„Fantazy”, wyreżyserowany przez Piotra Cieplaka w Teatrze Miejskim w Gdyni, zawitał do TR Warszawa w ramach projektu „Słowa’cki. Dramaty wszystkie.” Bardzo szanuję Cieplaka za jego subtelne intuicje i słuch teatralny, ale wygląda na to, że tym razem coś zakłóciło jego mentalne radary – wobec „Fantazego” zastosował koncept reżyserski, który stał się sztafażem dla głęboko anachronicznego teatru.
Utwór Słowackiego zaczyna się jak typowa komedia i stopniowo przeradza w dramat. Podupadły ziemiański ród Respektów, żeby polepszyć swoją pozycję, postanawia wydać młodą Dianę za posażnego, choć już wyleniałego lwa salonowego, hrabiego Fantazego. Ten przybywa, żeby dobić targu, wraz ze swoim totumfackim Rzecznickim, ale tuż za nimi po kryjomu w domu Respektów zjawia się też paryska kochanka Fantazego, Idalia. Kolejni nieoczekiwani goście przyjeżdżają wprost z Syberii – to Major, przyjaciel domu, i Jan, popowstaniowy zesłaniec (rzecz dzieje się w roku 1840), a zarazem – potajemny narzeczony Diany. W finale nad trupem Majora patrioty nastąpi happy end – Diana połączy się z Janem, a Fantazy odkryje moc swojego uczucia do Idalii.
W „Fantazym” można znaleźć ciekawe konteksty – są w nim nawiązania do „Pana Tadeusza”, ale jest to także dzieło z kluczem – w wątku Fantazego i jego kochanki Idalii kryją się aluzje do romansu Zygmunta Kasińskiego z Joanną Bobrową, niespełnioną miłością Słowackiego.
Cieplak, który realizował wcześniej „Fantazego” w Teatrze Polskiego Radia, postanowił zastosować konwencję słuchowiska radiowego w inscenizacji na deskach teatru Miejskiego im. Gombrowicza w Gdyni. Tak powstało Radio Gombrowicz, którego spiker (w tej roli Mateusz Ławrynowicz) raczy publiczność pseudo-młodzieżowym językiem i, jakże by inaczej, powołuje się na „Ferdydurke” oraz nieśmiertelny cytat o poecie Słowackim, a potem zapowiada „zardzewiały gwóźdź programu”, czyli samo słuchowisko. Na tym kończy się znaczący udział Gombrowicza w spektaklu – można podejrzewać, że autor „Transatlantyku” nie byłby do końca zadowolony z przydzielonej mu roli intelektualnego halabardnika.
Niestety, zastosowana przez reżysera konwencja wydaje się niedopracowana – z jednej strony mamy do czynienia z aktorami w studiu radiowym, których jako widzowie podglądamy i którzy nie mają na sobie kostiumów, a jednak współczesne stroje niektórych są kostiumami i to męcząco stereotypowymi. Fantazy i jego pomagier Rzecznicki mają na sobie garnitury prowincjonalnych biznesmenów-cwaniaczków, a aktorka grająca pokojówkę Helenkę (czyli postać „niskiego stanu”) nosi dresową bluzę z kapturem narzuconym na głowę, bazarowy makijaż i przez cały spektakl wytrwale żuje gumę. Aktorzy grają chwilami wręcz koturnowo (to nie ich wina!) – równie dobrze mogliby być zatem ubrani w stroje z epoki.
W postaci Helenki uwidacznia się inna niespójność koncepcji. Aktorzy nagrywający słuchowisko wcielają się w swoje postaci, kiedy są przy mikrofonie, natomiast w innych momentach zachowują się prywatnie, tymczasem „Helenka” przez cały czas pozostaje w stanie szczególnej nadpobudliwości – nerwowo żuje, przestępuje z nogi na nogę, z nieuzasadnionym napięciem wpatruje się w innych aktorów wygłaszających swoje kwestie. Bez wyraźnej przyczyny skupia na sobie uwagę publiczności. Widz zaczyna się zastanawiać: skoro inni aktorzy grają po prostu aktorów, którzy nagrywają słuchowisko, to dlaczego w ich gronie znalazła się podenerwowana „dresiara”? I kiedy ta czechowowska strzelba wreszcie wystrzeli?
Strzał jednak nie pada. Finał spektaklu przypomina do złudzenia zakończenia teatralnych inscenizacji Fredry z kanonu lektur szkolnych: jedna para po lewej, druga po prawej, pośrodku umierający heros Major, czarne charaktery – czyli Respektowie – już skruszeni, dopełniają w tle rodzinny obrazek...
„Słowacki jest mantryczny i świetnie nadaje się do słuchania […] Nie chcę nikomu wmawiać, że «Słowacki wielkim poetą był», chciałbym go odzyskać” – pisze reżyser w programie spektaklu. Cieplakowi naprawdę świetnie udało się takie odzyskiwanie kilka miesięcy temu, kiedy zaprezentował „Księcia Niezłomnego” w Instytucie Teatralnym. Niestety tym razem – jakby to zapewne ujęło Radio Gombrowicz – Słowacki został skutecznie „upupiony”.