Ciało, które nie chce umierać
fot. Bartłomiej Sowa

Ciało, które nie chce umierać

Anka Herbut

Antygona Libera i Cecki nie chce już brać udziału w pokazowych procesach, nie chce być fundamentem znieczulających mitów. Ma dość ciągłego umierania na zawołanie

Jeszcze 3 minuty czytania

„Antygona” Marcina Libera to pogrzeb wielokrotnie złożony: umiera Polinik i Eteokles, Antygona, Eurydyka i Hajmon. Umiera też Kreon, bo umrzeć można tu na różne sposoby. Ciało może umrzeć i nie zostać pochowane. Ciało może zostać pogrzebane żywcem. Nie żywe i nie martwe. Myśl też może się zestarzeć, zatracając niezawisłość, i zdrętwieć w bezruchu. W tym stylu umiera myśl Kreona (Gracjan Kielar), który produkuje widowiska utrzymane w lepkiej od ciekawskich spojrzeń formule pogrzebu. Tylko takiej śmierci boi się Hajmon (Piotr Trojan). I niemal wszyscy opętani są kultem śmierci. Na środku sceny, na podwyższeniu stoi otwarta cynowa trumna z miękkim turkusowym wypełnieniem. Może galeryjny eksponat. Może tron. Ołtarz? Energia Teb scentralizowana w micie, który kieruje tym światem, powoli wysysając z niego życie.

Stenogramy z pogrzebu

Sofokles, Marcin Cecko „Antygona”, reż.
Marcin Liber
. Teatr Nowy w Łodzi,
premiera 7 kwietnia 2013
Przestrzeń gry przysłania półprzezroczysta kurtyna z tafli pokrytych tekstem Sofoklesa – wygląda jak nazbyt ambitny, kompulsywny zapis stenograficzny z tego, co dopiero ma się wydarzyć. Co już kipi w głębi sceny i tylko czeka na impuls, by ruszyć. Kiedy zapisane tafle zostaną podniesione, zdarzy się tylko to, co na nich napisano. Tu bowiem słowo ma wartość performatywną, wytwarza działania, generuje reakcje, nierzadko jest samym czynem. Ismena (Dominika Biernat) stojąc na proscenium zapisuje sprejem na ścianie drzewo genealogiczne Labdakidów i utrwala obrys ciała Tanatosa (Patryk Zwoliński). Na przedramieniu zapisany ma numer 80064. Na plecach Antygony widnieje napis, który Hajmon w afekcie próbuje zetrzeć z jej skóry i wykreślić z życiorysu: „straż prowadzi Antygonę”. Jakby to zdanie było nośnikiem rzeczywistości, a jego wymazanie miało odwrócić bieg zdarzeń.

Wiersz Sofoklesa widać i słychać w każdej minucie spektaklu – jest zresztą permanentnie rejestrowany przez kamerę. Zgrabnie ułożony tekst, oficjalny styl i etykieta nadają kształt tej rzeczywistości. Poza oficjalnym dyskursem pełno tu jednak oboczności, umykających obowiązującemu pogrzebowo-politycznemu savoir-vivre’owi. To, co dzieje się pomiędzy słowami Sofoklesa i czego nie wychwycą mikrofony, zostało wyciszone. Te improwizacje i fragmenty, dopisane przez Marcina Ceckę, instalują się w aktorach z zupełnie inną siłą: dialogują z tekstem tragedii, wyzwalając pokłady emocjonalności, które przez słowa Sofoklesa nie są w stanie się przebić. To za ich pomocą aktorzy wysypują z siebie skrawki myśli opierające się dobrze skrojonej językowej strukturze. Kiedy nie ma mikroportu, zasady retoryki przestają działać.

Ciało żyje i chce żyć

Pierwsza scena. Antygona (Agnieszka Kwietniewska) i Ismena na tle kurtyny. Antygona ubrana w turkusową sportową bluzę (będzie pasowała do trumny) i otulona kołdrą. Ismena w eleganckiej żałobnej sukience i toczku z czarną woalką. W pozornie niewinnej siostrzanej zabawie Ismena zasłania Antygonie oczy. Zamknij je. Na dłużej. Niespodzianka! Co widzisz? Nic? A widzisz, że możesz odciąć się od tego świata? Że możesz w nim tkwić i mówić jego językiem, ale nie musisz nim żyć?

fot. Bartłomiej Sowa

Kurtyna podnosi się i odsłania świat, na który Ismena nie chce patrzeć i z którego Antygona wkrótce zechce się wypisać. Po prawej – zunifikowany chór w garniturach: czarne marynarki,  czarne okulary, czarne krzesła (scenografia Mirka Karczmarka). I radykalnie sformatowana choreografia (Tomasz Bazan). Nawet chóralny żałobny płacz zapośredniczony zostaje w twardych, geometrycznie wykończonych gestach. Garnitur formuje gramatykę ciała i języka. Przewodnik chóru Tanatos mocnym wokalem nadaje ton i temperaturę pieśniom chóru, wyłuskując z nich najmocniej kierunkujące frazy – growling Tanatosa zawłaszcza z tekstu szczególnie te fragmenty, które w pierwszym odsłuchu wydają się być jednowymiarową polityczną mantrą, ale eksploatowane kilkakrotnie, wzbudzają antykredyt zaufania: „człowieka potęga”, „miłości, która runiesz na ofiary”, „Bóg zmieszał rozumy”...

Gdzieś z tyłu sceny siedzi unieruchomiona na krześle matka Hajmona, Eurydyka (Beata Kolak) – przejrzała Marilyn Monroe w negatywowej, czarnej wersji. Kiedy przyjmuje pozę z fotografii Matty'ego Zimmermanna, czuć w tym jakąś przeterminowaną dziewczęcość, która umie posługiwać się znakami tylko z drugiej ręki. Obok niej ubrany w roboczy kombinezon Tyrezjasz (Monika Buchowiec), z którym łączą Kreona dwuznaczne stosunki. Tyrezjasz jest sprzątaczką – w żółtych gumowych rękawicach zbiera śmieci i rozpyla odświeżacz powietrza. To nie Kreon – rzekomo logiczny i wiedziony rozumem – nadaje porządek światu. On tylko uzurpuje sobie prawo do jego kształtowania. W jednej z ostatnich scen Tyrezjasz rozpina kombinezon, ukazując nagie, zadrukowane tekstem ciało. Porządek wyznaczają tu ci, którym rzeczywistość tatuuje się na skórze i których dotyka do „żywego”.

fot. Bartłomiej Sowa 

Żeby przestać

Pod grubą kołdrą Antygona nosi żałobną suknię ślubną z czarną obwódką od dołu. Może sterylny blask srebrnej podłogi tylko przykrywa to, co brudne i wstydliwe. Antygona nie posłuchała edyktu Kreona i pochowała brata, dlatego Kreon wydaje na nią wyrok śmierci. Miał się odbyć ślub z Hajmonem, a jest pogrzeb z Polinikiem. Antygona przeciąga swój materac pod otwartą trumnę, by spędzić noc przy ciele brata. Chór salutuje, stojąc na baczność. To tutaj łączą się dwa porządki przeżywania, a prywatność siłuje się ze sferą publiczną. I o ile Antygona walczy o prawo do osobistego doświadczenia żałoby, o tyle trumna pełni funkcję moralnego zobowiązania wobec przygniatającego obowiązku. Po chwili Ismena przychodzi w to samo miejsce, by spędzić z siostrą jej ostatnią noc. Napiją się wina i posłuchają muzyki, choć Antygona wolałaby „pociąć się z Ismeną w pierdolonym kiblu”. Zrobić coś. Na suficie kręcą się dyskotekowe kule. Antygonie nie pozostaje nic innego, jak śmiać się z łagodnego konformizmu siostry. A Ismenie nie pozostaje nic innego, jak tylko podać Kreonowi buty, które ten w ataku złości ciska w ich kierunku.

„Antygona” Sofoklesa ma swoją kanoniczną wykładnię: popełniła czyn bohaterski i została pomnikiem. U Libera Antygona, Ismena i Hajmon dialogują ze swoimi postaciami, dystansując się do nich i regulując swoje położenie wobec tekstu Sofoklesa z aktorskiej perspektywy. Antygona nosi na sobie brzemię symbolu: właściwie cała jej walka sprowadza się do postulatu wolności, prywatności i intymności, a w konsekwencji zamienia w chęć bycia wymazanym z kart historii. Tak, żeby nie brać już udziału w pokazowych procesach i nie być fundamentem znieczulająco-odurzających mitów. Tak, żeby przestać ciągle umierać na zawołanie. Tak, „żeby już nikt nie ruchał jej trupa”. Bo sytuacja, w której kult śmierci jest nie tylko efektem ubocznym martyrologii, ale również wynikiem popkulturowej fascynacji, staje się z gruntu pornograficzna. A wiwisekcja na progowych emocjach i doświadczeniach nie ma już nic wspólnego z samą istotą żałoby i śmierci. Jednym z najbardziej przejmujących w całym spektaklu momentów staje się ten, w którym Hajmon odprowadza Antygonę do trumny. Przypomina to scenę z „Tańcząc w ciemnościach” von Triera, w której Selma szła po wyrok śmierci. Instynktowny opór ciała i ciężar każdego kroku, wykonywanego w obecności tłumu obserwatorów. Antygona staje się całkowicie bezbronna wobec natrętnej obecności kamery, wytwarzającej perwersyjny rodzaj współdzielenia intymności. Każe zaszyć sobie usta, żeby nie weszły w nie robaki. Oczy też. I uszy. Ismena śpiewa dla niej kołysankę: Sing me to sleep. Sing me to sleep. I'm tired and I want to go to bed.

fot. Bartłomiej Sowa

Wojna polsko-polska

W tak wykreowanym procesie produkcji bohaterów przegląda się nie tylko polska obyczajowość i polityka, ale też kultura i literatura. Spektakl Libera i Cecki zapowiadany był jako wojna polsko-polska i nietrudno doszukać się w historii Antygony i Kreona motywu smoleńskiej brzozy albo Tupolewa oraz mechanizmów tragifarsy, która zawiadowała polską polityką chwilę później i rządzi nią aż do dziś. W Kreonie broniącym autorytetu i w śliskim etycznie Posłańcu, który zadenuncjował Antygonę (Bartosz Turzyński), nietrudno odnaleźć wzmocnioną bogoojczyźnianym rumieńcem polską matrycę. Ale też chyba nie do końca o to twórcom spektaklu chodziło – tutaj mapę asocjacji buduje nie tyle najświeższy update polskiego mitu martyrologicznego, ile jego całokształt, siła i monumentalność. Liber i Cecko obnażają przyczyny i mechanizmy konsolidowania bohaterskiego mitu, za pomocą których dokonuje się operacji na mrocznych punktach zbiorowej i jednostkowej tożsamości oraz manipuluje niezdrową fascynacją śmiercią i voyeurystycznymi instynktami. Świadomość tej narodowej przypadłości i spojrzenie z ukosa na obowiązujące narracje kulturowe rymuje się dokładnie z bezkompromisowym nieposłuszeństwem Antygony i jej  żądaniem uznania własnych dążeń.

fot. Bartłomiej Sowa

Tuż przed końcem spektaklu Eurydyka, Antygona, Hajmon i Ismena trzymają w rękach transparenty. Na pierwszych trzech – „jestem martwy!” i „jestem martwa!”. Na tablicy Ismeny – „ocalony!”. Ismena siada na proscenium. Za nią stoi Posłaniec. Teraz rozegra się rekonstrukcja filmu „80064” Artura Żmijewskiego – Ismena to Józef Tarnawa, Posłaniec będzie Żmijewskim. Ich słowa zabrzmią jak szkolna recytacja wiersza, którego cała klasa ma się nauczyć na pamięć. Żmijewski za chwilę odnowi obozowy numer na przedramieniu byłego więźnia Auschwitz. 80064. Odnowi też przy okazji akt przemocy, któremu Tarnawa i tym razem ulegnie. Zabieg estetycznej renowacji tatuażu odsłania wdrukowany w psychikę więźnia, wyuczony konformizm, który gwarantując przeżycie w opresyjnych warunkach, na zasadzie bezwładności wciąż wyznacza rytm jego życia. Koniec. Słychać narastający dźwięk maszynki do tatuowania.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.