WOKÓŁ PLANU HAUSNERA:
Kultura - reanimacja

Rozmowa z Bogną Świątkowską

Rozmowa z B. Świątkowską i K. Szrederem: „Chcemy pokazać, jak można tworzyć sztukę nie korzystając ze źródeł finansowania, które uważa się za podstawowe i jeżeli ich nie ma to wszyscy mówią, że nic się nie da zrobić. Da się”

Jeszcze 3 minuty czytania

AGATA ZYGLEWSKA-DIDUSZKO: Dlaczego zaprosiłaś profesora Hausnera na warsztaty o kulturze niezależnej do kawiarni Nowy Świat?
BOGNA ŚWIĄTKOWSKA: Fundacja Bęc Zmiana ma lokal wielkości 15 m2 i on nie pomieściłby wszystkich osób, które chciały porozmawiać z Hausnerem. Dopiero kilka dni temu na stronie Indeksu73 pojawił się link do raportu, więc treść dokumentów przygotowanych przez prof. Jerzego Hausnera nie była znana. Mogliśmy snuć domysły, ale nie mieliśmy konkretnej wiedzy.

To naturalne, że pragnęliśmy kontaktu z kimś, kto stworzył propozycję zmian organizacji kultury w Polsce. Wcześniej dyskusja odbywała się tylko w prasie i nie było dialogu z Hausnerem. Chodziło nam o to, żeby ludzie ze środowisk tworzących kulturę, którzy ogniście omawiają tę propozycję w kuluarach, mogli porozmawiać z nim bezpośrednio. Spotkanie było ciekawe, bo pokazało, jak bardzo środowiska związane z kulturą są bezradne wobec języka ekonomii i prawa.

Bogna Świątkowska, fundacja Bęc ZmianaKuba, ty już przejrzałeś ten raport. Czy propozycja Hausnera napawa cię nadzieją czy raczej lękiem o przyszłość kultury w Polsce?
KUBA SZREDER:
Ten raport jest efektem kilkumiesięcznej pracy kilku specjalistów. Trudno się w związku z tym wypowiadać jedynie po jego pobieżnym przejrzeniu. Na pierwszy rzut oka pełen jest chwytliwych, ale dosyć mglistych sformułowań. Jest w nim np. poruszony, istotny dla nas, temat kapitału społecznego. Nie ma przedstawionych rozwiązań, jak można go w rzeczywistości budować. Za to propozycje, które są jasno zarysowane i będą pewnie najbardziej forsowane, to zmiana statusu instytucji publicznych i wprowadzenie nowego sposobu finansowania kultury za pomocą odpisów z CIT-u, a także upowszechnienie systemu konkursowego.

Dla artystów i aktywistów z trzeciego sektora to może być pozytywna rewolucja.
KS: Dlatego pewnie profesor bez problemu zgodził się na spotkanie z nami – nie spodziewał się z naszej strony druzgocącej krytyki.
Ten projekt najbardziej narusza interesy instytucji publicznych. Można się obawiać, że – jak przy każdej dużej reformie – nie do końca przemyślane są konsekwencje zmian. Dużo spraw jest nie do końca sprecyzowanych. Jedną z takich kwestii jest wprowadzanie pojęcia „efektywności” instytucji kultury bez określenia jak ją mierzyć. Wskaźniki efektywności mają zostać później „wypracowane w gronie ekspertów” – trudno dyskutować z takim zapisem. Inną kwestią są odpisy z CIT-u. Przecież to może doprowadzić kulturę do uzależnienia od wielkich, prywatnych sponsorów.
Poza tym, dlaczego duże koncerny mają uzyskiwać dodatkowe środki na własną promocję, nie będą przecież dawać tych pieniędzy „za darmo”. Nie do końca przemyślana jest też kwestia zamykania nieefektywnych instytucji kultury. Co to tak naprawdę znaczy? Samorządy, którym pozostawi się wolną rękę, mogą po prostu doprowadzić do zamykania domów kultury, które przecież często zajmują atrakcyjne lokale w centrach miast. Dlaczego ich niby nie sprywatyzować, najlepiej w gronie własnych kolegów… Przeszliśmy przez to przy okazji  prywatyzowania kin, które zamieniało się w samouwłaszczenia różnych koleżków kosztem dobra publicznego. Jak uniknąć powtórzenia tego scenariusza? Na pierwszy rzut oka, nie zostało to opracowane. Warto jednak podkreślić, że jesteśmy w dziwnej sytuacji. Rozmawiamy o raportach, które nie zostały przecież jeszcze upublicznione. Ja je sobie ściągnąłem z sieci, ale wszystko odbywa się w skandalicznej aurze tajemnicy.

Warsztaty o kulturze niezależnej dla prof. Hausnera

30 czerwca 2009 w warszawskiej kawiarni Nowy Świat odbyło się spotkanie o nieformalnej nazwie „Warsztaty o kulturze niezależnej dla prof. Hausnera”. Spotkanie zorganizowała Bogna Świątkowska (Fundacja Bęc Zmiana) oraz Kuba Szreder w ramach projektu Wolny Uniwersytet Warszawy 2009. Zjawili się na nim liczni warszawscy artyści, akademicy i aktywiści, dyrektor Kraszewski z Biura Kultury i przede wszystkim sam prof. Hausner. Profesor wysłuchał krótkiego wykładu o działalności warszawskich organizacji – ich strukturach, finansowaniu i dokonaniach. Podczas dyskusji zapewniał, że nie chodzi mu o wycofanie się państwa z odpowiedzialności za kulturę ani o zmniejszenie wydatków państwa na ten cel. Swoją reformę przedstawił jako utworzenie legislacyjnych warunków do zmiany obecnego systemu, który sprzyja utrzymywaniu instytucji-molochów, a nie tworzeniu sztuki.
Wolny Uniwersytet Warszawy to nomadyczna i sieciowa instytucja edukacyjna. Zajęcia WUW-u odbywają się w 2009 roku w różnych miejscach. Więcej o programie Wolnego Uniwersytetu Warszawy na stronie www.wuw2009.pl

Problem braku osób kompetentnych w sprawach kultury w samorządach wydaje się tu rzeczywiście kluczowy.
KS: Reforma samorządowa została przeprowadzona w sposób niepełny. Istnieje parytet partyjny, więc samorządowiec tak naprawdę odpowiada za to, co robi, przed swoją partią, a nie przed wyborcami.  To jest niebezpieczne dla całego społeczeństwa, a także dla kultury. W propozycji reformy nie ma ujętych sposobów ochrony kultury, która jest tworzona poza rynkiem. Są pozytywne deklaracje dotyczące budowania kapitału społecznego, ale nie ma konkretnego pomysłu, jak go zbudować. Jak wspierać kulturę oddolną, budowaną na entuzjazmie, która ma być powszechna i łatwo dostępna? Brakuje odpowiedzi na to bardzo istotne pytanie.

Warsztaty dla profesora Hausnera odbyły się w ramach większego projektu, który właśnie realizujecie. Co to za projekt?
BŚ: Wolny Uniwersytet Warszawy to wynik refleksji dotyczącej jakości myślenia o kulturze, które nazwałabym dwudziestowiecznym. Kuba Szreder zaproponował mi stworzenie cyklu edukacyjnego, który podniesie kompetencje środowisk zajmujących się produkcją kultury – animatorów, producentów, kuratorów i artystów. To nie jest opresyjna inicjatywa „na wysokim c” i na baczność, jak to często bywa z projektami edukacyjnymi. Zależy nam na spowodowaniu pewnego przeciągu i przewietrzeniu sposobów myślenia o tworzeniu kultury.
W Warszawie wciąż szczytem możliwości animatorów kultury jest zorganizowanie festiwalu. To jest niepokojące, bo w Europie i na świecie, także ze względu na kryzys ekonomiczny, rozwijane są już od lat alternatywne techniki i strategie kuratorskie i wystawiennicze, które bardziej pasują do nowych czasów.

Możesz podać przykład takiego nowoczesnego działania?
BŚ: Zapraszamy z całej Europy  ludzi, którzy stosują te odmienne strategie. Niedawno wykład wygłosił Martin Kaltwasser, który razem z Folke Köbberling udowadnia, że można żyć poza systemem. Oni konstruują obiekty, budowle z rzeczy znalezionych. Wykład Martina dotyczył braku równowagi pomiędzy pracą a wypoczynkiem, a odbywał się na platformach zbudowanych w parku przy CSW. Platformy powstały ze znalezionych materiałów i zostały zamontowane na drzewach. Kaltwasser poruszył całą listę niezwykle istotnych tematów, takich jak ten, że ludzie zajmujący się kulturą większość czasu spędzają na przygotowywaniu wydarzeń, które trwają godzinę albo trzy dni i gdyby wynagradzać ich zgodnie z czasem trwania tych działań, to byłoby to totalnie nieadekwatne do tego, ile czasu spędzają, myśląc, inspirując się, czerpiąc pomysły ze spotkań i z rozmów. Mówił o nieadekwatności narzędzi, które służą do weryfikacji konkretnej wartości działań kulturalnych. To jest obecnie niezbędna refleksja. Kaltwasser opierał się na własnych doświadczeniach, bo porzucił popłatną pracę architekta, żeby realizować alternatywny życiowy scenariusz.

Kuba Szreder, kurator
Wolnego Uniwersytetu Warszawy
KS: Kaltwasser znalazł  sposób, żeby robić swoją sztukę, chociaż nie miał dostępu do podstawowych źródeł finansowania. Musiał oczywiście narzucić sobie pewne ograniczenia i znaleźć systemy wsparcia. Może to polegać na tym, że artyści, którzy mają dzieci, pilnują ich sobie nawzajem czy wymieniają się dziecięcymi ciuchami, nie jeżdżą na wakacje na Martynikę, tylko do znajomego, który ma działkę, a zamiast aut używają rowerów. Zorganizowanie takiej sieci umożliwia im tworzenie sztuki, choć nie zarabiają wielkich pieniędzy. Przy okazji polecam tekst Jana Sowy z naszej publikacji „Europejskie polityki kulturalne 2015” (Raport ze scenariuszami przyszłości publicznego finansowania sztuki współczesnej w Europie). Sowa omawia szczegółowo problematykę kapitału społecznego w „Pi Sektorze”, jak to nazywa. Bo to już nie jest trzeci sektor, który zamienia się w zbiurokratyzowane ministruktury zawalone papierkową robotą i parakomercyjne firmy nastawione na przetrwanie, a nie na tworzenie. Pisze o działających grupach nieformalnych, składkowych spółdzielniach artystycznych. W Polsce ten kapitał społeczny prawie nie istnieje.

Rozpoczęliście właśnie w ramach Uniwersytetu cykl „Czytanki dla robotników sztuki”…
KS: To jest seminarium czytelnicze. Inne wydarzenia są pojedyncze i mają różne formaty, dlatego pomyślałem, że przydałby się jeden stały cykl, który nie składałby się z typowych wykładów, ale ze spotkań aktywnie angażujących grupę ludzi w analizowanie konkretnych tekstów. Podczas każdego z dwunastu spotkań omawiany będzie jeden istotny tekst dotyczący filozofii czy historii kultury. Na najbliższym spotkaniu będzie to „Twórca jako wytwórca” Waltera Benjamina.

BŚ: My jako grupa czy też środowisko nie rozmawiamy na tematy dotyczące naszej pracy, a jeżeli już, to w sposób bardzo techniczny. Nie wzbogacamy swojej wiedzy przez dyskusję czy analizę tekstów znaczących dla pojmowania kultury i sztuki. „Czytanki” są próbą załatania tej dziury. Chodzi o to, żebyśmy wyrwali się na chwilę z codziennego kieratu terminów i telefonów, żeby poczytać i porozmawiać o sprawach zasadniczych. Nie o tym jak załatwić dotację, tylko o tym: po co my to robimy? Dlaczego tak? Czy moglibyśmy inaczej? Co na ten temat napisano i powiedziano?

KS: Zapraszamy nie tylko teoretyków, którzy piszą i analizują teksty, ale też ludzi, którzy są praktykami. Byli już u nas Joanna Rajkowska i Lopez Mausere. Poza tym zestawiamy teksty ze sobą. Benjamin będzie zestawiony z „Notatkami robotnika sztuki” – to był magazyn ruchu awangardowego wydawany w latach siedemdziesiątych w Elblągu. Istotne jest, żeby przyjrzeć się temu, jak ludzie uprawiali sztukę poza klasycznymi formatami, które znamy: instytucja – kurator – artysta – galeria sztuki.

Czy możecie określić najważniejszy cel Wolnego Uniwersytetu Warszawy?
BS: Chcemy pokazać, że można funkcjonować w zupełnie inny sposób – poszukując nowych dróg, kwestionując utarte ścieżki. Nie chodzi nam o to, żeby kontestować system, w którym funkcjonujemy – to niemożliwe, ponieważ na przykład ten projekt jest sfinansowany z pieniędzy Urzędu Miasta i byłoby to wewnętrznie sprzeczne. Zależy nam na podjęciu wszystkich wątków, które pokazują, jak można tworzyć sztukę, nie korzystając ze źródeł finansowania, które u nas uważa się za podstawowe i jeżeli ich nie ma, to wszyscy mówią, że nic się nie da zrobić. Da się. Czerpiemy przykłady z innych krajów i z przeszłości, żeby pokazać osoby, którym udało się na te inne sposoby osiągnąć bardzo interesujące rezultaty pracy. Chcemy opowiadać o tym szczerze – czyli nie przerabiamy tego w jakieś „success story” i nie epatujemy nierealnymi wizjami sukcesu.

KS: Chcemy pokazać alternatywne możliwości działania w praktyce, sposoby na istnienie na poboczu czy w kontrze wobec rynku sztuki.