Teatr pokojowej konferencji

Joanna Wichowska

W ekskluzywnym hotelu w centrum Kolonii odbywają się rokowania izraelsko-palestyńskie. Mediatorem jest UE, a role dyplomatów przejmują m.in. widzowie – interaktywne political fiction niemieckiej grupy Futur3

Jeszcze 2 minuty czytania

Futur3, „Petersberg1”, reż. André Erlen, Stefan H. Kraft. Pokazy w ramach festiwalu „Globalize: Cologne”, 8-11 kwietnia 2010.

Nadreński Hotel Petersberg nazywany jest niemieckim Camp David. Tutaj podpisywano ważne dokumenty dotyczące powojennej RFN, a potem Unii, tu odbywały się konferencje w sprawie Kosowa i Afganistanu, gościł tu Churchill, Haile Selassie, Nelson Mandela, Breżniew i Gorbaczow, Arafat i Mubarak. Gdyby Niemcy miały podjąć się mediacji w sprawie konfliktu na Bliskim Wchodzie – zapewne tutaj odbywałyby się rokowania.

fot. Eberhard Weible

Punktem wyjścia spektaklu grupy Futur3 „Petersberg 1” jest właśnie takie political fiction. W ekskluzywnym hotelu w centrum Kolonii odbywa się wstępna konferencja, której efektem ma być podpisanie układu pokojowego w Petersbergu. Widzowie dostają role jej uczestników – są przypisani do jednej z trzech delegacji: Izraela, Palestyny albo Unii Europejskiej. Każdy pokaz, powtarzany wielokrotnie w ciągu jednego popołudnia, grany jest tylko dla trzech osób. I żadna z nich nie widzi całości – może śledzić historię wyłącznie z jednej perspektywy.

Futur3

Niezależna grupa teatralna, od kilkunastu lat realizująca w Kolonii i zagranicą spektakle często związane z przestrzenią miejską i problematyką społeczno-polityczną, m.in. „Der Duft, das Geld und die Stadt”, „vater.mutter.hund”, „Was interessiert mich mein Geschwätz von gestern” oraz cykl „citybeats”. Członkowie grupy grali również „Kwartet dla czterech aktorów” Bogusława Schaeffera, a André Erlen – „Scenariusz dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego” – w wersji przekazanej mu przez wieloletniego wykonawcę tego monodramu, Jana Peszka. Futur3 tworzą aktorzy i reżyserzy: André Erlen, Stefan H. Kraft, Klaus M. Zehe. Stałymi współpracownikami są dramaturg Klaus Fehling i muzyk Mariana Sadovska.

Taki zabieg jest przemyślną manipulacją, gwałtem na naszej potrzebie obiektywizmu. Teoretycznie wszyscy wiemy, że palestyńska prawda diametralnie różni się od prawdy izraelskiej, a dla Unii ważne są jeszcze inne racje, ale – prowadzeni ulicami miasta i wożeni hotelową windą, sam na sam z aktorem, który opowiada historię swojej postaci – poznajemy te odmienne prawdy w wymiarze osobistego doświadczenia zwykłych ludzi. Przekazywanego tak skrajnie bezpośrednio i intymnie, że nie można go w żaden sposób podważyć. Będąc słuchaczem, stajemy się zarazem wspólnikiem tego doświadczenia. Zapominamy, że istnieje inna wersja wydarzeń. I nawet trzykrotne obejrzenie spektaklu staje się przywilejem dość dwuznacznym. Przekonanie, że aby zrozumieć i osądzić wystarczy poznać racje wszystkich stron, okazuje się złudzeniem.

Historie, które opowiadają aktorzy, prowadzący nas do konferencyjnej Sali, należą do zupełnie innego gatunku, niż serwowane przez media spektakularne, pełne krwi i zacietrzewienia obrazy z Zachodniego Brzegu czy Gazy. Nie ma w nich grozy: żadnych rozdzierających scen, żadnych trupów, ran, żałoby. Nie ma wściekłości ani oskarżeń. Jeśli dziewczyna, która niedawno – uciekając przed wszechobecnym poczuciem zagrożenia – przyjechała do Kolonii z Tel Avivu wspomina o wybuchu bomby przed biurem swego ojca, prawnika (bronił zarówno Izraelczyków, jak Palestyńczyków), skwapliwie przy tym podkreśla, że nikt nie zginął. Jeśli młoda Palestynka, w hotelowym pokoju przygotowując widza do udziału w konferencji (masaż, obmywanie rąk, czesanie włosów), mówi o izraelskich checkpointach, to w formie relacji ze snu, nie z rzeczywistych wydarzeń. Obie natomiast dużo opowiadają o morzu. Pierwsza tęskni za szczególnym („nigdzie na świecie takiego nie ma”) światłem telawiwskiej plaży, której zdjęcia zawsze nosi przy sobie. Druga jako najwspanialsze wspomnienie z dzieciństwa wymienia widok morza, którego nie widziała od kilkunastu lat.

Te powściągliwe opowieści subtelnie nawiązują też do europejskiej rzeczywistości. Osadniczka z Hebronu z wielkim brzuchem (czwarta ciąża) ma kłopoty z opublikowaniem w Niemczech swojej książki kucharskiej: wydawnictwo żąda usunięcia przepisu na purimowe hamantasze, bo pochodzi on od żony Barucha Goldsteina (sprawca masakry w hebrońskim meczecie w 1994). Niemiec, który za żoną przeprowadził się do Ramallah i działa na rzecz zwiększenia dostępu Palestyńczyków do wody, z zachwytem zanurza palce w fontannie stojącej na hotelowym dziedzińcu.

Perspektywa europejska została potraktowana, co zrozumiałe, z największą (auto)ironią. Jej przedstawiciele mają kuriozalne pomysły na rozwiązanie konfliktu (wystarczy, że obie strony dokonają szczerego „aktu rekoncyliacji”) i streszczają zakulisowe spory wewnątrz delegacji unijnej (Francuzkę, która ośmieliła się opowiadać o okrucieństwie izraelskich żołnierzy, odsunięto od pertraktacji, prowadzi je teraz „ten Niemiec”). Ignorancja, protekcjonalizm, oderwanie od rzeczywistości, bezrefleksyjne posłuszeństwo wobec zasad politycznej poprawności – Europa ma na sumieniu swoje własne grzechy, zupełnie innego gatunku, niż Izrael i Palestyna, choć równie kardynalne.

Ale grzechy każdej ze stron zostają jasno nazwane dopiero wtedy, kiedy wreszcie trójka widzów siada za konferencyjnym stołem. Zwyczajni ludzie, tacy jak ci, którzy przed chwilą nas eskortowali, nie mają tu wstępu. I dopiero tutaj słychać wzajemne oskarżenia, twarde żądania, głuche na jakiekolwiek racje oponenta. Dyplomatyczne przedstawicielstwa cynicznie rozgrywają swoje własne interesy. W przerwach natomiast rozluźnieni delegaci toczą rozmowy o jedzeniu i zgodnie śmieją się z mocno niepoprawnych politycznie dowcipów o Żydach i Palestyńczykach w Izraelu oraz o Niemcach w Auschwitz.

Ale najbardziej cyniczna jest puenta. W hotelowym foyer specjalista od PR-u daje nam krótką lekcję na temat efektywnego przekazywania wyników konferencji. Efektywność oznacza tutaj umiejętnie podane kłamstwo. Macie pół minuty na medialną wypowiedź – mówi trener. Musicie w niej zawrzeć esencjonalną informację – taką, jaką waszym zdaniem powinien usłyszeć świat. Nikt nie chce słuchać całej prawdy. Nie ma czasu na niuanse. Ważniejsze jest to, jak wypadnie wasz uścisk dłoni na zdjęciu. Uśmiech, flesz, dziękuję. Jesteście gotowi na medialny show pokojowy w Petersbergu.

Interaktywne przedstawienia to zazwyczaj eksperyment wysoce ryzykowny. Realizatorzy „Petersbergu 1” podejmują ryzyko umiejętnie i odpowiedzialnie: z pełną świadomością celu i z dużym taktem. Czynią z widza wspólnika, ale nie zmuszają go do żadnego innego współuczestnictwa, niż współuczestnictwo w myśleniu. Bezcenne.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.