Technopolis
fot. Magda Hueckel

Technopolis

Michał Centkowski

W Starym Teatrze Twarkowski swobodnie i z dużą inscenizacyjną sprawnością przepuścił „Akropolis” przez zainfekowaną audiowizualnością, pełną popkulturowych klisz świadomość ponowoczesnego odbiorcy

Jeszcze 1 minuta czytania

Pamięć, jednostkowa tożsamość, granice poznania, świadomość, prawda, rozpad – Twarkowski wyabstrahował z najoryginalniejszego bodaj poematu scenicznego Wyspiańskiego wielkie tematy. Zapośredniczone w nowych mediach, płyną ze sceny wartkim jak strumień świadomości nurtem. Oto otrzymujemy kliniczne studium konwulsyjnych zmagań niestabilnego emocjonalnie i ontologicznie podmiotu, zanurzonego w technokulturowym konglomeracie. Cyfrowo przetworzony obraz, trójwymiarowe projekcje, awatary – rzeczywistość sceniczna pozbawiona zostaje już nie tylko referencji do świata zewnętrznego, przestaje właściwie odsyłać także do dzieła literackiego. Triumf Baudrillardowskiej metafory?  

Stanisław Wyspiański „Akropolis”, reż. Łukasz
Twarkowski
. Stary Teatr w Krakowie,
premiera 30 listopada 2013
W tej intertekstualnej grze, pośród przywodzących na myśl „Odyseję kosmiczną” filmowych sekwencji odtwarzanych na wielkim, rozciągniętym nad sceną ekranie, spotykamy nie do końca realne, także jako byty scenicznie, postaci dramatu z początku XX wieku. Minimalizm świata rodem z kina science fiction miesza się z onirycznym, przypominającym marzenie senne, niepokojącym światem obrazów spod znaku francuskiej nowej fali. Twarkowski myśli obrazem, „montuje” swój spektakl, posługując się filmowymi środkami. Introspekcje i retrospekcje nieustannie rozbijające narrację, fragmentaryczność i achronologia, „głębia ostrości”, niejako równolegle rozgrywające się sceny skomponowane jak filmowe kadry – całość tworzy spójną, intrygującą i wielowarstwową wizję. Nie brak w spektaklu Twarkowskiego także inspiracji teatralnych – Lupą, Jarzyną, Warlikowskim.

Poza górującym nad sceną ekranem scenografia składa się z białego, przeszklonego z jednej strony konteneru, zbudowanej z geometrycznych białych płytek ściany, przywodzącej na myśl wnętrze futurystycznej jaskini, oraz usytuowanego w głębi sceny pomieszczenia, którego ściany tworzą ułożone rzędami kasety VHS, dostępnego widzowi jedynie za pośrednictwem transmitowanego na ekran obrazu z miniaturowych kamer, za pomocą ujęcia POV postaci. 

fot. Magda Hueckel


Twórcy krakowskiej inscenizacji, szukając w tekście tego, co uniwersalne i nie obciążone znaczeniowo, pozbawili „Akropolis” wymiaru narodowego, zastąpionego momentami brutalną wiwisekcją indywidualnej podmiotowości. W tym celu sięgnęli głównie po sceny z drugiego oraz trzeciego aktu dramatu Wyspiańskiego. Na scenie oglądamy mitycznych bohaterów wojny trojańskiej: Priama, Hektora, Parysa, Hekabe, Andromakę, Helenę, Kassandrę – rozprawiających o walce, honorze, wojennych powinnościach, miłości i nieprzemijającym pięknie. W drugim akcie przedstawienia, jakby równolegle, toczy się zaczerpnięta ze starotestamentowej przypowieści historia wygnaniu Jakuba, jego wędrówki, służby u Labana i rywalizacji Racheli i Lei o względy Jakuba-Izraela.

W drugim akcie, po wzniosłej, pełnej patosu scenie błogosławieństwa Izaaka, na scenie pojawia się współcześnie ubrana Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, by w ramach swoistego interludium, dowcipnego, choć nieco przydługiego miniwykładu, podzielić się z publicznością wrażeniami ze swego wylewu, oraz z właściwym telewizyjnym kaznodziejom zapałem przekonywać nas o fantastycznej nieprzeniknioności umysłowego aparatu człowieka.

fot. Magda Hueckel

Twarkowski nie tylko manipuluje sceniczną rzeczywistością, lecz także podważa nieustannie odbiorczy konwenans, stawiając pytanie o granice naszych zdolności poznawczych. Ciągle zmieniając perspektywy, partycypujemy w rzeczywistości scenicznej w sposób fragmentaryczny, boleśnie odczuwamy brak tradycyjnej, uprzywilejowanej perspektywy wszechwiedzącego obserwatora. Odbiera się nam tym samym zazdrośnie strzeżoną, uprzedmiotawiającą władzę spojrzenia. Czuć to wyraźnie w niezwykłej scenie, gdy za pośrednictwem miniaturowej kamery przyglądamy się transmitowanej na ekran rozmowie Racheli z własnym lustrzanym odbiciem. Pozornie przyglądamy się bohaterce, przyglądającej się samej sobie. Z czasem jednak w jej odbiciu zaczynamy dostrzegać twarz Jakuba, przyglądającego się jej zza tafli szkła. W kim zatem przegląda się Rachela? Czyjej projekcji przyglądamy się my – widzowie?

Twarkowski i Herbut tworzą niezwykle sugestywny teatralny świat. Pełne rozmachu, gęste od znaczeń wizje zdają się nieustannie konkurować o uwagę widza. Sprawnie zrealizowane ciągi filmowych projekcji ostatecznie jednak przegrywają z kilkoma znacznie skromniej pomyślanymi scenami. Zwłaszcza z przejmującym finałem, w którym na pogrążonej w półmroku scenie do Jakuba (Zbigniew W. Kaleta) przychodzi Anioł-Mesjasz. Transmisja zostaje przerwana, ekran nad sceną wyświetla komendy o błędach systemowych, uwaga widza skupiona zostaje wyłącznie na scenie, już bez zapośredniczeń, bez technologicznych protez. Anioł-Przewodnik-Jaźń (Hajewska-Krzysztofik) okazuje się łudząco podobny do pani neurolog po wylewie, z doczepioną brodą. Zaczerpnięta z teatru Warlikowskiego queerowa figura transgresji zdaje się tym razem odsyłać nas do innego porządku. Staje się przewodnikiem w podróży na „drugą stronę lustra”. Na scenę pada blady snop światła, jakby z poza diegezy – to pozostałość metafizyki, symptom wideoobłędu czy szachrajstwo sztuki?  Światło nie pada jednak ani na Jakuba, ani na Anioła…


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.