„Pokłosie”, czyli tracheotomia

„Pokłosie”, czyli tracheotomia

Joanna Tokarska-Bakir

Bałam się o „Pokłosie”. Ale zobaczyłam film, który ani na chwilę nie odpuszcza, mimo że człowiek się broni, wybitny film popularny, który ma szansę nieźle przeczołgać sforę ziewających

Jeszcze 2 minuty czytania

Szłam na ten film jak na ścięcie. Nastraszyli mnie Janusz Rudnicki oraz Jakub Socha. Socha żartował, że nie zamawia się kombajnu na czwartą rano, bo wtedy jeszcze rosa stoi na polu, co powtórzył za nim ostatnio Paweł Felis w „Przekroju”. Rudnicki napisał, że film jest dla tych, o których opowiada, a przecież oni, jeśli w ogóle oglądają jakieś filmy, to wyłącznie „te zrobione do spodni”. Wróżył, że obejrzą go tylko ci, co już dawno wszystko wiedzą, i to jest bez sensu, bo „ile razy możemy gadać sami z sobą o tym, co wiemy, i zgadzać się z sobą w całej rozciągłości?”. Więc bałam się złego filmu wybrukowanego dobrymi intencjami, szmiry kręconej nabożnie, aby nie urazić ofiar, a jeszcze bardziej tego czy innego zbiorowego ego.

Zobaczyłam film, który ani na chwilę nie odpuszcza, mimo że człowiek się broni, wybitny film popularny, który ma szansę nieźle przeczołgać sforę ziewających, o którą zatroskał się Rudnicki. Niespecjalnie znam się na kinie, więc piszę to jako zwykły widz, skłonny bać się, gdy kamera siedzi  bohaterowi na karku, a także cieszyć z różnych takich „przysięgnij się”, albo „tu nie Ameryka, tu się nic nie zmienia”. Ale jako osoba, która od paru lat pracuje w temacie, chętnie podzielę się z Rudnickim tym, czego się na tym filmie nauczyłam.

Chłop polski, którego on w nim zobaczył, jest „tępy jak widły. O twarzy pramordy. Z mózgiem intensywnie leżącym odłogiem. Któremu obojętnie, czy w przysłowiowej stodole siano, czy Żydki, te «panie-pijawki-krwi-polskiej-ludzkiej»”. Po prezentacji tego chodzącego braku podmiotowości następuje szydercza konkluzja: „Jego egzemplarz, tego chłopa, pałęta się po kraju do dziś, jego należałoby unicestwić. A ich wsie spalić, po cholerę nam w sumie dzisiaj tyle wsi? Zostawić parę jako skansen i prowadzić po tym ludzkim zoo przerażone wycieczki szkolne”. Śmieszne? Bardzo. W sumie przypomina to, co Stanisław Radkiewicz odpowiedział komuś, kto spytał go, dlaczego komunistyczny rząd nie ściga za zabijanie Żydów: „Może powinienem wysłać na Syberię 18 milionów Polaków?”.

Problem w tym, że „Pokłosie” w ogóle nie jest o wsi. „To dzień biały! To miasteczko!” – Chruściel czy Łapy są tu najzupełniej przypadkowe. Może o tyle łatwiej było to umieścić na wsi, że w Polsce, chłopskim kraju, w którym wszyscy wstydzą się pochodzenia, każde dziecko wie, że „wieś to Jedwabne; miasto – to Żegota” (Sylwia Chutnik).

Uprawniona czy nie, nasza identyfikacja z Frankiem, który przyjechał z Ameryki, zaalarmowany tym, że jego młodszy brat Józek popadł w konflikt z sąsiadami, następuje w chwili, gdy rozpoznajemy uczucie, jakie nim targa. Skądś znamy takiego bohatera, napakowanego frustracją aż para idzie szwami, nieogarniętego i swojskiego. Gada na „żydków”, ale nie przesadzajmy, to raczej sposób, w jaki obwąchują się swojacy, niż zaraz jakiś antysemityzm. Franek ma co mieć za złe: „robi na azbeście” i przy „demolition”, a chciałby w „construction”, gdzie siedzą „same żydki”. Zaradny to on nie jest: do brata przyjeżdża w jednej koszuli, którą na okrągło pierze, i z zapasem papierosów, które od razu pozwala sobie ukraść. Od razu też wiadomo, kto mu te papierosy ukradł: „najechało się letników...” – „u nas takie rzeczy się nie zdarzają...”.

Zewnętrznym odpowiednikiem wściekłości Franka jest przemoc, filmowana jak zawsze u Pasikowskiego: z bliska i na zimno. Przemoc oraz seks to dwa powszechnie znane sposoby skracania dystansu, a jak wiadomo nic tak nie denerwuje chłopaka-Polaka jak dystans. W tym filmie seksu brak, za to przemocy pod dostatkiem. Tak rozumiem tę przemoc: jako coś, co trzeba sobie zadać, aby ten film w ogóle do siebie przyjąć. Mistrzostwem świata jest poprzedzający pierwsze mordobicie dialog w restauracji „Kolorowa”:

„– A ty, małorolny, komu kibicujesz? «Startowi» czy «Wiśle»? [pyta Józka ponury osiłek].
– Masz coś do mnie, to mów [odpowiada zagadnięty].
– Mam to do ciebie, że pytam, komu kibicujesz!
– Kibicowalem i kibicuję Lechowi.
– Jakiemu Lechowi? Poznań?
– Lechowi Wałęsie”.

Bum! Tej sceny, która jest chorobą i diagnozą w jednym (choruje drwal, diagnozuje Józek), nikt na świecie nie zrozumie; skądinąd niezły powód, żeby w ogóle nie rozpoczynać dystrybucji zagranicznej. W Polsce, gdzie zrozumie ją każde dziecko, stanowi ona genialny skrót dla stanu świadomości, nazwanie rzeczy po imieniu, które jest jak tracheotomia dla kraju, który się dusi.

Gdy widz trochę ochłonie, Pasikowski ani myśli przestać i wypuszcza następujący dialog:

„– [Franek] To się źle skończy, zobaczysz. Ci drwale dziś to myślisz że co? Tak bez przyczyny po mordzie ci dali?
– [Józek] O jakiś klub sportowy im poszło... Pytali, czyim kibicem jestem.
– [Franek] A ty im powiedziałeś, że Makabi Tel Awiw”.

Albo taki tekst Franka: „W Ameryce dużo się mówi, że Polacy Żydów Niemcom wydawali... Szczególnie Żydzi tak mówią, co nie jest dziwne, bo co by nasi mieli mówić...”.

No, nie zrobię Władysławowi Pasikowskiemu tego, co próbowali robić inni, i nie opowiem tu całej fabuły.

Nie byłby Pasikowski sobą, gdyby do rany nie wsypał trochę soli w postaci chwytających za gardło obrazków: sielskiej przyrody ze „zbożem rozmaitem”, plebanii z dobrym księdzem Radziwiłowiczem, podwóreczka, na którym kwitną niemodne floksy, jakie znamy z dzieciństwa. To musi boleć niestety.

„Pokłosie”, reż. Władysław Pasikowski.
 Polska 2012, w kinach od 9 listopada 2012
Czy film popularny może być mądry? Może być też czysty. Krok po kroku i w dużym stylu scenariusz omija lub rozbraja miny, „których się po nim żeśmy spodziewali”. Nie ma w nim Żydów – bo to nie jest żydowska sprawa. Nie przeciwstawia sobie braci à la Kain i Abel, za to na rewersie finałowego Jezusa ląduje Judasz, który się powiesił. Nie ujednoznacznia się tu morderców, nawet ksiądz otrzymuje do pary własną alternatywę.

Najbardziej jednak podoba mi się w tym filmie to, czego w nim nie ma. A nie ma odpowiedzi na pytanie, dlaczego Józek Kalina, frajer i lebiega, w ogóle to wszystko robi. Dlatego też kluczowym tekstem „Pokłosia” jest dla mnie kwestia Franka: „Bratem moim jesteś Józek, ale powiem ci, że Jolce się nie dziwię”.

PS. Na seansie w kinie „Atlantyk” zauważyłam ze zdziwieniem, że w ścieżce dźwiękowej zabrakło słów, które na pokazie premierowym z napisami angielskimi padły w scenie finałowej – „powiesił się” – „jak Judasz”. Chciałabym zapytać reżysera: dlaczego?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.