Zatrzeć zażyłość
z Nieżywym

Joanna Tokarska-Bakir

To trudne mieć mądrego ojca, takiego jak Kapuściński. W Polsce, zaryzykuję, niewielu ma ten problem. Tym, którzy go mają, trzeba współczuć. Aby się wydostać, muszą się stać trochę źli. I muszą za to oberwać

Jeszcze 2 minuty czytania

Źle się stało, że książkę Domosławskiego ze szczętem wydyskutowano, zanim się w ogóle ukazała. Nic gorszego niż czytać o książce, której nie można przeczytać. Oczekiwałam arcydzieła o Kapuścińskim, zobaczyłam przyzwoitą książkę o Domosławskim. Historia banalna, typ związku nieodgadniony, jego siła oczywista.
Ktoś był mistrzem, ktoś uczniem. Ktoś był czarujący, ktoś oczarowany. Jeden umarł, drugi żyje. Co robi? Zabija ojca i zjada, by w końcu ustanowić jego totem i groźnie nim potrząsać. Odwieczna sprawa synów z ojcami.

Artur Domosławski, „Kapuściński non-fiction”.
Świat Książki, Warszawa, 608 stron,w księgarniach od lutego 2010
Kapuściński nie zawsze był sobą – słyszymy. To znaczy: nie urodził się wielki, dopiero uczył się pisać (padają przykłady), a i poglądy miewał czasem niewyjściowe. Nie zawsze stawał na wysokości zadania. Bywało, że się dość nieestetycznie bał, różne rzeczy koloryzował, unikał konfrontacji. A kiedy zagrożone zostało jego dobre imię, „skurczony ze strachu” obdzwaniał kolegów. Jak na dłoni widać problem z autorytetem. Nie Kapuścińskiego problem bynajmniej.

Kapuściński miał masę innych problemów. Na przykład spory problem z przeszłością – niezrozumiały dla tych, którzy mają przed sobą tylko przyszłość. Inny problem: jak robić to, do czego się ktoś urodził, i nie przepłacić. Albo: jak dać sobie radę z własnym nadmiarem i nie popaść w tandetę albo pychę. Wybrał trochę nieprzyzwoicie: dobre samopoczucie i „niewywyższanie się”. To mu też wymawiają (przyjaciółka).

W tej książce można się dopatrywać przygotowywania własnej opowieści generacyjnej, wypracowywania dystansu do pokolenia, które Domosławskiego poprzedzało. To najbardziej zrozumiały i ludzki aspekt przedsięwzięcia, nie wszystko jednak usprawiedliwia. Problem jest szerszy – równolegle toczą się w kraju rozmaite dyskusje o autorytetach, nie wszystkie na dobrym poziomie, na przykład ta o Janie Karskim i złym Claudzie Lanzmannie, albo o senatorze Piesiewiczu, że o Polańskim nie wspomnę. Młodzi zawsze walczyli ze starymi. W starości, w autorytecie, istotnie jest przemoc. Ale ile jest przemocy w młodości? Domosławski nie pisze, że chce się wyrwać ze zbyt wielkiego ojcowskiego cienia, powołuje się tylko na wierność prawdzie. Amicus Plato? Zapewne, tym bardziej trzeba śledzić, ile z prawdy potrafi zrozumieć jej tak bardzo bezinteresowny poszukiwacz.

Ta książka jest interesująca jako świadectwo zbyt szczelnej kurtyny międzypokoleniowej. Niezdolność do jej przeniknięcia nie przynosi Domosławskiemu zaszczytu. Pozwala za to odwrócić zarzut „człowiek wie tyle, ile chce wiedzieć”, stawiany Kapuścińskiemu (s. 96). Domosławski też wie, ile chce. Analizuje protokoły z zebrań aktywu młodzieżowego z lat pięćdziesiątych i dziwi się, jak w historyjce Marka Raczkowskiego o lustracji pod Wawelem: „nasz smok? takie rzeczy?”. Jak wytłumaczyć człowiekowi, który słowa „Katyń” i „Holokaust” (s. 88) uważa za część natury, że przed jego narodzinami zupełnie inna była natura?

dzięki uprzejmości Marka Raczkowskiego
ze zbiorów Leszka Kieniewicza
Domosławski nie lustruje agresywnie. Robi to dobrotliwie. Chce „całej prawdy”. Co kryje prawda? Po co ona właściwie Domosławskiemu? Żeby pobyć z nieobecnym? Posiłować się z nim, poukładać? Czy może chodzi o coś więcej, o uprzedmiotowienie, unieruchomienie? Może i po to, by odpuścić, ale dopiero wtedy, gdy już ma się kogoś w swojej mocy.

Jest taki dziwny fragment w książce: Domosławski rozmawia z nowojorską psychoanalityczką. Mówią o zmyśleniach Kapuścińskiego. Terapeutka wspomina Binjamina Wiłkomirskiego, słynnego konfabulanta, który wymyślił sobie siebie jako ocalałego z Zagłady. Wymyślił sobie także ojca.

„W skonfabulowanych wspomnieniach Wiłkomirskiego jego ojciec zostaje rozstrzelany na oczach syna (naprawdę Wiłkomirski nigdy ojca nie poznał). Na moment przed śmiercią – „wspomina” Wiłkomirski – ojciec próbuje krzyknąć, jednak z ust nie wydobywa się żaden głos. Zamiast głosu autorytetu (…) wydobywa się [z nich] milczący skowyt i strużka krwi.”

Nie daje mi spokoju ta scena.

U Kapuścińskiego rażą mnie niektóre sprawy. Śledztwo w kwestii faktów-niefaktów to najmocniejsza strona „Non-fiction”, i temat na inny tekst: o protekcjonalności i determinacji przez formę. Definitywnie przekwalifikowuje ono pisarstwo mistrza reportażu.

U Domosławskiego też jednak wiele rzeczy mnie razi. Na przykład cytowanie czegoś, co znalazło się u kogoś na strychu. Na strych (i do piwnicy) wpuszcza się zaufanych, tu zaufania nadużyto. Razi mnie cytowanie życiorysu, pisanego na potrzeby stalinowskiego uniwersytetu, żeby dostać się na studia. O czym może świadczyć taki życiorys? Na co ma być dowodem? Na stalinizm?

Albo historia z Pińskiem. Domosławski kręci głową, bo mistrz w sielskim dzieciństwie nie zauważył antysemityzmu. Co nie przeszkadza Domosławskiemu nie zauważyć, że kategoria wielokulturowości, którą ekspediuje do międzywojennego Pińska, powstała kilkadziesiąt lat później. Podobnie można odwrócić zarzuty dotyczące nieco użytkowego stosunku do kobiet, jaki podobno cechował mistrza. Sfera życia prywatnego Polaków od lat czeka na swojego nowego Kitowicza. Z pewnością nie jest nim jednak Domosławski, który opis obyczajów Kapuścińskiego obraca w nieprzekonującą krotochwilę w męskim guście. Użytek nie uzasadnia użycia.

Denerwuje mnie ta książka, to deptanie „mistrzowi” po piętach, zaglądanie za uśmiech i w akta, z ciekawości, bez zrozumienia, bez sensu. Dla draki? Gdyby tak chwilę pochodzić za Domosławskim, też by się pewnie nazbierało, choć człowiek Bogu ducha winny.

Człowiek ów ima się różnych sposobów, przyzwoitych i nie, żeby się od kogoś zbyt bliskiego odpępnić. Na problem z ojcem nie pomogą drwiny z psychoanalizy, rzecz za bardzo rzuca się w oczy. Widać zażyłość, którą chce się zatrzeć w relacji żywego z Nieżywym. I, co także na „ż”, zbyt dużym i ważnym, gdy żył.

Andrzej Stasiuk, pro domo sua, cytuje w tym momencie Audena. Miał powiedzieć, że każdy z wielkich ma w sobie coś z chama, manier zaś uczą tylko miernoty. Mamy dziś nadprodukcję wielkich.

To trudne mieć mądrego ojca. W Polsce, zaryzykuję, niewielu ma ten problem. Tym, którzy go mają, trzeba współczuć. Aby się wydostać, muszą stać się trochę źli. I muszą za to oberwać. Ale to jest przyzwoita cena za wolność. Więc właściwie o co chodzi?

Cały ten zgiełk jest do książki niewspółmierny, przez co wcale nie chcę powiedzieć, że książka jest zła. Jest niewspółmierna. Nie w stosunku do Kapuścińskiego, lecz w stosunku do książki, jaka się Ryszardowi Kapuścińskiemu – takiemu jaki był – dopiero należy.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.