WOKÓŁ KONGRESU KULTURY POLSKIEJ: Domy kultury [2]

„Dwutygodnik” rozpoczyna debatę na temat sytuacji domów kultury w Polsce. Czy są reliktem komunizmu? Czy spełniają swoją funkcję? Jak sprawić, by ich działalność odzwierciedlała potrzeby społeczeństwa XXI wieku?

Jeszcze 3 minuty czytania


Wszelkie „upowszechnianie kultury” należałoby zacząć od przekonania wszystkich, że kultura nie jest żadnym obowiązkiem, że można się bez niej doskonale obyć (pozostając żywym, wrażliwym, inteligentnym) i że jej prestiże są w znacznej mierze złudzeniem. Tylko tą drogą można by – sądzę – uwolnić ludzi od poczucia winy wobec kultury „w ogóle” i pozwolić im na dokonanie wyboru własnego, który by odpowiadał ich „smakom” i „niesmakom”
– pisał Kot Jeleński.

Miał rację? Na czym polegać by mogło nowoczesne upowszechnianie kultury? Czy dom kultury – instytucja na szczeblu najbardziej lokalnym – może temu podołać?



Głos pierwszy:
Kilka grzechów domów kultury
Marta Białek-Graczyk

Gdzie w Polsce toczy się życie kulturalne? Gdzie ma szansę się toczyć, jeśli na chwilę zapomnimy o wielkich miastach? W małym miasteczku w grę może wchodzić: szkoła (zamykana o godz. 15), parafia (jednak nie dla wszystkich), knajpa (miejsce wesel i styp), lokalne muzeum (jeśli jest), kino (cud, jeśli działa), biblioteka (zakurzona) lub DOM KULTURY. W wielkich miastach w zasadzie niewidoczne, w mniejszych są głównym aktorem na lokalnej scenie kulturalnej. To one odpowiadają za jej kształt. Jak działają domy kultury we współczesnej Polsce?

Niewiele o tym wiadomo. W Polsce jest ok. 2700 samorządowych domów kultury (oprócz tego są młodzieżowe ośrodki kultury, osiedlowe kluby kultury, świetlice wiejskie…). Mimo pokaźnej liczby, domy kultury nie stały się dotychczas przedmiotem szerokich badań. W przeciwieństwie do muzeów i teatrów nie wydają się też szczególnie interesującym tematem medialnej debaty. A jednak to one pochłaniają budżety gmin przeznaczone na kulturę i to one odpowiadają za „zaspokojenie potrzeb kulturalnych mieszkańców“. Odwołując się do doświadczeń związanych z działaniem na polu animacji kultury, a także wniosków z badań „ZOOM na domy kultury”, chciałabym  podzielić się tu kilkoma refleksjami dotyczącymi działania domów kultury. Na początku od razu powiem, że można w nich spotkać niezwykłych ludzi i naprawdę świetne przedsięwzięcia. Są placówki dobrze zarządzane, z przemyślanym programem. Pragenę jednak zwrócić uwagę na  kilka grzechów, jakie się w domach kultury zdarzają. Ku przestrodze, a także dla refleksji nad możliwością wprowadzenia zmian.

Grzech pierwszy: brak misji

Idealny dom kultury według Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę”

Nowoczesny dom kultury jest miejscem żywym, stymulującym lokalną aktywność. Stanowi centrum przerzucania pomostów między odległymi sobie grupami: młodymi i starymi, urzędnikami i obywatelami, bogatymi i biednymi, uprzywilejowanymi i dyskryminowanymi. Ludzie, którzy przychodzą do domu kultury nie tylko konsumują kulturę, ale też ją aktywnie współtworzą. Nie są tylko widzami czy biernymi odbiorcami. Sami stają się twórcami, animatorami tego, co w domu kultury się dzieje. Nowoczesny dom kultury wyszukuje ciekawe projekty różnych grup: organizacji pozarządowych, grup nieformalnych, artystów, niezależnych animatorów kultury i zaprasza je do współtworzenia swojego programu. Nie traktuje ich jak konkurencji, lecz jak naturalnych partnerów w swojej pracy. Dom kultury jest przecież dla ludzi, a nie ludzie dla niego. Jest podporządkowany ich potrzebom, pomysłom, godzinom pracy i odpoczynku. Jeśli pojawia się grupa, która chce zorganizować swój własny projekt: założyć klub filmowy albo spotkać się i wymienić doświadczeniami – robi wszystko, by projekt ten mógł zostać wcielony w życie. Jednocześnie stale, aktywnie poszukuje swoich odbiorców. Próbuje dotrzeć nie tylko do tych najaktywniejszych, ale też tych, którzy na co dzień mają utrudniony dostęp do kultury. Dom kultury zna mieszkańców swojej miejscowości, wie jacy są, gdzie się spotykają, potrafi twórczo wyławiać lokalnych liderów i zapraszać ich do współpracy. Proponuje działania interdyscyplinarne łączące różne media, nie boi się przedsięwzięć międzypokoleniowych. Współpracuje z organizacjami pozarządowymi, szkołami, bibliotekami, niezależnymi animatorami i artystami, biznesem (np. lokalnymi restauracjami i firmami), pomocą społeczną, policją, parafią... Jest prawdziwym centrum życia miejscowości.

Wydaje się, że pierwszym problemem wielu domów kultury jest brak jasnej misji i programu działania. Dyrektorzy placówek, pytani o zasadnicze cele, chętnie posługują się gotowymi formułkami z ustawy o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej. Możemy więc usłyszeć, że zasadnicze zadania domów kultury to: edukacja kulturalna i wychowanie przez sztukę, gromadzenie, dokumentowanie, tworzenie, ochrona i udostępnianie dóbr kultury, tworzenie warunków dla rozwoju amatorskiego ruchu artystycznego oraz zainteresowania wiedzą i sztuką, tworzenie warunków dla rozwoju folkloru, a także rękodzieła ludowego i artystycznego oraz rozpoznawanie, rozbudzanie i zaspokajanie potrzeb oraz zainteresowań kulturalnych. Ta chaotyczna litania w niczym nie przypomina misji, która powinna być prawdziwą filozofią działania. Misją są przecież także wspólne wartości łączące wszystkich działających w i dla instytucji. Jakie więc wartości stoją za działaniami domów kultury? Elitaryzm czy egalitaryzm, partycypacja czy autokracja, nastawienie prospołeczne czy komercyjne? W misji powinna także zawierać się odpowiedź na pytanie: kto jest odbiorcą naszych działań? Czy dom kultury jest dla wybranych czy dla wykluczonych? Upowszechnia kulturę czy ją animuje? To tylko kilka zupełnie zasadniczych pytań. Domy kultury nie mają też możliwości zadawania ich sobie nawzajem – brak jednolitego środowiska nie sprzyja wewnętrznej dyskusji. Z kolei brak jasno zdefiniowanej misji to grzech, którego konsekwencje dla działania domu kultury są nieuniknione.

Grzech drugi: oderwanie od społeczności lokalnej

Dom kultury jest z definicji instytucją o charakterze lokalnym. Finansowany ze środków samorządu czy dzielnicy – powinien za najbardziej naturalnych odbiorców swoich działań przyjąć mieszkańców miejscowości, dzielnicy, osiedla i próbować wsłuchać się w ich potrzeby. Tak jednak dzieje się dość rzadko. I nie zawsze problemem jest tu brak dobrej woli. Domy kultury chcą „badać potrzeby społeczności lokalnej”. Wiedzą, że trzeba to robić. Często jednak swoje działania w tym obszarze sprowadzają do przeprowadzenia ankiety badającej zapotrzebowania mieszkańców. Ankieta, z definicji powierzchowna, użyta w amatorski sposób – może albo utwierdzić w przekonaniu, że podążamy jedyną słuszną drogą, albo że jedyne, czego potrzebują ludzi,e to np. koncert Maryli Rodowicz. Jeszcze inną sprawą jest otwarcie domu kultury na pomysły płynące wprost od mieszkańców. W ciągu paru lat działania w tym obszarze nie spotkałam nigdy ośrodka, który informowałby swoich mieszkańców: masz pomysł na fajne działanie – przyjdź do nas. Z drugiej strony może pojawiać się obawa przed bezkrytycznym odpowiadaniem na lokalne potrzeby. Czy realizować je po najmniejszej linii oporu – organizując choćby koncert disco-polo? Czy raczej słuchać problemów i pracować wspólnie z mieszkańcami nad ciekawymi rozwiązaniami? Czy to możliwe? Pojedyncze dobre praktyki pokazują, że tak.

Grzech trzeci: niechęć do eksperymentowania


Grzech trzeci jest bezpośrednią konsekwencją grzechu drugiego. Brak otwartości i słuchania ludzi prowadzi do powstania „odgórnie przygotowanego” programu. Mamy więc do czynienia z sytuacją, kiedy program ośrodka kultury przypomina gotowe menu. Mniej lub bardziej wyrafinowane, ale na dłuższą metę nużące. W poniedziałki brydż, we wtorki taniec, w środy plastyka… Można więc przyjść i wykupić lub dostać gotową usługę. Nie można dostać „pustej przestrzeni” do działania, nie ma zgody na spontaniczność i nowatorstwo. Stąd zapewne bierze się niechęć domów kultury do pracy metodą projektu, ale też brak przekonania do interdyscyplinarnych i międzypokoleniowych przedsięwzięć. Za tym idzie też niedopuszczanie do przestrzeni domów kultury organizacji czy grup nieformalnych, które mogłyby zaproponować swoje własne działania. Co więcej, pojawia się swoista rywalizacja z innymi instytucjami (na przykład ze szkołą – o to czyją zasługą jest sukces dziecka w konkursie recytatorskim).

Szansa na zmianę

Badania „ZOOM na domy kultury” pokazały dość duży potencjał domów kultury pod względem budowania kapitału społecznego i animowania społeczności lokalnej. Znane, rozpoznawalne przez mieszkańców, a często po prostu jedyne – nie zawsze zdają sobie sprawę z rzeczonego potencjału. Brak im wiedzy, odwagi, a czasem chęci do rzeczywistego animowania społeczności lokalnej. Duża część z nich działa wciąż w paradygmacie oświeceniowego upowszechniania kultury, w paradygmacie  kultury rozumianej tylko jako kultura wysoka – kultura elit była wtedy narzędziem służącym do cywilizowania mas ludu i to wtedy powstały pierwsze instytucje krzewiące „kulturę”. Świat w prosty sposób dzielił się na nadawców i odbiorców kultury, których dzieliła przepaść wiedzy, kompetencji i umiejętności.
Domy kultury są też w dużej mierze więźniami swojego wizerunku. Działając często w tradycyjny sposób (czyli koncentrując się na zajęciach dla dzieci i seniorów oraz na imprezach masowych) utrwalają tradycyjne wyobrażenia na swój temat: dostarczają tego, czego intuicyjnie oczekują odbiorcy. Taka formuła utrwala w społecznej wyobraźni jedyny możliwy sposób funkcjonowania placówki. Mimo że model ten okazuje się często niesatysfakcjonujący dla społeczności lokalnej, to zaklęty w takim błędnym kole nie ma konkurencji. Czy domy kultury mają szansę oczyścić sumienie ze swoich grzechów? Wydaje się, że kluczem do pokuty może być podjęcie kilku prób. Po pierwsze, aktywnej refleksji nad misją i celami swojej działalności. Po drugie, poszukania innowacyjnych rozwiązań, zbierania wiedzy i doświadczeń innych. Po trzecie wreszcie odważnego łączenia lokalnych zasobów i przyciągania do swoich działań innych instytucji, grup, organizacji i lokalnych artystów. Taki dom kultury ma szansę być nie tylko gotową narzuconą odgórnie „ofertą”, ale współtworzonym przez mieszkańców, żywym i elastycznym centrum aktywności społecznej.

Głos drugi:
Grzech, pokuta, odkupienie… a walizka na peronie C
Barbara Fatyga

O tej walizce zwykle mówił (w najdziwniejszych, iście surrealistycznych kontekstach) mój nauczyciel przysposobienia obronnego. Dyskusja o domach kultury, która zaczęła się ostatnio toczyć (nie tylko dzięki badaniu Stowarzyszenia ę), ciągle utyka, moim zdaniem, na mieliznach intelektualnych i aksjologicznych. Prowadzi to do tego, że między wieloma słusznymi argumentami i postulatami stale tkwią, jak rafy, fragmenty starego dyskursu i anachronicznych poglądów na wartości. Często już sama forma wypowiedzi wyraża przemoc symboliczną odsyłając do natrętnej quasi-szkolnej pedagogiki.

Generalnie z wieloma postulatami Stowarzyszenia i Marty Białek-Graczyk można się zapewne zgodzić, ale… Zacznijmy od kwestii najbardziej podstawowych: czy domy kultury nie są przeżytkiem? Czy MY (wiedzący i oświeceni) musimy zawracać Wisłę kijem, tzn. zwalczać ideologicznie tzw. niski przekaz? Czy za „workiem zadań” domów kultury nie kryje się aby – zdezelowana, co prawda, to prawda, ale określona „filozofia działania”? A może – w ramach reformy – warto czasami zastosować „filozofię nie-działania”?

Czy to nie do lirycznego modelu struktury społecznej nawiązuje dychotomia „wybrani-wykluczeni”? Nie ma złotego, szarego lub czarnego środka? Czy misję (jeśli jest ona potrzebna) mogą tworzyć ludzie o niskich kompetencjach, źle opłacani i przepełnieni resentymentem (to na przykład wynika z moich badań)? Poza tym; jak się ma postulat jasnej misji do zachęt „masz pomysł przyjdź do nas”? Albo rybka, albo zegarek!  

Duszoszczypanie z powodu „konieczności” organizowania koncertów discopolowych i tym podobnych imprez znów odsyła do hierarchicznego układu wartości. Moim zdaniem – ani dobry badacz, ani dobry działacz/pracownik/animator kultury nie powinien się obrażać na rzeczywistość; zresztą jeśli disco polo jest dla jego/jej wysublimowanego gustu problemem – no to proszę się weń wsłuchać i nad nim popracować!
Jako jedna z ostatnich zadeklarowanych wyznawczyń Oświecenia o tym wątku nie będę tu dyskutować, bo musiałabym napisać traktat (z obszernym wykładem z historii kultury)!

Z innej beczki: rzetelne badania, głęboko targające trzewiami rzeczywistości kulturalnej, nie potrzebują „obrony przez dezawuację” – więc uprzejmie przypominam, że dobra ankieta „z definicji” nie jest powierzchowna, chociaż zgadzam się, iż dużym problemem jest mania amatorskiego (i nieprofesjonalnego) badania kultury.

Na koniec: formuła stylistyczna „idealny dom kultury jest…” zamiast np. „powinien być według nas” od razu kojarzy mi się z lekturą tzw. programów wychowawczych szkoły, w których „idealnego ucznia” opisuje się podobnie „uczeń naszej szkoły jest…”. Łatwo jest zaklinać deszcz, nawet w worku zadań…