Teatr spraw ważnych
fot. Maciej Mataczyński

Teatr spraw ważnych

Marta Cabianka

Cztery przedstawienia Strzępki i Demirskiego pokazane podczas letniego przeglądu w Teatrze Rozrywki w Chorzowie udowadniają, że w ich teatrze realizuje się par excellence idea debaty publicznej rozumianej jako poważna rozmowa na poważne tematy

Jeszcze 2 minuty czytania

XII Wakacyjny Przegląd Przedstawień w Teatrze Rozrywki w Chorzowie, 30 lipca– 2 sierpnia 2010

Chciałoby się czasem poważnie porozmawiać. Nie o halucynacjach, paranojach i spiskach. Nie o pseudo-problemach i para-konfliktach. Chciałoby się poważnie porozmawiać, ale jak i gdzie, skoro debatę publiczną zdominowały kwestie z natury rzeczy niepoważne? Organizowana wokół spraw medialnie nośnych, wokół prowokacji, awantur i skandali sprowadza się do sporów o formy, do kłótni o słowa i symbole. Niezmiernie rzadko rewiduje wypisywane na banerach wartości i zmusza do konfrontacji światopoglądowej. Debata publiczna w Polsce jest pozorna i skłamana. Pozorna, bo chodzi w niej nie o rzeczywiste spory, ale o postpolityczne gry; nie o wydobycie konfliktów, ale o koniunkturalne flirty z publicznością. Skłamana, bo liczy się efektowność a nie poziom debaty; bo dopuszcza się do głosu tylko niektórych i ciągle tych samych. Politycy i media mają w tym wspólny interes – nie wnikać w nic głęboko, żeby, broń boże, nie przynudzić. Owszem, poważna rozmowa niesie ze sobą takie ryzyko.

XII Wakacyjny Przegląd Przedstawień w Teatrze Rozrywki w Chorzowie

„Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej”, Paweł Demirski, reż. Monika Strzępka, Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, premiera 22 maja 2010
„Niech żyje wojna”, wg „Czterech pancernych i psa” Janusza Przymanowskiego, reż. Monika Strzępka, Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, premiera 12 grudnia 2009
„Diamenty to węgiel który wziął się do roboty”, Paweł Demirski, reż. Monika Strzępka, Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, premiera 30 maja 2008
„Był sobie Polak Polak Polak i Diabeł”, Paweł Demirski, reż. Monika Strzępka, Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, premiera 30 marca 2007

Dziwne, że nie boi się jej podjąć teatr w Wałbrzychu. Monika Strzępka robi przedstawienia o ekonomicznych, historycznych i mentalnych uwarunkowaniach polskich konfliktów. Paweł Demirski nie uchyla się przed radykalnymi deklaracjami światopoglądowymi. Czy tylko dlatego, że robiąc razem teatr, dysponują takim scenicznym instrumentarium, które nie przynudza? Choć może niektórych bulwersuje. Język teatralny Strzępki i dramaturgiczny Demirskiego jest dosadny i impertynencki nie dlatego, że posługuje się grubym słowem, fizjologią i obsceną, ale dlatego, że tworzy świat, przed którym trudno  obronić własną szlachetność uczuć, moralną nieskazitelność, intelektualną wyższość. Żywioł tego teatru – pastisz, burleska i kabaret, tarantino i groteska – może pociągnąć za sobą niebezpieczeństwo nadmiernej ekscytacji formą, a co za tym idzie ryzyko odwrócenia uwagi od treści. Przedwcześnie zgorszeni mogą więc nie zdążyć obrazić się naprawdę. A obrazić mogliby się na teatr, który atakuje nie tyle ich dobry smak, ile radykalnie podważa dobre samopoczucie. Cztery przedstawienia Strzępki i Demirskiego, zrealizowane w Teatrze Dramatycznym im. Szaniawskiego w Wałbrzychu, a pokazane podczas letniego przeglądu w Teatrze Rozrywki w Chorzowie, upewniają na szczęście, że efektowność formy i radykalizm języka nie spłycają, lecz wspomagają teatralny przekaz. W ich śmiesznym serio i dramatycznym buffo realizuje się bowiem par excellence idea debaty publicznej rozumianej jako poważna rozmowa na poważne tematy.

To debata wszechstronna – od ekonomii przez historię po tożsamość. A zarazem stronnicza, bo moderowana przez anty-neolibarałów, anarchistów i pacyfistów. Bezlitosna, bo szydercza wobec hipokryzji elit, mizdrzenia się autorytetów, buty możnych, użalania się ofiar, wzruszeń patriotów, ambicji prowincjuszy. A zarazem empatyczna wobec prawdziwie zrozpaczonych.

Przedstawienie sprzed trzech lat „Był sobie Polak Polak Polak i diabeł”, nawiązujące do rozmaitych wydarzeń znanych z ówczesnej prasy (sprawa Paetza, użycie przez policję ostrej amunicji na łódzkich juwenaliach) straciło dzisiaj charakter doraźnego komentarza, a zyskało wymiar społeczno-narodowej diagnozy. Narodowej, bo przedstawiającej alternatywne narodowe panoptikum, bez  stańczyków, poetów i  wernyhorów. Społecznej, bo wskazującej na mało przedsiębiorcze i niekreatywne „zasoby ludzkie” , które nie są targetem dla żadnych fachowców od „product placement”. To zarazem białe plamy medialnych przekazów, bo historie opowiedziane w spektaklu były wprawdzie znane, ale przekazy medialne wyłączały jej bohaterów ze „zdrowej” struktury społecznej, traktując ich jako rodzaj kuriozum. Tymczasem teatr Strzępki i Demirskiego włącza ich do niej na powrót, uznając najwyraźniej, że tę niekoniecznie zdrową strukturę tworzą właśnie takie ponure historie i ich niefortunni bohaterowie. Wypada zatem zapytać, czy ujawnione przez nich aspiracje i pretensje, kompleksy i winy są przyczyną społecznych nieszczęść czy też ich skutkiem?

To właśnie temat kolejnego spektaklu. Zrealizowany w 2008 roku i zatytułowany „Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty” pokazuje nieprzystawalność neoliberalnej retoryki (nawołującej do brania spraw w swoje ręce i rozwijania przedsiębiorczości oraz „hodowania diamentów”) do kondycji życiowej i społecznej ludzi uważanych potocznie za „ofiary transformacji”. Teatr nie przesądza, czy poczucie nieprzystosowanych do nowego ładu ma podłoże ekonomiczne czy psychologiczne, ale nie rozgrzesza nikogo (także widzów) z przyzwolenia na to nieprzystosowanie, odwołujące się zresztą do ulubionego przysłowia gospodarczych reformatorów: „jak sobie pościelesz...”.

Strzępka i Demirski nie sprowadzają jednak kwestii społecznych do ekonomicznej nieporadności jednych i neoliberalnej arogancji drugich. Dowodzą, że ani mentalność nieudaczników i frustratów, ani sposób myślenia możnych i zadowolonych nie wzięły się znikąd. Jedni przeszkoleni do wojny i tresowani w umieraniu na polu chwały, choćby tylko ekranowym, są bezradni wobec zwykłego życia. Drudzy, przywykli niegdyś do rządu dusz, czują się w prawie wyznaczać standardy życia społecznego. Martyrologiczne fantazje i neoliberalna wrażliwość są pochodną programowanej przez lata wyobraźni. Właśnie o tym, kto i jak ją projektował, i co z tym teraz począć mówią spektakle „Niech żyje wojna!!!” i „Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej”.

Nie przypadkiem punktem wyjścia debaty o polskich fantazmatach Strzępka i Demirski uczynili serial „Czterech pancernych i pies” oraz kino Andrzeja Wajdy. Uważają, że za sprawą „Pancernych” rozumienie historii pozostaje zakłamane na poziomie faktów, doświadczeń i emocji; a za sprawą Wajdy i jego „mistrzowskiego pokolenia” rozumienie współczesności sprowadza się do przekonania, że kiedyś to były prawdziwe problemy, a teraz jest sushi. Innymi słowy, polski dramat polega dziś na tym, że świat materialny nie wygląda tak, jak go postrzegają stołeczne elity, a świat wartości ukształtowanych przez chłopackie zabawy podwórkowe jest mocno podejrzany. W takiej diagnozie polskiej mentalności frustracja miesza się z pychą. Frustracja jako naturalna konsekwencja życia według porządku, który wyznaczają sztucer, czołg i czterech czołgistów, pęki białych róż, rocznice narodowych klęsk oraz uliczne kapliczki i pomniki, innymi słowy „mężczyźni i ich kurwa wielkie spusty”. Pycha jako postawa elit, których autorytet ma gwarantować na zawsze jakaś ich bardziej lub mniej heroiczna przeszłość. Cisną się więc rozliczne pytania: o to, co mamy w głowach, jakie rządzą nami sentymenty, czy nasze mity i symbole mają być wieczne, czy kiedyś było rzeczywiście lepiej, czy potrzebujemy autorytetów, co nas tak naprawdę obchodzi, czy wolność oznacza więcej bankomatów, a największą zdobyczą nowego ładu są psychiatrzy? No i czy Strzępka i Demirski są „warci choćby jednej naszej złotówki, którą na nich wydajemy”?

Wszystkie te pytania i wiele innych zapisanych jest w dramatach Pawła Demirskiego i w spektaklach Moniki Strzępki niczym w rozpisanym na lata projekcie debaty publicznej, przed którą naprawdę nie wolno się uchylać, nawet jeśli prywatnie przyjdzie nam za to zapłacić własną cenę. Podejmowanie pewnych tematów nie jest bowiem bezkarne. Bo czy przypadkiem całego swego światopoglądu nie trzeba będzie kształtować na nowo, gdy lekturom z dzieciństwa zada się dorosłe pytania, do młodzieńczych wzruszeń przyłoży intelektualną miarę, zakwestionuje otrzymane w spadku sentymenty, zweryfikuje formacyjne doświadczenia i przejęte od autorytetów opinie?