Najnowszy spektakl Pawła Świątka rozgrywa się w dziwnej przestrzeni wymyślonej przez Marcina Chlandę, przywodzącej na myśl raczej futurystyczną scenerię krwawej gry komputerowej niż magiczny ateński las. Bohaterki – bo reżyser odwraca męski porządek świata – ubrane są też jakoś niepokojąco: w śliczne, choć gdzieniegdzie mocno już sfatygowane dziecięce sukienki w pastelowych odcieniach (zaprojektowane przez Karolinę Mazur). Przypominają w nich postaci z mrocznej, psychodelicznej wersji Czerwonego Kapturka. Zresztą Oberon (Grażyna Misiorowska) zjawia się właśnie jako imponujący, fantasmagoryczny wilk, rzucający co chwila gigantyczny cień. I właśnie w mroczną, zmysłową baśń dla dorosłych, pełną erotycznego napięcia i wszechogarniającego lęku przed tym, co skrywane, pierwotne i dzikie, Świątek zmienia komedię Szekspira w Teatrze Kochanowskiego w Opolu.
Twórcy odzierają z hollywoodzkiego charmu Szekspirowską opowieść, często uchodzącą mylnie za lekką, zabawną komedię omyłek. W spektaklu Świątka i Pakuły to właśnie duszny, pierwotny, niemal zwierzęcy erotyzm napędza bohaterki. Intrygi Oberona, które za pośrednictwem lubieżnego Puka (świetna Ewa Wyszomirska) co rusz krzyżują relacje bohaterek, ukazują zupełnie pragmatyczny, przypadkowy i zachłanny biologizm. Relacje są tu oparte na dominacji i wzajemnym uprzedmiotowieniu, czego doświadcza chociażby Podszewka (Łukasz Wójcik), zgwałcony przez wiecznie nienasycone, zniewieściałe elfy w maskach przerośniętych bobasów.
Demetriusz, w zgrabnej interpretacji Judyty Paradzińskiej, zjadliwie spławia kolejne kochanki. Helenę Aleksandry Pisuli, mimo że samą dość nieszczęśliwie zakochaną, także stać na okrucieństwo wobec ubezwłasnowolnionej, przywodzącej na myśl dmuchaną lalkę Hermii (Kornelia Angowska). Z kolei Tytania (Beata Wnęk-Malec) niewiele ma w sobie z próżnej, acz pięknej królowej elfów. Jest monstrualnie otyłą, nienasyconą, objadającą się galaretką władczynią, która przez cały spektakl nie jest w stanie się ruszyć. Co jakiś czas zostaje opuszczana na scenę na linach w gigantycznym hamaku.
Z czasem jednak widowisko coraz bardziej zaczyna przypominać popularny w mijającym sezonie gatunek spektakli przegiętych, operujących kiczem, obciachem i żenadą. Gest rubasznego, kynicznego szyderstwa czasem prowadzi ku intrygującym reinterpretacjom klasycznych motywów i dzieł. Coraz częściej jednak zdaje się być raczej oznaką interpretacyjnej bezsilności twórców, objawem wyjałowienia bez końca uprawianych dyskursów, wyrazem znudzenia i zniecierpliwienia tekstem. Metanarracje i skrecze, sample i cytaty dawno już zastąpiły prawdziwą story. W końcu jak długo może dostarczać frajdy gra z odbiorczymi konwenansami widzów? Bawimy się nieźle, na szczęście niecałe półtorej godziny. Wszystko to jednak, mimo kilku zgrabnych pomysłów i celnych, choć niezbyt już świeżych, konstatacji, pozbawione jest głębszego sensu.