Serce narodu na Wawelu
rys. M. Tarkawian

Serce narodu na Wawelu

Joanna Wichowska

Pierwszy władca Polski, który wciąż się czuje „niedostatecznie ochrzczony”  i niemiecka Matka Boska – euroentuzjastka. „Poczet Królów Polskich” Garbaczewskiego pogrywa sobie z Wawelem bez litości

Jeszcze 3 minuty czytania

O! Jakże mi ta trumna obrzydła.
Wyspiański, „Akropolis”

1.
Wawel – księga dziejów narodu, polskie Akropolis, cmentarz i panteon w jednym – bezkarnie się tykać nie pozwala. Najlepszym świadectwem recenzenckie wyrzekania i pretensje kierowane pod adresem realizatorów najnowszej premiery w krakowskim Starym Teatrze. Na Wawel wejść można tylko z zasadniczym, wielkiej wagi komunikatem: niechby i prowokacyjnym, demaskatorskim czy bluźnierczym – ale koniecznie sformułowanym głośno i wyraźnie. Przeciwko Wawelowi i całej jego narodowej symbolice można się, owszem, buntować – byle był to bunt wystarczająco stanowczy.  Wawelskie trumny, sarkofagi, krypty i kaplice domagają się stabilnych znaczeń i deklaracji brzmiących donośnie jak dzwon Zygmunt.

Tymczasem w „Poczcie Królów Polskich” (w skrócie „PKP”) kapitał symboliczny Wawelu, podobnie jak polska historia, staje się obiektem niestosownych żartów, ingerencji i eksperymentów, a ton spektaklu nie jest spiżowy, lecz lekki jak samolot z papieru (choć w kluczowych momentach ta lekkość okazuje się perfidną pułapką). Mnóstwo wątków, dużo zabawy, żadnych konkluzji. Niewybaczalne.

2.
Historia, wiadomo, zyskuje sens dopiero w interpretacjach, a historyczne narracje są zawsze stronnicze. I polityczne – ściśle związane z władzą: realną, ale przede wszystkim symboliczną. Skoro mają jej służyć - muszą być zamknięte, spójne, definitywne. Podstawowy gest narracyjny realizatorów „PKP” polega na tym, by wszystkie te zastałe struktury historycznego przekazu otworzyć, rozszczelnić i tym samym – rozbroić ich niebezpieczny mitotwórczy potencjał.  

Krzysztof Garbaczewski i czwórka autorów scenariusza/dramaturgów (Agnieszka Jakimiak, Marcin Cecko, Sigismund Mrex, Szczepan Orłowski) manipulują źródłami historycznymi, zderzając udokumentowany materiał dowodowy z legendą, wyobrażeniem i insynuacją. Stworzona przez nich fragmentaryczna kronika polskich dziejów to w gruncie rzeczy zbiór apokryfów i fantazji, głęboko ingerujących nie tyle nawet w fakty (nikt tu nie próbuje się ich trzymać, a już na pewno nie wiernie), ile w narodowe mity i zbiorową pamięć oraz ufundowaną na nich tożsamość.  


3.
Krzysztof Garbaczewski montuje podziemne labirynty Wawelu w kulisach i pod sceną – widzimy je na ogromnym ekranie, w gorączkowych, rozchwianych kadrach (znakomita robota Roberta Mleczki – również współautora scenografii – i Marka Kozakiewicza), które nigdy nie zdradzają ich pełnej topografii. Ściany i podłogi piwnic pokryte są ezoterycznymi znakami. Z sufitów zwisają sznury i kable. Wszędzie trumny, stuletni kurz i zaduch. Królowie chcą (muszą) sprostać narodowemu etosowi: skoro już są w podziemiu – to również metaforycznym. Rzecz się dzieje w czasie wojny, zawiązują więc ruch oporu przeciw okupantom. 

Jakimiak, Cecko, Mrex, Orłowski „Poczet
królów polskich”, reż. K. Garbaczewski
 
Stary Teatr w Krakowie, premiera 23 marca 2013
Nawiązania do wojennych toposów dają się rozpoznać na wielu planach przedstawienia: w eklektycznych, streszczających kilka epok kostiumach Svenji Gassen, komponowaniu niektórych filmowych kadrów, fonosferze (Anna Zaradny), również w aktorstwie. Aktorzy zresztą korzystają  –  świadomie i brawurowo – z wszelkich możliwych manier, konwencji i inspiracji. Ich zmultiplikowana przez media obecność rozpięta jest między ekstremami: między gorączką a eleganckim dystansem, stylizacją a bezpośredniością. Portrety królewskie odarte zostały z surowej godności, zyskując w zamian cudownie wyzwalającą dezynwolturę.    

Na przesłoniętej ekranem obrotówce ustawiono gigantyczne trony wzorowane na projektach scenograficznych Wyspiańskiego, zamontowano wejście do kanału i biało-czerwony szlaban graniczny. Kamera wyłapuje gdzieś fortepian. Garbaczewski podsuwa nam wymowny zestaw podręcznych symboli, na które automatycznie reaguje polska (zbiorowa) podświadomość. Jakby tego było mało – na scenie króluje gigantyczne, hiperrealistyczne, oddychające serce. Serce wyrwane z piersi króla, wodza albo poety i wmurowane w ścianę którejś z katedr. Przerośnięte, przeciążone serce wyobrażonej wspólnoty. Jego rytmicznym skurczom towarzyszy głośny chrzęst maszynerii – pompowanie narodowej krwi odbywa się z wyraźnym wysiłkiem.

Papierowy samolocik też tu jest. Przycupnął na brzegu proscenium. Jego mikroskopijne rozmiary czynią dowcip niemal niezauważalnym. Ten drobny gest można jednak czytać serio: jako próbę przywrócenia dziejom Wawelu, a zatem polskiej historii, odpowiednich proporcji.

4.
Autorski, selektywny poczet królewski otwiera Mieszko I, hiperpoważny chłopiec w śnieżnobiałym stroju małego dobosza (Justyna Wasilewska), a zamyka neurotyczno-groteskowy gubernator Hans Frank (Krzysztof Zarzecki) oraz dwie Marie: jego żona Maria Brigitte Frank i… Maryja Królowa Polski – wywrotowo i nieprzyjemnie zrośnięte w jedną figurę (obie postacie gra Marta Ojrzyńska). Przewodnikiem Hansa Franka po Wawelu, jego wyobrażonym przyjacielem, doradcą i osobistym demonem jest Bolesław Zapomniany – król bez twarzy (Paweł Smagała nosi maskę zacierającą jej rysy), władca, którego (prawdopodobnie) nie było. Wzorcowo nieokrzesany, przebiegły Władysław Jagiełło (Roman Gancarczyk) prowadzi z gubernatorem dyplomatyczne rozmowy (i potem go, jednym podstępnym strzałem, zabija). Matka Boska, coraz bardziej znudzona swoją cywilizacyjną misją, przekonuje Mieszka do zmiany wiary za pomocą pragmatycznych i całkiem współczesnych argumentów, a formułę chrztu śpiewa, jak należy, po niemiecku. Władysław Warneńczyk (Wiktor Loga-Skarczewski) desperacko broni się przed przypisaną mu rolą wybawcy chrześcijańskiego świata. Superpiast (Krzysztof Zawadzki) we wstrząsającym monologu przytacza nazistowskie badania królewskich szczątków mające udowodnić przynależność piastowskich władców do wyższej, nordyckiej rasy.. Raniona przez Jagiełłę pani Frank/Maryja Królowa Polski długo nie może umrzeć – słania się i bez końca zatacza po scenie, podzwaniając liturgicznymi dzwoneczkami. Jan Olbracht (Błażej Peszek) bez wyrzutów sumienia zaraża ród syfilisem.

rys. M. Tarkawian

Pierwszy historyczny władca Polski, który wciąż się czuje „niedostatecznie ochrzczony”, nestor dynastii Jagiellonów uprawiający wallenrodyzm na zawłaszczonym przez nazistów Wawelu i niemiecka Matka Boska – euroentuzjastka. Zamknięcie polskiej historii w takich ramach godzi w jej kanon, a zarazem w samo jądro narodowej tożsamości.

5.
Obsadzenie nazisty w roli ostatniego polskiego króla jest zjadliwym rozwinięciem pomysłu Konrada Swinarskiego, który planował umiejscowienie akcji „Akropolis” na Wawelu zajętym przez hitlerowców – z Hansem Frankiem-Priamem jako wiodącą figurą. Priam-Frank miałby oglądać w prywatnej sali projekcyjnej kowbojskie filmy, a w warstwie muzycznej mieszałyby się wojenne szlagiery i polskie polonezy. Z tych intuicji Swinarskiego Garbaczewski wyciąga daleko idące konsekwencje. Anna Radwan-Gancarczyk jako wystylizowana na diwę z lat 30. Anna Jagiellonka śpiewa taki właśnie melancholijny szlagier, a wyśmienita scena jej rozmowy z Walezym (Adam Nawojczyk) – dandysem i narcyzem, wielkoświatowcem, który nonszalancko proponuje jej wyjazd zagranicę (do Vichy!) – sporo zawdzięcza obrazom polskiej szkoły filmowej, szczególnie tym portretującym bohaterów czasów wojny.  

W wawelskich kryptach (synekdocha Wawel) wojna nigdy się nie kończy. Skończy się dopiero wtedy, kiedy będzie definitywnie wygrana, na wszystkich polach, we wszystkich czasach. Zygmunt  August (Ewa Kolasińska) i Zygmunt III Waza (Szymon Czacki) bawią się w grę strategiczną. Co by było, gdyby Mieszko miał szybszego konia? Gdyby Bałtyk był Atlantykiem? Gdyby Jagiełło dostał trzy nagie miecze? Konkluzja jest za każdym razem podobna: „Gdyby Polska miała czołgi, to nie byłoby rozbiorów”.  

6.
W jednym z monologów Zygmunt August streszcza metaforę Ernsta Kantorowicza o dwóch ciałach króla: fizycznym – indywidualnym i politycznym – gwarantującym ciągłość państwowości. Książka Jana Sowy „Fantomowe ciało króla”, który tę koncepcję, przefiltrowaną przez myśl Lacana, zastosował do polskiej historii, otwiera nowe interpretacyjne furtki, z których realizatorzy spektaklu chętnie korzystają. Według Sowy właśnie na ostatnim z Jagiellonów kończy się linia polskich władców, którzy oprócz naturalnego, śmiertelnego ciała, mieli także nieśmiertelne ciało polityczne. Królowie elekcyjni byli już „okaleczeni”, zamknięci w swojej fizyczności, a państwo, któremu przewodzili, realnie przestało istnieć na długo przed zaborami. U Garbaczewskiego Piastowie i Jagiellonowie spiskują w podziemiach, by odnaleźć i ocalić wawelskie arrasy („Robimy to, żeby przetrwała kultura!” – zagrzewa do boju Mieszko I), a królowie elekcyjni kolaborują z namiestnikiem Hitlera, pijąc szampana na jego wawelskich salonach. Polski dawno już nie ma, co więcej – nie ma już historii, ale jej pogrobowcy zachowują się tak, jakby się nic nie stało. Sami wyjęci z krypty, podtrzymują przy życiu trupy. Symboliczna władza nie pozwala się tak łatwo pogrzebać. A polska kultura, aby trwać, potrzebuje przecież jeśli nie arrasów, to przynajmniej czułej pamięci o nich. W przeciwnym razie zamieni się w dyskotekowe tańce na grobach.

rys. M. Tarkawian

Alternatywa jest morderczo prosta. Albo straceńcze akcje dywersyjne w obronie najróżniejszych – materialnych i duchowych, historycznych i metafizycznych – depozytów polskości, albo bale u senatorów i gubernatorów. Albo obrona przedmurzy – Europy, cywilizacji, chrześcijaństwa i czego tam jeszcze – albo zdrada. Pomiędzy tymi biegunami polskości, tam, gdzie powinna być, nazwijmy ją, normalność – jest pustka. To, że jeszcze da się w niej oddychać, zawdzięczamy tylko przyzwyczajeniu. Garbaczewski, pod pretekstem snucia niezobowiązujących fantazji historycznych, wściekle upomina się o więcej tlenu.  

7.
 Tematem narodu, historii, tożsamości Garbaczewski zajął się po raz pierwszy w poznańskiej „Balladynie”. Kolejnym jego projektem z tego cyklu będzie spektakl zrealizowany dla Muzeum Powstania Warszawskiego.  Po mgłach nad Gopłem i wawelskich grobowcach czas na stołeczne piwnice.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.