Mów mi Matt. Mów mi Mark. Mów mi Abu
fot. Nacho Gomez

7 minut czytania

/ Teatr

Mów mi Matt. Mów mi Mark. Mów mi Abu

Anka Herbut

W „Domu w Azji” Agrupación Señor Serrano przy użyciu tych samych obrazów i faktów stwarza się skrajnie różne narracje, wiarygodność języka podważa sama natura środków przekazu, a zapisane w nich sensy okazują się chybotliwe i niepewne

Jeszcze 2 minuty czytania

2 maja 2011 roku amerykańskie media podały, że przywódca Al-Kaidy został schwytany i zabity. Rok później Kathryn Bigelow nakręciła „Wroga numer jeden”, którego osią jest właśnie polowanie na Osamę bin Ladena. Na potrzeby zdjęć do filmu wybudowano wtedy w Jordanie replikę jego domu – była to idealna kopia pierwowzoru, znajdującego się w Abbottabad w Pakistanie. Taki sam dom, będący placówką treningową armii amerykańskiej, zbudowano też dwa lata wcześniej w Północnej Karolinie. Zdjęcia satelitarne nie wykazują między tymi trzema domami właściwie żadnej różnicy. I właśnie przewrotnie potraktowane brak różnicy, kopia i replika stanowią zasadę dramaturgiczną spektaklu Agrupación Señor Serrano, pokazywanego na tegorocznym Festiwalu Konfrontacje Teatralne w Lublinie. Znajdująca się na scenie makieta domu rozdwoi się i roztroi na ekranie, a kolejnym obrazom, słowom i działaniom będzie towarzyszyć ich własne odbicie albo mniej lub bardziej zniekształcony powidok. I nawet jeśli na ekranie wyświetli się kawałek „Moby Dicka” Johna Hustona z lat 50., głos z offu opowie w tym czasie historię bin Ladena, a jej tłumaczenie dotyczyć będzie losów indiańskiego wodza Geronimo, to przecież w gruncie rzeczy wszystkie historie są o tym samym. O władzy, przemocy i śliskiej powierzchni medialnego przekazu.           

„Dom w Azji” otwiera perwersyjna gra komputerowa, symulującą atak zamachowców-samobójców na World Trade Center. Na ekranie: obraz widziany z perspektywy kabiny pilota. W momencie uderzenia w wieże obraz znika, ten, kto siedział za sterami ginie, a narracja odkleja się od wydarzenia i zaczyna działać na własną rękę. Podatna na przetworzenia i wariacje. Cały spektakl przypominać będzie zresztą sztafetę, w której ten sam element pojawia się we właściwym miejscu i czasie, choć w różnych odsłonach. Głównym narzędziem wykorzystywanym przez twórców przy produkcji tego świata są kamery, w czasie rzeczywistym przetwarzające obrazy, na żywo konstruowane z makiet, figurek modelarskich, map, plastikowych drzew i helikopterów. Miniaturowe kino samochodowe ze świecącym z daleka znakiem McDonaldsa i zamkniętym szczelnie w samochodzie kowbojem, na ekranie stanie się całkiem nieźle nakręconą sceną filmową. Podstawowe napięcie pojawia się tu między tym, co widać gołym okiem i tym, jak i co przetworzyć może oko kamery. Gdzieś na początku spektaklu głos z offu powie: „Mów mi Matt”. Pod koniec powie już: „Mów mi Matt. Mów mi Mark. Mów mi Abu. Jakie to ma znaczenie?”. No bo jakie to ma w ogóle znaczenie, skoro przy użyciu tych samych obrazów i faktów można stworzyć skrajnie różne narracje, wiarygodność języka podważa sama natura środków przekazu, a zapisane w nich sensy okazują się chybotliwe i niepewne? 

Agrupación Señor Serrano, „Dom w Azji”. Konfrontacje Teatralne w Lublinie / fot. Nacho Gomez

Weźmy na przykład takie dwa słowa: Mark Owen. Co to jest Mark Owen? Mark Owen jest to wokalista wciąż istniejącego (!) boysbandu Take That, popularnego zwłaszcza w latach 90. Zdobywca nagrody za najlepszą fryzurę oraz niespełniony piłkarz. Ale Mark Owen jest to również pseudonim Matta Bissonnette'a, członka marynarki wojennej armii amerykańskiej i autora książki „Niełatwy dzień”, którą Bigelow inspirowała się podczas pracy nad „Wrogiem numer jeden” i w której opisany został przebieg Operacji Trójząb Neptuna, mającej na celu zabicie Osamy bin Ladena. Serranos bardzo sprawnie mieszają porządki, miksują konteksty i cytaty, nie pozwalając pozostać zbyt długo w żadnym z nich. Historia wodza Indian Chiricahua płynnie przechodzi w opowieść o Moby Dicku, a obrazy współczesnej Ameryki z hamburgerem w tle – w resentyment rdzennych mieszkańców kontynentu wobec ich najeźdźców. Samolot z ataku na WTC staje się helikopterem lecącym nad terenem Pakistanu, a evergreenowi „Back for good” towarzyszy western dance, tak samo ubranych i poruszających się synchronicznie tancerek w kowbojkach, koszulach w kratę i zasłaniających twarze kapeluszach. Tylko że to wszystko nie jest już o Ameryce, ale o modelu rzeczywistości rządzonej przez produkt, obraz oraz informację. Nie bez powodu podstawową materią działań Agrupación Señor Serrano są przedmioty oraz technologia. 

„Dom w Azji” jest jak model do składania. Narracja rozbijana jest tu na kawałki, a komunikaty rozwarstwiają się, tworząc coraz bardziej migotliwe sensy. Ten specyficzny podział zmysłowości  każe pokiereszowanemu storytellingowi pozostać na poziomie dźwięku, a obrazowi funkcjonować albo na zasadzie kontry, albo niemej, grubą kreską rysowanej ilustracji. Czasami Serranos zamierają w jakiejś idiotycznej pozie na przodzie sceny, czasem korzystając z bardzo prostych gestów, odgrywają jednowymiarowe role. Alex Serrano, Paul Palacios i Alberto Barberá problematyzują w tym spektaklu także swoją obecność na scenie. Ze sporym dystansem odnosząc się do opresyjnych wzorców męskości, flirtując z modelem męskiej przyjaźni, ideą boysbandu i zajawką na resoraki, żołnierzyki, absurdalne rekonstrukcje bitew oraz bardziej skomplikowaną technologię, zahaczają o tematy o znacznie większym ciężarze. Kiedy na ekranie widać obraz skanowanej Ziemi i namierzanie ofiary po komunikacie „cel wykryto”, kamera oddala się coraz bardziej od celu, aż staje się nim cała kula ziemska.

Kamera jest  tu naturalnym przedłużeniem aparatu percepcyjnego. Serranos korzystają też z gier komputerowych, Twittera i Google Maps, z wielkich narracji historycznych, cytatów filmowych, muzycznych i medialnych. Wszystko to wycinają z pierwotnego kontekstu, mieszając porządki czasowo-przestrzenne i myślowe. I trzeba przyznać, że mają przy tym niezłą zabawę. Kultowa scena z „Kaczej zupy” braci Marx, w której Harpo udaje, że jest odbiciem Groucho, rozpada się tu na dziesiątki coraz mniejszych, identycznych kadrów. Jeden dom udaje drugi, jest Mark Owen i Mark Owen, a Geronimo odbija się w postaci Moby Dicka. „Dom w Azji” jest jak radykalny found footage, któremu równie blisko do sztuk wizualnych i do performansu ruchowego, co do rekonstrukcji historycznej i do placu zabaw. Tej rzeczywistości nie da się już chyba złożyć w całość.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.