Żoliborz to nie Mazowsze

Rozmowa z Marcinem Gokielim

Muzyka nie powinna być nudna. Nie chodzi o to, żeby cały czas była jakaś akcja i dramat, tylko żeby w konstrukcji było napięcie. To może być minimalistyczny, długi utwór. Ale od razu widać, czy to jest tylko pykanie, czy to pykanie jest może skonstruowane

Jeszcze 5 minut czytania

Żoliborz to nie Mazowsze(Rzecz na dwie osoby współpracujące)

Osoby rzeczy:
Marcin „King Kong” Gokieli (K) – artysta
Joanna Halszka Sokołowska (A) – pytająca
J.R.
– J.R.

Prolog
K: Ryba ma wielką głowę. Jest większa od warzywa. Warzywo też nie jest małe. Zazwyczaj spore warzywo potrafi być duuużo większe od insekta. Spoko, w ogóle nie ma problemu, wiesz...?
A: Tak, nie ma. Ja zrobiłam mały problem, ale już go nie ma. Możesz teraz więcej o warzywach.
K: Warzywo to ludzki trud. Kochamy warzywa.
A: Dobra. To chciałam od Ciebie usłyszeć.
K: (śmiech) To moja prawdziwa natura.
A: A chcesz rozmawiać poważnie?
K: No oczywiście!... Jestem totalnie poważnym człowiekiem.
A: Bo ja mam bardzo poważne pytania.
K: Wal. A masz tutaj pytania zapisane w sensie?
A: No, wiesz, mam, ale one są tak zapisane, że wolałabym Ci ich nie pokazywać.
K: Dobra, to nie.
A: Bo będę je pewnie zadawać inaczej, niż one są.
K: Dobra nasza.
...

Część pierwsza: Historia Ludzkości a Rzepak Mazowiecki

A: Miewasz może poważne przemyślenia dotyczące swoich działań? Na przykład czy Twoja muzyka lub to, kim jesteś, jest ważne w kontekście Muzyki W Ogóle, albo Historii Dziejów Ludzkości?
K: To znaczy... Jeśli chodzi o dzieje ludzkości, to myślę... Śmiało można postawić chyba taką tezę... że (ś)... jak na razie moja działalność muzyczna nie zmieniła (ś) biegu dziejów, no.
A: A masz w ogóle takie zamiary?
K: Nie, nie... (ś) Chyba takich rzeczy w ogóle się nie robi dlatego, że się ma taki zamiar... Myślę, że niewielu ludzi pomyślało sobie „O! Stworzę rewolucyjną muzykę!”. Znaczy nie wiem, może Schonberg tak myślał na przykład...

Marcin Gokieli

Muzyk, autor, filozof. Muzycznie udziela się od 1998 roku. Grał (i gra nadal) w takich zespołach jak: MRC, Machefi, Volno, HoHo, Sturmgruppe Marmik, King Szaza, Eurostandard. Pisze zarówno krótkie wiersze, jak i długie „bajki” o zawiłej fabule, które pełnią rolę tekstów utworów muzycznych. Stara się dbać o to, by pozostawiały one wiele miejsca na interakcję z muzyką i dawały dużo możliwości do improwizacji – zarówno w sferze czysto dźwiękowej, jak i słownej. Jego prace opierają się na założeniu, że granica pomiędzy dźwiękiem a słowem jest niepotrzebna, że zarówno warstwa semantyczna, jak i sonorystyczna słowa może pełnić ważną rolę w kompozycji. Jeden z założycieli Klubu Wesołego Improwizatora – inicjatywy zrzeszającej na stopie nieformalnej muzyków improwizujących z Warszawy i okolic.

Ostatnio nawiązał współpracę z designerką Rafaelą Dražič, z którą przygotowują cykl książek przeznaczonych do czytania przez dwie osoby jednocześnie. Pierwsza z nich prezentowana była w roku 2010 na wystawach w Zagrzebiu i Londynie. Premiera drugiej pozycji z cyklu – „Bajka o Chłoczynkę” – została oficjalnie zaprezentowana 3 marca 2011 w klubokawiarni Chłodna 25 w Warszawie.

Jego publikacje filozoficzne koncentrują się wokół zagadnień teorii znaczenia, reprezentacji umysłowych, natury refleksji praktycznej, jak również inżynierii estetyki. Opublikował szereg prac poruszających te tematy. Nieustannie liczy na to, że wszystko będzie bardzo dobrze.

A: No byli tacy…
K:
Byli tacy, jasne. Takie modernistyczne myślenie, które w ogóle się opierało na tym, że... „Hajda!!! Zmieńmy wszechświat do cna!!!” (ś). I najciekawsze, że to wszystko się właściwie udało. To znaczy, jeśli popatrzymy na muzykę, na literaturę, na fizykę, na matematykę i w ogóle cokolwiek z roku 1905 i z roku 1935, to rzecz jest nie do poznania. Parę osób, które wzięło i wszystko wywróciło do góry nogami... Ale ja nie mam takich ambicji. Ja się cieszę, że mogę działać lokalnie, komunikować ludziom moje pomysły, współpracować.
Zmiany biegu historii to rzeczy  dla historyków. To, że ktoś tam sobie wymyśli, że dzięki temu, że wyszła w tym momencie jakaś tam edycja „Bajek tysiąca i jednej nocy”, nastąpił przełom w myśleniu o narracji...  Dokonać takiego wyraźnego przełomu byłoby super. Ale...

A: Masz jakiś pomysł na to jak przełamać?
K: (ś) Nie. Nie bardzo (ś).
A: Cholera, no to o czym my gadamy?
K: Najprościej byłoby zdobyć władzę i... wprowadzić parę dekretów... ale przy obecnej ordynacji wyborczej będzie to bardzo trudne.
A: Czyli raczej polityka?
K: (ś) Hehe!!! No... Jeśli chodzi o zmienianie losów świata, no to trzeba stawiać w tym momencie na rozwiązania polityczne.

A: I muzyka w ogóle nie powinna mieć takich tendencji? Jest taki dżingiel w Dwójce ze słowami: „muzyka odmienia, piękno odmienia, idee odmieniają”...
K:
Aha, rozumiem. Znaczy, że takie dla mądrych ludzi takie że? Może  myślenie o świecie jako czymś, co się składa z wielkich wydarzeń i dramatycznych zmian to optyka, którą nam narzucają, że tak powiem... nie wiem... massmedia, czy cokolwiek. Nam się wydaje, że to jest strasznie ważne wydarzenie, że przedwczoraj rozbił się w Iranie samolot z 70 ludźmi. W jakimś sensie ono jest ważne, ale w innym sensie ono nas zupełnie nie dotyczy i za dwa dni się utopi 15 osób w Morzu Śródziemnym, a gdzieś tam się coś zderzy w galaktyce i może raczej trzeba myśleć o tym, co jest na Mazowszu, a nie o tym, co jest gdzie indziej (ś).

A: I tu zbliżamy się do najważniejszego tematu. Co jest na Mazowszu?
K: Nawiązujesz, jak rozumiem, do kwestii rzepaku mazowieckiego?
A: Tak, rzepak mazowiecki. Co robisz dla rzepaku?
K: Może wyjaśnię... Rzepak... Rze... Historia... W ogóle było raz tak, że jechaliśmy z kolegami do Łodzi. Bez powodu. Kolega jeden odbierał coś tam z naprawy. Wzmacniacz? A ja z kolegą pojechaliśmy z nim razem i było bardzo fajnie. No i w połowie drogi, pogrążeni w kontemplowaniu piękna szosy katowickiej i jej okolic, naszego pięknego Mazowsza, zobaczyliśmy pole rzepaku. I to pole rzepaku było tak piękne... Tak piękny był ten nasz rzepak na Mazowszu, że on już utkwił w naszych sercach na zawsze. No i cóż... On się stał...

Tak, teraz zacznę mówić poważnie. Po prostu jestem wielkim entuzjastą takich, że tak powiem, lokalnych patriotyzmów. W nich oczywiście jest szacunek dla tradycji, dla tego, co się działo,­ dla tego, wśród czego wyrośliśmy... Ale jest też dużo takiego głupiego w tym krzyczenia „moje!” i po prostu „ja jestem najlepszy, a nie ty!”. Podnoszenie do rangi cnoty takiego odruchu z podstawówki (ś): „To jest moje i zobacz jakie jest fajne” mi się wydaje dosyć śmieszne...  Były kiedyś takie chrupki „Potworki o smaku pizzy”, hot-doga i hamburgera. I z tyłu miały taką notkę... Taka zwykłą, bo to były do młodzieży skierowane chrupki... Tekst w młodzieżowym pseudo-korporacyjnym stylu. „Hej, coś tam, to są super chrupki, będziesz mógł pójść na przerwie pokazać kolegom, będą Ci mówić daj jednego! Daj im, ale tylko jednego. Powiedz: «Kupcie sobie własną paczkę»” (ś). Bardzo żałuje, że nie zachowałem tego opakowania.

I rzepak nasz jest lepszy niż wasz rzepak. Nasze Mazowsze jest lepsze niż wasze Pomorze. No to jest oczywiste. I... Ale jak coś jest tak głupie, to po prostu ja się w tym zakochuję. I właściwie spędzam czas na myśleniu o tym, że jednak rzepaku z Podlasia to bym do ust nie wziął.

Część druga: Nowy język i bajki, czyli „kim jestem?” po oświeceniu

A: A Ty tak... bo mnie parę kwestii zastanawia... Kim Ty jesteś?...
K: (ś)
A: ... w ogóle?
(Cisza)
K: (ś) Na to pytanie nie ma łatwej odpowiedzi.
A: ...
K: Ogólnie rzecz biorąc... Zajmowałem się dosyć dużo filozofią. Zajmowałem się tworzeniem muzyki i pisaniem tekstów. Zajmowałem się też pisaniem bajek. Swojego rodzaju bajek. To są dosyć dziwne opowieści, które z bajkami właściwie głównie łączy to, że mają taką strukturę... był chłopiec i miał piękny beret... i w tym berecie udało mu się kiedyś dojść gdzieś tam, a wtedy jego beret nagle ożył i powiedział mu... No i coś takiego się dzieje, ale potem się dzieją zupełnie jakieś takie nie bajkowe rzeczy...

Trochę mnie niepokoi, że to ostatnio zaczęło mi się właściwie układać w spójny system. Wydaje mi się, że to się wszystko ze sobą wiąże (ś). Co nie jest najlepszą prognozą co do mojego zdrowia psychicznego, ale... Zajmowałem się filozofią języka i umysłu. Ostatnio zacząłem sądzić, że istnieje cały zbiór zagadnień, które w ciągu ostatnich 30-40 lat zostały rozwiązane (od, powiedzmy, lat 70. do teraz), przestały być problemami filozoficznymi. Sprawa jest o tyle niebanalna, że chodzi o problemy, które pojawiły się w oświeceniu. U Kartezjusza, Hume’a, Locka, u Kanta. Problemy typu: „jak to się dzieje, że myśli coś znaczą?”, „co to jest myśl?” i tak dalej...

Natomiast zostajemy z pewną liczbą problemów, które nie są rozwiązane. Na przykład problemy etyczne, od głupiego (znaczy nie głupiego) pytania o prawo do aborcji, do pytania o tożsamość osobową, albo reguły współżycia społecznego... no, cokolwiek... I najgorsze jest to, że tamta quasi-naukowa metodologia się wyczerpała w tych problemach, do których została stworzona. Ale nie wiadomo, jak mamy zadawać pytania o tożsamość osobową. To może znaczyć, że musimy wytworzyć do tego celu zupełnie nowy język. I na przykład niektóre z bajek, które piszę, są elementem takiego projektu. Komuś wypadło pół duszy, się przetoczyło, umarło i wpadło do czyjejś innej duszy i ta osoba się potem zepsuła. Była strasznie fajna, ale wpadło do niej kawałek duszy złego wuja... Nieszczęście gotowe! Nie mam takiego poczucia, żeby to miało zmienić losy myślenia światowego, ale jest to jakiś wyraz mojej refleksji nad tymi poważnymi problemami.

A:
To jest wyczerpująca odpowiedź...
AK: ... na pytanie „kim jestem?” (ś).

A:
Jesteś bardziej twórcą, czy może performerem, czy artystą? To są, być może, straszne sformułowania, ale na pewno świat Cię o to pyta... Czy są to wrogie pytania systemu (ś)?
K: Nie, nie, absolutnie. Ja też nie mam takiego zacięcia antysystemowego, a jeśli tak, to staram się prowadzić wojnę bardziej podjazdową, niż jakiś Blitzkrieg. Zajmowałem się każdą z tych rzeczy.  Z rozrzewnieniem wspominam performerski projekt „Sturmguppe Marmik”, który polegał na udawaniu występu z dziedziny muzyki klubowej, a przeradzał się w zwykłą bójkę. Myślę, że był to piękny etap mojej twórczości... Wprowadzał element fermentu i zaskoczenia wśród młodzieży, która chciała po prostu zabawić się w klubie. Wychodził Marcinek i Mikołaj, włączali syntezator, dobiegały jakieś piski, a potem jeden zaczął drugiego gryźć po nogach, a drugi bić go pasem. Mmm... I to nie jakoś lekko, czy coś. Publiczność też dostawała, no bo ktoś mógłby pomyśleć, że to wszystko jest jakieś udawane...

... A więc czy jestem artystą – no to nie wiem... Słowo „artysta” zaczęło oznaczać coś związanego ze sztukami wizualnymi. Dla mnie różnica między tym, co obecnie nazywamy muzyką, a sztukami wizualnymi, skrywa coś głębszego. Artyści sztuk wizualnych pracują solo. Punktem wyjścia jest wizja artysty i próba wyrażenia tej wizji. Natomiast w muzyce zawsze jest element pracy zespołowej. Tak było zawsze, nawet w muzyce klasycznej: Mozart komponuje, ktoś obsługuje instrumenty, ktoś dyryguje... W nowoczesnej muzyce improwizowano-zespołowej jest to oczywiste, ale muzyka zawsze była wypadkową szeregu twórczych talentów. W tej dziedzinie zawsze ostateczny wytwór – dźwięk – był efektem szeregu złożonych interakcji. Różnica między muzyką a sztuką wizualną jest mniej ważna niż różnica pomiędzy osobami, które myślą w kategoriach realizacji własnej wizji a tymi, które chcą wytworzyć pewną nową rzecz w interakcji. Czy to ma się realizować w dźwięku, obrazie, taśmie filmowej – to ma znaczenie drugorzędne.

Ciekawe jest pytanie o performera. Interesuje mnie myślenie o wydarzeniu, o konkretnym zaczepieniu zjawisk w danej chwili i czasie.

A: Czy takie zdarzenia są jakoś teatralne?
K: Niestety nic nie wiem o teatrze, w ciągu ostatnich 12 lat byłem w teatrze dwa razy.
A: Teatralność w sensie teoretycznym?
K:
No w sensie teoretycznym, oczywiście, czuję się człowiekiem teatru (ś).

Część trzecia: O „zestawianiu ze sobą rzeczy”

A: Czyli artysta tworzący sam widzi coś innego, mówi coś innego, mówi innym językiem, niż artysta tworzący w grupie?
K: To właściwie banalna refleksja, że muzyk musiał od wieków współpracować z innymi. Co ciekawe, w ostatnim półwieczu to się zmieniło. Pojawiła się muzyka konkretna czy elektroniczna, gdzie „kompozytor” rzeźbi na taśmie albo w pamięci komputera dźwięki, które tworzą dany utwór. Nie ma elementu filtrowania kompozycji czy koncepcji przez umysł instrumentalisty ani dyrygenta. To częściowo przeczy utożsamieniu muzyki z twórczością zespołową, ale nie do końca. Warto zauważyć, że taka właśnie muzyka – instalacje audio i tak dalej – jest najchętniej chyba akceptowana w świecie sztuki współczesnej.

W myśleniu solowym ciekawe jest to, że można myśleć o tym w kategoriach montażu, ustawiania obok siebie elementów. Są takie momenty, kiedy trzeba po prostu wziąć odpowiedzialność i nie rozmywać tego w jakichś zespołowych rzeczach. To mi się wydaje ciekawe, taka inspiracja filmowym podejściem do zestawiania ze sobą rzeczy. Na tej zasadzie chcę to zrobić. Dla mnie to jest bardziej robienie filmu niż robienie po prostu muzyki.

A: W sensie dramaturgicznym?
K: Tak, właściwie myślę o tym w kontekście kompozycji. To zestawianie, montaż. Pod tym względem dużo mi dała współpraca z moim dobrym kolegą Piotrem Wysockim, której to współpracy, w sensie artystycznym, wynik był zerowy. To znaczy powstało znakomite dzieło Piotra o Krystianie Burdzie, natomiast mojej pracy przy tym w ogóle ostatecznie nie było... Ale spędziliśmy dużo czasu rozmyślając nad tym, rozmawiając i bardzo dużo się ciekawych rzeczy nauczyłem. Piotrek jest artystą wideo, który robi rzeczy na pograniczu dokumentu. Jego ostatnie projekty o Krystianie Burdzie, modernistycznym radykale oraz o pewnym dość starym harcerzu i okolicznościach pogrzebu prezydenta Kaczyńskiego, są dosyć niesamowite. Na pewno była to dla mnie duża inspiracja przy pracy nad projektem solo.

A: Co w związku z tym powiesz o swoim niedawnym koncercie solo w Nowym Wspaniałym Świecie?
K: (ś) Byłem bardzo ciekaw, jak to wyjdzie. Zaprezentowałem bajkę o głosie. Początkowo chciałem zrobić instalację z dużą ilością elektroniki, gdzie moja rola polegałaby bardziej na koordynacji poszczególnych nagranych elementów, niż na improwizacji na żywo. Zrobiłem ostatniego lata długą instalację audio z dźwięków konkretnych do wideo Małgorzaty Gurowskiej, i chciałem ponowić taką próbę. Tydzień przed swoim występem zobaczyłem jednak koncert solo Michała Górczyńskiego z mocnymi elementami performensu. Pomyślałem, że on się dobrze bawi, a ja będę siedział za tym komputerem, przełączał ścieżki i efekty, jak jakaś wstrętna istota... Olałem to, co miałem przygotowane, zostawiłem nagrane zapowiedzi poszczególnych fragmentów, i postawiłem na, że tak powiem, rockową dynamikę – tyle, że na głos solo. Ja się świetnie bawiłem i publiczność też była zadowolona.

Część czwarta: Działalność zespołowa

A: Co tworzysz w zespołach?
K: W Patomazo (nowy zespół, ale opiera się na starym) gramy muzykę, powiedzmy, progresywno-punkową. Jakieś takie dziwne, mocno improwizowane rzeczy, z brudnymi brzmieniami, ale też z melodiami, piosenkami i ustawionymi motywami.
A: Ty tam paszczą?
K: Taak, ja...
A: I głową?
K: Tak. Piszę teksty i podśpiewuję, i coś tam krzyczę... Robię improwizacje wokalne, jak to się mówi... To jest świadomy wytwór naszych ambicji, chęci i pragnień.

Natomiast w zespole Eurostandard nikt z nas prawie nie miał wizji, jak to ma brzmieć, aż do ostatniej próby przed pierwszym koncertem. Ta muzyka wynikła z momentu spotkania i interakcji, zresztą granie w trio bardzo temu sprzyja. Eurostandard to Paweł Szpura na perkusji, Ksawery Wójciński na kontrabasie, i ja. Porykuję, piszę teksty i śpiewam... (cisza, ś). No i gramy jakieś takie... nie wiem co. Nie wiem jak to... Rock and... Akustyczny i zgniły zespół rockowy?... Nasze hasło to „stawiamy na proste emocje i szaloną zabawę”.
Oprócz tego pojawiają się inne kooperacje – na przykład projekt King Szaza, który nigdy nie zagrał próby i polega w dużej mierze na robieniu szybko czegoś ciekawego. Tu nie ma czasu na zastanawianie się, gramy na żywo przed publiką i trzeba materiał na bieżąco ogarniać. 

A: Masz potrzebę, żeby się rozprzestrzeniać? Żeby świat się o Tobie dowiedział?
K:
Nie czuję ambicji robienia rzeczy niszowych, które przemówią wyłącznie do sześciu osób.Muzyka, czy sztuka, nie powinny być nudne. Jak coś jest nudne, od razu widać, że jest słabe. Nie chodzi o to, żeby cały czas była jakaś akcja i dramat, tylko żeby w konstrukcji było pewne napięcie. Długi, minimalistyczny utwór nie musi być nudny. Ale od razu widać, czy to jest tylko pykanie, czy to pykanie jest może jakoś skonstruowane. Nie można się usprawiedliwiać, że jest nudne, bo z założenia to miał być jeden akord przez trzydzieści minut. Założenia mogą się okazać nietrafione.

Ludziom się wmawia, że sztuka jest trudna. Muzycy się często wkopują w granie rzeczy, które mają brzmieć elitarnie. Trzeba walczyć, żeby nacechowane indywidualnością wytwory zyskiwały akceptację. Nie można przestrzeni publicznej oddawać producentom z dużych korporacji.

Nie mam wrażenia, żeby któryś z zespołów, w których gram, był trudny w odbiorze. Eurostandard jest lekko dziwaczny, ale nie niedostępny. Każdy, kto tego posłucha, może czymś się tam zabawić. Bardzo fajnie byłoby nagrać płytę, żeby potem mnóstwo ludzi ją kupiło, a ja mógłbym wtedy po prostu z uzyskanych z tego milionów dolarów na przykład pojechać za granicę (ś). Dawno mi się już nie udało opuścić naszych granic na dłużej niż trzy dni.

Część piąta: Wspólny mianownik

K: Zajmowałem się różnymi rzeczami i z wiekiem (ś) naszła mnie taka refleksja, że miały wspólny mianownik – pracę w zespole. To znaczy, żeby nie robić czegoś samemu, tylko żeby zrobić coś w grupie wielu osób. Jak zajmowałem się filozofią, to lubiłem spotkać się i omówić różne zagadnienia z innymi. Nie siedzieć i nie czytać książki jak kołek samemu, tylko spotkać się z kolegami, albo z koleżankami, i pogadać o książce.

Tak samo w robieniu muzyki. Najważniejsza jest współpraca z innymi, na zasadzie konfrontowania, wytwarzania czegoś wspólnego z różnych perspektyw. Sprawa jest subtelna. Jeśli ludzie nawzajem się słuchają, współpracują, to wytwarza się dodatkowa jakość. To się nie sprowadza do... jak w jakiejś przypowieści pięknej...

(Słychać bicie zegara. Zegar wybija dwunastą.)

... że ludzie się spotykają i pojawia się nowy owoc, który nie jest żadnym z warzyw które się spotkały, tylko zupełnie nowym (ś) warzywem... Może się zdarzyć oczywiście, że nic z tego nie wyniknie, że ludzie będą sobie siedzieć, gadać, no i... Więc trzeba dobrze planować. To w ogóle nie jest łatwa sprawa.

A: A co z liderem?
K: Zazwyczaj sytuacja jest taka, że musi być jakiś lider.
(do pokoju wchodzi J.R.)
J.R.: Słuchajcie, wybiła dwunasta...
K: Północ...
J.R.: Dlatego wychodzę. Żegnam Was.
KA: Żegnaj!
K: Powodzenia w zdobywaniu... Yyy
J.R.: Kabli!
K: Kabli! Przewodów!
A: Paa! Weź jedzenie.

K: Zazwyczaj potrzebny jest lider. Bardzo często w pracach muzycznych, w których biorę udział, jestem osobą, która w jakimś sensie odpowiada za całość, natomiast z racji moich ograniczeń (delikatnie rzecz biorąc) w umiejętnościach instrumentalnych, albo znajomości jakichś takich rzeczy jak akordy, albo... nie wiem, jak to się nazywa...
A: Nuty?
K: (ś) Albo jakieś inne okropne rzeczy... No to, że tak powiem (ś), moja kontrola jest lekko ograniczona.
Kiedyś mi się wydawało, że bycie w zespole jest  naturalne: jak się zbierze parę osób, które mają wspólną perspektywę, chcą i umieją grać, to powstanie dobry zespoł. Teraz, nauczony już starczym wiekiem, zdaje sobie sprawę z tego, że to nie jest taka prosta sprawa. To się może udać, ale wcale nie musi. Trzeba znaleźć właściwych ludzi, właściwy pomysł. I zgrać to ze sobą.
Lider w takim zespole to osoba, która myśli o ogólnym kształcie, o charakterze całości. Ale podczas konkretnej pracy nad materiałem nie ma wcale więcej do powiedzenia niż pozostali. Szczególnie w małych zespołach każdy jest w jakimś aspekcie liderem.

A: Jak dobrać „właściwych” ludzi?
K: Być może ja teraz gadam bez sensu, ale musi być nastawienie na pracę w zespole. Sytuacja twórczej pracy w grupie wymaga, żeby osoby były gotowe do poświęcenia różnych rzeczy i do pewnej otwartości. Poza tym kompetencje muszą się jakoś uzupełniać. Ludzie muszą się po prostu do pewnego stopnia lubić, pasować do siebie. Z tym nie ma co jednak przesadzać, nie muszę być najlepszym przyjacielem osób, z którymi pracuję. Chociaż z drugiej strony to, że z kimś coś tam zrobimy fajnego razem, to jest znakomity powód do tego, żeby się po prostu zakolegować, nie? Bo co to jest kolegowanie się? To nie jest tylko siedzenie i picie piwa i rozmawianie o tym...
Że...
Kaśka...
...
i tak dalej (ś).
Tylko satysfakcja z tego, że można coś zrobić razem. To jest bardzo ciekawa przestrzeń... Kontakty międzyludzkie. Komunikacja!

Na pewno inspiracją dla mnie są ludzie, z którymi pracuję. Wiadomo – z książek się życia nie nauczy. To jest prosta sprawa. Nie wiem, może staję się jakimś newage’owcem, ale rzeczywiste kontakty z ludźmi i rozmowy stają się dla mnie dużo ważniejsze niż...

Epilog

(cisza)
(ś)
A: Nie wiem. Bardzo to wszystko jest piękne... Zmęczyłeś się już trochę?
K: Trochę tak. Jeszcze sobie wody naleję.
A: Ale bardzo ładne rzeczy mówisz. To będzie wszystko... Wspaniałe. Chcesz jeszcze jakiejś kawy-albo-herbaty bardziej?
(K. wraca z wodą)
K: Przez moje niewyspanie... To będzie takie trajkotanie.
A: Nie, nie. Ja Ci i tak inne słowa dopiszę, przetasuję, dodam dużo pytań. Coś pozmieniam... To jest władza.
K: Mówię Ci, jak chcesz coś zmieniać, trzeba mieć władzę.

em (embr /