Konserwacja trwania
Konserwacja ,,Chrztu Chrystusa przez Jana Chrzciciela” przez zespół, w którym pracuje Anna; fot. dzięki uprzejmości – A. Kudzi i grupy Ukraina Pomagamy

14 minut czytania

/ Obyczaje

Konserwacja trwania

Rozmowa z Anną Kudzią

Praca konserwatorska pozwala nam czasem oddalić się od wojny. Zdarza mi się, że pracuję nad jakimś grobowcem na cmentarzu Łyczakowskim i nagle zapominam, jak bardzo jest beznadziejnie – rozmowa z konserwatorką, która pracuje i pomaga w Ukrainie

Jeszcze 4 minuty czytania

PAWEŁ KNUT: Pamiętasz pierwszy dzień?
ANNA KUDZIA
: Bardzo dobrze. Siedzę przed świątynią Hatszepsut. Mamy przenosić wielki model Sfinksa, który waży kilkaset kilogramów. Pracowaliśmy nad nim przez ostatnie tygodnie w grupie kilkudziesięciu osób. To ważny dzień. Pewnie dlatego rano nie biorę w ogóle telefonu do ręki. W pewnym momencie podchodzi do mnie mój profesor i mówi, że zaczęło się. Patrzę na niego i pytam: Co się zaczęło? Tłumaczy mi, że pierwsze rakiety spadły. Dopiero po 2–3 minutach dociera do mnie, co to oznacza. Od razu biorę telefon i zaczynam dzwonić do przyjaciół. Chwilę potem za pomocą Facebooka uczestniczę już w tworzeniu planów ewakuacyjnych i ustalaniu, kto kogo przejmie po polskiej stronie granicy.

Jesteś wtedy jeszcze w Egipcie?
Co ty. Już w Ukrainie. Choć jeszcze nie ciałem. Dopiero na następny dzień udaje mi się kupić bilet do Polski. Czuję się koszmarnie, że nie ma mnie na miejscu. Cały czas wiszę na telefonie. W samolocie odkrywam, że komórka ma zasięg do chwili, gdy wzbijasz się ponad chmury. Trudno jest przerwać rozmowę, gdy twoja przyjaciółka pyta, czy zajmiesz się jej dzieckiem, gdyby coś jej się stało.

A co się stało ze Sfinksem?
Udało się go przenieść. Reszta ekipy potem dalej nad nim pracowała. Ja już bym nie mogła się na tym skupić.

Gdy zajmujesz się konserwacją zabytków, nadejście lata otwiera sezon wyjazdów do pracy. Ja do Ukrainy jeżdżę od 15 lat. Gdy wybuchła pandemia, to w zasadzie przeniosłam się do Lwowa. Pracując w taki sposób, spędzasz z ludźmi mnóstwo czasu. Siedzisz z nimi od rana do nocy. Wspólnie jesz, wspólnie przeżywasz radości i smutki. To sprzyja tworzeniu silnych więzi. Przyjaciele ze Lwowa stali się z czasem moją rodziną, taką z wyboru.

Myślisz, że te ciągłe wyjazdy konserwatorskie przygotowały cię na czas wojny?
Pewnie w jakiejś mierze nauczyły mnie mobilności. Ale to moje ADHD odegrało kluczową rolę. Choć w normalnym życiu jest dla mnie wyzwaniem, to w sytuacjach kryzysowych pomaga myśleć strategicznie i zarządzać. A ja strategie buduję nieustannie. Dla wszystkich. W pierwszych dniach inwazji miałam wrażenie, że moi znajomi zachowywali się, jakby byli w zawieszeniu. Nie do końca wiedzieli, co robić. A my w Warszawie już organizowaliśmy transporty z pomocą humanitarną. Pierwszy bus wyjechał do Lwowa już 28 lutego.

A następne?
Przez cały kolejny rok średnio raz na dwa dni wysyłaliśmy do Ukrainy furgonetkę wypełnioną po sufit pomocą.

To robi wrażenie.
Jedyne, czego teraz żałuję, to tego, że nie pojechałam od razu do Lwowa. Przez trzy tygodnie byłam jeszcze w Polsce. To był bardzo intensywny czas. Nierozważnie udostępniłam mój numer telefonu na grupie pomocowej, przez co mój telefon wydzwaniał bez przerwy. Byłam otoczona setkami próśb i dramatów. To wtedy mi się zdarzyło, że nie spałam przez tydzień. Totalne wariactwo. Potem zaczęłam regularnie jeździć do Ukrainy. I tak jest do dziś. W naszej lwowskiej pracowni konserwatorskiej utworzyliśmy punkt, w którym gromadzimy pomoc przed transportem na front.

Kiedy zaczynasz czuć, że jesteś na wojnie? Gdy wyjeżdżasz z pomocą z Warszawy? A może dopiero gdy przejeżdżasz granicę? Czy masz taki moment, po przekroczeniu którego wiesz, że jesteś już w innej rzeczywistości?
Mam takie kliknięcie w głowie. To się dzieje najczęściej, gdy startujemy ze Lwowa na wschód. Nagle uspokajam się wewnętrznie. Najtrudniejsze są dla mnie dwa, trzy tygodnie przed wyjazdem. Kiedy wszystko organizujemy. To wtedy ciągle przeżywam, że zaraz jadę na front. Ale gdy już wsiadam do auta, lęki znikają, przełączam się. Wiem, że od tego momentu nie mam wpływu na to, co może mnie spotkać. Jadę ze świadomością, że mogę zginąć. Oczywiście we Lwowie też można zginąć, ale podczas wyjazdu w stronę frontu godzę się z tym, że ta śmierć może przyjść w każdej chwili.

Co się dzieje, gdy docierasz do punktu docelowego?
Widzę, że ludzie tam żyją i starają się jakoś funkcjonować. Ta obecność innych osób i ich zwykłych spraw działa na mnie uspokajająco. Ostatnio jak byłam w Słowiańsku i Kramatorsku, to mniej więcej co dziesięć minut słyszałam jakieś wybuchy. Miejscowi na nie zupełnie nie reagują. Robisz zakupy na bazarze i nagle nad tobą wybucha rakieta. To jest takie absurdalne. Po 10 minutach przebywania w takich warunkach zaczynasz się jednak przyzwyczajać. Te same dźwięki, które nas tak stresują we Lwowie i wywołują ataki paniki, tutaj przestają działać.

Tak jakby samo wejście w nowy kontekst wystarczało, by zmienić działanie własnego instynktu.
W Słowiańsku pojechałyśmy do jednej z lokalnych fundacji. Akurat był taki dzień, że strasznie walili od rana. Podjeżdżamy pod budynek, a tam kręci się kilka pań po pięćdziesiątce. Wszystkie uśmiechnięte, pełne energii. Malują ściany i mówią, że robią tu dom kultury dla dzieci. Nosimy paczki z jedzeniem i artykułami plastycznymi, a nad głowami wybuchają nam rakiety. A te panie, jak gdyby nigdy nic, oprowadzają nas i pokazują, co już udało się zrobić.

Pracownia konserwatorska - punkt gromadzenia pomocy medycznej; luty 2024 r., Lwów; dzięki uprzejmości – Ania Kudzia i Ukraina Pomagamy.Pracownia konserwatorska – punkt gromadzenia pomocy medycznej; luty 2024 r., Lwów. Dzięki uprzejmości Anny Kudzi i grupy Ukraina Pomagamy.

A coś się w tobie zmienia, kiedy zaczynasz wracać? Gdy jedziesz w kierunku zachodnim?
Wyjazdy są bardzo wyczerpujące, fizycznie i emocjonalnie. Gdy wracam, wychodzi ze mnie ogromne zmęczenie. Po ostatnim kursie do Donbasu, jak dojechałam do Lwowa, byłam nawet mile zaskoczona, że nie miałam zjazdu, którego się obawiałam. Ale zjazd się pojawił, tyle że dopiero po przyjeździe do Warszawy. To wtedy zeszła ze mnie cała ta podskórna mobilizacja. Nagle na trzy dni wycięło mnie zupełnie z życia. Nie miałam siły na nic, nawet na odebranie telefonu. Widzę, że te powroty do rzeczywistości bez wojny wymagają ode mnie coraz dłuższego okresu adaptacji. Kiedyś dużo łatwiej przeskakiwałam z jednej w drugą. Myślę, że w ten sposób dają o sobie znać dwa lata takiego funkcjonowania.

Anna Kudzia

Konserwatorka dzieł sztuki; asystentka na Wydziale Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie; od kilkunastu lat zaangażowana w realizację projektów konserwatorskich w Ukrainie; od dwóch lat związana z polsko-egipską misją konserwatorsko-archeologiczną organizowaną przez Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej w świątyni Hatszepsut; od początku pełnoskalowej wojny w Ukrainie zaangażowana w zabezpieczanie zabytków w przestrzeni miejskiej Lwowa; założycielka i koordynatorka akcji pomocowej ,,Ukraina Pomagamy”; wraz z innymi członkami akcji jeździ na front dostarczając pomoc osobiście.

Co wozicie do Ukrainy?
W ramach naszej inicjatywy Ukraina Pomagamy skupiamy się głównie na pomocy medycznej, a więc organizacji apteczek wojskowych, noszy, lekarstw, sprzętu medycznego, samochodów medycznych i karetek.

Dlaczego na pomocy medycznej, a nie na przykład organizacji sprzętu dla żołnierzy – kamizelek, noktowizorów czy po prostu broni?
Twoim zdaniem apteczka różni się od broni?

Hmm, chyba tak. Apteczka wiąże się dla mnie raczej z tym, co utrzymuje przy życiu. Broń natomiast kojarzy mi się z tym, co ofensywne, co pozwala kogoś unieszkodliwić albo zabić.
Też tak czuję tę różnicę. W trakcie organizacji zbiórek odkryłam jednak, że jest mnóstwo darczyńców, którzy widzą to inaczej. Apteczka, którą uważasz jedynie za coś, co ratuje życie żołnierza na froncie, na przykład dla Szwajcarów jest nadal czymś, co dajesz wojskowym, a więc umożliwiasz kontynuowanie walki. I oni na taką apteczkę nie dadzą finansowania. Z chęcią wesprą pomoc humanitarną na przykład w postaci jedzenia dla ludności cywilnej przy froncie, ale apteczka jest dla nich nie do przejścia. Ale żeby było jasne, my nie wykluczamy, że przyjdzie taki moment, że zaczniemy zbierać na sprzęt dla żołnierzy. Jesteśmy w stałym kontakcie z naszymi przyjaciółmi, konserwatorami ze Lwowa, którzy walczą na froncie. I to oni nam wskazują, czego w danym momencie najbardziej brakuje. Jeśli mówią, że karetek, to organizujemy karetki. Jeśli wozów do ewakuacji z terenów przyfrontowych, to organizujemy wozy. Jeśli zaś apteczek, to organizujemy apteczki. A tych od początku wojny ciągle brakuje.

Apteczki inicjatywy Ukraina Pomagamy tuż po przekazaniu żołnierzom; dzięki uprzejmości – Anna Kudzia i Ukraina PomagamyApteczki inicjatywy Ukraina Pomagamy tuż po przekazaniu żołnierzom. Dzięki uprzejmości Anny Kudzi i grupy Ukraina Pomagamy.

A dla ciebie ten podział na to, co jest bronią, i na to, co nią nie jest, ma jakieś znaczenie?
Nie ma. Mogę robić zbiórki na wszystko, co pozwoli zatrzymać armię Putina.

Od początku wojny nienawiść do Rosjan jest w moim otoczeniu ogromna. Ciągle o tym rozmawiamy. Pokazywano mi sporo filmików z frontu, na których widać zabijanych rosyjskich żołnierzy, najczęściej przez drony. Nie mogłam tego oglądać.

Dlaczego?
Żeby pomagać, muszę traktować tych żołnierzy jako takie całościowe zło, choć dla mnie to nadal są ludzie. Nie zawsze wiemy, dlaczego poszli tam walczyć. Nie wiemy, ilu z nich zostało zmuszonych, żeby pojechać na front. To jest nadal człowiek, który tam ginie. Który ma rodzinę i ludzi, którzy będą za nim płakać. I to jest dla mnie trudne do połączenia. Ale widzę i po sobie, i po moich znajomych, że bez tej nienawiści my tej wojny nie przetrwamy. Ona po prostu w nas jest i nie da się z nią walczyć.

Ciekawa jest dla mnie ta twoja szczerość w mówieniu o nienawiści. Nie wyczuwam tu radości, a raczej akceptację, że w tobie siedzi.
Rozmawialiśmy ostatnio na ten temat i nie była to przyjemna rozmowa. Kolega miał urodziny i podarowaliśmy mu skarpetki, na których było napisane „Milion martwych ruskich”. Jeden znajomy z Polski, jak to zobaczył, powiedział, że ten żart trochę go przeraził, bo nie może być tak, że teraz cała kultura rosyjska i wszyscy Rosjanie są źli i zasługują na anihilację. Moja przyjaciółka Oleńka odpowiedziała mu wtedy, że nikt nie może nam zabronić nienawidzić w trakcie wojny, bo to jest coś, co nas motywuje do obrony. Ta odpowiedź dobrze podsumowuje mój stosunek do tej kwestii.

Po lewej: konserwacja rzeźb dookoła Katedry Łacińskiej we Lwowie wykonana przed wojną przez Saszę i Maksa z zespołu konserwatorskiego, w którym pracuje Anna; po prawej: zabezpieczenie tych samych rzeźb po wybuchu wojny wykonane przez Saszę w 2023 r.; dzięki uprzejmości – Anna Kudzia i Ukraina PomagamyPo lewej: konserwacja rzeźb dookoła katedry Łacińskiej we Lwowie wykonana przed wojną przez Saszę i Maksa z zespołu konserwatorskiego, w którym pracuje Anna; po prawej: zabezpieczenie tych samych rzeźb po wybuchu wojny wykonane przez Saszę w 2023 r. Dzięki uprzejmości Anny Kudzi i grupy Ukraina Pomagamy.

Czy konserwacja zabytków w czasie wojny też jest dla ciebie formą obrony?
To dla mnie bolesny temat.

Dlaczego?
Kilkukrotnie miewałam myśli, że sens mojej pracy zaczyna się wyczerpywać w warunkach wojny. Gdy moi przyjaciele ukrywają się przed dronem w okopie albo kładą gazę komuś na rany, to ja siedzę na rusztowaniu i skrobię kamień. Takie postawienie sprawy jest trudne nie tylko dla mnie, ale i dla całego naszego zespołu. Dużo o tym rozmawiamy. Mam wrażenie, że w ciągu ostatnich dwóch lat wszyscy przeszliśmy pewien wewnętrzny proces, podczas którego wytłumaczyliśmy sobie, dlaczego to, co robimy, jest potrzebne również w czasie wojny.

Dla mnie akt konserwacji, troska o przedmioty w czasie wojny, jest tak samo ważna jak pomaganie ludziom. Ta wojna toczy się na różnych płaszczyznach. Ludzie zabijają ludzi. Propaganda Kremla próbuje zdominować sposób opowiadania o wojnie, Ukrainkach, Ukraińcach i ich historii. Spadające rakiety próbują zniszczyć pomniki i budynki, żeby wymazać materialne dziedzictwo tego narodu. W tym kontekście skrobanie kamienia staje się kolejnym frontem walki. Przeciwko materialnemu zniszczeniu, przeciwko wymazaniu z czasu przedmiotów, które są nośnikami tożsamości ukraińskiej.
Zgoda. Prowadząc prace konserwatorskie, pokazujemy też, że nie boimy się, że wciąż normalnie żyjemy i pracujemy. Tak jak to robiliśmy przed wojną.

Jak kobiety ze Słowiańska, które wkrótce otworzą dom kultury. Wszystkie te próby zwykłego życia stanowią dla mnie akty oporu wobec opresji. Wszystkie pozwalają utrzymać równoległą rzeczywistość, wyjętą spod dominacji Kremla.
Praca konserwatorska staje się dla nas takim portalem, który pozwala czasem oddalić się od wojny. Zdarza mi się, że na przykład pracuję nad jakimś grobowcem na cmentarzu Łyczakowskim i nagle zapominam, jak bardzo jest beznadziejnie. Siedzę na płycie nagrobnej, słońce przyjemnie grzeje, wszędzie łażą wiewiórki, a ja akurat jem obiad i na chwilę robi mi się jakoś lżej. Mamy taki żart, że każdego dnia jemy tam z kimś innym.

Po lewej: kolega Anny, Maksym Taranov, podczas konserwacji kamienicy Szolc-Wolfowiczów we Lwowie w 2022 r.; po prawej: Maksym na froncie jako medyk bojowy w 2023 r.; dzięki uprzejmości – Ania Kudzia i Ukraina PomagamyPo lewej: kolega Anny, Maksym Taranov, podczas konserwacji kamienicy Szolc-Wolfowiczów we Lwowie w 2022 r.; po prawej: Maksym na froncie jako medyk bojowy w 2023 r. Dzięki uprzejmości Anny Kudzi i grupy Ukraina Pomagamy.

Takie cmentarne poczucie humoru konserwatora.
Kontynuowanie prac konserwatorskich pozwala nam realizować jeszcze jeden ważny cel. Utrzymać dotychczasową współpracę polsko-ukraińską, która w tym obszarze była wypracowywana latami, często w niełatwych warunkach. Gdybyśmy teraz przerwali, to nie wiem, ile by potrwała odbudowa tego, co dobrze działa. Dlatego też uważam, że musimy dalej pracować.

Czy Pole Marsowe, miejsce, gdzie chowa się żołnierzy poległych na tej wojnie, jest daleko od twoich grobowców na Łyczakowie?
Zaraz obok. Jak o to zapytałeś, to sobie uświadomiłam, że w sumie jest kilka miejsc we Lwowie łączących moją pracę z tymi żołnierzami. Pracujemy równolegle nad konserwacją elewacji kamienicy Szolc-Wolfowiczów, która znajduje się naprzeciwko ratusza. We Lwowie codziennie odbywają się pogrzeby wojskowych. Kondukty żałobne zawsze zatrzymują się przed ratuszem, gdzie oddawana jest cześć żołnierzom. Czasem dzieje się to dwa, trzy razy w ciągu dnia. Całe miasto wtedy staje. Zapada cisza. Słychać jedynie dźwięki trąbki. Siedzimy tuż obok na rusztowaniu i oczywiście też składamy hołd. Następnego dnia pracujemy na Łyczakowie i tuż obok odbywają się pochówki. Tym razem docierają do nas dźwięki salw honorowych. Mam przez to wrażenie, że nieustannie towarzyszę w ostatniej drodze tych wszystkich ludzi.

W twoje obecne zaangażowanie wpisany jest pewien paradoks. Z jednej strony, organizując pomoc medyczną, robisz wszystko, co możesz, by chronić żywych. Z drugiej strony, konserwując groby tych, którzy zmarli już dawno temu, starasz się uwiecznić tę śmierć. Wygląda to tak, jakbyś chciała się dogadać i z jednymi, i z drugimi.
Ja tu nie widzę paradoksu. Jestem po prostu zaangażowana w przedłużanie trwania. I tych żywych, i tych martwych. Zasługują na to, żeby przetrwać tę wojnę.