Dom.  O Gabrze i Hannie Rechowiczach
fot. Jan Smaga

Dom.
O Gabrze i Hannie Rechowiczach

Agnieszka Taborska

Chodząc po parterze jak z bajki i piętrach ze snu, przypominałam sobie i dom Leonory Carrington, i mieszkanie Topora, gdzie nieuważny ruch groził zburzeniem szalonego, chaotycznego, idealnego anty-porządku

Jeszcze 3 minuty czytania

Kiedy mój mąż miał pięć lat, dom jego rodziców odwiedził elegancki
nieznajomy. O wizycie tej często wspominano potem w rodzinnych opowieściach. To, co dla wiodących w miarę spokojne życie Giżyckich okazało się wydarzeniem, dla gościa było z pewnością jednym z wielu towarzyskich epizodów, wcale nie pierwszej wagi.

Mój teść miał dwa zawody: krytyka filmowego i historyka kultury gry w szachy. Kolekcjonował wszystko, co z szachami związane. Po jego śmierci dwa lata temu stanęliśmy wobec pytania, co dalej z mieszkaniem pełnym obrazów, grafik, rzeźb, szachownic, figur, plakatów, znaczków, okolicznościowych druków i bibelotów. Pół wieku temu nikt jednak nie myślał o przyszłym, smutnym końcu tej – pewnie każdej – kolekcji. Za umiarkowane ceny Jerzy zamawiał u zaprzyjaźnionych artystów prace o szachowych motywach. Reprodukował je potem w wydawanych w kilku językach książkach – dziś białych krukach. Niekiedy artyści zgłaszali się sami. A może zresztą stało się tak tylko raz...

Gdy więc pewnego grudniowego wieczoru teściowie wrócili z kina, zastali w domu drzemiącą w fotelu babcię i rozbawionego brzdąca, siedzącego na kolanach wytwornego pana. Brzdąc bawił się długim szalikiem gościa. Gość się śmiał, zagłuszając pochrapywania umęczonej nocną porą babci. Działo się to w czasach mniejszego niż dziś strachu przed nieznajomymi, jednak młodzi rodzice odczuli podobno pewien niepokój.

Hanna i Gabriel Rechowiczowie podejmują
dziennikarkę „Ty i Ja” Felicję Uniechowską
w łemkowskich saniach w swoim salonie, 1963
fot. Piotr Barącz, ze zbiorów Hanny i Gabriela Rechowiczów

Nieproszonym gościem był Gabriel Rechowicz, ilustrator, malarz, późniejszy współautor (wraz z żoną i, niekiedy, córką) licznych mozaik na ścianach instytucji użyteczności publicznej. A także – ta cecha ma tu zasadnicze znaczenie – miłośnik gier. Gaber – tak bowiem zwali go rodzina i przyjaciele wówczas, historycy sztuki dziś – postanowił poznać człowieka jak on oddanego szachom sercem i duszą. Zamiar wprowadził w życie, ruszając po zakrapianym śledziku z domu na Lekarskiej do zamieszkałego przez pracowników Wytwórni Filmów Dokumentalnych podupadłego pałacyku na tyłach ulicy Chełmskiej.

Wizyta przyniosła rewizyty na Lekarskiej; pod wpływem rozmów powstało trochę szachowych rysunków. Jeden z nich wisi na słupie naszej mansardy.

Z wernisaży w Galerii Foksal w latach 80. zapamiętałam ekscentryczną (nawet tam) parę:
wysokiego bruneta z długimi włosami i szalikiem do ziemi, oraz kolorową cyganko-hipiskę w okularach o olbrzymich ramkach, poruszającą się w szumie falban i klekocie biżuterii. Nie dziwię się, że w opowieściach ich znajomych powtarzają się porównania do egzotycznych ptaków zbłąkanych w szarej rzeczywistości.

W tychże latach 80. zainteresowałam się surrealizmem. Nieco później, gdy przed obywatelami dawnego bloku sowieckiego „świat stanął otworem”, zaczęłam pielgrzymować do miejsc wybranych, będących dla wyczulonych na aurę surrealistycznych pisarzy i artystów ważną inspiracją. Po odwiedzeniu zamku markiza de Sade’a w Lacoste, paryskich pasaży i kawiarni Promenade de Vénus, zapragnęłam zobaczyć wnętrza, w których sztuka nadrealistyczna powstawała. Rzecz jasna, niewiele z nich się zachowało. Do mieszkania Bretona się spóźniłam – po śmierci wdowy kolekcja uległa rozproszeniu między zwycięzcami aukcji i Centrum Pompidou. Ozdobiony płaskorzeźbami dom Maxa Ernsta i Leonory Carrington w Saint Martin d’Ardèche obejrzałam z zewnątrz. Miałam szczęście być w paryskim mieszkaniu mistrzyni pisma automatycznego, Gisèle Prassinos; meksykańskim domu pisarki, malarki i rzeźbiarki Carrington oraz mieszkanio-pracowni Rolanda Topora, który – choć należał do innego pokolenia – prywatną przestrzeń traktował w podobny co historyczni surrealiści sposób.

Dom Gabriela i Hanny Rechowiczów
fot. Jan Smaga dzieki uprzejmosci Fundacji
Galerii Foksal

Czas biegł i od nieproszonej wizyty na tyłach ulicy Chełmskiej piorunem minęło pięćdziesiąt lat. W lecie 2010 roku przyjaciele Rechowiczów urządzili w ich pracowni na Rynku Nowego Miasta półoficjalne spotkanie. W dużej przestrzeni, szczelnie wypełnionej obrazami, rysunkami i obiektami, zebrało się sporo osób. Wszyscy chyba mieliśmy wrażenie, że jesteśmy w miejscu teatralnym, a przecież tak osobistym. Nie pomagała mająca charakter galeryjnego pokazu projekcja filmu o pobycie artystów w Japonii. Popołudnie na strychu Nowego Miasta miało wszelkie cechy zaglądania za zasłonę, za którą toczyło się prywatne życie gospodarzy. Gaber był już wówczas zbyt chory, by po raz ostatni zjawić się w szaliku do ziemi.

Potem znów minęło kilka miesięcy, aż w marcu następnego roku Paweł Giergoń pokazał w galerii Projekt Kordegarda prace obojga. W listopadzie w galerii Kolonie otworzyła się pod kuratelą Jakuba Banasiaka wystawa obrazów Gabra i kilku reliktów z Lekarskiej (kościelna ława, chochle do zupy tworzące na podłodze księżycowy pejzaż srebrnych pagórków). Nie wszystkie płótna się broniły.

Dom Gabriela i Hanny Rechowiczów
fot. Jan Smaga dzieki uprzejmosci Fundacji
Galerii Foksal

Czy Rechowicza należy pokazywać jako malarza? Nie jestem pewna. Był świetnym ilustratorem, ale obrazy malował tak, jak rysował ilustracje: na płótnach leżących płasko niczym kartka papieru. Ten „dekoracyjny” aspekt nie przekonuje na galeryjnych ścianach, zachęca jednak do zobaczenia obrazów w ich naturalnym środowisku, czyli wśród innych ław, innych chochli i przedmiotów niefunkcjonalnych, a przez to całkowicie niezbędnych.

Gaber Rechowicz zmarł w grudniu 2010 roku. Ukrytą w sercu ruchliwego śródmieścia świątynię poznawałam już tylko w towarzystwie Hanny. Chodząc po parterze jak z bajki i piętrach ze snu, przypominałam sobie i dom Leonory Carrington, i mieszkanie Topora, gdzie – jak na Lekarskiej – nieuważny ruch groził zburzeniem szalonego, chaotycznego, idealnego anty-porządku. Myślałam też o mekce surrealistów, „Pałacu Idealnym” Ferdinanda Chevala, wzniesionym ze spojonych drutami i cementem dziwnokształtnych kamieni, muszli, kawałków szkła i ceramiki. „Mistrz architektury hipnotycznej” (cytując Bretona), miłośnik książkowych ilustracji i podwodnych pejzaży znalazłby w Rechowiczach bratnie dusze. Jego forteca zjawiła mu się ponoć wpierw we śnie. Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby salon na Lekarskiej też się tak gospodarzom objawił.

Niczym listonosz Cheval, Hanna Rechowicz znosi do domu-twierdzy kawałki rzeczywistości wyrzucone przez niewrażliwych, zagonionych mieszczan. Potłuczone kafle, zardzewiałe rury, suche kwiaty, badyle, skrawki blachy i świetnie nadające się do ozdobienia klatki schodowej w sieć mega-pająka harmonijki brązowego papieru. Znajduje je w wystawianych na ulice pudłach po komputerach. Choć każdy z nas miał z nimi niejednokrotnie do czynienia, dopiero tu, w Domu, doceniamy ich niezwykły potencjał budowania atmosfery.

Dom Gabriela i Hanny Rechowiczów
fot. Jan Smaga dzieki uprzejmosci Fundacji
Galerii Foksal

„Oryginały” każdej epoki sprawiają wrażenie, że urodziły się w niewłaściwym miejscu bądź czasie. Dom na Lekarskiej zdaje się mówić, że jego mieszkańcy lepiej pasowaliby do Paryża lat 30. niż do Warszawy. Ot, mógłby stanąć choćby na Montparnassie w sąsiedztwie ulicy Ferou, gdzie pracownia Mana Raya przez ćwierć wieku pęczniała od znoszonych z pchlich targów niefunkcjonalnych, poetyckich rzeczy. Znajdowały tam na półkach tymczasowe miejsca pobytu, nim nie wyparły ich nowe zdobycze. Należący dziś do kanonu surrealizmu metronom ze zdjęciem oka Lee Miller, „Podarek” (żelazko z przyklejonymi do stopki pinezkami) czy „Śniadanie w futrze” (obszyta futerkiem filiżanka ze spodkiem) Meret Oppenheim wywodzą się z takiego właśnie pojmowania irracjonalnej natury przedmiotów. W dokonujących się ostatnio przewartościowaniach spuścizny po ruchu coraz więcej wagi przywiązuje się słusznie do dziedzin bardziej od malarstwa i rzeźby efemerycznych: rysunków, kolaży i obiektów.

Dom Rechowiczów lepiej niż niejeden album „nadrealistycznych arcydzieł” pokazuje, czym jest surrealistyczna estetyka.
Pudło po zegarze zmienione w coś na kształt kapliczki. Buty (główny fetysz Dalego i Buñuela) w najróżniejszych wcieleniach, wyniesione do rangi relikwii. Ramy – pełne bądź puste. Sanie zamiast foteli. Na obrazach Gabra częsty motyw klucza, leitmotif surrealistycznych zdjęć i filmów, malowany z nadzieją przekupienia ducha Domu, powodującego, że prawdziwe klucze stale giną. Wyklejany przez Hannę kolaż, rozrastający się organicznie po ścianie. Iluzjonistyczne schody, wiodące po innej ścianie na drugą stronę lustra. I lustra właśnie, powielające ów świat na opak.

Dom Gabriela i Hanny Rechowiczów
fot. Jan Smaga dzieki uprzejmosci Fundacji
Galerii Foksal

W dobie zuniformizowanych mieszkań, urządzanych wedle recept z pism wnętrzarskich, dom na Lekarskiej jest niczym danie z wyrafinowanej restauracji podane wśród hamburgerów z fast foodu. Z czasem, oczywiście, dom zniknie, tak jak zniknęło w Paryżu mieszkanie Bretona, a przy ulicy Foksal kawiarnia ze stolikiem Słonimskiego. Tym większa szkoda, że dzieje się tak w Warszawie, mieście zburzonym, dziś korporacyjnym... Chcąc jednak widzieć szklankę do połowy pełną, należy się cieszyć, że dzięki wystawie w galerii Kolonie poznała Rechowiczów publiczność nie pamiętająca niknących w zastraszającym tempie mozaik sprzed zmiany ustroju. Że książka Klary Czerniewskiej „Gaber i Pani Fantazja” przynosi omówienie ich popadającej w zapomnienie twórczości. Że „Mozaika. Śladami Rechowiczów” Maxa Cegielskiego wciąga w detektywistyczne śledztwo, tropiące ich miejsce w rzeczywistości Komuny.

Obie książki zachęcają do refleksji, na ile obrazy i mozaiki Gabra są surrealistyczne, a na ile wywodzą się z Informelu czy arte povera?
W jakim stopniu stanowią odbicie zainteresowania podświadomością (jeśli w ogóle), a w jakim wyraz estetycznych gustów bliskich surrealistom (choćby temat podmorskich pejzaży)? Czy z nadrealistami łączy Gabra rozumienie kwestii autorstwa? Tak jak oni – podążający z kolei tropem myśli Rimbauda, że sztukę tworzyć może każdy – buntował się przeciw kultowi „zatwierdzonych” dyplomem absolwentów Akademii. Wierny filozofii absolutnej wolności twórczej, do układania mozaik zapraszał córkę Zuzannę. Czy fakt, że Ernst był jego ulubionym artystą miał głębsze znaczenie? I jak w polskim kontekście czytać powstałe podczas mieszkania na Lekarskiej, nadrealistyczne lalki Edwarda Krasińskiego, tak bliskie potworom Hansa Bellmera?

Dom Gabriela i Hanny Rechowiczów
fot. Jan Smaga dzieki uprzejmosci Fundacji
Galerii Foksal

Dodałabym do tej listy jeszcze dwie kwestie: czy bardziej niż obrazy i mozaiki ducha surrealizmu nie oddają tworzone na Lekarskiej mimochodem irracjonalne przedmioty? I na ile Gaber należał do wymierającego dziś gatunku miejskich wędrowców, czerpiących z mocy metropolii energię do sztuki? Czy – chyba tak – można go postawić obok włóczykijów, dzięki którym zrodził się w Paryżu surrealizm: podążającego za Nadią Bretona, Aragona sunącego szlakiem paryskiego wieśniaka, Philippe’a Soupaulta podczas rozmów z przestępcami zbierającego materiał do „Ostatnich nocy paryskich”?

Opowieści Hanny pełne są relacji ze spotkań z warszawskimi lumpami, do których Gaber miał słabość. A że surrealistyczny przypadek obiektywny nie całkiem się przeżył, więc i ja w drodze na otwarcie wystawy w Koloniach spotkałam lumpa. Był dołączony do zaczepionego przeze mnie psa. Lump zaraz mi wyznał, że jest mordercą, że właśnie wyszedł z więzienia, że pije i że był ubekiem. Ale psa kocha. Może tylko ostatnia informacja była prawdziwa?

Gaber spotykał podobne postacie, które snuły mu zbliżone historie, gdy – owinięty szalikiem – krążył po nie stojących jeszcze w korkach stołecznych ulicach. Aż pewnego wieczoru dotarł na tyły ulicy Chełmskiej.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.