SZTUKA MIMU:
Na kolanach publiczności

Rozmowa z Greggiem Goldstonem

Kiedy jestem na scenie, to tak naprawdę jestem na kolanach publiczności. Ludzie to czują, nawet jeśli nie zdają sobie sprawy, o co właściwie chodzi

Jeszcze 2 minuty czytania

Z GREGGIEM GOLDSTONEM rozmawia AGATA DIDUSZKO-ZYGLEWSKA

AGATA DIDUSZKO-ZYGLEWSKA: Jak wygląda sytuacja pantomimy w Stanach? Czy jest wiele szkół?
GREGG GOLDSTON: Teraz jest mniej szkół niż kiedyś. Ale tak jest wszędzie. Ta sztuka przeżyła  rozkwit w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, ale potem artyści zaczęli zdawać sobie sprawę jak trudna to dziedzina. Dokonała się pewna selekcja. Pantomima jest jak solowe granie na skrzypcach – to nie balet, gdzie możesz schować się w chórze. Jest szalenie trudna.

Gregg Goldston / fot. Rafał PudłoInnymi słowy, nie możesz jej traktować jak hobby i uprawiać po godzinach…
Możesz, ale to się rzuca w oczy na scenie. (śmiech) Dlatego w czasie festiwalu [Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Mimu w Warszawie – przyp. red.] odbył się pokaz pracy studentów razem z nauczycielami.
Właśnie przez porównanie bardziej i mniej doświadczonych artystów można zobaczyć, jakiego warsztatu i kunsztu wymaga ta sztuka, jak ważny jest czas – to, ile lat się uczysz. Tak samo jest z pianistami czy skrzypkami – dopiero z czasem stają się hipnotyczni.

Czy to, co robisz, można nazwać klasyczną pantomimą?
Tak. Jest bardziej współczesna niż mim z lat pięćdziesiątych tworzony przez Marceau i jego nauczyciela Decroux. Ale trzymam się korzeni tej sztuki. Pewien mój nauczyciel powiedział: jeżeli chcesz rozwinąć jakąś sztukę, musisz działać w jej granicach – tworzyć dzieło w granicach wyznaczonych przez ramy. Tylko wtedy znajdziesz sposób, żeby dokonać w niej przemian. Jeśli wyjdziesz poza granice i zaczniesz się wspomagać innymi dziedzinami sztuki, to nie stworzysz nic nowego, będziesz tylko budował nowe kombinacje tego, co już istnieje. Moja praca jest mocno zakorzeniona w klasyce. Nie tylko dlatego, że uczyłem się u Marceau, ale dlatego że Marceau chciał zobaczyć rozwój tej dziedziny. On był najbardziej świadomy tego, jak nowy nadaję jej kształt.

Gregg Goldston

Urodził się w Los Angeles w Kalifornii w 1956 r. W wieku osiemnastu lat zaczął uczyć się mimu u Richmonda Sheparda. W 1980 r. założył własną szkołę The Goldston & Johnson School for Mimes – był to intensywny letni kurs pantomimy. Szkoła Mimu Goldstona gościła również Marcela Marceau, który wielokrotnie prowadził tu seminaria i który przez lata był doradcą artystycznym The Goldston Mime Foundation. W 1986 r. Goldston założył grupę „The Invisible People”, z którą podróżował po Stanach Zjednoczonych i Europie. Gregg Goldston występuje jako aktor-mim od trzydziestu lat. Pokazywał swoje spektakle w Stanach Zjednoczonych, w Paryżu, w Hong-Kongu, na Tajwanie, w Korei i w Polsce. Od kilku lat współpracuje z Teatrem Na Woli, uczestnicząc w projektach Warszawskiego Centrum Pantomimy oraz Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Mimu.

Uważasz się za ucznia Marcela Marceau?
O, tak. Kiedy pierwszy raz w życiu zobaczyłem pantomimę, to był występ Marceau w Los Angeles. Zacząłem się uczyć. Moim pierwszym nauczycielem był Richmont Shepard, ale zawsze miałem w głowie pracę Marceau. Spotkaliśmy się dziesięć lat później i natychmiast staliśmy się sobie bliscy. Nie wiem, czy chodziło o nasze charaktery czy o znaki zodiaku, nieważne…
Przez następne 21 lat współpracowaliśmy ze sobą. Na początku zaprosiłem go do mojej szkoły mimów. Przyjeżdżał przez pięć lat. To były letnie dwutygodniowe warsztaty, które prowadził. Ja i moi współpracownicy zostaliśmy jego asystentami. W końcu zaprosił mnie do udziału w jego solowej trasie. Trzymałem tabliczki z tytułami etiud. A później grałem w jednym z jego zespołowych spektakli.

To była prawdziwa relacja mistrz-uczeń? Dawał ci osobiste rady, uczył cię?
Ta relacja to tak ogromny temat, że nie wiem od czego zacząć. Przeszliśmy razem wszystkie etapy. Najpierw byłem uczniem na jego zajęciach, potem pozwalał mi siedzieć w kulisach na spektaklach, w restauracjach przegadaliśmy całe godziny o pantomimie, kiedy opuszczała mnie dziewczyna, przyjechał do mnie i radził mi jak ją odzyskać, omawialiśmy sprawy jego syna. Kiedy jego studenci w Paryżu przygotowywali spektakle dyplomowe, a on jereżyserował, tłumaczył mi krok po kroku, co robi i dlaczego. Pokazywał mi jak poznać, który student jest naprawdę zaangażowany. Powiedział mi kiedyś coś, co okazało się najważniejszą dla mnie nauką, jeśli chodzi o praktykę sceniczną. Zapytał: wiesz, jak blisko ciebie jestem, kiedy stoję na scenie? Jestem bardzo blisko. Prawie siedzę ci na kolanach. Tak robił Marceau i tego się od niego nauczyłem. Można mówić o technice, scenariuszu, ale to jest najważniejsze – kiedy jestem na scenie, to tak naprawdę jestem na kolanach publiczności. Ludzie to czują, nawet jeśli nie zdają sobie sprawy, o co właściwie chodzi, to widzą różnicę między mną a innymi mimami, którzy mają inne albo mniejsze doświadczenie.

Gdzie przebiegają granice tego, co klasyczne w pantomimie? Czy się zmieniają? Czy nie obawiasz się, że nieświadomie je przekroczysz, szukając czegoś nowego?
Tak jak dla mnie punktem odniesienia i wzorem był Marceau czy Tomaszewski, dla moich uczniów ja jestem tym wzorcem. I ja, tak jak moi nauczyciele, nie przekraczam pewnych ram. Posłużę się przykładem malarstwa. Ktoś wprowadził perspektywę, potem był impresjonizm, potem kubizm, ale to wszystko jest klasyką, bo dzieje się w ramach obrazu, na płótnie. W tym sensie ja pozostaję klasykiem pantomimy – nie wychodzę poza płótno. Nie łączę pantomimy z tańcem współczesnym czy cyrkiem. Wielu artystów decyduje się na łączenie kilku dziedzin, ale z tego nie wynika nic nowego. Mogę tak powiedzieć, dlatego że w latach osiemdziesiątych, razem z Nickiem Johnsonem, który również gościł na tegorocznym Festiwalu Sztuki Mimu, długo pracowałem nad łączeniem pantomimy z innymi sztukami, aż w końcu zrozumiałem, że szukać tego co nowe trzeba nie poza granicami danej sztuki, ale w niej samej, w jej istocie.

Dlaczego znalazłeś się w Polsce? Masz tutaj skrystalizowane plany artystyczne?
Od dwóch lat współpracuję z Bartkiem Ostapczukiem przy warsztatach poprzedzających Festiwal Sztuki Mimu. Pokochałem Polskę i po prowadzeniu warsztatów wydaje mi się, że właśnie tutaj dorasta nowe pokolenie mimów, którzy dadzą nowe życie pantomimie. W dużej mierze stanie się to dzięki temu festiwalowi i dzięki uczniom Tomaszewskiego z Wrocławia. Chcę tu zostać na dłużej, bo to tutaj będzie teraz toczyła się prawdziwa praca w tej dziedzinie sztuki. Opuściłem Nowy Jork w marcu i od tego czasu działam tutaj. Moim dalekosiężnym celem jest otrzymanie obywatelstwa od prezydenta Polski. (śmiech)

Współpracowałem już z grupą uczniów Tomaszewskiego. Poprzedni dyrektor zamówił u mnie scenariusz spektaklu. Napisałem go i już mieliśmy przystępować do pracy, ale z powodu politycznych zawirowań musieliśmy to zawiesić. Mam nadzieję, że będziemy to kontynuować. To spektakl na dziesięciu mimów, ja również w nim zagram. Pracuję także razem z Bartkiem Ostapczukiem nad spektaklem w duecie.