PODSUMOWANIA
Daniel Cichy („Tygodnik Powszechny”)
Wydarzenie
Było ich kilka. Najbardziej oczekiwane? Koncert Marthy Argerich, Marii João Pires oraz Janusza Olejniczaka, którym partnerowała Orkiestra XVIII Wieku z Fransem Brüggenem. Zabrzmiał dwukrotnie Beethoven i Chopin, w różnych estetycznych odsłonach, choć na tym samym historycznym fortepianie. Argerich grała dźwiękiem mocnym, sprężystym, nasyconym. Pires kameralnie, brzmieniem okrągłym i zwartym, rozsypując dźwiękowe koraliki w częściach skrajnych, w środkowej zręcznie klejąc frazy przejmującym legato. I Olejniczak – wyjątkowo emocjonalny, choć nie egzaltowany. Ale przecież nie tylko ten wieczór zapadł w pamięć. Nie zapomnę choćby występu Howarda Shelleya z Concerto Köln. To pianista mądry, świadomy historycznego kontekstu, nie epatujący tanim efektem. Jego interpretacja koncertów fortepianowych Lessela oraz Dobrzyńskiego, pełna elegancji, z inteligentnie kształtowaną narracją, podkreśliła walory nieznanych kompozycji.
Rozczarowanie
Festiwal tej rangi nie może pozwolić sobie na tak mierną artystycznie inaugurację...
Jaki Chopin?
Różny. I ten grany na współczesnych fortepianach, do bólu precyzyjnych, dysponujących dźwiękiem szlachetnie wyrównanym, i ten wykonywany na XIX-wiecznych erardach, pleyelach i grafach. Kreowany za pomocą dawnych instrumentów świat brzmieniowy Chopina jest odmienny, jakby mniej doskonały, a jednocześnie zniewalająco piękny. Pod warunkiem, że w klawisze uderza pianista pierwszej próby.
Przyszłość festiwalu
Festiwal „Chopin i jego Europa” jest imprezą problemową. Nie tylko stawia pytania o wykonawstwo muzyki XVIII i XIX wieku na instrumentach z epoki, ale ma ambicję umiejscawiania dzieła Chopina w kontekście poprzedników i wskazywania kontynuatorów. Mimo prób wprowadzania nieznanych wątków, dzieł odzyskanych, to jednak wciąż przegląd muzyki znanej i lubianej. Publiczność więc zawsze będzie dopisywać.
***
Marta Nadzieja (dwutygodnik.com)
Wydarzenie
Koncerty: Nelsona Goernera, Andreasa Staiera, Isabelle Faust, Krystiana Bezeuidenhouta.
Rozczarowanie
Alexander Melnikov, Edna Stern.
Jaki Chopin?
Dyskretny w pieśniach Hany Blažikovej i Wojciecha Świtały, wszechobecny w koncertach e-moll i f-moll.
Przyszłość festiwalu
Z festiwalu idei staje się festiwalem pianistów. Maratony artystów, którzy prezentują repertuar zachowawczy, by nie powiedzieć – ograny. Przydałby się większy zastrzyk ryzyka i młodej krwi. Dojmująca nieobecność pianistów młodego pokolenia, zwłaszcza polskich.
***
Janusz Olejniczak / fot. Bartek Sadowski [arch. NIFC]
Dorota Szwarcman („Polityka”)
Wydarzenie
Trudno wybrać jedno. Na pewno Isabelle Faust z Andreasem Staierem, i na pewno koncert Orkiestry XVIII Wieku z Olejniczakiem, Pires i Argerich.
Rozczarowanie
Kilkoro pianistów: Edna Stern, Evgeni Koroliov, Francois-Frederic Guy.
Jaki Chopin?
Najbardziej podobały mi się „Etiudy” op. 25 w wykonaniu Trifonova i pieśni zaśpiewane przez Hanę Blažikovą.
Przyszłość festiwalu
Wiąże się oczywiście z tym, czy festiwal będzie miał finansową stabilizację, bo jeśli nie, trudno jest planować. Dobrze byłoby też, gdyby za mottem festiwalowym szła zgodna z nim linia programowa, ale to na mało którym festiwalu się udaje, życie weryfikuje piękne plany. Wiadomo, jaka była historia tegorocznego festiwalu – wszystko musiało się zmieniać, a przez pewien czas jego byt był nawet zagrożony. Cieszę się, że udało się mimo to zrobić tę edycję i to tak, że wielkie przeżycia nas nie ominęły (choć było ich jednak mniej).
***
Róża Światczyńska (Polskie Radio)
Wydarzenie
Koncert tria Olejniczak-Pires-Argerich z Brüggenem. Wzruszenie przy grze Janusza Olejniczaka. Cudowna, magiczna Maria João Pires, jakiej chyba nie znaliśmy. I wspaniale spontaniczna, impulsywna i muzykująca z orkiestrą Argerich... Rzadka kumulacja przeżyć!
Rozczarowanie
Edna Stern – pierwszy kontakt na żywo z pianistką otaczaną sławą uczennicy Zimermana i Argerich przyniósł wrażenie pretensjonalności, złego gustu i nieporadności pianistycznej. I Aleksander Melnikov – brak profesjonalizmu, odpowiedzialności i umiejętności grania Chopina.
Jaki Chopin?
Jak na recitalu Goernera – głęboko przeżyty, wnikliwie odczytany, niebudzący wątpliwości pianistycznych, emocjonalny i szczery, ale z konieczną świadomością intelektualną.
Przyszłość festiwalu
Zależy od wniosków, jakie wyciągną w tym roku organizatorzy.
RELACJE
31.08 (piątek)
Jeśli pechowa inauguracja ma zwiastować taki sam finał, to reguła ta sprawdziła się na tegorocznym festiwalu Chopin i jego Europa. Przypomnijmy: niedysponowana ręka Alexandra Melnikova okaleczyła koncert patrona festiwalu. W piątek byliśmy świadkami nudy i sztampy.
Najpierw „La mer” Debussy'ego pod Jerzym Maksymiukiem. Zagrane płasko, mimo efektownej dynamiki. A przecież dzieło Debussy'ego to pudełko z niuansami – nie tylko dynamicznymi, ale i agogicznymi. Potem Dmitri Alexeev w intrygującym „Koncercie fortepianowym D-dur na lewą rękę” Ravela. Rosjanin jest pianistą grającym solidnie, choć bez fantazji. Na swoje nieszczęście lubuje się w efekciarskich, nie zawsze przemyślanych rozwiązaniach interpretacyjnych. Ravel był jak dla mnie za bardzo przekombinowany, zbyt wirtuozowski.
Valentina Lisitsa i Jerzy Maksymiuk / fot. Bartek Sadowski [arch. NIFC]
Valentina Lisitsa to przykład na to, jakim obciążeniem może być dla pianisty Youtubowa sława. Jej występy na tym portalu zanotowały rekordową liczbę odsłon, trudno więc było nie ustawić jej w Warszawie wysokiej poprzeczki. Występ rozczarował. „Koncert e-moll” op. 11 Chopina zagrała bez wyrazu, momentami wręcz topornie. Jej występ to też apel o zachowanie przytomności i zdrowego rozsądku – w końcu imponujące statystyki z YouTube nie mogą rozstrzygać o wartości żadnego artysty.Marta Nadzieja
30.08 (czwartek)
Kristian Bezeuidenhout w Mozarcie po raz drugi. Liryczny, wręcz uduchowiony. W „Koncercie B-dur” jakby w innym świecie. I o ile wiadomo było z grubsza, czego po tym pianiście można się spodziewać, o tyle Yulianna Avdeeva wciąż pozostaje zagadką. Mam też wrażenie, że wciąż ciągnie się za nią zła sława „niezasłużonego” triumfu w 2010 roku w Konkursie Chopinowskim.
Yuliana Avdeeva i Frans Brüggen / fot. Bartek Sadowski [arch. NIFC]
Z punktu widzenia przeciętnego słuchacza rozwój jej kariery może wydawać mało satysfakcjonujący. Nie podpisała kontraktu z Deutsche Grammophon jak Ingolf Wunder, nie wygrywała kolejnych ważnych konkursów jak Daniil Trifonov. Poszła inną drogą. Nie epatuje przesadnie swoją obecnością na rynku, bo postawiła na rozwój. Jej lekko neurasteniczną grę sprzed dwóch lat, a tą obecną, dzielą lata świetlne. Avdeeva wykonała „Koncert f-moll” Chopina. Nie bała się liryzmu, nostalgii. W tej interpretacji próżno szukać nerwów czy efekciarskiego szarżowania. Rosjanka ewidentnie złagodniała. Spokorniała?Marta Nadzieja
29.08 (środa)
Tego dnia miała wystąpić Michaela Ursuleasa. Rumuńska pianistka zmarła nagle kilka tygodni temu. Miała 34 lata. Znamiennie, że miała wystąpić właśnie w studiu im. Witolda Lutosławskiego. W 2000 roku słuchacze Polskiego Radia przyznali jej nagrodę za największą indywidualność w Konkursie Chopinowskim. Potem kilkakrotnie występowała w Warszawie. Była pianistką, którą się pamiętało właśnie z koncertów. Nie zapomnę jej recitalu ze stycznia 2006 roku i „Intermezzów” Brahmsa. Było to piękno w najczystszej postaci. Wczoraj pamięci Ursuleasy zabrzmiało Allegretto z „VII Symfonii” op. 92 Beethovena, a na klawiaturze fortepianu – wymownie odsuniętego na bok – położono różę.
Frans Brüggen i Isabelle Faust / fot. Bartek Sadowski [arch. NIFC]
Isabelle Faust zagrała „Koncert skrzypcowy D-dur” op. 61 Beethovena. To jej kolejna wielka kreacja na tym festiwalu. Piękny, długi dźwięk, ogromna muzykalność i wyczucie. A w tym wszystkim nieoceniony Frans Brüggen (i jego orkiestra). Dyskretny. I przez to wielki.
Marta Nadzieja
28.08 (wtorek)
Kolejny koncert pod szyldem Marthy Argerich rozpisany został na trzech wykonawców. Dla podgrzania napięcia – stosownie do hegemonii „Marty” – na jej występ publiczność czekała na koniec; publiczność, która ze zwykłych słuchaczy-odbiorców zamieniła się w fanatycznych wyznawców. Każda jej mina, gest, uśmiech, grymas wywoływał gromkie oklaski i kompulsywny śmiech. Z punktu widzenia zwykłego słuchacza dobrze więc, że Argerich zagrała dopiero na końcu.
Maria João Pires i Martha Argerich / fot. Bartek Sadowski [arch. NIFC]
Pierwszy Janusz Olejniczak – w dobrej kondycji, nie potrafiący ukryć wzruszenia, że występuje przed Marią João Pires i Marthą Argerich. „Koncert f-moll” Chopina grał śmiało, odważnie; nie dało się nie usłyszeć, że zna te nuty na wylot. Podobnie jak Orkiestra XVIII wieku prowadzona przez sędziwego Franza Brüggena. Wzruszony mógł być nie tylko Olejniczak, ale i każdy, kto obserwował jak ten skromny, przygarbiony i lekko introwertyczny dyrygent prowadzi swoich muzyków.
Portugalka Maria João Pires chyba nie nagrała słabej płyty i nie zaliczyła słabego występu. Eteryczna, jakby odrealniona, wykonała „III Koncert fortepianowy c-moll” op. 37 Beethovena na fortepianie historycznym. W jej interpretacji nie było właściwie nic odkrywczego. Grała prosto, bez udziwnień. Najpiękniej. Cały czas jednak pozostawała dla słuchacza nieprzenikniona. Jak za szybą. Nie dała namówić się na bis.
Argerich konfrontowała siebie i nas z I koncertem Beethovena (C-dur, op. 15). Zagranym na miarę potrzeb i wielkich oczekiwań słuchaczy. Na finał finałów „Peer Gynt” i Mozart. Donna Martha i Maria João Pires.
Marta Nadzieja
***
Daniil Trifonov. Zdobywca III nagrody XVI Konkursu Chopinowskiego (2010) oraz nagrody specjalnej Polskiego Radia za najlepsze wykonanie mazurków. Rocznik 1991. Jego recital w radiowym studiu koncertowym zgromadził tłumy. Nic dziwnego – skupienie Trifonova udziela się natychmiast słuchaczom. Jest cisza, głęboka cisza, podczas której słychać nawet to, co ukryte. Pieknielnie trudny program (zwłaszcza pierwsza część: „III Sonata fis-moll” op. 23 Skriabina, „Bajki” Medtnera, „Ognisty ptak” Strawińskiego w opr. Agostiego). Piekielnie zdolny pianista, który nie boi się wyzwań. Każda nuta jest dla niego przygodą, tajemnicą, każdej frazie przygląda się, jakby ujrzał ją i słyszał po raz pierwszy. Charakterystyczne przygarbienie, krótkie ukłony, i te grymasy twarzy, które odmalowują nastrój tego, co właśnie tworzone, albo kontrapunktują. W drugiej części najpierw falujące kolorami „Images” (zeszyt pierwszy) Debussy'ego, dalej „Etiudy” op. 25 Chopina. Bez pudła, bez skazy. Kiedy bisował po raz czwarty, moja sześcioletnia Bogna powiedziała mi na ucho: „ale się rozegrał”. Rzeczywiście, jakby mu było mało. Ale widać muzyka jest nie tylko sposobem na życie, także sposobem życia.
Tomasz Cyz
27.08 (poniedziałek)
Andreas Staier już kilkakrotnie gościł w Warszawie na festiwalu, a jego recital z Christophem Pregardienem z 2009 roku śmiało można określić jako historyczny. Staier jako pianista nie daje się zaszufladkować. Bach, Mozart, Schubert, ostatnio Bethoveen. I Schumann, któremu poświęcił dwie płyty (sonaty skrzypcowe i utwory fortepianowe, dla których punktem odniesienia pozostawał Bach). Na albumie „Sonaty” towarzyszył mu Daniel Sepec. W Warszawie muzykę Schumanna grała z nim Isabele Faust.
Isabele Faust i Andreas Steier / fot. Bartek Sadowski [arch. NIFC]
Te dwa nazwiska to marka sama dla siebie. Obok muzykalności, ogromnej kultury artystycznej, stoją za nimi przede wszystkim doświadczenie. Oboje są wspaniałymi kameralistami-indywidualistami, którzy znakomicie odnajdują się w duecie. Bachowska Chaconna w opracowaniu Schumanna była popisem dla Faust, za którą dyskretnie podążał Staier. „Siedem utworów fortepianowych w formie fughetty” w twórczości Schumanna zajmują miejsce nie pierwszoplanowe, ale Staier uczynił z nich logiczny majstersztyk (na fortepianie historycznym), niepozbawiony jednak dramatyzmu.
I same sonaty skrzypcowe – esencja tego, co można by określić idiomem Schumanowskim. Bardziej przewidywalna a-moll, pełna napięcia d-moll – z rozdzierającym, „otchłannym” finałem. Nie dało się go takim wysłyszeć z ani u Erica Le Sage, ani w poprzedniej rejestracji dokonanej przez Staiera. Najważniejsze jest jedno – grali Isabele Faust i Andreas Staier, ale słychać było tylko Schumanna.
Marta Nadzieja
25.08 (sobota)
O randze koncertów fortepianowych Brahmsa nie ma co się rozwodzić. Jeśli są przynajmniej dobrze wykonane, soliści, dyrygent i orkiestra mają w ręku kartę przetargową o nieocenionej wartości. A więc po kolei.
Nicolas Angelich / fot. Kacper Pempel [arch. NIFC]
Dla Nicolasa Angelicha Brahms nie ma chyba żadnych tajemnic – Amerykanin dokonał przecież znakomitych rejestracji utworów kameralnych i solowych autora „Wariacji na temat Paganiniego”. „Koncert d-moll” op. 15 zagrał w Warszawie znakomicie; szeroko, dramatycznie, pewnie. „Koncert B-dur” op. 83 (bardziej liryczny ale technicznie tak samo wymagający) zabrzmiał pod palcami François-Frédérica Guy. Francuz zaczyna rozdawać karty w świecie fortepianu (wystarczy wspomnieć jego cykl sonat Beethovena) – w Warszawie zachwycał precyzją, gestem, żarliwością. Jacek Kaspszyk świetnie sprawdza się w prowadzeniu monumentalnych utworów – tak było i tym razem. Wreszcie orkiestra – Sinfonia Varsovia potrafi grać doskonale, a podczas koncertu w Filharmonii Narodowej pokazała, że z takimi instrumentalistami nawet przeciętny pianista udźwignąłby Brahmsa. Na szczęście, pianiści byli tu równie dobrzy. Zastanawia tylko słaba frekwencja w macierzystym przecież mieście orkiestry...
Marta Nadzieja
23.08 (czwartek)
I znów wszystko powinno się udać. Ambitny, by nie powiedzieć najambitniejszy program recitalu solowego. „Gawot” Rameau (w ostatniej chwili zamiast Bacha), „Wariacje na temat Paganiniego” Brahmsa, cykl „Preludiów” Chopina.
Mało opatrzony, nienachalnie promowany 28-letni ukraiński pianista Alexander Romanowsky, który zarejestrował dwie płyty dla wytwórni Decca. To prawdziwe estradowe zwierzę. Zmaganie się z klawiszami jest dla niego wyzwaniem, ale tym z gatunku ambicjonalnych. Mierzenie własnych sił ponad interpretacje. Przyznać trzeba, że technicznie był olśniewający. Rameau dawał nadzieję. W Brahmsie matematyczny i techniczny, w preludiach Chopina gdzieniegdzie błyskał interpretacją.
Alexander Romanovsky / fot. Bartek Sadowski [arch. NIFC]
Oczywiste jest, że z upływem czasu pianiści grają szybciej. Gonią, żeby nie zanudzić publiczności? A może: by nie zanudzić samych siebie? Tylko skąd tyle forte? Niektóre z brahmsowskich wariacji były na granicy przekroczenia dopuszczalnej liczy decybeli. Preludia Chopina wręcz dopraszały się ciszy... To kolejny pianista, który desperacko zmaga się z wolumenem instrumentu w Sali Kameralnej. Żyjemy szybciej, gramy głośniej? Nie skreślajmy za te forta. Poczekajmy i kibicujmy. Może inny, „nudniejszy” repertuar? Na przykład sonaty Schuberta.
22.08 (środa)
„Dziewiętnaście znanych nam dzisiaj pieśni i piosnek Chopina skomponowanych na głos i fortepian powstawało w sytuacjach prywatnych, towarzyskich, przyjacielskich, osobistych” – rozpoczyna ustęp o pieśniach w „Chopinie” Mieczysław Tomaszewski. Warto przywołać te słowa w kontekście koncertu z udziałem Wojciecha Świtały i Hany Blažikovej. Koncertu pamięci Bohdana Pocieja, zaaranżowanego w Starej Pomarańczarni, połączonego też z promocją wydanej „Polskości Chopina” pióra Pocieja właśnie.
Hana Blažikova i Wojciech Świtała / fot. Bartek Sadowski [arch. NIFC]
Indywidualny i osobny w każdym calu, autor „Romantyzmu bez tajemnic” zmarł na początku 2011 roku. Nie można było chyba piękniej go uhonorować niż recitalem dwóch innych indywidualności w repertuarze nieoczywistym, a przez to pięknym i… indywidualnym.
Blažiková, znana ze wspaniałych bachowskich kreacji dokonanych z Masaakim Suzki, od razu odnalazła się w idiomie pieśni Chopina. Uśmiechnięta, patrząca w oczy publiczności. Widać, że recitale solowe to jej żywioł. Śpiewała lekko, ostentacyjnie skromnie. Jakże to inna odsłona „Smutnej rzeki” czy „Nie ma, czego trzeba” od bombastycznego wcielenia Aleksandry Kurzak. Zabrzmiały też pieśni Dvořáka i Jana Tomaszka – równie bezpretensjonalne. Zaśpiewane, a nie zagrane jak na scenie operowej. Nie bez znaczenia była obecność Wojciecha Świtały – jak dla mnie najwybitniejszego polskiego chopinisty. Konsekwentnie trzymający się na uboczu nie zdominował Blažikovej, a wiernie za nią podążał. Dyskrecja i umiar – tego potrzebują w XXI wieku pieśni Chopina.
Marta Nadzieja
21.08 (wtorek)
Mariaż Bacha i Chopina okazuje się w tym roku dla pianistów pechowy. Evgeni Koroliov ułożył program podobnie jak dzień wcześniej Edna Stern. W pierwszej części wykonał dzieła Bacha, w drugiej – Chopina. Rosyjski pianista ma wśród słuchaczy fanatycznych zwolenników, którzy twierdzą, że współcześnie nikt tak jak on nie wykonuje dzieł kantora z Lipska. Rozpoczął „Partitą e-moll” BMV 830. Toccatę grał w sposób nieznośnie afektowany, udziwniając ją tam, gdzie potrzebna jest tylko prostota i umiar. Dziwaczny manieryzm mógł podnieść ciśnienie, na szczęście potem była już tylko nuda i pustka. Nawet wieńczący całość fantastyczny Gigue zabrzmiał bezbarwnie. Podobnie jak „Koncert włoski” BMV 971. Bach i Chopin na jednym recitalu? – momentami może się okazać, że pianiści wymagają od siebie i słuchaczy zbyt wiele…
Evgeni Koroliov / fot. Kacper Pempel [arch. NIFC]
***
Virginia Woolf twierdziła, że aby móc pisać, trzeba mieć 500 funtów rocznego dochodu i własny pokój zamykany na klucz. Edna Stern prawdopodobnie powinna grać w sali zamkniętej na klucz, aby publiczność nie mogła słyszeć bezpośrednio, co ona gra. Słuchacze sali kameralnej Filharmonii Narodowej mają prawo czuć się rozczarowani. Pianistka, znana jako błyskotliwa interpretatorka transkrypcji „Chaconny” Bacha, uczennica Krystiana Zimermana i Marthy Argerich, zaprezentowała repertuar ambitny i, jak się niestety okazało, skrojony ponad możliwości swoje i sali kameralnej. To niestety kolejny raz, kiedy brak wyczucia przestrzenno-akustycznego, a przede wszystkim – wyobraźni – mści się na wykonawcy. I o ile trzy chorały opracowane przez Busoniego i Sicilianna z „Koncertu d-moll” Vivaldiego/Bacha częściowo dorównały temu, co Stern utrwaliła na płycie, to słynna „Chaconna” w opracowaniu Busoniego nie wytrzymała porównań z pierwowzorem z 2005 roku z jej debiutanckiej płyty. A gdy już przywołać przemyślaną interpretację Helen Grimaud, czy solidną Nikolaia Demidenko (szkoda, że już tak dawno nie gościł w Warszawie) – słuchanie tak głośnego, nabrzmiałego Bacha/Busoniego do najłatwiejszych nie należało. Podobnie było w Chopinie (walce i „Sonata b-moll”). O tym recitalu zapominam jak najszybciej i wracam do płyt Stern.
Marta Nadzieja
Edna Stern / fot. Bartek Sadowski [arch. NIFC]
20.08 (poniedziałek)
Wakacje, niewielka miejscowość w południowej Polsce. Przechodzę obok szkoły muzycznej, a może to był dom kultury. Słyszę muzykę. „Marsz żałobny” Chopina. Ktoś niemiłosiernie wali w klawisze fortepianu, jakby siłą chcąc zmusić muzykę do posłuszeństwa. Eksperyment chyba się nie powiódł, bo dźwięki po chwili zamilkły.
Ta scena przypomniała mi się, kiedy słuchałem recitalu Edny Stern. Młoda Izraelka grała także „Sonatę b-moll” op. 35 (obok Bacha/Vivaldiego, Bacha/Busoniego, i kilku Chopinów – w ogóle wspaniały program). Grała tak, jakby chciała muzyce dać łupnia. Tylko po co? Gdyby fortepian był koniem, to by jej oddał.
Tomasz Cyz
19.08 (niedziela)
W 2008 i 2009 roku Howard Shelley przywiózł do Warszawy nastoletniego Jana Lisieckiego, który pod jego okiem nagrał koncerty Chopina. W ramach serii NIFC niedawno sam Shelley dokonał historycznej rejestracji koncertów Dobrzyńskiego i Lessela – historycznej, bo pomyślana przez Stanisława Leszczyńskiego seria pokazuje dokładnie, w jakim kierunku kształtować się będzie na najbliższe lata linia programowa festiwalu. Chopin pozostanie oczywiście punktem ciężkości dla całości, jednak do głosu dochodzić będą również kompozytorzy traktowani do tej pory z pobłażaniem.
Brytyjski pianista i dyrygent do roli ambasadora XIX-wiecznych twórców zapomnianych nadaje się idealnie (by przywołać jego rewelacyjne rejestracje dla Chandosa z muzyką Hummla). W „Koncercie fortepianowym C-dur” op. 14 Franciszka Lessla czarował subtelnymi brzmieniami, by w ostatniej, przebojowej (nie bójmy się tego słowa) wręcz rozkołysać widownię. „Koncert fortepianowy As-dur” op. 2 Dobrzyńskiego był zaś na wskroś polski, taneczny. Angielski pianista jak mało który czuje słowiański puls i rytm. Gra lekko, ze swadą. Nic dziwnego, że takie interpretacje w doskonale dobranym repertuarze porywają słuchaczy.
Artyście towarzyszyła Concerto Köln. O klasie tego zespołu długo by pisać, zwłaszcza po występie z Melnikovem. Otwierająca wieczór, utrzymana w mozartowskim duchu „Symfonia g-moll” Antonio Rosettiego zabrzmiała bez dyrygenta. I wybrzmiała z iście niemiecką precyzją.
Howard Shelley i Concerto Köln / fot. Bartek Sadowski [arch. NIFC]
PS. W cudownie archaicznym dokumencie-rejestracji koncertów z okazji 200. rocznicy śmierci Chopina „Cztery żywioły w muzyce Chopina”, Nelson Goerner i Maciej Grzybowski wykonują muzykę Chopina i Luciana Berio. Kiedy ogląda się film kilkadziesiąt godzin po tegorocznym recitalu Nelsona, uderza skupienie, wręcz kamienność twarzy pianisty. Kontakt oczu z klawiszami. Pochylona pozycja, by być najbliżej tego, co najdalsze. Tak samo nieobecny, oddalony jest Nelson Goerner na każdym koncercie. Nie pamiętam innej postury niż pochylenie. Innego wyrazu twarzy, nie wyrażającego nic poza najwyższą koncentracją.
Recital był krótki. Najpierw dwie ballady (As-dur op. 47 i f-moll op. 52) – opowiedziane, nie zagrane. Nokturn Des-dur op. 27 nr 2 – czysty, przeszywający. Sala pogrążona w półmroku. Goerner kończy. Ze stężałą twarzą odbiera owacje. Jak to się dzieje, że w czasie pauzy nikt z publiczności nie ośmiela się nawet chrząknąć? Czy ta cisza to sprawa Goernera? Wreszcie „Sonata b-moll” op. 35. Pamiętne słowa Lutosławskiego, wręcz definicja. „Piękno wykute w skale”. Właśnie tak.
Marta Nadzieja
Nelson Goerner / fot. Bartek Sadowski [arch. NIFC]
18.08 (sobota)
Nelson Goerner wchodzi na estradę szybkim krokiem. Jakby czuł, że dłuższy rozbrat z klawiaturą jest jak brak tlenu. Wchodzi szybko, pewnie, nie rozgladając się na boki, nie chcąc czarować słuchaczy sobą. Jest w tym niesmiałość, ale nie skromność, bo Goerner wie, co ma w palcach.
W programie jego recitalu w radiowej S1 – poprzedzającego prezentację książki Jima Samsona „Chopin: Cztery ballady” – znalazła się tylko muzyka Chopina. Świetna konstrukcja: najpierw dwie formy epickie (w których Goerner pokazał pazur namiętnego opowiadacza), dalej krótkie wyciszenie przed burzą. Na szczęście „Sonata b-moll” zostawiła nas przy życiu – może tylko do poniedziałku (20 sierpnia), kiedy to genialne dzieło zagra Edna Stern.
Recital Goernera trwał niecale 50 minut, ale nie miałbym nic przeciwko temu, żeby od niego rozpoczęła się ósma edycja festiwalu.
Tomasz Cyz
17.08 (piątek)
Miało i mogło być pięknie. Bo Concerto Köln, bo nieoczywisty repertuar (Dobrzyński, Hummel i Chopin), i wreszcie Alexander Melnikov – nie tylko charyzmatyczny solista, ale i wielki muzyczny partner skrzypaczki Isabelle Faust.
Alexander Melnikov / fot. Bartek Sadowski [arch. NIFC]
Uwertura do opery „Monbar czyli Flibustierowie” Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego – chwilami marszowa, chwilami lekka, na instrumentach historycznych zabrzmiała intrygująco. Dyrygent Michael Güttler ma pewną rękę i pomysł na to, jak ma brzmieć jego orkiestra. Początek obiecywał wiele. Potem Johann N. Hummel (nieznośnie etykietowany jako „salonowy”) i jego cudownie „pyłkowy” „Koncert fortepianowy a-moll” op. 85. Już w nim było czuć, że Melnikov zmaga się nie tyle z muzyką, co z samym sobą. Najgorsze miało się jednak dopiero wydarzyć. Kiedy w czasie przerwy z głośników popłynął komunikat o kontuzji pianisty, nie można się było nie niepokoić. Grać „Koncert e-moll” op. 11 Chopina z kontuzjowanym palcem lewej ręki? Z jednej strony odwaga pianisty budziła szacunek, z drugiej zakrawała na szaleństwo. Świadomy tego, co nieuchronne, Melnikov miał pełne wsparcie ze strony orkiestry i Güttlera, którzy dwoili się i troili, by zamarkować jego niedyspozycję, która zamieniła dzieło Chopina w muzyczny koszmar.
Być może był to jeden z najgorzej zagranych „Koncertów e-moll” w historii sali Filharmonii Narodowej. Zagranych najgorzej z pełną świadomością tego faktu.
Marta Nadzieja
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).