Bieg na oślep

6 minut czytania

/ Film

Bieg na oślep

Anka Herbut

W „Nocy Walpurgi” Bortkiewicza wszystkiego jest za dużo, za bardzo. Za dużo ciekawie przetrąconych kadrów i operatorskich pomysłów, które ujawniają grząski kontent

Jeszcze 2 minuty czytania

Od samego początku strasznie dużo się w tym filmie dzieje. Jesteśmy w teatrze. Garderoby, emfaza i tony makijażu. Wiadomo, tu się gra. Głosem, gestem, mimiką. Dużo i mocno. Żeby było widać. Do starzejącej się diwy operowej Nory Sedler (Małgorzata Zajączkowska) co chwilę dzwoni telefon. Pardon, dwa telefony. Do słuchawki pierwszego Nora mówi po francusku i po polsku, do słuchawki drugiego – po angielsku. Bo po drugiej stronie pierwszego telefonu jest Szymon, a po drugiej stronie drugiego – Richard. Szymonowi Nora powie, że lubi członki cienkie, lecz długie. Richardowi figlarnie zawarczy do słuchawki. Jest rozchwytywana. Jak to diwa. Także na żywo: podczas rozmów telefonicznych w jej pokoju obecny jest młody dziennikarz Robert (Philippe Tłokiński), który bardzo chce z nią zrobić wywiad. No i robi. A przy okazji rozpina Norze kostium, nakłada szlafrok, nalewa drinka i cytuje Inwokację z „Pana Tadeusza”. Nora też dużo robi. Wyrzuca pokojówkę za użycie niefortunnej frazy „polskie obozy zagłady”, a następnie nieroztropnie używa określenia „kapo” oraz mówi: „nie bądź Żydem”. Pokazuje też wytatuowany na przedramieniu obozowy numer, opowiada historie z Litzmannstadt i płacze. A potem krzyczy. Potem znowu płacze. I znowu krzyczy. Za dużo, za głośno. Za bardzo.

Utrzymany w surowej estetyce czerni i bieli debiutancki film Bortkiewicza otwiera kadr, w którym stojąc w drzwiach opery, Robert rozmawia przez telefon ze swoją matką. Kamera spływa po fasadzie budynku i zagląda do środka. Coraz głębiej – aż do wnętrza garderoby Madame Sedler. To tu rozgrywa się zresztą cała akcja. Ściśnięta w gęstniejącym z każdą padającą kwestią dusznym wnętrzu. Jest Noc Walpurgi 30 kwietnia 1969 roku. W tradycji germańskiej jest to czas kontaktu z duchami i demonami. Nora zaśpiewała właśnie partie Turandot Pucciniego: namiętność i zbrodnia. To sugestia – jedna z wielu – tego, co się tutaj zdarzy. Spotkanie Nory i Roberta będzie bowiem wspólną drogą do przeszłości. Będą się o sobie dowiadywać coraz więcej. Zwłaszcza on o niej, bo o swojej przeszłości niewiele chyba wie. Coraz więcej będą też grać, asekurując się przed obnażeniem. Zwłaszcza ona. Film Bortkiewicza miał być chyba wiwisekcją dokonywaną na żywej tkance relacji i pamięci. Testowaniem, w jaki sposób przeszłość odkłada się w codziennych zachowaniach, pragnieniach, zblokowaniach. Próbą pokazania, jak nas determinują nieprzepracowane traumy. Ale za dużo tu niespodziewanych zwrotów akcji, które w pewnym momencie stają się aż nadto spodziewane. Za dużo wyrazistych zmian dramaturgicznych i żonglerki słownej. Suspensów. Za dużo tu nawet ciekawie przetrąconych kadrów i operatorskich pomysłów, które ujawniają grząski kontent. Za dużo atrakcji.

Oglądając debiut Bortkiewicza, można odnieść wrażenie, że gdzieś się już podobne sceny widziało. Na przykład u Felliniego. Albo u Polańskiego. U Viscontiego? Wajdy? Wesa Andersona? W niemym kinie? Sporo tu cytatów, piętrzących się natrętnie odniesień do klasyki kina, literatury i muzyki. Bardzo jednak trudno umotywować ich obecność w filmie. Trudno w nie uwierzyć. Bo jak uwierzyć w to, że Nora i Robert flirtują, przerzucając się kawałkami „Czarodziejskiej góry” Manna? I że Robert z marszu potrafi zagrać sonatę Beethovena? Albo w drewniane dialogi, które w założeniu miały pewnie być ostre jak brzytwa, a osunęły się w mieszczański szoking: „Dobrze ci idzie, aryjski wilczku” albo „Mam cię, Norciu. Pokażesz mi swoją norkę?”. No, błagam.

„Noc Walpurgi”, reż. Marcin Bortkiewicz„Noc Walpurgi”, reż. Marcin Bortkiewicz.
Polska 2015, w kinach od 25 września 2015
„Noc Walpurgi” jest nie do zniesienia nawet na poziomie aktorskim. I obawiam się, że to wcale nie kwestia aktorów, a wywrotowej koncepcji reżysera, który chciał absurdu i chciał horroru. I chciał też melodramatu. I dramatu rodzinnego. Gesty są tutaj przerysowane, słowa wypowiada się trzy razy za głośno albo cedzi, przygryzając lubieżnie dolną wargę, szloch wygląda jak atak padaczki, a śmiech jest sardoniczny. Szkoda. Blokuje to możliwości jakiegokolwiek niuansowania. Zwłaszcza na początku filmu. Momentami tylko bywa ciekawie: szczególnie wtedy, gdy trudno już odróżnić, czy Nora wciąż jeszcze gra, czy właśnie wzięło ją na szczerość. Gdy nie wiadomo, czy się wzrusza, czy gra, że się wzrusza. Gdy między nią i Robertem dochodzi do umowy wiązanej i nie do końca wiadomo, czego dotyczy. Ale znowu, kilka sekund potem przesączona tematem Zagłady gra erotyczna spłaszcza się coraz bardziej, nadprodukując tylko kolejne truizmy. Bo oto Robert, przyjmując na siebie rolę oprawcy, zaczyna się w tej wyrafinowanej psychodramie coraz lepiej czuć. Uskutecznia dirty talk auf Deutsch, a kiedy mu się mówi, by uderzył w nagie struny pianina 10 razy butem, to uderza 100. To znak, że Robert nosi w sobie niezmierzone pokłady agresji. I że z jakichś powodów to lubi. Że go to podnieca – wystarczy dać mu impuls. Że być może ma to jakiś związek z jego przeszłością, tak, jak ma związek z przeszłością Nory. Jakże temu blisko do „Nocnego portiera” Liliany Cavani. A jakże zarazem daleko.

Współautorką scenariusza filmu – obok Bortkiewicza – była Magdalena Gauer. Punktem wyjścia scenariusza – tekst jej monodramu „Diva”. I niestety natrętnie deklaratywna pierwszoosobowa formuła zbyt często dochodzi tu do głosu. Ma się wrażenie, że sytuacje prowokowane są po to, żeby Nora mogła powrócić do kolejnego kontrowersyjnego wspomnienia z przeszłości. Takiego na przykład, że w obozie organizowała oficerom najładniejsze dziewczyny. Albo że po wojnie bawiła się z takim jednym oficerem w polowanie. Z użyciem lufy pistoletu, noża oraz arii Pucciniego. Fanfary. Film Bortkiewicza to składanka kalk myślowych, fabularnych, estetycznych. Galop przez chwytliwe ujęcia wielkich tematów. Wielkich Tematów: Holocaust, Sztuka, Namiętność. I jeszcze paru innych. To bieg przez cytaty filmowe i oklepane środki aktorskie. Szkoda tylko, że na oślep.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.