DRAMAT!  Świętoskłony. Komentarz
rys. Malwina Konopacka

DRAMAT!
Świętoskłony. Komentarz

Joanna Wichowska

Sokołowska jest specjalistką od prowadzenia wielu równoległych narracji jednocześnie, czasami mieści ich kilka naraz w jednym zdaniu. To język jest w „Księżnej” instancją nadrzędną: dyktuje warunki, kumuluje sensy, niestrudzenie popycha akcję do przodu

Jeszcze 2 minuty czytania

Decyzja, który z kilku nadesłanych przez Martę Sokołowską tekstów opublikować w kolejnej odsłonie cyklu „DRAMAT!”, nie była łatwa. Każdy z nich testuje inną poetykę i drąży zupełnie inne wątki, ale wszystkie w równie intrygujący sposób zrywają z eksploatowanymi w literaturze teatralnej koniunkturalnymi tematami, bezpiecznymi modelami narracji i zgranymi konwencjami wyobraźni. Sprawnie szyfrują kulturowe odniesienia i zuchwale żonglują dyskursami codzienności. Ich bohaterowie umieszczeni są w niebanalnych, na wpół realnych, na wpół fantasmagorycznych krajobrazach: w podziemiach Paryża („Paryskie metro w kawałkach”), w zrewoltowanym syryjskim mieście („Syria”), albo… w hotelowej windzie („Księżna”). Produkują spektakularne monologi albo kondensują znaczenia w lakonicznych, literacko nieskazitelnych formułach. Twarde fakty: egzystencjalne, polityczne, społeczne – wprowadzane są tylnymi drzwiami, jakby mimochodem i wymieszane z tropami należącymi do porządku symbolicznego, a realizm co i rusz zamienia się z surrealizmem. Sokołowska jest specjalistką od prowadzenia wielu równoległych narracji jednocześnie, czasami mieści ich kilka naraz w jednym zdaniu.

Bohaterowie „Księżnej” nie mają imion, nie wszyscy zresztą są postaciami w tradycyjnym rozumieniu – w didaskaliach wymienia się ich jako tych, którzy „biorą udział”. Windziarz, członkowie jego bliższej i dalszej rodziny, pojedyncze Ciała ludzkie w precyzyjnie określonym wieku oraz zbiorowe Ciała ryb, ptaków i ssaków, a do tego Zamaskowany Baseballista i jego Matka. Tytułową Księżną reprezentuje Służący. Każda z postaci jest zresztą raczej reprezentantem – zjawiska, idei, sposobu myślenia – niż osobą. Nic dziwnego, skoro struktura dramatu jawnie wykorzystuje alegoryczno-mityczne wzorce. Te z kolei bardzo się przydają w mówieniu o sprawach tak niewypowiadanych, jak skandal śmierci.

Ten kluczowy motyw pojawia się w tekście, jeszcze zanim Windziarz zabije Baseballistę, i zanim ktoś zabije jego syna (narracyjnie te dwie śmierci są ze sobą tak mocno splecione, że długo nie mamy pewności, kogo tak naprawdę zabił Windziarz). Główny bohater, sugeruje to jego profesja, jest kimś w rodzaju pośrednika między światami – w końcu zajmuje się transportowaniem ludzkich i zwierzęcych ciał z piętra na piętro. Jego winda, najpierw hotelowa, potem (gdy dorabia na drugiej zmianie) towarowa – mogłaby być czymś w rodzaju ironicznej wersji łodzi Charona.

Windziarz, który wybiera się do Księżnej, chcąc ją ubłagać, by zwróciła mu umarłego syna, ma swoje prefiguracje w niezliczonych mitologicznych i baśniowych postaciach, niepogodzonych z nieodwołalnością Śmierci i próbujących z Nią pertraktować, albo Ją przechytrzyć. Gilgamesz, Orfeusz, Demeter, Matka z opowieści Andersena, Lekarz – chrześniak Śmierci z baśni Grimmów – nikomu się nie udało. „Ty będziesz pierwszy…” – słyszy Windziarz od jednego z Ciał. Jemu jednak również się nie uda – dostępu do Księżnej skutecznie broni służący. Windziarzowi pozostają prośby, pochlebstwa, przekupstwa i tortura oczekiwania pozbawionego nadziei.

Sokołowska raczej się swoją mitologiczno-baśniową matrycą bawi, niż pilnuje, żeby wszystko dało się do niej równo przykroić. Dba o to, by elementy tej układanki zachowały niejednorodność, nie przystawały do siebie zbyt idealnie. Miesza dyskursy, gatunki i style, zapuszcza się w boczne ścieżki języka. To właśnie język jest w „Księżnej” instancją nadrzędną, dyktuje warunki, kumuluje sensy, niestrudzenie popycha akcję do przodu, zastępując poniekąd nie tak znowu liczne fabularne perypetie. 

Weźmy długo celebrowaną ekspozycję. Windziarz ma „pasję do sportu”, co oznacza zarazem, że postrzega rzeczywistość przez pryzmat konkretnych sportowych dyscyplin i opisuje ją tonem sportowego sprawozdawcy. Kolejne pojawiające się w windzie Ciała prowokują go do szczegółowych, smakowitych opisów jeździectwa, piłki nożnej, boksu, gimnastyki artystycznej, Formuły 1… W tych niekończących się, rwanych monologach specjalistyczna, sportowa frazeologia niepostrzeżenie wprowadza zupełnie inne znaczenia. Mówiąc o sporcie, Windziarz opowiada zarazem o seksie, o różnych wersjach seksualnego zawłaszczenia. W podobny sposób streszcza rutynę (i grozę) małżeńskich relacji, tym razem przywołując dyscypliny drużynowe, takie jak tenis czy szermierka.

Podczas pracy na drugiej zmianie Windziarz snuje całkiem już inne refleksje. Może dlatego, że po drodze wstąpił do kościoła. Zamiast niepowstrzymanej zmysłowości sportu – roztrząsa etykę wstrzemięźliwości i pokory, wciąż przy tym twórczo korzystając ze słownika sportowego. „Świętoskłony” i „dłonie uniesione ku szczytom” prowadzą go prosto w świat biblijnych przypowieści o ofierze złożonej z Syna. Dziwnym trafem jest to zarazem miejsce, w którym ze wszystkich możliwych sportów zostaje już tylko baseball. Z małą poprawką: funkcję baseballowego kija pełni krucyfiks. Do zabitego Baseballisty Windziarz przemawia litanijno-kolokwialną frazą: „o łobuzie o draniu o zabijako o chłopcze o nieznajomy który się ubrałeś jak na ważną uroczystość... / w ten przebierańcowy strój a tu ani boisko tylko między magazynem a parkiem... / między westchnieniem a zbliżeniem jeśli wiesz co mam na myśli... / (…) poczyniłeś mi nie lada przyjemność mordercze niedoszły któryś byś się zamachnął na moje ciężko dla syna zarobione pieniądze na hajs jeślibyś żył byś wiedział ...”. Krucyfiks, pieniądze i baseball – zabójcza mieszanka.

Ból po śmierci syna, na zawsze sklejony z poczuciem winy („ktoś mojego syna tak jak ja czyjegoś”), sprawia, że Windziarz porzuca retoryczne popisy. Ze Sługą Księżnej rozmawia niemal monosylabami, powściągliwie uczestniczy w skomplikowanych żałobnych obrzędach. Mógłby powtórzyć kwestię Czternastoletniego Ciała Męskiego: „Na brak braków reaguję brakiem słów”. 

Ta zasada nie dotyczy reszty postaci. Sokołowska pozwala Rodzinie i Ciałom wypróbowywać  wszystkie możliwe, rytualno-językowe sposoby neutralizowania pustki. Przytacza strzępy wyrzekań, samopocieszeń  i „życiowych prawd” na temat umierania, przywołuje paradoksalną poetykę karnawału rodem z pogańskiej obrzędowości, cytuje styl ludowych lamentów i błyskotliwych przekomarzań szekspirowskich grabarzy. Inaczej mówiąc: demaskuje najróżniejsze obyczajowe, emocjonalne, kulturowe i językowe klisze, którymi skutecznie obwarowane zostało skandaliczne doświadczenie śmierci.

Robi to w imię przekonania, że jednak, mimo wszystko, można się do niego zbliżyć, choćby podstępem, opłotkami, i tylko na chwilę. Na przykład za pomocą słów, które nie mają prawa kapitulować, nawet przed czymś takim jak „brak braków”.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.