„Lubiewo: Ciotowski bicz”, reż. Piotr Sieklucki
Teatr Nowy w Krakowie

„Lubiewo: Ciotowski bicz”, reż. Piotr Sieklucki

Michał Centkowski

W odróżnieniu od „Lubiewa”, „Ciotowski bicz” jest spektaklem utrzymanym w jaśniejszej tonacji. Mroczny stygmat choroby ustępuje tu miejsca przedziwnej melancholii

Jeszcze 1 minuta czytania

„Ciotowski bicz” według Michała Witkowskiego w reżyserii Piotra Siekluckiego, zrealizowany w Teatrze Nowym w Krakowie, to kontynuacja świetnego i nagradzanego „Lubiewa”. Za sprawą Patrycji i Lukrecji ponownie odbywamy podróż w czasie i przestrzeni. Z miejskiego szaletu lądujemy wprost na wybrzeżu, na owej rajskiej plaży, mitycznej Lubieży, będącej, podobnie jak w pierwszej części, „ziemią obiecaną” ciot polskich z lat 70. i 80.

Scenografię autorstwa Łukasza Błażejewskiego stanowią wyłącznie dwa pisuary zamocowane na ścianie oraz dekorowane eleganckim serduszkiem drewniane kabiny publicznych toalet, przywodzące jednocześnie na myśl plażowe przebieralnie. Cały ów osprzęt wraz z kilkoma starymi leżakami, stolikiem i starym telefonem, który łączy bohaterów z pomieszkującą w zaświatach Anną Jantar czy z usilnie promującą Michaśkę Witkowską „Gazetą Wyborczą”, wyczerpuje inwentarz włości znajdujących się pod czułym okiem Pisuaressy (w tej roli Teresa Pawłowicz). To ona, oprócz obowiązkowego młodzieńca, będącego nieosiągalnym obiektem westchnień, stanie się towarzyszką podróży głównych bohaterek w dawno zapomnianą przeszłość.

Michał Witkowski „Lubiewo: Ciotowski bicz”, reż. Piotr
Sieklucki
. Teatr Nowy w Krakowie, premiera 21 czerwca 2013
W odróżnieniu od „Lubiewa” „Ciotowski bicz” jest spektaklem utrzymanym w jaśniejszej tonacji. Mroczny stygmat choroby, odległa i jakby nierealna wizja zarazy, dramatycznie wkraczająca w świat bohaterów pierwszej części, ustępuje tu  miejsca przedziwnej melancholii, która zresztą przekracza granice hermetycznego, zdawać by się mogło, świata Patrycji i Lukrecji (w tych rolach ponownie świetni Paweł Sanakiewicz i Janusz Marchwiński), staje się także udziałem wykluczonej, biednej, starej, samotnej i niezbyt atrakcyjnej Pisuaressy.

Ich wspólne tęsknoty lokują się gdzieś pomiędzy Ciechocinkiem, Międzyzdrojami, Krynicą Morską i Górską. Na zakładowych wczasach, gdzie na obiad podawano pomidorową z kluseczkami, mielonego z puree i mizerią, a po tym wszystkim był jeszcze deser. A czas płynął jakby wolniej, w rytm przebojów „Sośnickiego” i „Wodeckiej”. Opowieść o starych ciotach staje się więc historią o przemijaniu, tęsknotach i wykluczeniu ludzi nieprzystających do wzoru wiecznie młodych, pięknych i zamożnych posiadaczek i posiadaczy kolagenowych uśmiechów. Jednak w bohaterkach dostrzec można zamiast żalu, rezygnacji czy porażki, swego rodzaju prowokacyjną i buńczuczną radość, przewrotną dumę z przynależności do tego dawno zapomnianego i bezpowrotnie utraconego raju, do którego nikt z nas współczesnych nie ma i nigdy już nie zdobędzie dostępu.

„Ciotowski bicz” za sprawą nieustannie towarzyszących bohaterom songów z epoki, partiom wokalnym oraz choreografii Mikołaja Mikołajczyka zmienia się w swego rodzaju widowisko sceniczne, nieco kabaretowe, niedługie acz zgrabne, nieźle zagrane i ciekawie zainscenizowane. I choć z uwagi na sam materiał literacki, lepiej wypadło „Lubiewo”, w „Ciotowskim biczu” Siekluckiemu udało się zrealizować ten przedziwny zabieg: powołać do życia – za sprawą niepełnych, niedoskonałych strzępków opowieści, muzyki, oraz kilku drobnych rekwizytów – ten dawno już, a być może nigdy (?) nieistniejący egzotyczny świat wspomnień bohaterów. Fascynujący swą brzydotą, pociągający swą kiczowatą barwnością świat lodów Bambino, wczasów pracowniczych w Międzyzdrojach i olejku kokosowego. Świat w najściślejszym sensie teatralny – i w teatrze istniejący.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.