Pedalski spisek
fot. Natalia Kabanow

Pedalski spisek

Joanna Wichowska

„Tęczowa Trybuna 2012” to takie „Anioły w Ameryce”, w których zamiast „onirycznych światełek” zapala się, jak chciał Brecht, „oślepiające światła”. Tu homoseksualiści będą walczyć z własną inercją i przywiązaniem do społecznych norm – uwewnętrznionych, choć krzywdzących

Jeszcze 2 minuty czytania


O najnowszej premierze we wrocławskim Teatrze Polskim było głośno jeszcze zanim ktokolwiek ją zobaczył. Nic dziwnego: po rozdaniu Paszportów Polityki nazwiska Strzępki i Demirskiego zaczęły być znane nie tylko mieszkańcom Dolnego Śląska i czytelnikom recenzji teatralnych. A do tego temat spektaklu – naprawdę osobliwy i z której by strony nie spojrzeć – drażniący. Niektórych pewnie drażni, że za pieniądze Marszałka i Ministra, i nasze oczywiście, powstaje przedstawienie otwarcie podejmujące „kwestię homoseksualną”, innych może denerwować, że tę kwestię umieszcza się w tak mało eleganckim i kulturalnym kontekście jak piłka nożna.

„Niezłą akcję promocyjną wymyślili” – słyszałam od znajomych, którzy z przedpremierowych zapowiedzi wywnioskowali, że pomysł utworzenia gejowskich sektorów na stadionach Euro 2012 to licentia poetica twórców spektaklu. „Tęczowa Trybuna 2012” karmi się właśnie tego rodzaju niedowierzaniem. W powszechnym mniemaniu ktoś taki jak kibic-gej to prawdziwe kuriozum. Większe nawet niż piłkarz-transwestyta czy transseksualny ksiądz, także bohaterowie spektaklu. Strzępce i Demirskiemu ten marginalny, pokątny fragment rzeczywistości społecznej, służy za materiał dowodowy, ukazujący dysfunkcje systemu demokratycznego, a polskiej demokracji w szczególności.

fot. Natalia Kabanow

W ich wersji przypomina ona raczej władzę feudalną. Pani Prezydent, w perfekcyjnym makijażu, sztywnej peruce i krynolinach, wyraźnie znudzona koniecznością zachowywania pozorów, przechadza się po swoich stołecznych włościach. Michał Korchowiec, w znakomitym scenograficznym skrócie pokazując Warszawę i Polskę w budowie, streszcza zarazem  podstawowe wątki spektaklu. Widać więc Stadion Narodowy in spe – na razie w postaci zasypanych piaskiem schodów na trybuny. W poprzek sceny ciągnie się urwany gdzieś w głębi kawałek autostrady albo, jak kto woli, pasa startowego na lotnisku. Część podłogi pokrywa imitacja trawy – namiastka boiska. Pani Prezydent na piłkarstwie zna się raczej średnio, ale dumna jest ze swoich inwestycji. I nie bardzo rozumie, czego od niej chcą nachalni kibice „o usposobieniu homoseksualnym”. W końcu wszystko, o co warto było walczyć, już zostało wywalczone i żadne dzisiejsze demonstracje nie dorównają tym, które w dawnych, heroicznych czasach organizowali „chłopcy z NZS-u”. Współcześni obrońcy praw najróżniejszych mniejszości, sygnatariusze petycji i protestów są jak komary, które właśnie, po kolejnej powodzi, zaatakowały miasto. Niegroźni, ale upierdliwi. Trzeba się od nich bez przerwy opędzać, a władzę to męczy i denerwuje.

Strzępka i Demirski omijają łatwe diagnozy. Nie zobaczymy u nich przedstawicieli opresyjnego, homofonicznego Kościoła, ani „prawdziwych” kiboli-potworów. Zamiast tego mamy księdza, który wcześniej był kobietą, a teraz – korzystając ze znajomości w Ratuszu i ze swojej roli spowiednika – dostarcza kumplom listy polityków „z branży”. I kibica, który – owszem – poglądy ma raczej narodowo-rasistowskie, ale serce zaskakująco gołębie i dużą zdolność wzbudzania sympatii. Członkowie gejowskiego fan-clubu będą za to zmagać się nie tylko z protekcjonalizmem i hipokryzją władzy, ale też – każdy na swój sposób – ze swoją własną nieheteronormatywną tożsamością, własną inercją i przede wszystkim z przywiązaniem do społecznych norm, które, choć narzucone z zewnątrz i bardzo dla nich samych krzywdzące – stały się ich drugą skórą. Ich walka o społeczną emancypację polega przede wszystkim na wyzwalaniu się spod wpływu tych zinternalizowanych zasad. I w tym punkcie, chcemy czy nie, temat zaczyna dotyczyć każdego. Dlatego uzasadniona jest uzurpatorska deklaracja: „Wszyscy jesteśmy pedałami”.

fot. Natalia Kabanow

Wiele mówiącą definicję „pedalstwa” daje najstarszy członek gejowskiego fan-clubu, najbardziej przywiązany do swojego bezpiecznego, cichego miejsca w kąciku społeczeństwa i najbardziej sceptyczny wobec radykalizującej się stadionowej inicjatywy kolegów. Jego słowa są najpierw cytatem, a potem nowym, przewrotnym i uaktualnionym wariantem pamiętnej przemowy Roya Cohna z „Aniołów w Ameryce”. Gej z Mokotowa czy innej Ochoty, zwany w tekście Demirskiego Ikoną, powtarza za nowojorskim prawnikiem, że homoseksualista to nie ten, kto śpi z innymi mężczyznami, ale ktoś anonimowy: bez koneksji, bez siły przebicia i – dodaje od siebie – „z zerowym wyciągiem z konta, kiedy się kończy miesiąc”. Pedałem nie może być człowiek, który jednym telefonem załatwia sobie miejsce na stadionie w loży VIP: „I takie tam miejsce że możesz mi robić tam loda bo nikt nie zwróci na to żaden działacz uwagi/[…] bo wszyscy tam w loży VIP jesteśmy po prostu ludźmi/ których na to stać żeby się tym nie interesować”. Jakkolwiek niewygodnie to brzmi dla neoliberalnych uszu, status „prawdziwego pedała” pozostaje w bezpośrednim związku z zasobem portfela i – co za tym idzie – pozycją zajmowaną w społecznej hierarchii.

Paweł Demirski „Tęczowa Trybuna 2012”,
reż. Monika Strzępka. Teatr Polski we Wrocławiu,
premiera 5 marca 2011
Strzępka i Demirski – po raz kolejny drążąc w swoim spektaklu temat ekonomicznego i cywilizacyjnego wykluczenia – i tym razem nie szczędzą ciosów wymierzonych w przedstawicieli establishmentu, a jednocześnie w światopoglądowe i estetyczne nawyki widzów. Pamiętacie Renate Jett w monologu otwierającym bodaj najgłośniejsze polskie przedstawienie ostatniego dwudziestolecia? Byliście wzruszeni? Ja tak, bardzo. Wartość tego naszego dawnego wzruszenia Strzępka i Demirski wystawiają na ciężką próbę. Jeden z bohaterów „Tęczowej Trybuny 2012” też się wzrusza. Właśnie wyszedł z kultowego spektaklu w modnym warszawskim teatrze – z boku, za przezroczystą ścianą z pleksi wciąż widać subtelnie oświetlonego aktora w anielskopodobnym kostiumie, kończącego parodię tamtego słynnego monologu. I, jako człowiek najwyraźniej wrażliwy na piękno, nie może opanować łez. Mógłby to swoje wzruszenie omówić z kolegami przy dobrym drinku w dobrej knajpie, gdyby nie to, że on i jego koledzy do dobrych knajp chodzą rzadko, poza tym właśnie są zajęci werbowaniem wpływowych sprzymierzeńców dla swojej skromnej, stadionowej rewolucji. Reżyser kultowego przedstawienia, pochłonięty dawaniem reżyserskich uwag, dość zresztą kuriozalnych, wyraźnie nie ma jednak głowy, żeby zajmować się piłkarstwem.

Przezabawne, szatańsko złośliwe i doskonale zagrane parodie sceny z „Oczyszczonych” i postaci ze spektakli Warlikowskiego, pojawiają się na samym początku „Tęczowej Trybuny 2012”, tuż po wyświetlanym na ekranie montażu migawek z Polski ostatnich kilku lat: popowodziowe krajobrazy, manifestacje, budowy, bójki na stadionach, gigantyczna rzeźba Jezusa, plakaty wyborcze. Tu realność, a w teatrze miłosny monolog o bagietkach. Zestawiając takie dwa obrazy, Strzępka i Demirski otwarcie i wprost ujawniają swoje intencje. Pobudka. Pora zrewidować niegdysiejsze wzruszenia. Zamiast „onirycznych światełek” zapalić, jak chciał Brecht, „oślepiające światła” („Jakżeż, autorzy i aktorzy, naszego świata obraz przedstawiać w półciemnościach? Mgła i zmrok kołyszą do snu. Chcemy widzów obudzonych i rozbudzonych”). Czas na nową wersję „Aniołów w Ameryce”. Taką, w której nikt nie będzie uchylać się przed szczegółowymi pytaniami stawianymi przez konkretną rzeczywistość.

fot. Natalia Kabanow


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.