„Źle ma się kraj” w reż. Weroniki Szczawińskiej
fot. Marta Ankiersztejn/mat. teatru

„Źle ma się kraj” w reż. Weroniki Szczawińskiej

Joanna Wichowska

„Nie możemy tak dłużej żyć” – wyrokuje w swojej książce Judt. „Co w takim razie mamy robić?” – pytają bohaterowie spektaklu Szczawińskiej i Pakuły, wygrywając nieskładną melodię na przedszkolnych instrumentach

Jeszcze 2 minuty czytania

Skoro kapitalizm, jak często powtarzają jego badacze i krytycy, jest nową religią, dlaczego by nie mówić o nim językiem moralitetu? Jeśli skutecznie zamienia nas wszystkich w skrajnie egoistyczne, łatwe do zmanipulowania dzieci, przedkładające komfort, zaspokojenie i wciąż nowe zabawki nad refleksję i odpowiedzialność, to może opowieść o nim powinna mieć konstrukcję bajki? Weronika Szczawińska i Mateusz Pakuła wykorzystują w swoim spektaklu reguły obu tych gatunków. Dramatyczne rozpoznania Tony’ego Judta ubierają w prowokacyjnie anachroniczną, „niepoważną” formę bajkowego moralitetu – z elementami musicalu, wodewilu, kabaretu, fantasy i czego tam jeszcze. Projekt jest karkołomny, ale jego zasady i intencje – bardzo czytelne. Wszystko po to, by zrekonstruować i napiętnować sposób myślenia (czy raczej nie-myślenia), uprawomocniający system oparty na, by użyć pierwszej z brzegu wyliczanki Judta, „obsesji gromadzenia, kulcie prywatyzacji i sektora prywatnego, powiększającym się rozziewie pomiędzy zamożnymi a biednymi.”

Pakuła/Szczawińska „Źle ma się kraj”, reż.
Weronika Szczawińska
. Teatr Polski w Bydgoszczy,
premiera 22 czerwca 2012
Krytyka obecnego porządku zawarta w książce Tony’ego Judta „Źle ma się kraj. Rozprawa o naszych współczesnych bolączkach” dotyczy w głównej mierze „anglosaskiego modelu”. Szczawińska i Pakuła, mówiąc „kraj”, mają na myśli Polskę. Porośniętą kępami traw, wśród których wyrasta nagle gigantyczna firmowa lodówka, zamieszkałą przez bociany i wróble, które lubią przysiadać na drutach rozpiętych między archaicznymi słupami wysokiego napięcia (scenografia Izabeli Wądołowskiej łączy baśniowy kicz, absurd i swojskość). Kraj, w którym nie działa ani transport publiczny, ani edukacja, ani tym bardziej solidarność społeczna, ale za to czci się upadek komunizmu (podśpiewując i wymachując patykami, na które zatknięto cyfry 1, 9, 8, 9: na te same patyki można nadziać marchewki w roli kiełbasek, a kogut milicyjnej suki będzie imitował płomień ogniska). Miejsce, w którym bezkrytycznie wierzy się w kanoniczne, koniecznie krzepiące interpretacje historii najnowszej. I przede wszystkim – w pieniądze.

Spośród niezliczonych słabości polskiej wersji kapitalizmu Szczawińska i Pakuła wybierają kilka przykładowych, konkretnych zjawisk i – jak to w bajce, czy moralitecie – personifikują je na scenie. Kredyt Bankowy (Michał Czachor), Ławka Szkolna (Mirosław Guzowski), Strzeżone Osiedle (Jakub Ulewicz) i Sprywatyzowana Kolej Publiczna (Małgorzata Witkowska) – są jak postacie z dziecięcej czytanki, dziwnej, absurdalnej i dość niebezpiecznej, bo słodkie obrazki szybko odklejają się od tła i próbują nadążyć za realnym życiem. A realne życie w niczym nie przypomina klasycznej, poprawnej książeczki dla dzieci.

Gra toczy się o duszę (a może bardziej nawet o umysł) Postaci Co nic Nie Rozumie, rodzimej wersji everymana, współczesnej Dorotki z „Czarnoksiężnika z Krainy Oz” (Julia Wyszyńska wygląda wypisz wymaluj jak Judy Garland w najpopularniejszej ekranizacji słynnej powieści), zagubionej w świecie (niedostępnego) dobrobytu, (niezrozumiałych) operacji finansowych i codziennego lęku przed (nieodwracalnym) upadkiem. Dorotkopodobna bohaterka żyła dotąd w stanie świętej naiwności, całkiem nieświadoma rządzących jej życiem ekonomicznych i politycznych mechanizmów, pełna zaufania wobec retoryki lansującej idylliczny obraz rzeczywistości. (Judt powiedziałby, że żywiła „bezkrytyczny podziw dla niczym nieskrępowanego rynku, pogardę dla sektora publicznego, złudzenie niekończącego się wzrostu.”) Przebudzenie z tego hollywoodzko-neoliberalnego, tęczowego snu jest bolesne. Kraina znajdująca się gdzieś „over the rainbow” okazuje się koszmarem. Rewersem fantastycznego Strzeżonego Osiedla jest pustostan, Przymilny krecik-Kredycik-miniratka („proszę cię, weź mnie”) z szafującego obietnicami lepszego życia przyjaciela zamienia się w wampira, straszącego dożywotnim zniewoleniem, Sprywatyzowana Kolej Publiczna jest brudna, droga, wiecznie spóźniona i w niczym nie lepsza od bieszczadzkiej ciuchci, a pełna wzniosłych ideałów Ławka Szkolna okazuje się sprzymierzeńcem ignorancji i narzędziem opresji. Katastrofa.

fot. Marta Ankiersztejn/mat. teatru

Postać Co Nic Nie Rozumie, rozumie coraz mniej. Wyrusza więc, śladem wytyczonym przez Judta, w przeszłość, by zbadać, jak doszło do katastrofy. Trafia w czasy, kiedy w Wielkiej Brytanii rządziła Żelazna Dama (to wtedy skończyło się wzajemne społeczne zaufanie), a w Polsce stano w kolejkach po banany. Zatrzymuje się na stacji Konsensus, w roku 1945, kiedy wspólnota była ważniejsza od zysku i krótko zwiedza następujący potem trzydziestoletni okres sprawnie funkcjonującego (na Zachodzie) państwa opiekuńczego. Na koniec odwiedza jeszcze Wiedeń, by spotkać pięciu myślicieli i ekonomistów, którzy według Tony’ego Judta są odpowiedzialni za niekontrolowany przez państwo rozwój gospodarki wolnorynkowej. To Ludwig von Mises, Friedrich Hayek, Joseph Schumpeter, Karl Popper i Peter Drucker, w wersji Szczawińskiej i Pakuły pomieszczeni w dwóch postaciach o bardzo długich nazwiskach. Cała ta przeprowadzona w ekspresowym tempie wycieczka w przeszłość jest badaniem źródeł choroby, na którą choruje dzisiaj zachodni świat.  

„Nie możemy tak dłużej żyć” – konstatuje w swojej książce Judt. „Co w takim razie mamy robić?” – pytają w finale bohaterowie Szczawińskiej i Pakuły, wygrywając nieskładną melodię na przedszkolnych instrumentach. Brytyjski historyk łagodnie formułuje swoje postulaty naprawy: trzeba zrehabilitować i odświeżyć myśl lewicową (socjaldemokratyczną), przywrócić polityce moralność, a państwu prerogatywy w sferze ekonomii, a przede wszystkim trzeba zmienić dyskurs publiczny. „Jeżeli nie zaczniemy inaczej rozmawiać, nie zaczniemy inaczej myśleć”.

Realizatorzy spektaklu ten ostatni postulat mogą testować w praktyce, teraz, w swojej dziedzinie. Bohaterowie ich przedstawienia, po bajkowemu infantylni, ale też przenikliwi mają prawo zadawać wszelkie możliwe pytania, również te najbardziej wstydliwe, naiwne i trudne. Mogą pytać jak dzieci: z determinacją i głodem prawdy. I z nadzieją, że znajdzie się jakiś dorosły, który zdobędzie się na rzetelną, poważną odpowiedź, nawet za cenę odarcia ze złudzeń.

Dotychczasowe sielskie czytanki się nie sprawdziły. Trzeba wrócić do pierwszej klasy i przerobić jeszcze raz cały elementarz, a najlepiej napisać go na nowo, tym razem uczciwie. Inaczej pozostaniemy społeczeństwem mamionych pozorami prawdy przedszkolaków.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.