Podróż rozpoczyna się na długo przed spakowaniem plecaka, kupnem biletu lub wejściem do pociągu. W zasadzie bardzo trudno wskazać jej początek – zauważa w „Gdzieś dalej, gdzie indziej” Dariusz Czaja. Czy rozpoczyna się wraz z lekturą opowieści o dalekich i obcych krajach, wraz z filmami i fotografiami przedstawiającymi na przykład Wenecję, Florencję czy Sienę, a może w chwili, gdy zaczynamy przeglądać mapy i układać trasy wyobrażonych wędrówek i włóczęg? Podróż ma swoje etapy i płynnie przechodzi z jednego w drugi, od podróży antycypowanej, przez przeżywaną, do wspominanej. Dziś można dodać, że rozpoczyna się też od kliknięcia myszką lub od zaprogramowania punktu docelowego w systemie nawigacji GPS. Korzystając z usługi Street View w Google Maps możemy się przejść stromymi uliczkami Matery, podziwiać barokowe fasady kościołów św. Ireny i św. Anny w Lecce lub pokonać trasę procesji z Taranto. A gdy już będziemy na miejscu, wykorzystując nowe aplikacje iPhona, możemy nie tylko zamieszczać zdjęcia z naszej podróży w internecie, ale także poinformować znajomych z Facebooka o swojej lokalizacji. Tylko czy wtedy naprawdę podróżujemy?
Zdaniem Czai podróż wydarza się jeszcze długo po powrocie do domu. Być może to jest właśnie nawet jej najważniejsza część, ponieważ „tam” jesteśmy zbyt blisko życia i brakuje nam właściwego dystansu. Tymczasem podróż jest przede wszystkim przygodą hermeneutyczną. W tym znaczeniu książka Czai to fenomenologia podróży, której najważniejszym wyznacznikiem jest rozumienie. To opowieść o podróży opatrzona autokomentarzem, narracja o Apulii, której towarzyszy stale namysł nad naturą samego podróżowania. Autorem nie kieruje bynajmniej pragnienie uchwycenia podróży ontologicznie, samej w sobie. Chodzi raczej o ćwiczenie duchowe, ponieważ podróż, jak dobitnie zaznacza we wstępie Czaja, powinna być zawsze „moja”. Trzeba wyjść poza własne oczekiwania, przełamać klisze i wyobrażenia, zawłaszczyć będące częścią tradycji lub obcego świata znaczenia i symbole, ponieważ podróż ma się stać właśnie „moim doświadczeniem”. Aby móc uchwycić charakter kolejnych rozdziałów, spróbujmy odsłonić hermeneutyczną strategię autora, wyłaniającą się z fragmentów, obrazów i wspomnień z podróży do Apulii.
Mitologia podróży
Dariusz Czaja, „Gdzieś dalej, gdzieś indziej”.
Czarne, Wołowiec, 294 strony,
w księgarniach od listopada 2010W kolejnych rozdziałach książki Czaja śledzi pęknięcia, wypatruje niespójności, nierówności na powierzchni form znaczących, z którymi styka się w trakcie podróży po Apulii. Nie jest to jednak ten typ mitologii, który uprawiał autor w „Sygnaturze i fragmencie”. Tutaj zadanie mitologicznej krytyki pojmowane jest nieco inaczej. Ta odmienna strategia postępowania z mitem jest wynikiem spotkania z obiektami innej natury. Toskania i Wenecja są nam wszystkim doskonale znane, chociaż mogliśmy ani razu tam nie być, to widzimy je w naszej wyobraźni. W swoich wcześniejszych esejach Czaja analizuje formy znaczące, które umacniają i konstytuują wyobrażenia: filmy o angielskich turystach we Włoszech, czy doniesienia prasowe o wakacjach Tony’ego Blaira w słonecznej Italii.
Tymczasem Apulia to terra incognita. Dlatego Czaja koncentruje się na mowie mitycznej o zdecydowanie lokalnym charakterze, czyli na przykład na mitach adresowanych do turysty. Sassi wpisane na listę dziedzictwa światowego UNESCO, czy muzealne wystawy skrywają biedę i nędzę, która jeszcze niedawno była udziałem mieszkańców Matery, a pocztówki ze scenami z produkcji „Pasji” Mela Gibsona wykorzystywane są do promocji i budowania wizerunku tego miejsca.
Sensem tych małych mitologii Czai jest umożliwienie autentycznego, osobistego i intymnego doświadczenia podróży. Wyrwać się z form znaczących, które próbują zamknąć nas w bezpiecznym świecie, i spróbować skonfrontować z tym, co jednostkowe, indywidualne i niepowtarzalne. Wszystko to ma sprawić, że staniemy się bardziej czujni, bardziej ostrożni. Będziemy przyglądać się nie tylko Apulii, ale też sobie, naszym oczekiwaniom, intelektualnym przyzwyczajeniom i schematom działania, w które tak szybko i bezrefleksyjnie wchodzimy. W ten sposób być może będziemy mogli doświadczyć więcej, tylko że to „więcej” niekoniecznie musi być miłym doświadczeniem. Takie mitologie mogą być przecież niebezpieczne.
Antropologia kulturowej przeszłości
Przeniknąć pozornie przezroczyste konstrukcje mityczne, dowieść ich nieprzejrzystości i wskazać pokrywające je pęknięcia i rysy – to ważne, ale nie jedyne, cele hermeneutycznej strategii autora. Kolejne fragmenty poświęcone Apulii w pewnym sensie przypominają archeologiczne wykopaliska. Tyle że ich celem nie są gliniane naczynia, ale świadectwa kulturowej przeszłości. W „Gdzieś dalej, gdzie indziej” Czaja staje się również archeologiem. Będzie więc odsłaniać przed czytelnikiem zatarte ślady przeszłości, wydobywać z naszej historii wydarzenia, znaczenia i opowieści, o których dawno już zapomnieliśmy.
Gdy pomyślimy o Archaniele Michale, to nasza pamięć przywoła zapewne utrwalone wyobrażenia i obrazy, którymi wcześniej się zachwycaliśmy. Zobaczymy więc obraz Memlinga, na którym waży na szali dusze ludzkie w dniu Sądu Ostatecznego. Przypomnimy sobie, jak strąca zbuntowane anioły w otchłanie piekieł na płótnach Rubensa i Rafaela. Jest jeszcze przecież, przedstawiający walkę Archanioła z Lucyferem, drzeworyt Durera, o którym tak piękne opowiadał Ernst Gombrich. Powrócą też tak charakterystyczne dla prawosławnych ikon wizerunki świętego Michała w czerwonej szacie i z mieczem w dłoni. To wszystko jest częścią naszego świata znaczeń. Ale o grocie na przylądku Gargano, miejscu pierwszego w Europie objawienia Archanioła Michała, przed lekturą książki Czai nie wiedziałem. O normandzkim Mont Sant-Michel tak, ale niewtajemniczony w chrześcijańską angelologię o apulijskim Monte Sant’Angelo już nie, a przecież to, jak pisze Czaja, „cudowny początek”, „punkt zero” trwającego do dziś kultu nie tylko Archanioła, ale też innych boskich posłańców. Dociekliwość sprawia, że Czaja interesuje się nie tylko tym, co zapomniane, ale i tym, co wyparte: „Gdzie podziała się dzisiaj pamięć o tym w myśleniu chrześcijańskim? Co stało się z pamięcią o żydowskim Mikaelu, którego hebrajskie imię, sformułowane w osobliwej formie pytającej, brzmi: «Któż jest jak Bóg?»”.
Odsłonić przed nami utracony niemalże bezpowrotnie świat znaczeń, to część taktyki autora. Dostrzec to, co znalazło się w wyniku biegu dziejów na marginesie historii, na uboczu wielkich opowieści, baroki z Lecce i jego twórca Zimbalo lub Wielka Grecja, której śladów szuka w Apulii Czaja, rozważając na przykład związki Dionizosa z tarantyzmem. A kto wie, co łączy św. Pawła z ukąszeniami jadowitych pająków?
Archeologiczne rozważania Czai nie są jednak pretekstem dla erudycyjnych popisów i fajerwerków, które mają nas olśnić, zbudować autorytet narratora tak, abyśmy z pokorą przeglądali kolejne rozdziały tej intelektualnej podróży po południowych Włoszech. Nie jest to też gest archiwizowania, w którym idzie o wpisanie własnych doświadczeń z podróży w encyklopedyczny system dzieł, dat i miejsc. To archeologia ma nas zaniepokoić, ponieważ nie tylko o wspólne marzenie o Apulii tu chodzi, ale o dotknięcie jakiejś tajemnicy.
Granice rozumienia
W wyniku mitologicznych i archeologicznych zabiegów autora świat, który wspólnie przemierzamy, zaczyna stawiać nam pytania, nabiera nowych znaczeń i prowokuje, podróżnik zostaje po gadamerowsku „zagadnięty” przez nieznany kraj, który przemierza. Ten świat staje się światem pytającym.
Archanioł Michał to wedle Księgi Daniela książę narodu żydowskiego i jego wielki opiekun. Tymczasem, jak pisze przywoływany przez Czaję niemiecki biblista Alfred Läpple, dokładnie tę samą rolę patrona i opiekuna spełniał Archanioł wobec narodu niemieckiego. Niepokojące? Czy – jak pisze Czaja – szokujące zestawienie? Nie koniec to jednak niejasnych zbiegów okoliczności. Dzień kapitulacji III Rzeszy, 8 maja, to w kalendarzu liturgicznym święto objawienia się Archanioła Michała na półwyspie Gargano. Czaja zauważa: „w biegu historii bywają i takie cezury, których sensu nie tłumaczy wyłącznie analiza czysto politycznych układów. Inaczej: że oprócz tego, co historycy zdołają nanizać na przyczynowo-skutkowy sznurek, oprócz mniej lub bardziej precyzyjnie dających się zrekonstruować procesów, istnieje taka materia zdarzeń, która jest odporna na zakusy ratio”.
Tajemnice, niejasne wydarzenia, których sens i znaczenie z różnych powodów ciągle nam uciekają, powracają na kolejnych kartkach książki. Kim był Gesualdo i czy naprawdę był mordercą? Czy odpowiedź na te pytania skrywa się w jego muzyce? Kogo przedstawia stojący w centrum Barletty kolos? Może któregoś z rzymskich dowódców, albo późniejszych cesarzy? Tylko którego? „Nieznany żołnierz dzielnie broni dostępu do siebie. I dobrze”, doda Czaja, a o Castle del Monte napisze: „Sens tej budowli wymyka się prostej eksplikacji”. Po co w ogóle Fryderyk II kazał zbudować ten zamek, skoro nawet ani razu go nie odwiedził? Jaki zamysł kierował architektem i jego mocodawcą i dlaczego wyznaczyli budowle zamku na planie ośmiokąta? Budowla z „pogranicza nierealnego” pisze Czaja i powtarza za Muratowem, że zamek ten jest dziełem „niepojętego i niedającego się zrozumieć kaprysu”. „Tu wyraźnie dzieje się coś więcej”. Może odpowiedź skrywa sam Fryderyk II? Ale i on stanowi zagadkę. Dla Fryderyka Nietzschego postać równie tajemnicza, co Leonardo da Vinci i Juliusz Cezar.
Tajemnica i to, co niezwykłe, wyznaczają granice rozumienia. U podstaw tego ujęcia antropologicznej mitologii i archeologii leży przekonanie, że pewnych rzeczy nie należy poddawać dekonstrukcji, ponieważ powinny pozostać tajemnicą. Mimo że „nasz umysł jest tak skonstruowany, że domaga się finalnego rozstrzygnięcia, jakiegoś ostatecznego wyjaśnienia, za którym nie stoi już nic”. Są rzeczy, które powinny pozostać mgliste i niejasne, niewyraźne, ponieważ proces rozumienia może się zrealizować w pełni tylko w konfrontacji z tajemnicą, z czymś, co skrywa się poza językiem, poza splecionymi przez człowieka sieciami znaczeń. W tym sensie autor i czytelnik współuczestniczą w jakiejś tajemnicy, razem konfrontują się z tym, co nieznane i obce.
Dotknąć rzeczywistego
Gdyby spróbować umieścić twórczość Czai na akademickiej mapie nurtów, kierunków i perspektyw, to należałoby powiedzieć, że Czaja, dotykając tego, co niepokojące i niejasne, cofa się do założycielskiego momentu współczesnej antropologii interpretatywnej. Do swojej Apulii Czaja trafił w jakimś stopniu przecież z Auschwitz („Lekcje ciemności”) i z okrutnych polowań na zwierzęta („Przefarbowany świat. Mitologie polowania”). Pod maskami muzealnych mitów, dzieł filmowych, historiograficznych opracowań, turystycznych ulotek i przewodników zdaje się skrywać ból, cierpienie i trauma.
Stąd też niejasny status refleksji antropologicznej w książce Czai. Wobec tajemnicy bezradna pozostaje również antropologia, momentami staje się nawet przeszkodą. W pewnym momencie można nawet odnieść wrażenie, że zdaniem Czai antropologia może uchwycić jedynie „dekorację” rzeczywistości, ślizgać się po jej powierzchni bez zagłębiania się w istotę rzeczy. Być może ze względu na pojęcia, abstrakcyjne, wyabstrahowane przez naukowców modele, do których wtłaczana jest pracowicie rzeczywistość. Mimo to „ja”, które zabiera głos w książce, to „ja” antropologa. A może raczej kogoś, kto zmaga się z antropologicznością swojego „ja”.
Jesteśmy ludźmi tekstu i nimi pozostaniemy. Jednak jego siła jest dość ambiwalentna – Czaja również będzie się starał uwolnić, wyjść poza tekst. Stąd fascynacja filmem Tarkowskiego i dokumentem Winsepeara, fotografiami Taranto z lat 40., muzyką skrywającą tajemnicę Gesualdo, czy smakiem wina. W tym sensie opowieść Czai jest opowieścią synestetyczną, wielozmysłową. Być może w ten sposób można uchwycić coś przezierającego spoza świata znaczeń.
***
„Gdzieś dalej, gdzie indziej” to książka, którą trudno zamknąć w jakiejkolwiek przegródce. Chyba najchętniej określiłbym ten projekt mianem antropologii niepokoju. Opowieść Czai o Apulii to historia przygody hermeneutycznej, której stawką w dużej mierze staje się „ja”; to opowieść o tym, jak w trakcie podróży intymne, indywidualne doświadczenia, splatają się z tym, co wobec nas zewnętrzne, przekraczające; z pamięcią kulturową, światem społecznych wyobrażeń i mitów. W tej opowieści podróż staje się ćwiczeniem duchowym. Trzeba wykroczyć poza siebie, swoje lektury, wyobrażenia i oczekiwania, aby móc autentycznie doświadczyć czegoś nowego i odkryć swoją Apulię. Przy czym Apulia Czai nie jest jakąś stabilną konstrukcją, to raczej kilka rozbłysków, obrazów i widoków, które nie tworzą całości o jednym imieniu.
Jeżeli książka Czai może być dla nas przewodnikiem po południu Włoch, to chyba tylko jako przewodnik paradoksalny, czyli taki, który należy odrzucić. Być może błądząc, klucząc i niekiedy gubiąc drogę, dotrzemy ostatecznie w te same „miejsca”, co Czaja, ale uczynimy to na własną rękę.