Młoda krytyczka teatralna, bohaterka sztuki Marysi Nikitiuk „Niedźwiedzie dla Maszy”, myśli o teatrze nawet wtedy, kiedy uprawia seks. Tuż przed orgazmem objaśnia swojemu chłopakowi różnicę między Stanisławskim a Meyerholdem. Ale o konkretnym przedmiocie swoich studiów ma jak najgorsze zdanie: „Badam coś, czego nie ma, martwy zawód, całkiem jak łacina. Teatr na Ukrainie to jakaś pomyłka, żenada, jedno wielkie kuriozum, albo tańczą hopaka w najtańszych kostiumach, albo wyśpiewują przedpotopową Natalkę Połtawkę, i wiesz co, im durniejszy spektakl, tym bardziej podoba się ludziom. A ja, jak sobie popatrzę na tych ludzi, to słowo ci daję, myślę, że sami sobie na taki teatr zasłużyli”.
W ustach praktyków i teoretyków teatru ukraińskiego tego rodzaju zjadliwe diatryby pod jego adresem nie są rzadkością. Zasada jest prosta. Najbardziej bezwzględną krytykę życia teatralnego Ukrainy można usłyszeć od jego najaktywniejszych przedstawicieli – tych najbardziej niepokornych, najmniej uwikłanych w instytucjonalne zależności; tych, którzy na różne sposoby, w dużej i małej skali, wbrew paraliżującym okolicznościom – usiłują coś zmienić. Reprezentują oni różne szkoły myślenia o teatrze i niekoniecznie zgodziliby się w szczegółowych kwestiach artystycznych. Wszyscy jednak są równie mocno przekonani, że teatr w ich kraju wymaga gruntownej reformy.
„Ukrainie potrzebna jest kulturowa Al Kaida, terroryści kulturowi, którzy zniszczą istniejący system. Nasz teatr jest jak wrzątek bez herbaty. Aktorom i reżyserom brakuje energii” – pomstował dwa lata temu Andrij Żołdak, najgłośniejszy bodaj i z pewnością najbardziej kontrowersyjny ukraiński reżyser ostatniej dekady. Rozmiłowany w brutalizmie i skatologii skandalista, czy śmiały reformator? Pretensjonalny kabotyn, czy natchniony geniusz? Twórca „teatru mieszczańskiego, udającego awangardę i radykalizm”, czy ukraiński Castellucci, drugi Artaud? Po tym, jak w 2005 roku zmuszono go do odejścia z Państwowego Akademickiego Teatru Dramatycznego im. Tarasa Szewczenki w Charkowie, któremu szefował, kłótnie o Żołdaka częściowo przeniosły się – wraz z nim – poza granice Ukrainy. We własnym kraju wciąż jednak pozostaje postacią legendarną: dla wielu jest to czarna legenda, ale dla wielu Żołdak ucieleśnia zaprzepaszczoną szansę na odrodzenie ukraińskiego teatru.
Jak wygląda „system”, którego zniszczenia domaga się Żołdak i którego nie trawi Masza z tekstu Marysi Nikitiuk? Klasyka światowa i ukraińska realizowana wg wzorców sztuki wysokiej, wodewile, które można grać w patriotycznych soroczkach (jak wspomniana „Natalka Połtawka” wg sztuki Iwana Kotlarewskiego), tematy historyczne i „ogólnoludzkie”, trochę duchowości, trochę folkloru. Zmurszała estetyka, ale przede wszystkim – absolutna pogarda dla współczesności. Rzeczywistość społeczno-polityczna nie ma na tę „akademicką” wyspę wstępu.
Akcja dramatu Pavlo Arie „Człowiek w stanie zawieszenia” (za który młody dramatopisarz dostał jedną z najważniejszych ukraińskich nagród literackich „Koronacja słowa” w kategorii „Sztuka dla sceny eksperymentalnej i kameralnej”) rozgrywa się w teatrze, jak się okaże – całkiem i dosłownie martwym. Trwają próby nowej sztuki. Aktorzy kłócą się z reżyserem: „Sztuka, w której każecie nam grać nadaje się raczej do cyrku […]. Pornografia, tania pornografia. […] Istnieją przecież takie pojęcia jak przyzwoitość, sumienie, służba ojczyźnie, przyjaźń, nieskalana miłość. O takich sprawach trzeba mówić na scenie. A o czym my mówimy? O, ja tu sobie wypisałem (wyjmuje poskładaną w kostkę kartkę). Same plugastwa”. Aktorka, która odmawia „mówienia o sobie na scenie per suka”, na próbie obrzuca obelgami koleżankę. Te dwie rzeczywistości, jej zdaniem, nie mają ze sobą absolutnie nic wspólnego: „Życie to gówno. Scena jest świętością”.
Pavlo Arie klnie się na piekło dramatopisarzy, że wszystkie zapisane dialogi i sytuacje są wierną dokumentacją tego, co działo się we Lwowskim Narodowym Akademickim Teatrze im. Marii Zańkoweckiej w okolicach premiery jego poprzedniej sztuki „Kolory”. „Człowiek w stanie zawieszenia” to próba odreagowania traumy spotkania z teatrem, w którym trzeba negocjować z aktorami użycie każdego kolokwializmu i gdzie niezgoda na „nowoczesny” spektakl kończy się spłonięciem (w tajemniczym pożarze) jego scenografii. Tekst Arie jest złośliwą zemstą. W finale sztuki okazuje się, że wszyscy ci obrońcy kultury wysokiej przed uliczną barbarią od dawna nie żyją – to gromada podgryzających się nawzajem zombie, skazanych na wieczną tułaczkę po korytarzach swojego teatru-pułapki. Uwaga! – ostrzega widzów ujawniający się w ostatniej scenie autor – możliwe, że w tej pułapce tkwi też publiczność. Czy jesteście całkiem pewni, że tu jesteście? Że oglądacie właśnie sztukę o „wymyślonych aktorach i nieistniejącym teatrze”? A co, jeśli sami jesteście wymyśleni i udzieliło się wam panujące wokół nieistnienie?
Martwy teatr i marna publiczność: jedno warte drugiego. Bodaj każda poważna krytyka współczesnego życia teatralnego na Ukrainie jest zarazem – jak u Pavla Arie i Marysi Nikitiuk – krytyką ukraińskiego społeczeństwa. A trzecim, domyślnym jej adresatem, jest zawsze ukraińska państwowość. „W miarę, jak stajemy się zakładnikami kolejnych wyborów, coraz jaśniejsze jest, że władza potrzebuje tępego i ciemnego elektoratu. Dlatego państwo, niezainteresowane rozwojem własnego narodu, hamuje rozwój kultury” – mówi reżyser Serhij Proskurnia.
Lwowski Teatr im. Łesia Kurbasa uczcił Międzynarodowy Dzień Teatru ulicznym protestem pod nazwą „Dość futbolizowania kultury”. W niesionych przez demonstrantów lustrach (teatr-lustro społeczeństwa), pokrytych napisami: „Otwórzcie oczy”, „Co widzicie, oprócz siebie?”, „Nie samym futbolem…”, miała się przejrzeć władza. Główne hasło manifestacji brzmiało: „Nie ma kultury – nie ma człowieka – nie ma narodu – nie ma państwa”. Gdyby je zapisać w odwrotnej kolejności, przestałoby być ostrzeżeniem, a stałoby się diagnozą, z którą zgodziłoby się wielu twórców, badaczy i obserwatorów ukraińskiego teatru.
Protest „Dość futbolizowania kultury” / fot. Oksana Trygub
Ukraińskie państwo oczywiście, i na szczęście, istnieje, ale jeśli chodzi o jego jakość ludzie kultury nie mają żadnych złudzeń. Coraz częściej słychać opinie, które podważają nawet najbardziej zdawałoby się nienaruszalne tabu dotyczące horroru sowieckiej przeszłości i wszelkich błogosławieństw, jakie spłynęły na Ukrainę wraz z niepodległością: „Korupcja, niski poziom kultury i samoświadomości narodowej, nastawienie do teatru jak do «komunalnego gospodarstwa», a nie instytucji kultury, i niwelowanie jego funkcji społecznych zadały życiu teatralnemu w czasach niepodległości nawet mocniejszy cios niż presja ideologiczna w czasach Związku Radzieckiego” – mówi Wład Troicki, reżyser i aktor, założyciel i kierownik artystyczny kijowskiego Centrum Sztuki Współczesnej „Dach” i najważniejszego ukraińskiego festiwalu teatralnego GogolFest.
GogolFest w zeszłym roku się nie odbył, zabrakło funduszy. TanzLaboratorium, jedna z nielicznych, jeśli nie jedyna na Ukrainie grupa profesjonalnie zajmująca się performansem, nie bardzo ma gdzie pracować. Jego twórczyni, performerka i choreografka Larysa Wenedyktowa, zarabiała podobno przez jakiś czas jako dozorczyni, i nie był to gest artystyczny. Aktorka Lydia Danylchuk oraz reżyserka i historyczka teatru Iryna Wolytska, twórczynie Teatru w Koszyku, kupują scenografię do swoich spektakli za własne pieniądze. Nie wiem, czy w „Domu Aktora” w Charkowie wciąż działa kilkanaście kameralnych, niezależnych teatrów i jak sobie dzisiaj radzą. Wiem za to, że charkowskie Arabesky, najbardziej rozpoznawalny ukraiński teatr niezależny, po 18 latach działalności wciąż musi walczyć o przetrwanie. Żeby było śmieszniej (i straszniej), nawet Centrum im. Łesia Kurbasa, instytucja państwowa w końcu, dostało właśnie wezwanie sądowe: o jego siedzibę upomina się Wydział Gospodarki Komunalnej Kijowa.
TanzLaboratorium, performans „Kurbas. Rekonstrukcja” / fot. O. Pendrakovska
Oczywiście, tę „listę płaczu” można by poszerzać o kolejne nazwiska i nazwy teatrów. I zapewne okazałoby się, że w dużej części pokrywa się ona z listą ognisk postulowanego przez Andrija Żołdaka kulturowego terroryzmu. Małe i większe teatralne bomby podkładane są przecież nie tylko w Kijowie, Charkowie czy Lwowie, ale też w Odessie, Chersoniu i Użhorodzie. Na przekór wszystkiemu.
Na jednym z ukraińskich portali społecznościowych poświęconych teatrowi Oksana Dudko ze Stowarzyszenia „Drabyna”, organizatorka festiwalu „Drama.UA”, z lekką ironią, hiperbolizując, pisze: „W Kijowie – «Tydzień współczesnego dramatu», we Lwowie – festiwal dramaturgii współczesnej «Drama.UA». Nie ma co jeść, za to dramatopisarzy cała armia. Zabawne, prawda?”.
Powracając jeszcze do Marysi Nikitiuk i jej orgazmów. Coś jest na rzeczy z tematem seksu w teatrze ukraińskim. Andrij Prochodko, reżyser i szef Centrum Teatralnego „Pasika” przy Kijowsko-Mohylańskiej Akademii powtarza, że teatr jest jak seks. Można go uprawiać na milion sposobów: delikatnie, brutalnie, gwałtownie, w zwolnionym tempie, odtwarzając klasyczne pozycje albo eksperymentując… Ważne, żeby obie strony były równie mocno zaangażowane. Ważne jest uzgodnienie warunków, porozumienie. Prichodko ma na myśli porozumienie między sceną a widownią, ale jeśli przyjąć, że chodzi również po prostu o namiętność, to mamy happy end. Bo pasji ukraińskim kulturalnym terrorystom raczej nie brakuje.
Korzystałam z raportu Tiny Persunko na temat organizacji życia teatralnego na Ukrainie, (raport przygotowany został w ramach sieci European Performing Arts Platform). Fragmenty sztuki Marysi Nikitiuk „Niedźwiedzie dla Maszy” publikowane były w magazynie literackim „Radar” (nr 1 (3), maj 2011).
UKRAINA 2012
Cykl tekstów przygotowanych przez dwutygodnik.com specjalnie z okazji EURO 2012, we współpracy z Narodowym Centrum Kultury w ramach polsko-ukraińskiego projektu kulturalnego pod nazwą „Europejski Stadion Kultury”.