Mus sztuki bardzo surowej
Palais Ideal © Coll Palais Idéal - DR/Mémoires de la Drôme

Mus sztuki bardzo surowej

Anka Herbut

Pewnego razu wiejskiemu listonoszowi przyśnił się pałac. Drugiego pewnego razu ten sam listonosz potknął się o dziwny kamień, który olśnił go do tego stopnia, że następnego dnia zaczął zbierać kamienie do budowy pałacu ze snu. Nowa pasja szybko stała się uzależnieniem

Jeszcze 3 minuty czytania

W 1998 roku Lars von Trier nakręcił „Idiotów” – swój pierwszy film Dogmy. Historia dotyczyła kontestatorów, którzy w imię protestu przeciwko mieszczańskiemu zakłamaniu postanowili ometkować się jako psychicznie chorzy i tak długo udawać chorych oraz ignorować społeczno-kulturowe wzory zachowania, aż ujawni się ich prywatny wewnętrzny idiota. „Fake it until you make it” – prosta zasada performatywności tożsamości. W ten sposób wyznawcy kopenhaskiej subkultury idiotów chcieli dotrzeć do samego rdzenia własnego umysłu i poznać niezapośredniczone niczym doświadczenie. U von Triera idiota był człowiekiem przyszłości. Utopijny projekt ucieczki poza system akulturacji, przemocą odkształcający pierwotne i niesubordynowane „ja”, okazał się jednak fejkiem. Udało się tylko Karen, której wewnętrzny idiota nie został stłumiony przez ciężar konceptu idioty.

Pragnienie niewinności, bezwstydu i automatyzmu ekspresji coraz częściej podrażnia naszą wrażliwość. Jednocześnie zaś traktujemy egzaltację emocjonalną jako emo-porno w złym guście. No chyba, że jest to emo-porno w wykonaniu Daniela Johnstona, albo Profety Royala Robertsona. Kwalifikuje się też Sufjan Stevens. Art Brut przekroczyła granice własnej definicji, a Raw Art wlała się w życiorysy.

Listonosz w pałacu


Wszystko zaczęło się bardzo dawno temu. Pewnego razu we francuskim Hauterives wiejskiemu listonoszowi przyśnił się pałac. Drugiego pewnego razu ten sam listonosz potknął się o dziwny kamień, który olśnił go do tego stopnia, że następnego dnia zaczął zbierać kamienie do budowy pałacu ze snu. Jego nowa pasja szybko stała się uzależnieniem. Ferdinand Cheval zaczął budować swój Palais Ideal w 1879 roku, ręcznie rzeźbiąc każdy najmniejszy jego fragment. Pierwsze dwie fasady zabrały mu dwadzieścia lat życia. Praca nad całym projektem trwała trzydzieści trzy lata. Dziesięć tysięcy dni. Dziewięćdziesiąt trzy tysiące godzin. Jego dzieło to właściwie już nie architektura, ale architektoniczna mantra. Monumentalna rzeźba zapatrzona w detal. Bajkowe twory, miniatury zamków poupychane w szczelinach ścian, kamienne drzewa oplatające całość od zewnętrznej strony, ptaki, wielbłądy, małpy i smoki. Pałac z Disneylandu w wersji D.I.Y. Posądzano listonosza o szaleństwo, nie o geniusz czy pasję. Przestano posądzać, kiedy pałacem zachwycili się André Breton, Picasso, Niki de Saint Phalle i surrealiści, którzy zaczęli postrzegać budowlę jako symbol kreacji intuitywnej. Oto początki zainteresowania formułą idioty.



Nierówne marginesy

W 1921 roku szwajcarski lekarz Walter Morgenthaler napisał pierwsze poważne studium psychotycznego artysty. W następnym roku dr Hans Prinzhorn z Kliniki Psychiatrycznej w Heidelbergu, będący również historykiem sztuki, opublikował „Sztukę chorych psychicznie” – katalog sposobów ekspresji pacjentów nie tylko według medycznego, ale i estetycznego klucza: na potrzeby swoich badań i pasji zebrał kolekcję ponad pięciu tysięcy rysunków, obrazów i obiektów wykonanych przez około pięciuset pacjentów. W sztuce tworzonej przez wymykających się jakiejkolwiek edukacji pacjentów szpitali psychiatrycznych, upatrywał irracjonalnego automatyzmu i szczerości wypowiedzi artystycznej. Był przekonany, że chorzy psychicznie są wolni od kulturowej presji mody i stylu.

Wystawy Art Brut/
raw art

W CSW Zamek Ujazdowski trwa wystawa, którą można potraktować jako echo omawianego zjawiska: „Figury z nowego świata”, kurator: Fabio Cavallucci, Agnieszka Tarasiuk, do 26 sierpnia 2012;

W Paryżu podobny wątek porusza ekspozycja sztuki naiwnej „Histoires de voir. Show and tell” w Fondation Cartier pour l'art contemporain. Kurator: Alessandro Mendini, do 21 października 2012.

Książkę Prinzhorna rok po publikacji przeczytał Jean Dubuffet – francuski winiarz, poszukujący gramatyki dla własnego malarstwa artysta. Zafascynowany kontrkulturą i atawistyczną potrzebą kreacji, zaczął badać marginalną sztukę tworzoną przez pacjentów szpitali psychiatrycznych. To Dubuffet ukuł termin Art Brut, określający twórczość genialnych jednostek, powstającą w oderwaniu od jakichkolwiek wpływów kulturowych. Obok pojawiły się inne terminy różniące się od Art Brut drobnymi szczegółami – Surowa Sztuka (Raw Art), Sztuka Naiwna (Art Naïve), Sztuka Marginesu (Outsider Art) czy Sztuka Wizjonerska (Visionary Art) – za każdym razem jednak nazwy te stały w opozycji do sztuki oficjalnej, którą Dubuffet porównywał z esperanto, wskazując na jej konceptualny rys, intelektualizm i rządzące nią kalkulacje. W ten sposób Art Brut stała się domeną wizjonerów, ekscentryków i społecznych outsiderów. Była surowa, prymitywna i dzika. Negowała podstawową zasadę mimetyczną i propagowała anarchię wyobraźni.

Portrety z domu artystów

Johann Hauser, „Frau”, 1983 © LaM, Lille Métropole
musée d’art
Jedyną placówką w Europie, która proponowała w tym czasie twórcze podejście do potencjału pacjentów, był szpital psychiatryczny w szwajcarskim Gugging. Dzięki doktorowi Leo Navratilowi naturalny flow, na którym tak zależało Prinzhornowi, Morgenthalerowi i Dubuffetowi, ujawnił się m.in. u Johanna Hausera i Augusta Walla. Navratil był przekonany, że artysta rozbudzony w pacjencie jest jego własną psychozą, a jego twórczość postrzegał jako wynik schizofrenii i reakcję obronną organizmu, która miałaby pomóc choremu ustabilizować własną tożsamość. Wierzył też w siłę talentu, dlatego przyszpitalny budynek zamienił na artystyczny think tank Haus der Künstler.

Pewnego razu podczas pracy w kopalni węgla na północy Francji, górnik Augustin Lesage usłyszał głosy. Żeby usprawnić kontakty z duchami, które już po raz drugi kazały mu zostać malarzem, zaczął praktykować pismo automatyczne. Płótna, które zamówił, były dziesięć razy większe niż się spodziewał. Gdy głosy zabroniły mu je pociąć na mniejsze kawałki, opracował strategię działania: malował małymi pędzelkami zaczynając od prawego górnego rogu płótna, multiplikując następnie swoje wizje na całej jego płaszczyźnie. Organiczne, żywe fraktale stopniowo rozrastały się w psychodelicznie kalejdoskopowe kadry. Zwykle po roku pracy obraz był gotowy.

Adolf Wőlfli co poniedziałek od personelu szpitala psychiatrycznego dostawał ołówek i papier. Ołówek starczał mu na dwa dni, potem musiał rysować tym, co udało mu się znaleźć. Jego najważniejsze dzieło to 45-tomowy ilustrowany epos na 25 000 stron, 1600 ilustracji i 1500 kolaży. Rysunki prowadziły zazwyczaj z tekstem symetryczny cyfrowo-nutowy dialog. Zafascynowany notacją muzyczną Wőlfli zaczął podpisywać swoje obrazy jako Adolf Wőlflikompozytor. W końcowym etapie twórczości podpisywał się już jako Mistrz Algebry, Kapitan Wszechmogącego Gigantycznego Parowca i Doktor Nauk oraz Sztuk, Wynalazca 160 oryginalnych i jakże wartościowych wynalazków opatentowanych po wsze czasy przez rosyjskiego cara i alleluja chwalebny zwycięzca wielu brutalnych walk przeciw Gigantom.

Adolf Wölfli, „Saint Mary Castle”, 1915 © Adolf Wölfli Foundation, Museum of Fine Arts Bern, Switzerland

Mieszkańcy pejzażu

Zupełnie innym typem artystów naiwnych są Habitant-paysagistes. Mieszkańcy pejzażu żyją wewnątrz stworzonego przez siebie i wymodelowanego wyobraźnią krajobrazu. Prawdziwym killerem w tym nurcie jest wesołe miasteczko Manege de Petit Pierre, ręcznie robione przez pasterza Pierre'a Avezarda w Fay-aux-Loges niedalekoo Orleanu (obecnie w centrum sztuki surowej La Fabuloserie pod Dijon) w latach 1937-57. Głucho-niemy artysta przez dwadzieścia lat budował swój mechaniczny cyrk, dokładając coraz to nowe ręcznie robione samochodziki, metalowe zwierzęta, ptaki, bajkowe postaci i wiejskie sceny rodzajowe.
Jego pierwszą maszyną był dźwig skonstruowany ze złomu, roweru i buraka, a służący do mechanicznego przemieszczania buraków do koryta jego ulubionej krowy. Potem zbudował sobie dom z części po amerykańskim samolocie, który rozbił się w okolicy. Kiedy znalazł stary bęben od pralki, wokół domu zaczęły pojawiać się małe figurki i abstrakcyjne konstrukcje.

Takie były początki Karuzeli Petit Pierre'a. Teraz stoi tam jeszcze 23-metrowa rekonstrukcja Wieży Eiffla, rachityczny diabelski młyn, karuzele zrobione ze zrecyklingowanych części starych maszyn, metali falistych, gwoździ i odpadków.

I'm not bad I'm sad

Daniel Johnston, bez tytułuGdyby Habitant-paysagistes zaakceptowali mieszkańców pejzażu wewnętrznego, należałby do nich Daniel Johnston. „Dzień dobry, nazywam się Daniel Johnston i będę sławny” − taka była marketingowa mantra chłopaka promującego swoją muzykę na ulicach amerykańskiego Austin. Już wtedy, w latach 80. znany był z tego, że rysował komiksy i projektował okładki do swoich kaset, które wydawał chałupniczą metodą hand-made i rozdawał potencjalnym przyszłym fanom. Gdy w 1992 roku Kurt Cobain wystąpił w MTV w koszulce z rysunkiem kosmity z okładki kasety „Hi, how are you?, Johnston w końcu stał się sławny.

Muzyka była dla niego czymś w rodzaju pamiętnika, który nagrywał w wersji lo-fi po to, żeby o sobie nie zapomnieć. Zarejestrowany strumień świadomości nierzadko okazywał się gotowym tekstem. Melodia, którą od niechcenia nucił, stanowiła często moodboard do gotowej piosenki. Johnston nie miał głosu. Śpiewał, krzyczał, jęczał i płakał. O niespełnionych miłościach, zaburzeniach emocjonalnych, kosmicznych wierzeniach i paranormalnych historiach z UFO i Szatanem w roli głównej. Antifolk rozpisany na dziecięco naiwny styl i dorosłe poczucie braku oraz niespełnienia. Na jego rysunkach i w komiksach Generał Kaczka, Kapitan Ameryka i Kacper Dobry Duszek walczą z Szatanem i ocalają kosmos. Spotykają Żabę Jeremiasza i Boksera z Otwartą Czaszką. Biblijne historie, postaci z horrorów, bajkowe potwory i odwieczna walka dobra ze złem. W tym świecie nie ma decorum. Ani w sensie estetycznym, ani myślowym. Jest za to zagrożony wyginięciem poziom intymności, na który zapotrzebowanie wzrasta. Nie tylko w mediach.

Portrety inspirowane

Wielu współczesnych artystów inspirujących się sztuką naiwną, próbuje odnaleźć pierwotne impulsy kreatywności, pozwalając sobie na nieskrępowaną ekspresję. Jeden z najważniejszych współczesnych twórców Art Brut Patriarcha Profeta Lord Arcybiskup Apostoł Wizjoner Mistyk Medium Święty Royal Robertson stał się powodem nagrania ostatniej indie-popowej płyty Sufjana Stevensa „The Age of AdzZainspirowany tekstami wkomponowanymi w prace Patriarchy, muzyk rozwinął je w pełne, pisane za każdym razem w pierwszej osobie, utwory. Apokalipsa, teoria spiskowa, profecja i chaos budujące dekalog Robertsona przełożyły się na ezo-tematykę i niezborność przecinanych elektroniką surowych brzmień Stevensa.

Max Hattler na bazie „Symbolicznej Koncepcji Świata Duchowego” Augustina Lesage'a zrealizował dwie animacje „1923 aka Heaven” i „1925 aka Hell”w których monumentalne wzory Lesage'a zloopował w katastroficzną i utopijną wersję świata.

Fabien Lédé tworzy puentylistyczne mantry miłosne na surowych płótnach
i elektro-popowe naiwne porno dla dorosłych. Kolorowymi flamastrami kompulsywnie rozrysowuje koronkowe wzorniki. Porzucając perspektywę i posługując się wizualnym alfabetem serc, czaszek, gwiazd i nieistniejących zwierząt.

Dlatego nie ma szkoły Art brut czy stylu Art Singulier. Nie ma żadnej matrycy, nie ma zasad. Jest za to instynkt. Jest anarchia wyobraźni. Konieczność kreacji, automatyzm działania i nieprzewidywalność ruchów pędzla czy pióra. Intuitywność każdego gestu. Jest wewnętrzna konieczność, granicząca z szaleństwem. Jest kompulsywność kreacji. Jest wyobraźnia.

Fabien Lédé, Serca”, 2011


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.