W najnowszym spektaklu Tomasz Śpiewak i Remigiusz Brzyk przyglądają się wydarzeniom poznańskiego czerwca 1956 roku, a więc pierwszemu buntowi robotniczemu w długiej historii Polski Ludowej. „Gorączka czerwcowej nocy” to jednak przede wszystkim przedstawienie o mechanizmach zbiorowej pamięci oraz o narodzinach mitu, częstokroć opartego na fałszu. Oto bowiem przyglądamy się tej wielkiej historii, tak jak jest ona dostępna większości z nas – a więc zapośredniczonej, w tym wypadku przez teatralne widowisko sprzed ćwierć wieku. I właśnie o kulisach powstawania spektaklu Izabelli Cywińskiej „Oskarżony: Czerwiec pięćdziesiąt sześć” w karnawale Solidarności, 25 lat po historycznym czerwcu, opowiada najnowsza premiera Teatru Nowego w Poznaniu.
Twórcy zapraszają nas na widownię usytuowaną na scenie, tuż przed nami rozpościerają się rzędy okrytych szarym płótnem foteli, pomiędzy którymi, niczym marionetki lub plastikowi piłkarze, przemieszczają się swoimi torami bohaterowie spektaklu. Uczestnicy „prawdziwego czerwca”, aktorzy spektaklu historii, mieszają się z inscenizatorami teatralnej wizji czerwca takiego, jak chciano pamiętać go w roku 1981, z aktorami poznańskiej sceny, którzy, mimo najlepszych zapewne chęci, mniej lub bardziej świadomie przyczynili się wespół z „Cywą” (Izabella Cywińska) raczej do zbudowania legendy „czerwcowego powstania”, niż odkrycia historycznej prawdy.
Nad miejscem gry rozpościera się ekran, na którym nieustannie wyświetlany jest obraz tego, co dzieje się we foyer teatru oraz na ulicy przed teatrem. Po tych samych ulicach, na których 57 lat temu toczyły się walki, śpieszą dziś przechodnie, oderwani od wielkich spraw i wielkiej historii rozgrywającej się na scenie. Zaś we foyer od czasu do czasu pojawia się dziewczyna (Marta Szumieł), chłodnym wzrokiem przyglądająca się nam przez oko kamery…
Tomasz Śpiewak „Gorączka czerwcowej
nocy”, reż. Remigiusz Brzyk. Teatr Nowy w
Poznaniu, premiera 16 listopada 2013Na scenie spotykamy młodego rzeźbiarza (w tej roli Nikodem Kasprowicz), autora projektu pomnika z krzyżami, początkowo odrzuconego przez radę artystów i architektów, ostatecznie zrealizowanego, a dziś, o czym warto pamiętać, stanowiącego ulubione miejsce „świętowania niepodległości” przez kiboli i faszyzujących radykałów. Jest spragniony gorącego tematu poeta, ówczesny kierownik literacki Teatru Nowego w Poznaniu (grany przez Andrzeja Niemyta) i nieco fajtłapowaty dziennikarz, autor scenariusza do spektaklu „Oskarżony...”, przypominający inteligenckich bohaterów kina moralnego niepokoju (w tej roli Mariusz Zaniewski). Jest warszawianka, matka chłopca zabitego w boju z komunistami. Zajęta dbaniem o trwanie pamięci o jej wychowanym w kulcie powstania, rozmiłowanym w pieśniach patriotycznych synu. Jest znerwicowana aktorka (Dorota Abbe), próbująca wcielić się w postać oskarżonej o kolaborację z UB dziewczyny, i zazdrośnie strzegąca godności świątyni sztuki teatralna dozorczyni (Małgorzata Łodej-Stachowiak), skryta za firanką stróżówki. Są wreszcie i robotnicy, których zaangażowanie w sprawy budowy pomnika, a potem budowy legendy czerwca, umożliwia artystom nawiązanie modelowego wręcz sojuszu międzyklasowego.
Cały ów sentymentalno-sielankowy, acz selektywny i mocno wyretuszowany obraz wspólnej przeszłości idealnie wpisuje się w nasz model historycznej pamięci. A jednak, jak ukazuje w kilku przejmujących scenach Brzyk – coś tu nie gra!
Ten samopowielający się, ufundowany także na wykluczeniu mit z prawdą historyczną, jak się okazuje, w wielu miejscach niestety boleśnie się rozmija. Już u swych podstaw, wbrew powszechnej opinii, poznański czerwiec był przede wszystkim buntem przeciwko ekonomicznemu wyzyskowi robotników przez ówczesny system, mający przecież w założeniu bronić właśnie ich klasowego interesu. Sztandaru z hasłami o lekcjach religii w szkołach czy innymi tego rodzaju romantycznymi postulatami próżno szukać na licznych fotografiach dokumentujących wydarzenia z roku '56. Nie ma ich więc także w spektaklu Brzyka. Nie brakuje w nim za to odwołań do skandalicznych poczynań poznańskich „czyścicieli kamienic”, którym, zapewne podobnie jak wielu architektom nowej wolnej Polski, upominanie się o ekonomiczne, socjalne prawa ludzi pracy nie jest dziś na rękę.
Jak pokazuje Brzyk, w opowieści o nowej Polsce lepiej mieszczą się za to krągłe, niepozbawione patosu hasła narodowowyzwoleńcze, romantyczne postulaty walki z komuną o prawdziwą, wyśnioną wolną ojczyznę. Stąd na scenie zjawia się poznańska ikona, Romek Strzałkowski – nastolatek zastrzelony przez UB, który na linii strzału znalazł się przypadkowo, gnany zwyczajną ciekawością, nie zaś niosąc krzyż czy nacierając samotnie na uzbrojone oddziały, jak to wielu poznaniaków chciałoby pamiętać. I właśnie, zgodnie z historyczną prawdą, jako młodego, nieco urwisowatego chłopaka, niemogącego pogodzić się ze swym nagłym i bezsensownym tragicznym odejściem, odmalowuje w spektaklu Brzyka Ildefons Stachowiak.
Twórcy spektaklu wyraźnie skupili się na metateatralnej, nieco autotematycznej refleksji nad mechanizmami powstawania i utrwalania mitu, schematami politycznego oraz ideologicznego zawłaszczania historycznej pamięci, co szczególnie dziś jest istotne i aktualne.
Siłą spektaklu Brzyka jest zarówno świetnie skomponowana przestrzeń, sprawnie działająca machina inscenizacyjna, której rytm wyznacza ścieżka dźwiękowa Jacka Grudnia, jak i tekst Śpiewaka, który choć rymowany (zapewne w nawiązaniu do „Wesela”, swoją drogą niezwykle inspirującego w ostatnim czasie twórców teatru „uwikłanego w Polskę”), ma w sobie współczesną ironię i coś z dynamicznej, reporterskiej niemal relacji.
Najmocniej w poznańskim spektaklu wybrzmiewają jednak opowieści dwóch autentycznych bohaterek tamtego czerwca. W przejmującym monologu Pani Strzałkowskiej, przywodzącym na myśl raz mowę oskarżycielską pysznej, niemal triumfującej „matki bohatera”, to znów spowiedź udręczonej, przygniecionej ciężarem żalu samotnej kobiety, której nastoletni syn ginie w tragicznych okolicznościach, Daniela Popławska nieustannie balansuje pomiędzy bólem i tęsknotą a perwersyjną satysfakcją czerpaną z tragicznej śmierci syna, którą udało się jej przekuć w męczeńską legendę.
Teresa Szmidt alias Teofila Kowal, prosta, zagubiona, młoda i ciężko pracująca dziewczyna idealnie nadawała się na kozła ofiarnego w tej opowieści o pięknym zrywie w imię Boga, Honoru i Ojczyzny. Najpierw rozeszła się wieść o jej rzekomym romansie z ubekiem, ostatecznie zaś uznano, że „któż wie, czy ona sama Romka nie zabiła”. Wyklęta i znienawidzona, pod zmienionym dla uniknięcia linczu nazwiskiem, Teresa (w interpretacji Doroty Abbe) przychodzi na kończącą spektakl Brzyka premierę „Oskarżony: Czerwiec pięćdziesiąt sześć”. Niepostrzeżenie, cicho, nieśmiało upomina się raczej o godność swej bohaterki niż o miejsce w panteonie ofiar „dni krwi i chwały”.
Szkoda, że nie pojawia się w „Gorączce...” więcej takich osobistych świadectw. Choćby dwójki poznańskich aktorów biorących udział w pracach nad tamtym historycznym przedstawieniem, a wciąż będących członkami zespołu Nowego, którzy w spektaklu się pojawiają, jednak ich drugoplanowe role sprowadzają się do kilku sentymentalnych anegdot na temat choćby rozkładu miejsc dla zaproszonych na premierę spektaklu Cywińskiej osobistości.
Ta zgrabna, inteligentna opowieść o narodzinach opowieści, choć interesująca, chwilami odwraca uwagę od rzeczy najistotniejszej – że te prawdziwe, a więc w głównej mierze socjalne, postulaty czerwca '56 pozostają dziś, mimo dobrego samopoczucia wielu, mimo wolności politycznej i ekonomicznej, niezwykle aktualne. Nie wiem jednak, jak wielu spośród oklaskujących na stojąco poznańską premierę „Gorączki czerwcowej nocy” oficjeli, ludzi sukcesu i przedstawicieli poznańskiej elity, gorzką prawdę o aktualności czerwcowych postulatów, którą Brzyk i Śpiewak wyartykułowali dopiero w doklejonym do całości monologu dziewczyny z ekranu, dostrzegło i zrozumiało.