Moja interpretacja powieści Jonathana Littella „Łaskawe”[1] opiera się na założeniu, które może być błędne: że jest to moralitet. Moralitet dla dzisiejszego świata, w którym na rewersie „spontanicznego optymizmu” widnieje ten sam co zawsze „spokojny cynizm”, a „warstwa moralnego tłuszczu” na sumieniach jest już tak gruba, że aby się przez nią przebić, potrzebne są nadzwyczajne środki.
Pisząc powieść narażającą się na sformułowany przez Theodora Adorno[2] zarzut czerpania niedozwolonej przyjemności z makabry Holokaustu, Littell wydaje się iść w ślady Michela Houllebecqa, który aby uzyskać słyszalność, sięgał po pornografię. W rezultacie na Littellowskiego bohatera, doktora von Aue, majora SS, patrzymy „z niedobrą fascynacją”, z jaką nie patrzylibyśmy na żadną z jego ofiar.
Jonathan Littell, „Łaskawe”. Wydawnictwo
Literackie, 1040 stron, w księgarniach
od października 2008Co czuje człowiek czekający na swoją kolej, z grubsza już wiemy, a jeśli nawet nie, nie spodziewamy się po tej wiedzy żadnego pożytku. Wciąż ciekawi nas jednak, co czuje sprawca, uczestnik egzekucji w Babim Jarze, ktoś, kto „przekroczył ciemne wiry”, a w świat zbrodni i krwi wnosi swój subtelny intelekt, boleśnie odwracając tezę Jeana Améry‘ego o zbędności intelektualisty w obozie koncentracyjnym[3]. Nawet więcej: „Łaskawe” to poniekąd dowód na niezbędność intelektualisty w Einzatzgruppen.
***
Jeśli mam rację, von Aue, noszący imię po najwybitniejszym dwunastowiecznym niemieckim minnesingerze [4], autorze poematów o miłości kazirodczej, a także o krwi dziewicy, która chce nią uleczyć trędowatego, to w gruncie rzeczy nasz tajny wysłannik, nasz agent. Już w pierwszym zdaniu powieści także i on rozpoznaje nas jako swoich „braci śmiertelników”. Chce nam po prostu opowiedzieć, „jak było”. W tych słowach ukryty jest odsyłacz do Baudelairowskich „Kwiatów zła”, apostrofa do „obłudnego czytelnika”, którego autor porywa za sobą do piekieł.
***
Von Aue to niebezpieczny przewodnik, ale za innym byśmy przecież nie poszli. To postać wzorowana na Edypie:
„człowiek jako thaúma, deinón [osobliwe], jako rodzaj niezrozumiałego i sprowadzającego na manowce potwora, jako ten, co jest zarazem aktywny i bierny, winny i niewinny, jako ten, którego umysł panuje nad naturą i kto [zarazem] nie jest w stanie sterować samym sobą, jako widzący jasno i oślepiony zesłanym przez bogów szałem”[5].
Zastanawia konstrukcja androgynicznej dwójni, jaką tworzy on ze swoją świetlistą siostrą bliźniaczką o imieniu Una, imieniu stanowiącym podwójne, biegnące po dwóch osiach odwrócenie ich nazwiska. To Tristan i Izolda, czyści i niewinni, oślepieni przez napój miłosny. Identyczni, a różni jak dwie dusze zamieszkujące jedno niemieckie ciało. Una, „otulona złotym światłem” dziewicza żona sparaliżowanego kompozytora, jest po kobiecemu dojrzała i jasna. Jej obsceniczny brat bliźniak to gnostyk-mizogyn, homoseksualista, kazirodca, być może matkobójca.
Dzięki przekleństwu empatii, na którą jako czytelnicy sami jesteśmy z kolei skazani, przez skórę czujemy, że von Aue to może nie krew z naszej krwi, ale kość z kości, subtelny i wrażliwy człowiek, wierny kochanek i lojalny przyjaciel, człowiek honoru, tragiczny rycerz z Dürerowskiego sztychu, z którego nieuchronną klęską podejrzanie szybko się identyfikujemy. Ten proces udaje nam się powstrzymać dopiero wtedy, gdy w symetrii obrazu rozpoznajemy w końcu figurę niemożliwą: nie można być jednocześnie mordercą i piastunem.
Korzystając z kliszy „esesman o złotym sercu, dobry dla Żydów, dzieci, samotnych matek i prostytutek”, Littell prowokuje więc czytelnika, wydobywając na jaw to, czego on o własnych fantazjach wiedzieć nie chce: że podoba mu się ta blond bestia. Pisarz chce zasiać niepokój, dlatego tu i ówdzie zostawia sterczące nitki eksperymentu: „Mengele odpowiedział melodyjnym głosem”; „ludzie przyjęli nas serdecznie”, „wagony płonęły wesoło”; „była to jedna z najgorszych zim w historii ludzkości – ludzie zostali zmuszeni do palenia książek i fortepianów”; „zadrżałem: zima rozgościła się na dobre”.
***
Gdy uzbrojoni w tę wiedzę jak w pancerz, z bezpiecznej odległości będziemy kontynuować analizę, von Aue zrobi wszystko, żeby nam w tym przeszkodzić. Nie oszczędzi nikogo: „żaden kraj na świecie nie był gotów przyjąć trzy miliony Żydów”. Żydów kłuje w oczy posłuszeństwem biblijnemu Vernichtungsbefehl z Pierwszej Księgi Samuela[6], po którym Amaleka starto z powierzchni ziemi, a także tym, że „trudno sobie wyobrazić coś bardziej völkisch od syjonizmu”. Niemcom, oprócz znanej makabry, wypomni harmonijną współpracę Wehrmachtu z SS (i pryncypialny stosunek do seksu à la Beata Uhse). Duńczykom – modelowy protektorat. Belgom, Ukraińcom, Łotyszom, Litwinom i Węgrom, którzy „podali nam Żydów jak cierpkie piwo” – bestialstwo asysty w mordzie. Francuzom – wierszyk: „Przespaliśmy się z Niemcami. Zachowamy słodkie wspomnienia?”. Z Polakami obejdzie się łagodnie. Ledwie kilka słów o rozpuście i błocie, nawet wzmianka o chłopach, podających chleb uczestnikom marszów śmierci. Ani słowa o „polskich obozach koncentracyjnych”, za to sporo o polskiej zimowej pogodzie:
„Długie płaskie drogi były niemal całkiem wyludnione, z rzadka pojawiały się na nich ciężarówki Wehrmachtu. Wracałem wieczorami, pod ciemnym niebem, które jak ciężka i szara masa, nabrzmiała śniegiem, spadała niczym prześcieradło na odległe wioski – a czasem pod niebem delikatnym, błękitnym i bladożółtym, upstrzonym kilkoma zaledwie obłokami w kolorze matowego fioletu, obrębionym światłem zachodzącego słońca, które rzucało niebieskie cienie na leżący śnieg i lód bagien rozlanych na polskiej ziemi” (875).
Każda z liminalnych cech bohatera z osobna wystarczyłaby do wykluczenia go ze społeczności. Po co więc ich spiętrzenie? Littell jest po prostu konsekwentny. Podobnie jak w kwestii obecności intelektualisty w Einsatzgruppe, także i tu sprawdza, czy jesteśmy gotowi na rozszerzenie zakresu eksperymentu uruchomionego przez Zagładę. Tym razem tak, by objąć nim także sprawców. Bo o ile dotychczasowa literatura (Borowski, Améry, Kertész) eksponowała muzułmana – ofiarę, która, jak pisze Maria Janion, wychodząc z siebie stawia się poza cywilizacją, która stworzyła Auschwitz[7], o tyle von Aue, z tych samych powodów wykraczający poza kulturę, jest przecież przedstawicielem sprawców. Nie usiłuje zająć miejsca ofiar. To coś znacznie bardziej wyrafinowanego: on chce dla siebie współczucia jako dla sprawcy. Nie ma między nami różnicy, mówi. Na moim miejscu zachowalibyście się tak samo. „Skrucha jest dobra dla dzieci”.
***
W toku akcji von Aue bardzo się stara. Jest jednym z owych atlasów narodowego socjalizmu, do których Himmler adresował słynną mowę poznańską z 1943 roku[8], nasycony negatywną wzniosłością wykład o tym, w jaki sposób niemiecki rycerz SS powinien stawić czoła „obrazom piętrzących się trupów, pięciuset, tysiąca, a jednak pozostać przyzwoitym”[9]. Himmler wymienia w nim podstawowe cechy funkcjonariuszy zakonu: „uczciwi, przyzwoici, lojalni, koleżeńscy wobec członków naszej krwi (...) i nikogo więcej”[10]. Nakaz mordowania Żydów, zabijania „tych, którzy chcieli zabijać nas”[11], wynika z „obowiązku wobec własnego narodu”[12], i żadną miarą nie oznacza zwolnienia ze zwykłych powinności przyzwoitego człowieka: „nie mamy prawa wzbogacać się o futro, zegarek, marki, papierosy lub cokolwiek innego, gdy wypełniamy tę powinność”.
Von Aue uosabia Himmlerowski ideał, pogłębiając go jeszcze o wymiar trubadura-wyrzutka, tragicznego krzyżowca i Don Kichota. Jest nim, gdy usiłuje wyplenić korupcję w Auschwitz i defraudacje na Majdanku, gdy dla „realizacji niemieckich interesów ekonomicznych” dba, by więźniowie-niewolnicy otrzymywali większe racje żywnościowe, gdy wywożonym z obozu na otwartych platformach stara się załatwić plandeki, gdy przeciwdziała fanatycznej dr Wesloh, antropolożce, która „nieobiektywnie” podchodzi do kwestii eksterminacji Żydów górskich na Kaukazie.
Czy von Aue wierzy w wyższość swojej rasy? Nie, w każdym razie nie w sensie naukowym, tym bardziej odkąd zaufał swojemu przyjacielowi, za Herderem nazywającemu rasizm „filozofią weterynarzy”. Jest jednak posłuszny temu, co SS wypisywało sobie na pasach: jego honorem jest wierność. Choć czasem nie zgadza się z Hitlerem, chce być z nim do końca. Jak większość Niemców, odwróconych od lipcowego zamachu na Hitlera, od spisku Białej Róży, od wszystkich, którzy sprzeniewierzyli się Volkgemeinschaft. Bo „Niemcy postanowiły pójść za tym człowiekiem”.
***
Cała powieściowa aktywność von Aue służy jednemu: zwalczaniu moralnego relatywizmu. Jako wybitnej klasy intelektualista wykazuje niespożytą aktywność, aby nie przekroczyć „ciemnych wirów”, za którymi czają się Erynie. Zabija tylko tych, których należy (niezrównana debata o Bergjuden na Kaukazie), rabuje tylko wtedy, gdy ma gwarancję, że wzbogaci się na tym Rzesza (misja antykorupcyjna w Auschwitz), a i tak prześladują go obrazy mordu i szarpią wyrzuty sumienia. W pamięci zapisuje się niesamowita scena egzekucji młodej Rosjanki, partyzantki. Niemcy zgromadzeni w wokół szubienicy w zimowym parku kolejno składają na jej ustach pocałunek śmierci:
„Gdy przyszła moja kolej utkwiła we mnie spojrzenie, jasne i rozświetlone, zupełnie czyste, i zobaczyłem, że ona rozumie wszystko, wszystko wie – w obliczu tej wiedzy, tak pierwotnej, stanąłem w płomieniach. Moje ubranie trzeszczało, skóra na brzuchu rozłaziła się, tłuszcz skwierczał, a ogień huczał mi w oczodołach i trawił wnętrze czaszki. Był tak wielki, że musiała odwrócić głowę. Spalałem się, moje szczątki zamieniały się w słup soli; szybko stygłem i kruszyłem się, najpierw ramię, potem dłoń, później połowa głowy. Wreszcie osypałem się cały u jej stóp, a wiatr rozwiał kupkę soli, która ze mnie została” (191).
Von Aue mówi: Zagłada to nic osobistego. „My w SD nie darzymy nienawiścią nikogo, my tylko obiektywnie ścigamy wrogów. Wybory, których dokonujemy, są racjonalne”. Czemu służy ta dziwaczna obrona racjonalności w Auschwitz? Temu, co zawsze: chodzi o to, by elementy obsceniczne w historii włączyć w obręb racjonalnego dyskursu. W ten sposób objaśnienie historyczne zawsze w końcu przechodzi w uzasadnienie. To, co racjonalne, należy do porządku rozumu, a więc konieczności. Do czasu Auschwitz świat był przekonany, że wyznacza ją sama logika dziejów. Teraz nic nie jest pewne.
Nikt nie wie tego lepiej niż von Aue: „Führer poniósł klęskę. Ale wojna ontologiczna, którą rozpętał, jeszcze się nie skończyła”. Brzmi to paradoksalnie, ale bohater broni racjonalności systemu, bo nie chce stracić weń wiary. To figura bardzo niemiecka, umieszczająca wiarę w obrębie samego rozumu. Zresztą „nieważne, w co się wierzy, najważniejsze to wierzyć”. To kolejne niebezpieczne zdanie, nie tylko dlatego niebezpieczne, że włożone w usta Goebbelsa.
***
Pojawiają się też inne pytania: czym „katolicki punkt widzenia, że należy ciemiężyć Żydów, lecz utrzymywać ich przy życiu jako świadków Chrystusa” różni się od „ekonomicznego rozumienia interesów Rzeszy”, które realizował von Aue? Albo: czym różni się kolonializm niemiecki od francuskiego czy amerykańskiego? I jeszcze precyzyjniej: „jeśli wszystkie nasze masakry chcielibyśmy kłaść na karb antysemityzmu – co jest wielką pomyłką, choć dla wielu stanowi kuszące wyjaśnienie – czy nie należałoby przyznać, że Francja w przededniu wielkiej wojny zrobiła rzeczy dużo gorsze (nie mówiąc o Rosji i pogromach)?”.
To nie koniec, w powieści czyhają na czytelnika dalsze próby. Na ile przywykliśmy do Auschwitz? Jak bardzo wciąż gorszy nas idea, że skoro upieranie się przy tzw. człowieczeństwie (ów osobliwy „gatunkowizm”, jak nazywa go etyk Peter Singer) nic nie dało, powinniśmy w ogóle przestać przy nim obstawać? Jak radzimy sobie ze zdaniem:
„każda grupa ludzka pragnie likwidować tych, z którymi toczy bój o wodę, ziemię i powietrze (...) w obliczu tej siły kruche bariery, które ustanawiają ludzie (...) niewiele są warte?” (841).
W dyskusji z tymi, którzy nie zauważyli Zagłady, Littell nie wykracza poza język literatury. Czemu służy ta chora fantazja o mdłościach i permanentnej biegunce, o otworach ciała, z których bez przerwy wylewa się sperma i ekskrementy? Odpowiedzi można szukać u antropologów, którzy radzą diagnozować społeczeństwo na podstawie zjawisk, jakie zachodzą na jego granicach (Mary Douglas). Wylewające się płyny cielesne, pożywienie i ekskrementy zamieniające się miejscami, a także miłość i śmierć, zawsze jałowo ułożone, robią wrażenie gwałtownego oskarżenia społeczeństwa, rozpiętego na nierozwiązywalnych antynomiach, za które winą obarcza się jednostkę. Może nie Mengele, ale już lekarz Auschwitz, Wirths, naprawdę cierpi, gdy musi wypełnić obowiązek selekcji, który wziął na siebie dla podtrzymania obozowego morale. Biedny Wirths traci od tego wiarę.
Także von Aue żali się udręczony: „Proszę, kogo ze mnie zrobili. Człowieka, który nie może wejść do lasu i nie pomyśleć o zbiorowej mogile”. Miarą cierpień, jakich doznaje, niech będzie zdanie: „jeżeli pogromy na wschodzie mogły nas czegoś nauczyć, to było to uczucie przerażającej, niewzruszonej ludzkiej solidarności”. Niemal wszystkim bohaterom „Łaskawych” świat jawi się na kształt Agambenowskiej dystopii, przebłyskującej w pytaniu: „a co jeśli obóz z całą swoją absurdalną przemocą jest tylko metaforą, reductio ad absurdum codziennego życia?”. Przykłady wrażliwości SS można by mnożyć.
***
Właściwie nie wiadomo, jak traktować te skargi. Heraklit pisze: „Helios oczywiście nie przekroczyłby miary, w przeciwnym razie Erynie, służki Dike, wytropiłyby go”[13]. Littell odpowiada mu bez kompleksów: „Konieczność [Dike], wiedzieli już o tym Grecy, jest boginią nie tylko ślepą, ale okrutną”. Dlaczego więc, pyta, karze śmiertelnika, gdy nie potrafi tego, do czego zdolni są tylko bogowie – nie umie rozpoznać, gdzie leży wyznaczona miara?
Łatwo było Solonowi pouczać: nic ponad miarę. W międzyczasie „świat wyszedł z ram”. W życiu ludzkim, jeśli wziąć pod uwagę czynnik losu, który wszystko gmatwa, gra toczy się dziś przy zmieniających się regułach. Jednostkowe staje się kolektywne i na odwrót, nadmiar przechodzi w brak, i z powrotem. Jak w przysłowiu o sprawiedliwości, która, osiągając swój szczyt, staje się największą nieprawością[14], kulminacja tego, co społeczne, ofiara i hołd dla wzniosłych wartości nagle, bez ostrzeżenia, przechodzą w egoizm, hańbę, występek. Taka jest w każdym razie wersja bohaterów powieści, a więc tych, którzy nie chcieli być słabi[15].
***
W obsesyjnym skupieniu świata przedstawionego powieści na granicach ciała społecznego, w obrazach nadmiaru, który je rozsadza, w chaosie kierunków przepływu, można dopatrywać się symbolu cywilizacji, która miała być idealnie wymyta z inności, a wyzbyła się sama siebie, sama dla siebie stała się Fremdkörper, ciałem obcym[16]. Mimo prób wyegzorcyzmowania inności, hierarchie, mające utrzymać ten świat w ryzach, w końcu wszystkie pękają. Skrupulant von Aue ze swoją „intelektualną uczciwością” w Auschwitz, Untersturmführer Döll z Bełżca, a nawet sam Adolf Eichmann w sposób wcale niebanalny roztrząsający imperatyw kategoryczny – dają tu popis bolesnego szyderstwa. Co robią? Próbują „bronić społeczeństwa” przed nim samym. Udowadniają, jak bardzo są racjonalni, idealistyczni, a kiedy i to nie wychodzi, jak bardzo są ludzcy. Cytuję:
„Wiele dyskutowano po wojnie, próbując wyjaśnić, skąd nagle ten brak człowieczeństwa. Cóż, wybaczcie, nie ma czegoś takiego jak brak człowieczeństwa. Jest tylko człowieczeństwo i jeszcze raz człowieczeństwo: a ten Döll był najlepszym tego przykładem. Bo kimże innym jest Döll, jak nie dobrym ojcem rodziny, który pragnął wyżywić swe dzieci, był posłuszny państwu, nawet jeśli w głębi serca nie do końca się z nim zgadzał? Gdyby urodził się we Francji albo w Ameryce, nazwano by go filarem społeczności i patriotą; lecz urodził się w Niemczech, więc jest kryminalistą” (613).
Albo taki cytat:
„to był cały ciąg zdarzeń (...) decyzje, które raz podjęte, obowiązują całe życie, w ogóle kierunek, który z wyboru nadajemy temu, co nazywamy, niesłusznie może, swoim życiem” (773).
„Łaskawe” to w istocie sequel „Nowoczesności i Zagłady” Zygmunta Baumana, zaczynający się od miejsca, w którym Bauman swoją książkę skończył. Littell pokazuje skutki wpisania Zagłady w logikę społeczeństw, włączenia zła w obręb wiedzy o ludzkiej naturze, wycofania się z jego tabuizacji i eksterioryzacji. Ale Zło, o czym wiedział pewien (jak go nazywa Améry) „niedobry mag z kraju Alemanów”[17], ma taką dziwną właściwość, że rośnie nie tylko wtedy, gdy się o nim milczy, ale także wtedy, gdy się o nim mówi[18]. Przywykamy do zła, szczególnie szybko do zła własnego, a wówczas zrównujemy się z niebanalnym Eichmanem i z poczciwym Untersturmführerem Döllem z Bełżca, zaś doktor Aue, który najbardziej „pragnął odzyskać szok, który czuł za pierwszym razem [gdy oglądał egzekucję]” wręcz zaczyna nas przewyższać. Dlatego musimy wysłuchać go do końca:
„Jestem winny, wy nie jesteście, to świetnie. Ale przecież musicie umieć powiedzieć sobie, że na moim miejscu robilibyście to samo (...) Jeżeli urodziliście się w kraju lub w epoce, w której nikt nie zabija waszych żon i dzieci, chwalcie Boga i idźcie w pokoju. Ale w głowach niech na zawsze pozostanie wam ta myśl: macie może więcej szczęścia ode mnie, ale nie jesteście lepsi” (27).
Bogdan Wojdowski napisał: nigdy nie wiemy, kiedy za dużo wiemy. Edyp to ktoś, kto wydobył z głębi nieświadomości coś, czego mu wiedzieć nie było wolno. Von Aue jest naszym agentem także w tym sensie, że z naszej świadomości podstępnie to wydobywa. Furia Edypa odnosi się do jego własnej rzeczywistości. Nie powinniśmy się zatem dać zmylić wyobrażeniu Eryni, które ścigają bohatera. Od początku powieści sam jest na własnym tropie. „Pies gończy na tropie siebie samego”, jak Walter Benjamin napisał o Edypie.
***
Czy jest to jednak całe wyjaśnienie przypadku doktora von Aue? Dlaczego zapędził się tak daleko? Może, zgodnie z sugestią ukrytą gdzieś w powieści, bohater Littella to drugi „Abraham, rycerz wiary, który musiał poświęcić nie tylko syna, ale też swoje etyczne przekonania”? Może to Abraham, którego ręki nie zatrzymał po prostu żaden Bóg[19]? A może metafory pozakulturowości spiętrzone zostały tylko po to, by je w końcu zauważył obłudny, obrośnięty moralnym tłuszczem baudelairowski czytelnik? By moralitetu nie pomylił z pornograficzną uciechą, co naiwnym wielbicielom liminalności nieraz się w końcu zdarzało.
Może więc o to chodzi, by owemu czytelnikowi nie dać szansy na domknięcie, na owe znieczulające closure, które każdego dnia pozwala nam zasnąć? Jest to w końcu opowieść o każdym, kto marzy o niewinności, a ponieważ jest ona niemożliwa, wyrzeka się jej na dobre.
Wtedy na jego trop wpadają Łaskawe.
[1] Jonathan Littell, „Łaskawe”, przeł. Kamińska-Maurugeon, Kraków 2008 (numery w nawiasach numery stanowią odsyłacze do stron z tegoż wydania).
[2] T.W.Adorno, „Commitment” [w:] tegoż, „Notes to Literature”, przeł. S.Weber, [red.] R.Tiedemann, t.2, New York 1992, s. 88.
[3] Jean Améry, „U granic umysłu” [w:] tegoż, „Poza winą i karą. Próby przełamania podjęte przez złamanego”, przeł. R.Turczyn, posłowiem opatrzył P.Weiser, Kraków 2007, s. 23-61.
[4] Hartmann von Aue (ok. 1168-ok. 1210) poeta niemiecki, jeden z najwybitniejszych w epoce średniowiecza minnesingerów; uczestnik wypraw krzyżowych; autor eposów „Erek” i „Iwein” - opartych na motywach legend o królu Arturze, eposu „Gregorius” - osnutego na motywach biografii papieża Grzegorza, a także wierszowanych legend „Der arme Heinrich”.
[5] J.-P.Vernant, „Edyp”, [w:] „Psychoanaliza i literatura”, Paweł Dybel, Michał Głowiński [red.], Gdańsk 2001, s. 216.
[6] 1 Ks. Samuela 14:45-50, „Biblia Tysiąclecia”: „Dlatego teraz idź, pobijesz Amaleka i obłożysz klątwą wszystko, co jest jego własnością; nie lituj się nad nim, lecz zabijaj tak mężczyzn, jak i kobiety, młodzież i dzieci, woły i owce, wielbłądy i osły”.
[7] Maria Janion, „Porzucić etyczną arogancję”, http://www.graniczne.amu.edu.pl/PPGWiki/Wiki.jsp?page=WprowadzenieProf.Janion [dostęp: 29.11.2008]
[8] Za S.Friedlaender, „Probing the Limits of Representation: Nazism and the «Final Solution»”, Harvard 1992, s. 286etc.
[9] „...und dabei auständig geblieben zu sein”, za: Friedlaender, „Probing...”, tamże.
[10] „...ehrich, auständig, treu und kameradschaftlich zu Angehörigen unseres einigen Blutes (...) und sonst niemanden”, tamże.
[11] „...das uns umbringen wolte”, tamże.
[12] „...die plicht gegenüber unserem Volk”, tamże.
[13] W numeracji Dielsa B94.
[14] „Summum ius summa injuria”, Cyceron, „De officiis”, I, 10, 33.
[15] Platon, „Gorgiasz” 488c: [pytanie Sokratesa do Kalliklesa]: „czy można być lepszym, a jednak słabszym?, mniej potężnym, czy potężnym, a le niedobrym?a może definicja najlepszego i najpotężniejszego jest taka sama?”
[16] O tym w końcu mówi Una: „Zabijając Żydow chcieliśmy zabić sami siebie, siedzącego w nas Żyda” (908).
[17] Améry, „Poza winą i karą...”, dz. cyt., s. 57.
[18] Heidegger, „Nietzsche”.
[19] „Bóg na niebie, który na to wszystko pozwala” (27), wymieniony po zwrotniczym, zecerze i drukarzu nazistowskiej propagandy.