Lipidowy zawrót głowy
fot. Tomasz Zakrzewski

Lipidowy zawrót głowy

Michał Centkowski

Mimo wyraźnie preferowanej w „Bierzcie i jedzcie” Strzępki diety wysokobiałkowej, w chorzowskim przedstawieniu zabrakło teatralnego mięsa

Jeszcze 1 minuta czytania

W najnowszym spektaklu Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego, zrealizowanym w Chorzowskim Teatrze Rozrywki, odbywamy przedziwną podróż do wnętrza człowieka, zaśmieconego technologicznie przetworzonymi produktami gospodarki rynkowej. Wędrówkę rozpoczynamy tam, „gdzie wszystko się zaczyna”, a mianowicie w jelicie grubym, w którym natura spotyka się z kulturą, a jednostka wchłania wszystko, co oferuje jej konsumpcyjnie zorientowany świat.


Ta podróż miała stać się nie tylko pretekstem dla zdemaskowania skrupulatnie podsycanych przez wielki przemysł farmaceutyczny żywieniowych mitów, lecz także opowieścią o poznawczej bezradności i zagubieniu człowieka, który w epoce informacyjnej nadwyżki wiedzę o sprawach tak fundamentalnych, jak biologia własnego ciała, zmuszony jest czerpać ze źródeł oględnie rzecz ujmując intelektualnie nieautoryzowanych. Niestety, tym razem drapieżny, błyskotliwy duet zawiódł. Gdy mija pierwsze wrażenie pozostawiane przez efektowne entrée, w którym satyra spod znaku Miasteczka South Park spotyka się z oldschoolową dydaktyką francuskiej kreskówki „Było sobie życie”, konwencja żywieniowego variétés szybko się wyczerpuje.

Paweł Demirski „Bierzcie i jedzcie”,
reż. Monika Strzępka
, muzyka Jan Suświłło.
Teatr Rozrywki w Chorzowie, premiera
14 grudnia 2013
Chorzowskiemu spektaklowi zabrakło przede wszystkim treści. Pozbawiony charakterystycznej drapieżności tekst Pawła Demirskiego poprzestaje na kilku mniej lub bardziej udanych żartach o dyktaturze diet oraz dość banalnych wezwaniach do odrzucenia niestrawnych kiełków na rzecz pełnego zwierzęcych tłuszczów babcinego jadłospisu. Poza efektownym podważeniem „hipotezy lipidowej” oraz kilkoma zabawnymi scenami z udziałem przekonanej o swych wyjątkowych walorach złej żywności (w tej roli gościnnie Radomir Rospondek) czy współczesnej żywieniowej celebrytki (Ewelina Stepanczenko-Stolorz), która wypuszcza na dvd filmy ze swych wyniszczających treningów, właściwie niewiele w chorzowskim spektaklu się dzieje. Trzygodzinnego przedstawienia nie ratuje ani apoteoza boczku, ani brawurowa scena, w której Alona Szostak w roli cholesterolu zstępuje do krwioobiegu niczym gwiazda złotej ery Hollywoodu i wygłasza w otoczeniu doświadczalnych króliczków swój błyskotliwy monolog o związkach dziejów rewolucji bolszewickiej z historią dietetyki.

Dość szybko pojawia się wrażenie nużącej powtarzalności. Sprawnie zmontowane sceny, rozgrywane w efektownej przestrzeni cmentarzyska lodówek, choć momentami zabawne, jak w przypadku pogoni funkcjonariuszy systemu immunologicznego (Wojciech Stolorz, Marcin Tomaszewski) za spanikowaną blaszką miażdżycową okutaną w muzułmański czador (w tej roli Anna Ratajczyk), zlewają się niestety w mało zajmującą całość. Songi, w odróżnieniu od błyskotliwych numerów z „Położnic szpitala św. Zofii”, również wypadają smętnie. Aktorzy snują się po scenie, skaczą, krzyczą, krążą niby radośnie, choć jakby bez celu, pomiędzy jelitami, wątrobą i sercem, i choć docierają w swej anatomicznej wędrówce nawet do centralnego ośrodka nerwowego, to nerw widza pozostaje poza ich zasięgiem.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.