Maurycy Beniowski to słynny XVIII-wieczny szlachcic-awanturnik i autor niezwykle barwnych pamiętników, w których nie stronił zresztą od konfabulacji, i które, niedługo po jego śmierci, przetłumaczono na liczne języki obce. Z pochodzenia był Węgrem (lub Słowakiem), a zwykł podawać się także za Polaka. Zesłany przez Rosjan na Kamczatkę za uczestnictwo w konfederacji barskiej, zorganizował bunt zesłańców, którzy opanowali miasto i statek „Św. Piotr i Paweł”, na którym następnie wyruszyli w świat. Po dotarciu do Makau, Beniowski sprzedał statek i wrócił do Europy. Służył w wojsku francuskim i austriackim. Był gościem na dworze Ludwika XV i bliskim znajomym Benjamina Franklina. Jako podpułkownik armii francuskiej trafił na Madagaskar i w roku 1776 został obwołany przez tubylców królem wyspy! Jak piszą inscenizatorzy „Beniowskiego” w Instytucie Teatralnym: „za życia był królem tej wyspy i jej bohaterem, po śmierci – jej wiecznie żywą legendą. Świadczą o tym popkulturowe wizerunki Beniowskiego, do dziś pojawiające się na madagaskarskich pocztówkach, pamiątkach czy opakowaniach dedykowanej mu serii słodyczy Benyovszky.”
Ten bujny życiorys uczynił Beniowskiego idealnym pierwowzorem bohatera poematu dygresyjnego – jego piętrzące się przygody, obejmujące swoim zasięgiem niemal cały świat, stanowią świetną kanwę dla dywagacji na tematy polityczne, społeczne i literackie. Słowacki w swoim dziele wzorował się na „Don Juanie” Byrona, uznawanym za arcydzieło poezji heroikomicznej – w „Beniowskim” jest ironia, dystans wobec bogoojczyźnianych tematów i liczne dwuznaczności, jednym słowem – lekkość. Te cechy sprawiły, że poemat odniósł sukces wydawniczy i Słowacki doczekał się w tym samym roku aż trzech pochlebnych recenzji. Krytycy wywodzący się spośród polskiej emigracji w Paryżu nigdy wcześniej ani nigdy później nie docenili go tak gremialnie.
Być może ta optymistyczna aura wokół samego poematu jak i perypetii życiowych pierwowzoru jego głównego bohatera sprawiła, że Sebastian Majewski zdecydował się zrealizować swój projekt „Beniowski” w konwencji czysto kabaretowej. Aktorzy o twarzach pomalowanych na czarno błyskają białkami oczu i wykonują choreografię, którą w nomenklaturze przedwojennego amatorskiego kółka teatralnego można by określić jako „taniec dzikich”. W ten dość kuriozalny sposób wcielają się w malgaskich koneserów dzieła Słowackiego. Ta, jakże daleka – może nie tyle w przestrzeni, co w czasie – perspektywa, ma uwypuklić fakt, że wieszcz, obierając za bohatera węgierskiego króla Madagaskaru, rewiduje stosunek literatury emigracyjnej do mitów narodowych, nabierając do nich zbawiennego dystansu. W tej konwencji odczytano i zainscenizowano fragmenty samego poematu i sławną polemikę Słowackiego z koncepcją dramatu słowiańskiego Mickiewicza…
Gdyby projekt Instytutu Teatralnego był konkursem dla licealnych grup teatralnych na odbrązowienie i ożywienie wizerunku wieszcza, ta inscenizacja zyskałaby wysokie noty u jurorów, ale ponieważ kontekst jest nieco inny, pozostaje pochwalić czas trwania spektaklu – na szczęście, zmieściliśmy się w godzinie lekcyjnej…