalność władzy
fot. Tomasz Wiech

Irracjonalność władzy

Paweł Soszyński

Siedźcie przed telewizorami – mówią Strzępka i Demirski w „Klątwie” – oglądajcie program live o swojej katastrofie. W końcu z fatum nikt nie wygra. Nie ma w tej sprawie referendum

Jeszcze 1 minuta czytania

Polska jesień 2014. Zamiast parlamentarnych wyborów – czas katastrofy. Posłowie giną – jeden za drugim, w groteskowych, absurdalnych okolicznościach, ginie także komisja wyborcza, nawet mniej widowiskowe dwójki na listach wyborczych padają jak muchy. Jednak natura dąży do równowagi, dlatego z bagien, ze stojących wód po ogólnopolskiej powodzi, jak z mistycznego Bayou w delcie Missisipi, wynurzają się wampiry. Ich pierwszą ofiarą pada sfrustrowany lokator, któremu Żyd odebrał kamienicę – lokator za chwilę powróci jako Chrystus mściciel (świetny Dobromir Dymecki) zarażony wiarą w święte prawo własności, ważniejsze niż litość czy inne „homoseksualne wartości”. Jak to u Strzępki i Demirskiego, w „Klątwie” paradoks goni paradoks: dziennikarz śledczy budzi się w ciele prezydenta, a Monikę Olejnik nawiedza na antenie duch świętej pamięci posłanki Pawłowicz. Czwarta władza marzy o szybkim awansie, a liberalizm grzmi wściekłym, każącym głosem.

W najnowszym przedstawieniu duetu reżyserowany chaos – do tej pory zawiadujący głównie ruchem scenicznym – sięga głębiej, dociera poza teatr, chwyta się złowieszczo pryncypiów. Jest rozróbą w dziedzinie natury, socjologii i polityki: tu medialne koncerny sprawują spirytystyczne seanse, wampiry i duchy kształtują opinię publiczną, a wróżba z kart jest równie pomocna, co telewizyjne analizy i statystyki.

Paweł Demirski, „Klątwa, odcinki z czasu
beznadziei. E01: Don’t mess with Jesus”,
reż. Monika Strzępka
. Teatr Łaźnia Nowa
w Krakowie, Teatr IMKA w Warszawie,
premiera 14 marca 2014
Na pierwszy ogień idą właśnie media. Czkawką odbijają się Smoleńsk i śmierć papieża – rozkosz transmitowania na żywo narodowej katastrofy. „Czy Polska jeszcze istnieje?” – pyta z dziennikarską emfazą Anna Kłos-Kleszczewska, której program transmitowany jest wprost na ekrany zawieszone w smoleńskim lesie. To tam brodząc w potopie, „z domu ojca” powraca Chrystus w kaloszkach z wychłostanym grzbietem. To swojski Jezus wkurwiony, który jesienną anarchię i wakat u władzy chce wykorzystać, by zostać wreszcie królem Polski. W końcu media już go namaściły, transmitując dziesięć lat temu katolickiego „Big Brothera” z Watykanu i kościołów. A woda, po której człapie – czy to nie jest ten deszcz wymodlony przez posłów w sejmowej kaplicy?

Wszystko to trochę jak z „Mistrza i Małgorzaty”. Tylko że zamiast Szatana w młodym Związku Radzieckim mamy Chrystusa w młodej demokracji. Zamiast kocura z teczką w tramwaju – wampira z mapą Warszawy. Zamiast Mistrza i rękopisu – dziennikarza i jego śledztwo. Warszawa to nie Moskwa – imperium zła, to kraina obciachu. Także siła wyższa, która ją nawiedza, nie ma eschatologicznego planu. Przede wszystkim jest właśnie siłą ulepioną na wzór ludowych wyobrażeń: z zemsty i piekła. Tylko rany na ciele Dymeckiego zdradzają jego biblijną tożsamość. Macie taką władzę, na jaką zasłużyliście, taki sąd ostateczny i takiego sędziego.

Siedźcie przed telewizorami – mówi Strzępka – oglądajcie program live o swojej katastrofie. I wierzcie, że za tym wszystkim stoi jakaś klątwa, która jak choroba genetyczna skacze z pokolenia na pokolenie. W końcu z fatum nikt nie wygra – ani wy, ani politycy. Klątwy nie da się odwołać w sejmowym głosowaniu. Nie ma w jej sprawie referendum. Klątwa wszystko – historię, władzę i obywateli – zamyka w kamiennym kręgu irracjonalności. Skoro władzę powaliła tajemnicza zaraza, skoro kamienicznik to nieśmiertelny wampir, a boskie prawo własności kreśli ręką natchnionej wróżbiarki tajemnicze znaki na mapie, to niczego zrobić nie możesz.

„Klątwa” to wesoła szarża, w której pomysł goni pomysł, choć może zbyt wiele w niej znanych recept i patentów. „Znamy znamy do kwadratu”, chciałoby się zacytować nazwę jednego z sezonów teatralnych w Wałbrzychu. W jego trakcie Strzępka z Demirskim pokazali „Niech żyje wojna!” i „Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej” – spektakle, za które przyznano im Paszport Polityki. Wtedy, a później w „Tęczowej trybunie”, w „O dobru”, ostatnio zaś w „Bitwie Warszawskiej 1920” zawsze ktoś mnie z tyłu w ich teatrze chwytał za kark, a komedia odmierzana była przejmującą miarą. W pierwszym odcinku „Klątwy” tego niestety zabrakło.

Wszystko wskazuje na to, że tylko Chrystus zna kolejne odcinki serialu. „Jeszcze tu będzie wanna łez!” – zapewnia. Trzymam go za słowo.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.