AGATA DIDUSZKO-ZYGLEWSKA: Twoja twórczość to dwa splatające się ze sobą nurty – teatralny i muzyczny. W pracy muzycznej jesteś głęboko osadzona w tradycji, chociaż podchodzisz do niej dość rewolucyjnie…
MARJANA SADOWSKA: Śpiewam pieśni, których nauczyłam się od konkretnych ludzi na ukraińskich wsiach, ale nie interesuje mnie odtwarzanie ich sposobu śpiewania. Jesteśmy dziećmi wielkich miast, żyjemy w innym świecie dźwiękowym. Ciekawe jest to, jak ta tradycja spotyka się z naszym światem, na jaką formę to się przekłada. Ponieważ od dawna mieszkam na emigracji, zadaję sobie pytanie: jak ja mogę to bogactwo przekazać? Czasami tłumaczy się pieśń na inny język i to nie działa, bo na przykład: „a ty, diwcza, jak sia masz” – to nie to samo co: „hey, girl, how are you”. Szukam sposobu na przełożenie tego świata na język, który będzie zrozumiały dla kogoś, kto mieszka w Anglii, Francji czy Niemczech. Jestem „tłumaczką” tych pieśni.
Twoja druga płyta („Borderland”, 2005) to pieśni emigranckie. Jest bardzo różnorodna stylistycznie, a niektóre aranżacje są wręcz brawurowe.
Pracowałam nad tą płytą z kilkoma nowojorskimi muzykami. Moim głównym partnerem był pianista i kompozytor Anthony Coleman, chociaż inni muzycy (m.in. świetny trębacz Frank London) także odegrali istotną rolę w tej pracy. To było spotkanie światów muzycznych i wielkie wyzwanie. Kiedy przyjechałam do Nowego Jorku, mieliśmy intensywny tydzień prób, podczas których Coleman po prostu szukał w „lesie dźwiękowym” tych pieśni intrygujących wątków, a potem pomagał innym muzykom w tym się odnaleźć. To było fascynujące. Po tygodniu weszliśmy do studia i praca trwała dalej.
Marjana Sadowska
Ukraińska aktorka i muzyk. Polska publiczność zna ją głównie z ról w spektaklach „Gardzienic”, z którymi rozstała się osiem lat temu. Od tego czasu wydała dwie płyty, została stypendystką Fulbrighta, śpiewała w najsłynniejszych nowojorskich klubach z takimi muzykami jak Frank London czy Anthony Coleman, występowała m.in. na deskach legendarnego La Mama Theatre.
Swoje muzyczne i teatralne projekty realizuje w Stanach Zjednoczonych, w Niemczech i na Ukrainie, ale w poszukiwaniu niezwykłej ekspresji i mocy ludzkiego głosu zbacza z utartych szlaków – znają ją śpiewacy „jojku” z Finlandii, a także pieśniarze z Afganistanu, Sardynii czy Albanii.
Między 22 a 26 kwietnia Marjana Sadowska będzie gościem 11. edycji Międzynarodowego Festiwalu „Giving Voice. Spotkanie w pieśni” (www.rokgrotowskiego.pl), organizowanego we Wrocławiu przez Instytut im. J. Grotowskiego we współpracy z walijskim Centre for Performance Research.
Więcej informacji o Marjanie Sadowskiej
www.borderlandmusic.de
www.myspace.com/marianasadovska
Nad jakim tematem pracujesz teraz?
To będzie rodzaj requiem, pieśni nagrobnej. W Stanach przeprowadziłam serię wywiadów ze starymi ludźmi, którzy opowiadali mi o głodzie na Ukrainie – o śmierci całych wiosek, o tym, jak umierali wszyscy – od starych po dzieci. Rozmawiałam z dziewięćdziesięcioletnim staruszkiem, który to przeżył, powiedział mi: „Już po głodzie przed II wojną światową, w naszej wiosce nie śpiewało się starych pieśni, bo nikt ich nie znał”. Pomyślałam – jak to możliwe, że ja, jeżdżąc po tych wioskach, ciągle znajduję te perły?!
To jest wątek śmierci i odradzania się. Są takie ziarna tradycji, których nie da się usunąć. Temat wyniszczenia i niezniszczalności kultury jest odwieczny. Zmieniają się tylko motywy – głód na Ukrainie, Holokaust, to, co obecnie dzieje się w innych regionach świata.
Działasz też bardzo aktywnie na polu teatru.
Jako aktorka jestem związana z kolońską grupą Futur3, którą tworzą André Erlen, Stefan Kraft i Klaus Zehe. Futur3 to teatr zupełnie zanurzony we współczesności, drążący to, co w niej istotne – bolesne, niewygodne i ukryte – i notorycznie wychodzący ze sztuką poza miejsca teatralne. Wzięłam ostatnio udział w dwóch projektach tej grupy. Jeden z nich – „Citybeats” („Puls miasta”) – miał odsłony w dwóch miastach: w Kolonii i w Albuquerque (Nowy Meksyk). Projekt polegał na tworzeniu teatralnych etiud-kolaży dotyczących drażliwych i spychanych w kąt kwestii związanych z życiem w mieście. Etiudy opierały się na bardzo różnych tekstach, były odgrywane w miejscach związanych z danym tematem. Etiuda dotycząca starości w mieście rozgrywała się w domu starców, na fragment o prywatności w mieście publiczność trafiła do prywatnego mieszkania. „Praca w mieście” działa się w tartaku, „Obcy w mieście” – w irańskim sklepie z kilimami. Były spektakle w więzieniu, w hotelu, w kościele. Pojechaliśmy z tym projektem do stanu Nowy Meksyk na południowym zachodzie USA na zaproszenie teatru Triclock. Zapytaliśmy aktorów, jaki temat uznają za najbardziej palący w Albuquerque. Opowiedzieli nam o budowaniu muru na amerykańsko-meksykańskiej granicy i o nielegalnych emigrantach, którzy z narażeniem życia przekraczają granicę. Przygotowując się w Niemczech, spotykaliśmy się z imigrantami – legalnymi i nielegalnymi, oni robili to samo u siebie. Stworzyliśmy wspólny spektakl i zagraliśmy go w pomieszczeniu, w którym dawniej był sąd, a teraz jest szkoła.
Ostatnia premiera Futur3 to „Trup w piwnicy”, czyli opowieść kryminalna. Odchodzicie od tematów społecznych?
Zdecydowanie nie. Wątkiem przewodnim w pracy nad tym spektaklem były ślady, które pozostawia po sobie człowiek – biologicznie, duchowo, artystycznie – w świecie realnym i wirtualnym. Rozmawialiśmy w trakcie przygotowań z biologami kryminalnymi, z ekologami, z psychologami i parapsychologami. Korzystaliśmy ze źródeł literackich. Oglądaliśmy ślady, które zostawiają nasze karty kredytowe w sieci, ślady, które zostają w ziemi po rozkładającym się ciele człowieka i materialne ślady naszej działalności twórczej. Zastanawialiśmy się, na ile takie pozostałości pozwalają zrekonstruować istotne fakty dotyczące życia pojedynczego człowieka. Na ile pozostawianie tych śladów jest ważne dla budowania własnej tożsamości?
Zostałaś zaproszona do udziału w Festiwalu „Giving Voice. Spotkanie w pieśni”. Poprowadzisz tam warsztaty dotyczące polifonicznego śpiewu ukraińskiego. Czy będzie można zobaczyć na festiwalu jakieś efekty twojej pracy?
Na festiwalu wystąpi zespół „Kitka”, czyli grupa amerykańskich śpiewaczek zafascynowanych tradycjami wokalnymi Europy Wschodniej, z muzycznym spektaklem „Rusałki”. Jestem kierownikiem muzycznym tego projektu. Kilka lat temu poprowadziłam dla tych dziewczyn warsztaty, po których zaproponowano mi wspólną pracę nad koncertem pieśni związanych z wierzeniami w rusałki. Te wierzenia tworzą bardzo bogatą mitologię, od Bałkanów po Syberię. Zaproponowałam im wyprawę na Ukrainę, w region Czarnobyla, gdzie w wiosce Riczycia (ewakuowanej po katastrofie i przesiedlonej pod Kijów) zachowały się obrzędy „rusalne”. Zbierałyśmy pieśni, opowieści, spotykałyśmy się z etnografami. Na podstawie tego materiału stworzyłam partyturę „Cyklu rusalnego”. Pracowałyśmy nad nią wspólnie – zmieniając, dodając, wyławiając indywidualne oddechy, melodie, słowa, dźwięki i to, co śpiewa nam w duszy…