Nic nie działa
rys. M. Tarkawian / Stary Teatr w Krakowie

Nic nie działa

Joanna Wichowska

W „Bitwie Warszawskiej 1920” Strzępka i Demirski zestawiają fakty w bezczelne, bluźniercze ciągi logiczne. Po to obroniliśmy Europę przed bolszewizmem, żeby nam teraz w głowach zagnieździła się pani Thatcher?

Jeszcze 3 minuty czytania

Z jednej strony Bug, z drugiej Odra, a pomiędzy wieczne, zimowe błocko i wyczekiwanie na cud bociani. Na sfatygowane mundury i zakrwawione sukienki sypie się pył bitewny. Nic nie działa. Ani poznańskie pieniądze „zaoszczędzone za Prusaka”, ani modlitwa, ani dzieci. Cukier nie słodzi, perfumy nie pachną, bocianom zepsuły się gniazda, więc nie wracają. Słońce nie chce zachodzić, Marszałek śpi, zamiast podejmować decyzje. Z potrzaskanych instrumentów nie da się wydobyć dźwięku, siano nie pozwala się poskładać w snopy. Kontrabasy i gitary porzucono w szczerym sierpniowym polu pooranym okopami. Rozpiździel, prowizorka i resztki dawnej świetności. Ciągle słychać muzykę , ale przytłumioną, jak zza ściany. Zepsutą, jak wszystko inne tutaj. „Życie nie działa za bardzo”. Nawet narzekania nie działają, bo zawsze jakiś wewnętrzny cenzor zdzieli po pysku – za karę albo prewencyjnie. 

Żeby pokazać to wszechobecne i wciąż postępujące wybrakowanie, maszyneria spektaklu musi za to chodzić jak w zegarku: scenografia Michała Korchowca, muzyka Jana Suświłło, dyskretna choreografia Cezarego Tomaszewskiego i cuda, które wyczyniają aktorzy – wszystko to razem wywraca na nice kossakowsko-hoffmanowski patos i kicz, którymi karmione są nasze wyobrażenia o bitwie pod Warszawą, co odmieniła losy Europy.  

U Strzępki i Demirskiego bitwa zresztą też nie działa, i nie dlatego, że odegrana jest przez pochylonych nad mapą aktorów w konwencji dziecięcej zabawy – jako onomatopeiczna sekwencja wybuchów i wystrzałów. Nie działa, bo niepodległość, którą utwierdziła, to czek bez pokrycia, zbiorowe urojenie, polityczno-historyczny szantaż. 

Herosi i potwory
Kiedy bohaterowie „Bitwy Warszawskiej 1920” mówią o „dwudziestoleciu niepodległości”, mylą im się rocznice – ta z międzywojnia i ta czerwcowa, z 1989 roku. Paweł Demirski umieszcza ich, jak postaci z innych swoich tekstów, w kilku czasach jednocześnie i obdarza współczesną wiedzą i hiperkrytyczną świadomością. Twarze polityków tego najświeższego, niepodległego dwudziestolecia pojawiają się na ekranie w jednej z pierwszych scen, wyraźnie zakreślając szersze niż sugeruje tytuł ramy historyczne i polityczny kontekst spektaklu. Kto, w czyim imieniu i w czyim interesie, i po czyich trupach projektował tę niepodległość? I dlaczego ta zwycięska, niepodległościowa narracja pomija aż tyle głosów, a jej autorzy są niezmiennie głównymi beneficjentami wywalczonej, rzekomo wspólnie i zgodnie, wolności? 

Paweł Demirski „Bitwa Warszawska 1920”,
reż. M. Strzępka
. Stary Teatr w Krakowie,
premiera 22 czerwca 2013
Monika Strzępka i Paweł Demirski zadają te pytania nie po raz pierwszy, tym razem jednak podważają zbiorowy konsensus ze szczególną perfidią, dobierając się do najpilniej strzeżonych polskich tabu. Sięgają do momentu historycznego, który od niemal stulecia skutecznie opiera się próbom rewizji i którego znaczenie nie tylko dla Polski, ale dla europejskiej cywilizacji uchodzi za niepodważalny dogmat. I pokazują, że wojna 1920 roku oglądana z perspektywy poznańskich mieszczan czy chłopa spod Białegostoku nie jest tą samą wojną, którą znamy z podręczników. Więcej: wyciągają z szafy historii nie tylko bohaterów i nie tylko pomijanych zazwyczaj statystów, ale też mocno cuchnące, jednogłośnie znienawidzone trupy. I przyznają im wszystkim równe prawa do interpretowania historycznych wydarzeń i komentowania współczesności. 

Figura Dzierżyńskiego (Marcin Czarnik) jątrzy w tym zestawie najbardziej. Powinien gnić w najgłębszym kręgu piekła zarezerwowanym dla bolszewickich katów, tymczasem Strzępka każe mu rozpocząć spektakl melorecytacją „Mojej ojczyzny” Norwida. Ironia tego gestu jest prawdziwie diaboliczna, a obraz bardziej nawet ryzykowny niż późniejsze wykłady Feliksa na temat przywilejów socjalnych, o które walczyli jego akolici (i z których podejrzanie łatwo potem rezygnowano na fali antykomunistycznych fobii i w ramach niepodległościowych przełomów).Dzierżyński, pocąc się pod ciężkim płaszczem zesłańca, siedzi z boku sceny, zamkniętej kurtyną z pozszywanych mundurów i z jakąś rozpaczliwą determinacją wyśpiewuje tego swojego Norwida, ujawniając przy tym wzorcowo przeżarte więziennym szkorbutem, sczerniałe zęby. Pierwszy cios jest niezwykle celny: bezzębny czekista, symbol krwawego terroru, daje nam lekcję niełatwego, krytycznego, norwidowskiego patriotyzmu.

Polskie dzieci
Skoro, jak tłumaczy Feliksowi Polska Mama, natura jest niesprawiedliwa: jednym daje nadmiar słońca, drugim – niekończące się błotniste zimy, to co dopiero mówić o porządku społecznym. Na sprawiedliwość liczyć nie można, buntować się nie warto, trzeba myśleć o przetrwaniu. Trzeźwy pragmatyzm skutecznie leczy z sentymentalizmu. Polska Mama (zachwycająco wieloznaczna Dorota Pomykała), zahartowana niezliczonymi nieszczęściami, oszczędnie rozdaje czułości. Wiecznie w ciąży, w poplamionej krwią sukience i spranym domowym swetrze, reprezentuje tak zwany heroizm dnia codziennego. Zapobiegliwie zakopuje pieniądze na czarną godzinę i nie rozumie, jak dzieci mogą je wydawać aż tak rozrzutnie. Wypomina im podcieranie pup w dzieciństwie i oczekuje wdzięczności na starość. Jest wyrozumiałym spowiednikiem i bezlitosnym sędzią. Dba o żywych i pamięta o martwych. W maju wzruszają ją przydrożne kapliczki, w listopadzie zapala świeczki na cmentarzu. 

Polska Mama jest mamą odwieczną, symboliczną i konkretną, uniwersalną i prywatną. Przechodnią. Matkuje absolutnie wszystkim: chowającemu się pod kocem przed odpowiedzialnością Piłsudskiemu (Michał Majnicz), Broniewskiemu (Juliusz Chrząstowski) – poecie cierpiącemu na nadmiar świadomości i co za tym idzie – lęku, Artystce Kabaretowej (Marta Ojrzyńska) specjalizującej się w parodiowaniu patriotycznych gestów, Poznaniakowi (Rafał Jędrzejczyk), który przyłącza się do legionistów z powodu koniunktury i odrazy do żony, Kobiecie z Poznania (Anna Radwan-Ganczarczyk), dla której cała ta wojna to kataklizm rujnujący jej skromny biznes i plany na ustabilizowaną przyszłość, premierowi Witosowi (Krzysztof Globisz), który – ponaglany przez małżonkę (Małgorzata Zawadzka): „no chodźże bo to że bolszewia blisko to jest pewne / a że pogoda się nie zmieni to już nie za bardzo”) – zamiast na bitwę, rusza do swojego majątku na żniwa. Dziećmi Polskiej Mamy są również francuski generał, ksiądz Skorupka oraz Szyfrant pracujący dla sztabu Piłsudskiego (trzy razy prestidigitatorski Globisz), a może nawet Róża Luksemburg (raz jeszcze Ojrzyńska). 

Patrz, mamo, jak ładnie umieram
W świecie, w którym wszystko jest popsute, mama zadziała zawsze. Polska Mama Demirskiego i Strzępki jest wszechobecna i wszechpotężna, bo jest mamą uwewnętrznioną. Nawet kiedy milczy i patrzy, nawet kiedy jej nie ma – pozostaje podstawowym punktem odniesienia. To ją się przywołuje w chwili śmierci (Skorupka) i po trzeciej wódce pitej do lustra (Broniewski). To wobec niej Feliks potrafi otwarcie przyznać się do swoich zbrodni („przyjdzie do mnie mama do piekła?”). To przed nią przede wszystkim, nie przed Piłsudskim, chce się pochwalić swoim sukcesem specjalista, który właśnie złamał rosyjskie szyfry. To dla niej ksiądz Skorupka dramatyzuje i uwzniośla własną śmierć. To przez nią Marszałek tak bardzo się boi zawieść małego Józefka. Obecność Mamy zamienia te wszystkie pomnikowe, historyczne figury w niesubordynowane, głodne akceptacji dzieci. A prowadzoną przez nich wojnę – w infantylne psoty: symulowanie eksplozji za pomocą ciskania talkiem o podłogę. Mama potem posprząta przecież. 

To mama zaszczepia dzieciom podstawowe, nieusuwalne prawdy polskiej wiary. Na przykład tę, że nie ma większego zła nad bolszewików. Chłop (Grzegorz Grabowski) może by i przystał do tworzonego na Białostocczyźnie oddziału Armii Czerwonej, ale odruchowy lęk nie pozwala. I: „co mama na to powie?”. Chłop, przeganiany z kąta w kąt przez Marszałka i bez przerwy zmuszany do odgrywania slapstickowej choreografii śmierci – umiera nie w imię ojczyzny, ale dlatego, że po prostu przeszkadza i drażni. Jego niezauważalna, błyskawiczna śmierć jest przeciwieństwem celebrowanej, efektownej agonii księdza Skorupki. 

Chłop, chociaż zastrzelony, ożywa i natrętnie powraca w kolejnych scenach – jak wyrzut sumienia i głos rozsądku, którego nikt nie chce słyszeć. Całą jego postawę wobec sprawy narodowej i fetyszyzowanej walki o niepodległość mógłby streścić wiersz Tuwima, najwyraźniej do niego adresowany. Chłop sobie go spisał na świstku papieru i gdyby go znowu nie zastrzelono w pół słowa, dobrnąłby do słynnej puenty: „Rżnij karabinem w bruk ulicy! / Twoja jest krew, a ich jest nafta! / I od stolicy do stolicy / Zawołaj broniąc swej krwawicy: / „Bujać – to my, panowie szlachta!”. Atawistyczny wstręt klasy wyższej wobec niepiśmiennej, bosonogiej hordy i brzydko pachnących plebejskich rytuałów skutecznie wyeliminował ze zbiorowej pamięci zarówno przenikliwą odezwę Tuwima, jak i głos „prostego człowieka”, do którego była skierowana. Chłop coś tam próbuje tą swoją gwarą tłumaczyć, ale nic z tego jąkania nie sposób zrozumieć. Tym bardziej że w chłopskim  słowniku „niepodległość” nie występuje. Marszałek: „zrezygnowałem z ludem bo mnie zawodzi”. Kropka. 

Naród piękny, ludzie kurwy
Jeśli uznać tę zinternalizowaną, prywatną, toksyczną mamę, zbudowaną przez Strzępkę i Demirskiego z samych przeciwieństw i budzącą całą serię mocnych i zawsze ambiwalentnych uczuć, za jakiś rodzaj personifikacji kraju między Bugiem a Odrą, sprawa staje się jeszcze bardziej skomplikowana. Daleka od ideału: złachana, mało reprezentacyjna i ślepa na fakty, które naruszają jej obraz świata – na piedestał się ta Mama-Polska nie nadaje. Ale nie kochać jej nie sposób, chociaż ta miłość do łatwych nie należy i trochę w złym tonie jest się do niej przyznać. Demirski i Strzępka te wstydliwe uczucia rehabilitują, chociaż nie wpisują ich w żadne zużyte matryce. 

Artystce Kabaretowej, „mniej więcej lewicującej”, zblazowanej kontestatorce wszelkich narodowych uniesień, dostaje się za odruchowe utożsamienie patriotyzmu z agresywnym nacjonalizmem. Przerażającą nudą wieje od Pani (nomen omen) Nudnej, zawsze gotowej wypełniać odgórnie zaprojektowane wzory szczęścia (samochód, pensja, urlop za granicą) i powszechnie promowane modele uczestnictwa we wspólnocie (krzyżyk postawiony na karcie wyborczej) oraz z entuzjazmem wznosić toasty za dzielnie, po raz kolejny wywalczoną wolność i niepodległość: „znów stanęliśmy na wysokości zadania / i możemy sobie teraz skoczyć”. 

Bezmyślny antypatriotyzm nie działa, podobnie jak dziedziczona po ojcach szabla do walki z bolszewikami. Nie działa ślepa wiara w demokrację. Cała ta niepodległość również działa raczej słabo, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę jej koszty. Płaci je na przykład Kobieta z Poznania, którą dopadł kryzys sensu i kryzys finansowy. Świat się jej rozpadł, a jednocześnie ktoś jej wszczepił w głowę sprawdzone kapitalistyczne know how prosto z Londynu. Szablon myślenia, który zamienia się w torturę, już nie tylko ekonomiczną. Margaret Thatcher – niechciane „drugie ja” Poznanianki dręczy ją jak kat. Jesteś beznadziejna, leniwa i sama sobie winna. Nie narzekaj. Staraj się bardziej. Nie ma niczego za darmo. Jeśli pieniędzy brakuje, to trzeba je sobie samej pożyczyć. A potem się pociąć. „Już cię nie opuszczę aż do śmierci i tak będzie wyglądać to dwudziestolecie ukochane nowiuteńkie”. Oba dwudziestolecia. 

Strzępka i Demirski zestawiają fakty w bezczelne, bluźniercze ciągi logiczne. Po to obroniliśmy Europę przed bolszewizmem, żeby nam teraz w głowach zagnieździła się pani Thatcher? I żeby starej Mamie na starość odebrano godność razem z emeryturą? „Czy można by tak jakoś zrobić / żeby ten świat zaczął w końcu działać dla mnie? / Czy to już za późno jest?” – naiwnie pyta Polska Mama. Bezradność tego pytania zadziwiająco rymuje się z rozpaczą, którą słychać w śpiewanym w ostatniej scenie ośmiowierszu Norwida, tym, w którym mowa o popiele i diamencie. Fakt, że Strzępka znowu oddaje Norwida Dzierżyńskiemu (który tym razem dzieli go z Poznaniakiem-Legionistą), wcale tej rozpaczy nie unieważnia. 


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.