BIOGRAFIE:
Wśród wielkości

Agnieszka Taborska

Opisując związek Fridy Kahlo i Diego Rivery, Le Clézio nie potrafi zejść z utartych ścieżek, podpowiadających mu tradycyjne wytłumaczenia ich irracjonalnych zachowań

Jeszcze 2 minuty czytania

Książka Le Clézia „Diego i Frida” ma za temat fascynujące dzieje związku mitycznej pary, Fridy Kahlo i Diego Rivery, przedstawione na tle Meksyku epoki historycznych przemian, Stanów dotkniętych Wielkim Kryzysem oraz Paryża surrealistów. Burzliwy związek dwojga artystów obfituje w wydarzenia tak dramatyczne, że można by nimi obdzielić kilka par. Wpierw – jeszcze przed spotkaniem – tragiczny wypadek Fridy, który uczynił ją kaleką na całe życie. Potem, przez ćwierć wieku od ślubu (1929) do śmierci Kahlo (1954) – melanż porywów wielkiej miłości, zdrad, rozpaczy, tragedii (poronień będących zapewne skutkiem wcześniejszego wypadku), wreszcie rozwód i ponowny ślub, a obok tego kontakty z możnymi i sławnymi świata, wspólna walka o Rewolucję oraz nieustanna praca, stanowiąca ucieczkę i wytchnienie w tym tyglu.

Kahlo ikona pop

J. M. G. Le Clézio, „Diego i Frida”. Przeł.
Katarzyna Bartkiewicz, W.A.B., Warszawa, 270
stron, w księgarniach od 16 września 2009
Medialny szum, jaki od dwudziestu lat panuje wokół postaci Kahlo, nie ma precedensu. Na oczach mojego pokolenia z artystki znanej wąskiemu kręgowi specjalistów przerodziła się w meksykańską bohaterkę narodową, w swoim kraju równie wszechobecną, jak Klimt w Austrii, na świecie spopularyzowaną wystawami, książkami, pocztówkami, plakatami, gadżetami, magnesami na lodówkę, książeczkami z reprodukcjami do kolorowania, filmami dokumentalnymi i fabularnymi. Po sukcesie filmu „Frida” w reżyserii Julie Taymor (2002), z Salmą Hayek w tytułowej roli, zaistniała na dobre w kulturze popularnej. Aluzje do niej zaczęły pojawiać się w tak niespodziewanych miejscach, jak epizod „Simpsonów”. Gdy w 1993 roku wyszło francuskie wydanie „Diega i Fridy”, tytułowi bohaterowie do wyobraźni masowej powoli zaczynali już należeć.

Biografie artystów rzadko tworzą wybitni pisarze. Decyzję napisania jeszcze jednej książki o Kahlo i Riverze tłumaczy zainteresowanie Le Clézia Ameryką Łacińską oraz – jak się domyślam – idea stworzenia dzieła o ambicji ogólniejszej, analizującego meandry skomplikowanego związku dwojga wybitnych artystów. Jednym z istotnych tematów tej podwójnej biografii jest nierówność kobiet i mężczyzn w meksykańskim społeczeństwie. W kontekście feministycznego nastawienia autora dziwią stwierdzenia, przywodzące na myśl XIX-wieczne teorie płci. Jak choćby to: „…kochała go tak, jak tylko kobiety potrafią kochać: ponad życie, a nawet ponad miłość własną”. Opisując rewolucyjną (pod każdym względem) parę, jej komentator nie potrafi zejść z utartych ścieżek, podpowiadających mu „wytłumaczenia” irracjonalnych zachowań.

Surrealiści i inni

Długie fragmenty poświęcone XX-wiecznej historii Meksyku mogą nużyć część czytelników. Kilkakrotnie opisane dzieje miłości kubańskiego rewolucjonisty Julia Antonia Melli i Tiny Modotti, mające nadać Historii „ludzką twarz”, irytują powtarzaniem faktów poznanych kilkanaście stron wcześniej. Szkoda, że całkowicie pominięta milczeniem została grupa europejskich artystów (Leonora Carrington, Benjamin Péret, Remedios Varo), którzy znaleźli się w mieście Meksyk podczas wojny i stworzyli tam barwną surrealistyczną kolonię. Luka ta jest dla mnie tym większą zagadką, że sporo miejsca zajmują relacje o związkach Kahlo z surrealizmem i jej stosunku do surrealistów paryskich.

Umberto Eco odkrył jakiś czas temu oczywistą dziś prawdę, że pisanie na komputerze zmienia sposób komponowania tekstu i sprzyja powtórzeniom. „Diego i Frida” stanowi przykład książki, która byłaby znacznie lepsza (i cieńsza!), gdyby popracowali nad nią redaktorzy. Wpierw nad tekstem oryginału, pełnym kilkakrotnych powtórzeń tej samej informacji, często z użyciem niemal identycznych zwrotów. „Artysta poczuł, jak zaciska się wokół niego pętla drobnych intryg i zawiści”. „…Diego czuł zaciskającą się wokół niego pętlę intryg i zawiści…”. Trudno przy lekturze pozbyć się wrażenia, że autor tworzył w pośpiechu to nie najgrubsze przecież dzieło (270 stron w polskim wydaniu) i hojnie korzystał z funkcji „kopiuj”/„wstaw”. Redaktorzy nie śmieli zapewne poprawiać wybitnego pisarza. Stało się to ze szkodą dla książki, czytelnik czuje się bowiem potraktowany jak nieuważny i bezkrytyczny konsument wytworów wielkich nazwisk.

Zagubione w przekładzie

Czytelnik polski jest w sytuacji gorszej od francuskiego, bo ma do czynienia z nie najlepszym przekładem. Zbyt kolokwialny język przynosi niekiedy efekty takie, jak w zdaniu o moralnym upadku, „którym skutkowały rządy Callesa”. Nadużywanie dramatycznych przymiotników nadaje tekstowi infantylny ton, gdy czytamy o „przecudnej symfonii”; „potwornej zbrodni”, jaką było zamalowanie jednego z fresków Rivery; „niesamowitym obrazie”; „wstrząsających i potwornych” dziełach Fridy.

W ogóle przymiotniki nie są mocną stroną tłumaczki, umiejącej zaskoczyć nas informacją o Indiankach, przedstawianych na obrazach Rivery „w dość nieobyczajnych, lecz dyskretnych pozach”, czy też stwierdzeniem, że historia związku tytułowej pary była „przykładna”. Przyjęta zasada wyboru synonimów bliższych francuszczyźnie powoduje, że „miłosne przygody” tłumaczone bywają jako miłosne „awantury”. Nie wiem też, dlaczego odmieniany zwyczajowo „Montparnasse” zawsze pozostaje w mianowniku i dlaczego Chaim Soutine – którego nazwisko funkcjonuje w polskich opracowaniach we francuskiej ortografii – występuje jako „Sutin”. Każdy miłośnik meksykańskiej kuchni wie również dobrze, że „mole” to nie – jak podaje przypis – „potrawka z indyka z papryką”, lecz bardzo popularny i nad wyraz skomplikowany sos, na bazie chili, cebuli i czosnku.

Le Clézio o tuszy Rivery

Kolejny defekt książki stanowi brak reprodukcji fresków Rivery i obrazów Kahlo. O ile wydana w tej samej serii, również pozbawiona reprodukcji, biografia Rolanda Topora prawie nie zawiera opisów dzieł, o tyle książka Le Clézia jest ich pełna. Toteż, jeśli czytelnik chce uniknąć rosnącej w miarę lektury frustracji, powinien zawczasu wyposażyć się w dobre albumy obojga artystów. Brak reprodukcji częściowo „rekompensuje” nieoczekiwany dowcipny podpis pod jedną z fotografii. Otóż Le Clézio z właściwym sobie w tym tomie uporem powraca ciągle do kwestii niezwykłej tuszy Rivery. Zamieszczone zdjęcia cechę tę potwierdzają, z wyjątkiem jednego. Pozują na nim Lew Trocki z żoną w towarzystwie Fridy i ujętego z profilu szczupłego osobnika… zidentyfikowanego jako Diego.

„Diego i Frida” to, oczywiście, kopalnia wiadomości, szczególnie dla tych, którzy z tą niezwykłą parą stykają się po raz pierwszy. Jej historia warta jest tego, by ją poznać – mimo niedostatków dzieła Le Clézia. Wysiłek wynagrodzi przyjemność odkrywania – liczniejszych w drugiej części – rozbudowanych metafor, w których czuć nagle rękę poety. Po zamknięciu książki pozostajemy z miłym przeświadczeniem, że na temat amour fou tych nieprzystających do siebie ludzi nie wszystko jeszcze zostało powiedziane… Choć, oczywiście, nie świadczy to na korzyść książki noblisty.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.