Miasto Iwanków na północnej Kijowszczyźnie zostało dotknięte pełnoskalową wojną 25 lutego 2022 roku. Poprzedniego wieczora wojska rosyjskie wtargnęły do Ukrainy przez 30-kilometrową strefę zamkniętą, skażoną promieniowaniem z Czarnobyla. Zajęły teren elektrowni atomowej i uwięziły jej personel, a następnie ruszyły od granicy z Białorusią w kierunku Buczy, Borodianki, Kijowa i Iwankowa. 25 lutego wybuchły walki o miasto. Tego samego dnia pocisk uderzył w Muzeum Krajoznawcze w Iwankowie, w którym znajdowały się prace słynnej artystki Mariji Prymaczenko. Ogień zajął siedzibę. Jako pierwszy zauważył go strażnik muzeum. Kiedy zapalił się dach, mężczyzna wbiegł do budynku i wyciągnął z ognia wszystko, co mógł. Udało się uratować 14 z 25 obrazów artystki. Miejscowi ukrywali je do końca okupacji rosyjskiej.
Fakt, że mieszkańcy ryzykowali życie, by ocalić dzieła artystki, jest najlepszym dowodem na bezcenność (a może prawdziwą cenę) sztuki Mariji Prymaczenko, prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalnej ukraińskiej artystki. Na jej wystawy ustawiają się kolejki. W ciągu ostatnich dwóch lat prace Prymaczenko wystawiane były w Nowym Jorku, Wenecji, Luksemburgu, Londynie, a obecnie również w Warszawie. Prawie 100 dzieł z prywatnej kolekcji Edwarda Dymszczycja, pokazywanych w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, pozwala przekonać się, co trapiło artystkę u schyłku życia.
Ziemia idealna
Marija Prymaczenko pochodziła z Bołotni w obwodzie kijowskim, małej poleskiej wioski z dwiema ulicami, otoczonej lasem i rzeką. Przyszła na świat w rodzinie, którą dziś nazwalibyśmy artystyczną. Jej matka była hafciarką, ojciec stolarzem, a babcia malowała pisanki. W rzeczywistości były to dość typowe zajęcia rodzin chłopskich w Ukrainie. Oprócz wartości dekoracyjnej i użytkowej rękodzieło ludowe mogło być również źródłem zarobku. Dlatego wiedza o nim była przekazywana z pokolenia na pokolenie (najczęściej w linii żeńskiej) i już dzieci zachęcano do zajmowania się haftem czy malarstwem. Kiedy Marija otworzyła szkołę artystyczną w domu w latach 60., dzieci najpierw uczyły się rysować na piasku patykiem, a następnie ołówkiem na papierze. Prymaczenko powtarzała, że dobry artysta powinien nauczyć się kochać i czuć ziemię.
Marija Prymaczenko. Fundacja Rodziny Prymaczenko
Marija Prymaczenko,
„Tygrys w ogrodzie”
kurator: Szymon Maliborski, Muzeum Sztuki Nowoczesnej,
Warszawa, do 30 czerwca 2024
Malowała między innymi niebieską gliną. Mówi się, że dekorowała domy i piece swoich sąsiadów. Praktyka malowania i dekorowania ścian nie była typowa dla Polesia, gdzie domy były w większości drewniane. Jednak w pracach Prymaczenko z różnych lat (na przykład „Marusina siedzi na piecu, przędzie kudelicę, Halia siedzi na skrzyni, haftuje ręcznik dla Iwana Kozaka”), tych przedstawiających wnętrza domu, nie ma pustej przestrzeni: piec i ściany są pomalowane, na ścianach wyhaftowane ręczniki, na stole leży haftowany obrus, a dzbanki i talerze są udekorowane – wszystko oddycha sztuką. Prymaczenko rzadko pozostawiała „puste” przestrzenie na swoich obrazach, a tło było białe tylko we wczesnych pracach. Jednak jej pełne detali obrazy nie są wypełnione przypadkowo, wręcz przeciwnie, czuć w tym działaniu głębszy sens – by nie pozostawić pustki. Tę idyllę „pełni życia” widać w różnych pracach przedstawiających wiosnę. W idealnym świecie (czytaj: na Polesiu) wszystko jest obecne – ptaki, zwierzęta, ludzie, ryby i rośliny pełne owoców.
Wśród podobnych sobie
Jej pierwsze doświadczenia artystyczne to ukraińska sztuka ludowa i własna wyobraźnia. Dopiero później zaczęła studiować w eksperymentalnych warsztatach w Ławrze w Kijowie. To był szczęśliwy traf, że Prymaczenko się do nich dostała. Jej krewna, Warka Matwijewa, pracowała jako kierowniczka iwankowskiej pracowni tkactwa i haftu. Od czasu do czasu w miejscowym domu kultury odbywały się wystawy. Prawdopodobnie Prymaczenko nie należała do lokalnego stowarzyszenia twórców – od dzieciństwa chorowała na polio i nie mogła chodzić. Ale była bardzo zdolna: nie powtarzała znanych ornamentów, tworzyła własne. Co możemy dziś zobaczyć tylko na kilku haftach, które zachowały się w rodzinie.
W połowie lat 30., po okresie Wielkiego Głodu, rząd radziecki rozpoczął „poszukiwanie talentów na wsiach”. Jedną z osób poszukujących oryginalnych artystów była hafciarka Tetiana Flora. Gdy przyjechała do Iwankowa, od razu zwróciła uwagę na niezwykłe hafty. Opowiedziano jej o Prymaczenko i skierowano do wioski, w której mieszkała. Według różnych relacji łowczyni talentów zobaczyła rysunki w domu Mariji i postanowiła zaprosić artystkę do nowo utworzonych warsztatów dla artystów ludowych.
Marija Prymaczenko, „Przedpotopowy zajączek pływał w arce”, z wystawy w MSN
Na terenie klasztoru Ławry Kijowsko-Peczerskiej i Muzeum Ukraińskiej Sztuki Dekoracyjnej artyści ludowi i akademiccy mieli pracować i uczyć się razem. Wśród nauczycieli byli znani ukraińscy artyści, tacy jak Anatol Petrycki, Wasyl Kryczewski i Wasyl Kasjan. Pomysł ten nie był nowy: na początku XX wieku, przed przejęciem władzy w Ukrainie przez bolszewików, podobne warsztaty istniały we wsiach Werbiwka i Skopci w obwodzie kijowskim, gdzie pracowali artyści ludowi Hanna Sobaczko-Szostak, Jewmen Pszeczenko i Wasyl Dowhoszyja, a także Kazimierz Malewicz, Ołeksandra Ekster i Nina Genke-Meller. Pszeczenko i Dowhoszyja zginęli podczas Wielkiego Głodu, Malewicz był represjonowany, Ekster uciekła do Francji, a Sobaczko-Szostak uniknęła śmierci głodowej, przenosząc się do Rosji.
Prawdopodobnie Prymaczenko została wybrana jako hafciarka, zaś w Ławrze zaistniała już jako artystka. Na uwagę zasługuje w tym miejscu również jej rodzina. W przeciwieństwie do artystki Kateryny Biłokur, której bliscy zabronili malować nawet w domu, Prymaczenko mogła robić to, co kochała, a rodzina wspierała jej podróż do Kijowa. Było to dość niezwykłe na patriarchalnej ukraińskiej wsi. Czy dowiedzielibyśmy się o niej, gdyby nie szansa, którą dostała na warsztatach w Ławrze? Być może tak, ale zapewne znacznie później. A styl Prymaczenko byłby pewnie inny. Ale czy zdążyłaby uzyskać tak znaczący wpływ na kulturę ukraińską?
Niewiele wiemy o jej życiu w Kijowie. Co robiła przez te wszystkie lata poza studiowaniem? Co widziała? Kogo poznała? Z jej prac możemy wydedukować, że była w teatrze na operze „Zaporożec za Dunajem”. Sądząc po rysunkach i ceramice, z którą eksperymentowała na warsztatach w Ławrze, pracowała bardzo ciężko. Stworzyła nawet rzeźbę „Krokodyl”, jedyną, która przetrwała.
Marija Prymaczenko, „Złote wesele”, z wystawy w MSN
Wykorzystywane przez propagandę
Pierwszą wystawą Prymaczenko była prezentacja Ukraińskiej Sztuki Ludowej w Moskwie w 1936 roku. Doktryna socrealizmu oraz represje trwały wtedy w najlepsze. Wielu dziwi więc fakt, że wczesne prace Prymaczenko, bliskie awangardzie, w ogóle się zachowały, a nawet zostały pokazane publicznie. Ale wyjaśnienie okazuje się dość proste: dzieła Prymaczenko były tam pokazywane w kontekście „dekoracyjności”, a nie sztuki, w celach propagandowych.
Zgodnie z obowiązującą wówczas narracją właściciele ziemscy wyzyskiwali biednych chłopów, płacili im marne grosze, chłopi byli zniewoleni, a rząd radziecki przyszedł i ich uratował, co oczywiście było zwyczajnie cyniczne po Wielkim Głodzie i zniewoleniu ukraińskich chłopów w kołchozach, gdzie płacono im nie w pieniądzach, ale w mitycznych „dniach pracy”. Zresztą Prymaczenko w katalogach i artykułach często określana była jako „kołchoźnica”, stawiano bowiem znak równości między wsią a kołchozem, choć przecież nie mogła w nim pracować z powodu swojej niepełnosprawności. Miało to jednak działać propagandowo: spójrzcie, jak wspaniałe jest życie w Związku Radzieckim – chłopi mają czas na pracę i tworzenie sztuki, a my do tego zachęcamy i na to pozwalamy. I żadnego Hołodomoru nie było.
Moskiewska wystawa doskonale pokazuje, dlaczego i w jaki sposób sztukę ludową oficjalnie wspierano, podczas gdy artyści (tacy jak bojczukiści) byli rozstrzeliwani za burżuazyjny nacjonalizm, czyli dosłownie za bycie zbyt ukraińskimi. Katalog moskiewskiej wystawy pełen jest pochwał dla Lenina i Stalina, dzięki którym naród ukraiński może wreszcie tworzyć i żyć. A wśród niesamowitej sztuki Paraski Własenko, Mariji Prymaczenko, Hanny Sobaczko-Szostak i innych widzimy dywany z Leninem na podstawie szkicu Iwana Padałki (rozstrzelanego w 1937 roku) i dywan ze Stalinem na podstawie szkicu Wasyla Sedljara (rozstrzelanego w tym samym roku).
Na wspomnianej wystawie Prymaczenko pokazała swoje klasyczne już akwarelowe zwierzęta, które radzieccy krytycy sztuki, bez zagłębiania się w treść, nazwali „jakimiś fantastycznymi bestiami”. Artystka nie zaprezentowała wtedy żadnych otwarcie propagandowych prac. Jednym z najwcześniejszych jej dzieł w tym duchu byli „Burżuje” z 1937 roku, którzy sądząc po czapce i czerwonym krawacie, przedstawiali raczej komunistę. Inne prace zazwyczaj miały tylko tematyczne podpisy, takie jak „Majowe kwiaty w dniu Armii Radzieckiej” (1970). A na wystawie sztuki ukraińskiej w Paryżu w 1975 roku można było zobaczyć pracę zatytułowaną „Kwiaty Lenina”. Jednak wśród innych otwarcie propagandowych dzieł z tamtych czasów ten podpis do obrazu przedstawiającego kwiaty wydaje się sztuczny, jakby stworzony wyłącznie na potrzeby wystawy.
Wojna, pamięć, strata
Na tle całej ówczesnej radzieckiej estetyki okołowojennej prace Prymaczenko pokazują zupełnie inny obraz II wojny światowej. Ukochany artystki, Wasyl, ojciec jej jedynego syna Fedira, był żołnierzem. Kiedy nazistowskie Niemcy wypowiedziały wojnę Związkowi Radzieckiemu, Wasyl został zabrany na front. Zginął w pierwszych miesiącach, a Marija została sama z nowo narodzonym dzieckiem. Rozpoczęła się okupacja Kijowszczyzny, podczas której naziści zabili jej brata i innych mieszkańców wioski. Wnuk artystki Petro wspomina opowieści babci o tym, że okopy znajdowały się tuż przy ogrodzie, a ona i Fedir siedzieli w ziemiankach podczas ostrzału. Wszystko to dziś znowu stanowi doświadczenie wielu Ukrainek i Ukraińców.
Marija Prymaczenko / Fundacja Rodziny Prymaczenko, z wystawy w MSN
Temat wojny i utraty ukochanego towarzyszył jej całe życie. W obrazach powracały masowe groby nieznanych żołnierzy, w jednym z nich leżał jej mąż. Prace Prymaczenko o wojnie nie opowiadały o wielkim zwycięstwie, ale o pamięci i stracie, o cenie pokoju. Świadczą o tym choćby takie dedykacje jak: „Bukiet nieznanemu żołnierzowi...”, „Cześć i chwała wam, drodzy żołnierze...”, „Zginęliście za nas...”, „Będziemy modlić się za was do Boga” czy jedna z pierwszych powojennych kompozycji, „Hala i Kozak” (1947), w której kobieta płacze na widok męża wyruszającego na wojnę. Albo „Koń stoi smutny” (1962), gdzie zwierzę (prawdopodobnie z poprzedniego obrazu) przybyło na grób swojego Kozaka.
I choć dziś, po rosyjskiej inwazji na Ukrainę, gołąb Prymaczenko stał się symbolem pokoju („Gołąb rozpostarł skrzydła, chce pokoju na ziemi”, 1982), to jego autorka nie była pacyfistką we współczesnym tego słowa znaczeniu. Innym jej obrazem, który stał się bardzo znany po 2022 roku, jest „Nasza armia, nasi strażnicy” z 1978 roku. Prymaczenko rozumiała, że ktoś musi pokój utrzymać. Wiele prac poświęciła też straży granicznej, marynarzom i żołnierzom na służbie, choćby takie prace jak: „Poświęcam moim drogim strażnikom granicznym, którzy nie śpią, chociaż może to gorzko, i strzegą [swojej ziemi] pilnie”, „Życzę im szczęścia, zdrowia, słońca, pokoju i miłości na ziemi” lub „Trzy papugi mówią / Chłopcy do wojska idą / Życzę im szczęścia / Powrotu do domu!”.
Często wracała do idei pokoju i piękna ziemi, na której nie warto walczyć, zarówno w swoich obrazach, jak i podczas rzadkich wywiadów. Zapytana, jakie obrazy chciałaby namalować, odpowiedziała: „Jakie obrazy powinnam teraz malować? Pokój, pokój, pokój... aby wróg nie wyrządził nam żadnej krzywdy. Chcę, aby ludzie żyli w pokoju i harmonii. To właśnie chcę malować. I takie obrazy będę malować!”. Podczas innego wywiadu wnuk Mariji, zapytany, kim chce zostać, odpowiada: „Pilotem”. „Pietia, a jak wojna będzie?” „Nie będzie!” Dziś wnuk artystki, Petro Prymaczenko, służy w Siłach Zbrojnych Ukrainy.
Zmiana tematyki
Nie wiadomo, czy Prymaczenko tworzyła podczas wojny. Jednak przez długi czas po jej zakończeniu dużo haftowała. W latach 40. i 50. popularność Prymaczenko spadła. Sztuka ludowa zeszła na dalszy plan, ponieważ rząd radziecki zajął się opowiadaniem zagranicznej publiczności nie o utopii Związku Radzieckiego, ale o zwycięstwie nad nazizmem.
W tym czasie styl Prymaczenko bardzo się zmienił – zaczęła malować gwaszem i dodawać tła do swoich prac, co miało duże znaczenie. Kolor był dla niej również ważny. Jednak kiedy mówimy o praktyce artystki ze wsi, musimy mieć świadomość, że wybór farb, płótna czy papieru w dużej mierze zależał od dostępności materiałów i możliwości pracy z nimi. Na przykład eksperymenty Prymaczenko z ceramiką zakończyły się natychmiast po jej powrocie z Kijowa do Bołotni, chociaż każdy dzbanek na kwiaty ozdabiała szczegółowo i niepowtarzalnie, jakby tworzyła szkic.
Kolejna dekada przyniosła ponowny wzrost zainteresowania Prymaczenko, między innymi za sprawą pokolenia artystów, którzy rozpoczęli swoją karierę po śmierci Stalina. W kontekście politycznej odwilży ukraińscy twórcy tzw. pokolenia lat 60. zaczęli zastanawiać się nad sztucznością narzuconego socrealizmu i szukać alternatyw, nowych źródeł kreatywności. Jeden z nich, Wiktor Zarecki, będąc socrealistą, zaczął malować portrety kolektywnych rolników w poleskich wsiach. Polesie, jako wyjątkowy region z własnymi osobliwościami, oddalony od dużych miast, zachowało swoje tradycje najlepiej ze wszystkich. Zarecki zafascynował się jego autentycznością – mieszkańcy nadal praktykowali dawne rytuały, robili pisanki, haftowali i śpiewali. Opowiadał o tym z entuzjazmem w listach do swojej żony, artystki i działaczki na rzecz praw człowieka Ałły Horskiej.
Podczas podróży Zarecki poznał Marię Prymaczenko. Zaczął wysyłać jej farby i papier, marzył o indywidualnej wystawie artystki w Kijowie. Jak sam mówił, z Polesia wrócił do domu jako artysta modernistyczny i awangardowy. Jego fascynacja ukraińską kulturą ludową przerodziła się w stowarzyszenie o wymownej nazwie Klub Młodzieży Twórczej, w ramach którego mógł robić rzeczy normalnie niedozwolone. Na przykład świętować Boże Narodzenie, urządzać wystawy zapomnianych artystów, takich jak Hanna Sobaczko-Szostak, i odbywać twórcze wycieczki przez Ukrainę. Dzięki wysiłkom przedstawicieli pokolenia lat 60. Marija Prymaczenko otrzymała główną nagrodę państwową w dziedzinie kultury imienia Tarasa Szewczenki.
Dawna sława Prymaczenko powróciła, ale znowu pod płaszczykiem wygodnej narracji: nie artystka, ale „artystka naiwna”, „babcia ze wsi”, która maluje dobre zwierzęta i kwiaty. Jej prace o wojnie zostały oczywiście zignorowane. Podobnie jak wszystkie jej „poważne” prace.
Słowa i zwierzęta
Prymaczenko podpisała każdą ze swoich prac. Konceptualizowała podpisy, zwłaszcza przedstawień zwierząt, które nie są tak naiwne i życzliwe, jak się wydaje. To alegoryczne portrety, często dotyczące konkretnych ludzkich cech. O ludziach skąpych: „To zwierzę winogrona zaorało / I nikomu ich nie dało”. O sile ignorowania innych: „Zwierz Śmiechun się śmieje / Ludzi się nie boi”. Albo o tych, którzy są bardzo uparci i uważają się za najlepszych: „Baran uparty zbłądził nie na żarty”.
Artystka napełniała też swoje prace wierzeniami i kulturą Polesia, przedstawiając leszych (demony lasu), rusałki i wodników. Zaś jej kwiaty można postrzegać jako amulety – mają swoje symbole i znaczenia, dedykacje i życzenia. Tak przedstawiała róże na żółtym tle: „Daję dzieciom bukiet róż, by nie było w szkole łez, / By nauczyciele byli dobrzy”. Swojemu wnukowi Iwanowi podarowała słoneczniki na różowym tle: „Słonecznik lubi wyciągać główkę do słońca, / A miłość – młodych do serca, / Daruję Iwankowi na szczęście”.
Nie wszystkie zwierzęta były dobre. Na przykład bestie wojny. Jeśli Prymaczenko przedstawiała wojnę, a nie jej konsekwencje, to pod postacią straszliwych bestii z zakrwawioną paszczą, zębami i zmutowanym ciałem. Jej bestie różniły się między sobą. Na wystawie w MSN można zobaczyć pracę z 1989 roku „Wojna atomowa – wojno, bądź przeklęta! By ludzie nie wiedzieli i żalu nie mieli!”, gdzie z czerwonej bestii wystają węże, a zamiast brody jest butelka wódki. Nienawidziła pijaków i alkoholizmu tak bardzo, że obdarzała tym nałogiem bestie wojenne. Prymaczenko ma całą serię prac z różnych lat poświęconych temu problemowi. W szczególności: „Wydra mówi: Lepiej przyjaźnić się z wężem niż z pijakiem-mężem” czy „Zielony wąż / Ludziom źle czyni / I śmierć głupcom niesie / Ale mądrym – nie”.
Wszystkie te społeczno-polityczne prace rzadko można znaleźć w radzieckich katalogach. Niektóre z nich od czasu do czasu trafiały do albumów lub kalendarzy w latach 80., ale często z ocenzurowanymi tytułami. Na przykład praca z czerwoną bestią otwierającą zębatą paszczę z dedykacją z 1986 roku dla Ronalda Reagana, ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych: „Panie Reagan, niech pan spojrzy na to zdjęcie i pomyśli o tym, jak ciężki i głupi jest ten atom. Niech pan spojrzy na niego i zawrze z nami pokój, aby na Ziemi zapanował pokój. To piękny atom, więc można go pocałować i żegnać się z rodziną”. W albumie „Maria Prymaczenko” opublikowanym w 1989 roku utwór ten pojawia się, ale pod neutralnym tytułem „Groźba wojny”. Jej prace nazywane są w tym albumie „twórczością ludową”, a uwaga koncentruje się wyłącznie na fantastycznych zwierzętach, „które nie istnieją w naturze”, i odnosi się do Prymaczenko jako wieśniaczki z idyllicznej wioski. Nie pojawia się też informacja, że po katastrofie w Czarnobylu jej wioska Bołotnia nie była już idyllicznym, spokojnym miejscem.
Wybuch w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, który wywołał największą katastrofę spowodowaną przez człowieka w XX wieku, miał miejsce zaledwie 40 kilometrów od Bołotni. Strefa zamknięta znajdowała się w odległości 10 kilometrów. Wszyscy rozumieli, że promieniowanie nie zatrzymuje się za drutem kolczastym i niewidzialną granicą. Rodzina Prymaczenko wspomina, że kiedy ich syn Fedir dowiedział się o katastrofie, natychmiast pobiegł do matki, aby zapytać, co zrobią. Marija była głową rodziny i podejmowała wszystkie decyzje. Odpowiedziała: „Będziemy malować”.
Artystka mówiła o pierwszych niespokojnych dniach po katastrofie, że „pędzili bydło jak na wojnie, samochody jeździły całą noc i świeciły reflektorami i nikt nic nie rozumiał”. Te porównania do wojny są bardzo charakterystyczne: katastrofa w Czarnobylu przedstawiana była w postaci pożaru, a likwidatorzy katastrofy jako bohaterowie wojenni. Dziś mamy podobne doświadczenia z wojną rosyjsko-ukraińską: przesiedlenia, „zatrute ziemie” (wtedy przez promieniowanie, teraz przez miny i pociski), zniszczenia całych miast, wsi i lokalnej kultury.
W pierwszych tygodniach po katastrofie, kiedy rozpoczęło się przesiedlanie okolicznych wiosek, Prymaczenko zaczęła się obawiać, że i jej ono grozi. W jednym z listów z 8 maja 1986 roku do folklorystki Lidii Oreł napisała: „Lidia, jeśli mnie wysiedlą, zamieszkamy u ciebie. Fiedia będzie malował, Wania, Nadia i ja będziemy malować, bo jesteśmy blisko koło atomu...”. Ale potem zmieniła zdanie. Powiedziała, że nie boi się atomu, bo jest za stara, ale martwi się, że ludzie będą się bać jej „zainfekowanych” obrazów. Nawet w chwilach apokalipsy martwiła się, czy jej sztuka będzie widoczna. Czy będzie miała moc przeobrażania tych, którzy widzą jej prace.
Odczuwała ból przyrody idyllicznego Polesia, gdzie nawet pingwiny przyjeżdżały w odwiedziny („Pingwiny, nasi przyjaciele / Chciały zobaczyć Polesie: / Jak orzemy, / I jak pięknie młodzi tańczą”). W ten sposób zwierzęta żyjące w idealnym świecie stawały w obliczu katastrofy ekologicznej: „Kuropatwa rozmawia z żabą. Żaba mówi: Nieszczęście, nie ma się gdzie kąpać: woda jest skażona. Biada nam!”. I „poleski sum ze stawu wyszedł w las, szuka czystej wody. Ale jej nie mamy!”. Że są to prace z cyklu czarnobylskiego, poświęcone tak ważnemu tematowi, który „oficjalni” artyści bali się poruszyć, wiemy jedynie dzięki podpisom. Jeśli odciąć tytuły – pozostanie tylko różnokolorowy (i bardzo piękny!) ptak z żabą. Albo ciemnoniebieski sum na żółtym tle.
Prymaczenko jest jedną z niewielu artystek, które wypowiadały się na temat katastrofy w Czarnobylu. Czwarty blok stał się dla niej miejscem pamięci. Wierzyła w przyszłość po apokalipsie. Jest też niemal jedyną artystką, która mówiła o związanej z Czarnobylem korupcji certyfikatów dla likwidatorów i problemach zdrowotnych Ukraińców. Spójrzmy na piękny, ozdobiony wiśniami obraz. Duże zwierzę siedzi na krześle przy stole, na którym stoją butelka wódki, kieliszek i leży koperta. Skrócony tytuł „Przyszedł niedźwiedź do wilka” znów nic nam nie mówi. Możemy sobie wyobrazić, że dwaj przyjaciele po prostu spotkali się na kieliszek pod wiśniami – idylla! Ale Prymaczenko opowiada szczegółowo historię łapówki.
Historia jest taka, że niedźwiedź prosi o zaświadczenie, że był likwidatorem w Czarnobylu. Początkowo wilk się opiera. Ale niedźwiedź oferuje miód jako łapówkę. Ta łapówka nie wystarcza, ale jeśli niedźwiedź przyniesie wódkę i śledzie, wilk wystawi zaświadczenie i napisze, że „w komin dmuchał, był na bloku”. Prymaczenko naśmiewa się tutaj z fabrykacji certyfikatów i opowieści osób, które w rzeczywistości nie brały udziału w likwidacji, a otrzymywały zaświadczenia. W końcu „dmuchanie w komin czwartego bloku” jest nierealne nawet dla cudownego świata Prymaczenko, który również ma swoje własne prawa rzeczywistego i nierzeczywistego.
Jednocześnie prawdziwe ofiary Czarnobyla pozbawiano odszkodowania: „Dziki dziadek wdrapał się na groch, żeby ludzie nie widzieli – nie ma butów ani spodni, a niezręcznie prosić kierowników o pieniądze, bom ja też inwalida ocalały z Czarnobyla. I nadmuchuje balon”. Na obrazie rzeczywiście widzimy dziadka na grochu, ale nie nadmuchuje on balonika, tylko coś, co wygląda jak ryba lub rak. Czy nie jest to historia o tym, jak ludzie oddawali swoje ostatnie pieniądze na leczenie raka po katastrofie w Czarnobylu? A na innym obrazie dwa niedźwiedzie zastanawiają się, jak dostać zaświadczenie o niepełnosprawności: „Dwa niedźwiedzie liwanidy rozmawiają o tym gdzie pójść lepiej by ich przyjęto w liwnidy” (liwanidy oznaczają inwalidów, Prymaczenko często pisała słowa tak, jak je słyszała).
Katastrofa w Czarnobylu dotknęła artystkę również osobiście – Walery Chodemczuk, pierwsza ofiara katastrofy, był jej krewnym. Prymaczenko stworzyła kilka podobnych prac z latającym ptakiem: „Kawka leci, swojego męża szuka, ale nigdzie go nie ma. Jego ciało po całej Ukrainie się rozleciało. – Będą kwiaty rosły, będą je dzieci zrywać, zaniosą na groby. A mój grób w niebo poleciał”. Uważa się, że ciało Chodemczuka pozostało pod gruzami czwartego bloku. Prymaczenko, przeciwnie, widziała to tak, jakby człowiek, wraz z promieniowaniem i dymem z pożaru, rozproszył się po całym kraju. Artystka dedykowała również kilka prac matce Walerego, która czekała na syna w domu.
Przekonanie, że to wszystko pomyłka, i nadzieja, że zmarła osoba powróci, były charakterystyczne dla Prymaczenko. Wierzyła również, że wróci jej ukochany mąż, który zginął na wojnie. I dlatego nie chciała opuszczać domu w pierwszych dniach katastrofy w Czarnobylu, bo „ten dom długo czekał na swojego żołnierza”. Miłość do ziemi i domu, niemal osobisty stosunek do nich, był i jest typowy dla Ukraińców. Moja babcia również nie opuściła swojego domu podczas okupacji Kijowszczyzny w lutym i marcu 2022 roku. Być może prace, które podkreślały nienormatywność zwierząt – trójgłowy siedmionogi wąż, czworonożna stonoga, niebieska papryka, banany w doniczce itp. – częściowo „zainspirowane” zostały katastrofą. Centralnym punktem tych przedstawień nie było oddanie nastroju zwierzęcia, ale raczej jego nienormatywności.
„Im bardziej zagłębiam się w naturę fenomenu Mariji Prymaczenko, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że geniusza rodzi ziemia. Kawałek ziemi, który zrodził potwora z Czarnobyla, jest pełen tajemnic i szczególnej energii. Mimowolnie pojawia się myśl: co by było, gdyby budowniczowie elektrowni jądrowej zbadali historyczny i kulturowy potencjał tej ziemi (z gwiazdą piołunu, która na nią spadła, z trójgłowymi mutantami z obrazów Mariji Prymaczenko) – czy zbudowaliby tam elektrownię?” – napisała historyczka sztuki Nina Weligocka, która znała Prymaczenko i odwiedzała ją po 1986 roku.
Marija Prymaczenko, „Przyszedł kum do kumy, kuma marchew piele”, 1992.
Prymaczenko potrafiła oddać bogactwo Polesia, krainy, która tak bardzo ucierpiała podczas rosyjskiej inwazji w 2022 roku. I być może w tym tkwi fenomen wielkiej popularności artystki dzisiaj. Gdy patrzymy na jej obrazy, czujemy, że ich autorką jest osoba, która kochała wszystkie żywe istoty i swoją ziemię, żyła w harmonii z naturą i jednocześnie rozumiała współczesne zagrożenia. Pewnie dlatego prace Prymaczenko są obecnie postrzegane jako tak bardzo współczesne. Jej sztuka to najpełniejszy portret Ukrainy.
Przetłumaczyła Iwona Boruszkowska