Seks na ekranie
"Peaches Does Herself"

Seks na ekranie

Jacek Dziduszko

Mimo pesymistycznej wymowy niektórych tytułów, berliński festiwal walczy o rangę sex-positive. Na kilka październikowych dni niemiecka metropolia staje się stolicą światowej erotyki, przestrzenią dyskusji o różnych obliczach porno

Jeszcze 2 minuty czytania

Tematem przewodnim 8. edycji Berlińskiego Festiwalu Filmu Porno było BDSM i fetysze. Czyli bondage, discipline, sado/maso i naprawdę wstydliwe przyjemności. Na ekranie królowały więc obroże i smycze, kajdanki i pejcze, strap-ony, lateksowe kostiumy i skórzane maski z kneblami; były dominy i uległe samce; „maszyny miłości” i inne nieszablonowe akcesoria z seks-shopów. Ale po imprezie można odnieść wrażenie, że porno było pretekstem do poważniejszej refleksji nad rozmaitymi rodzajami ludzkiej seksualności i formami jej wyrażania. Porn Film Festival, mimo nazwy budzącej oczywiste skojarzenia, nie jest bowiem imprezą dla onanistów. W myśl dekaefowskiej formuły, niemal każda projekcja jest tutaj poprzedzona prelekcją i zakończona dyskusją. Do Berlina zjeżdża mnóstwo gości (na własny koszt!): filmowców, dziennikarzy, wykładowców akademickich, żeby dyskutować o seksie na ekranie i poza nim. Program uzupełniają liczne wykłady, autorskie performanse, warsztaty i wystawy. A po skończonych projekcjach widownia udaje się do kipiących od erotyki klubów z dark roomami i prywatnymi salkami karaoke, które na czas festiwalu zamieniają się w intymne miejsca zbliżeń. W końcu to Berlin.

W rozpisce festiwalowej trudno znaleźć mainstreamowe filmy z półki XXX przeznaczone dla heteroseksualnych mężczyzn – co nie znaczy, że ich nie ma. W kreuzbergowskim kinie Moviemento, gdzie odbywa się impreza, króluje bowiem różnorodność. I tak, obok klasyków ze złotej ery porno, można trafić na współczesne filmy dla każdej z docelowych grup: gejów, lesbijek, heteryków czy miłośników BDSM. Dla tych, którym trudno zdzierżyć pełnometrażowe pornosy, przygotowano kilka programów złożonych z filmów krótkich – tam też perły z lamusa stykają się z kinem najnowszym. Dla znudzonych schematyzmem ekranowych akcji BPFF proponuje filmy eksperymentalne i arthouse’owe porno, a dla widzów przedkładających oglądanie gadających głów nad oglądanie genitaliów, program oferował sporo dokumentów.

„Kink”, reż. Christina Voros. USA, 2013

Festiwal otworzył zresztą dokumentalny „Kink”. W wyprodukowanym przez Jamesa Franco filmie reżyserka Christina Voros skrada się z kamerą za kulisy strony Kink.com, największego i najpopularniejszego producenta filmów BDSM na świecie. Efekt wizyty ma przede wszystkim wymiar edukacyjny: to demistyfikacja licznych mitów na temat fetyszystów i twórców kina BDSM. W obiegowej opinii fetyszystyczne filmy porno są czymś na pograniczu hardcore’u i kina snuff. W rzeczywistości jednak na planie panuje serdeczna atmosfera i absolutne bezpieczeństwo: nie wydarza się nic, na co aktor czy aktorka sobie nie chcą pozwolić. Przeciwnie: liczni ochotnicy zgłaszają się na castingi, by pod czujnym okiem zdolnych reżyserów realizować tu swoje najskrytsze fantazje.

Współczesny wymiar BDSM został zderzony z pradziejami gatunku. Jedną z prekursorek kina spod znaku pejcza i lateksu była Krista Beinstein. Wiedenka pod koniec lat 80. nakręciła w Hamburgu kilka szokujących podówczas, na poły amatorskich filmów („Bad Girls”, „True Love”), w których koncentrowała się na mrocznej stronie ludzkiej seksualności. Samogwałt za pomocą rozmaitych zabawek zderzała ze zjadaniem ekskrementów i kopulacją z udziałem wnętrzności, a swoim aktorkom kazała sztyletować sztuczne penisy. Odważne, także w politycznym sensie, filmy Bernstein, przypominające działania wiedeńskich akcjonistów i dzieła z nurtu „kina transgresji”, robią do dziś duże wrażenie.

„Bike Smut 7. Bike Porn: Porny Express”

Kontrą dla ponurych jak chmura gradowa obrazów Beinstein były offowe filmiki z objazdowego przeglądu „Bike Smut 7. Bike Porn: Porny Express”. Rowerzyści po raz siódmy chwycili za kamery, żeby opowiedzieć o rozlicznych korelacjach seksu i bicyclingu. Czego tu nie ma: rower jako kochanek lub kochanka, rower jako metafora penisa tudzież waginy, rower symbolizujący popęd, rower jako stymulator, rower-kosmita emanujący seksualną energią, rower jako zbawienie dla onanisty etc. Kilkanaście filmów z pogranicza erotyki, porno i bikesploitation porwało berlińską publikę, a wedle sprawdzonych informacji już niebawem będzie umilać czas polskim widzom.

Ale krótkie formy podejmowały też poważniejszą tematykę. Jak wyróżniony w konkursie „Short Films Competition” australijski „Beautiful Monotony” Zahry Stardust, który w telegraficznym skrócie opowiada o tytanicznej pracy, jaką codziennie wykonują striptizerki, czy nagrodzony w tej samej konkurencji „Gingers” Antonia Da Silvy, filmowy esej o seksualności „genetycznych odmieńców”, jak sami o sobie mówią, czyli ryżych gejów.

 

Największym odkryciem z kręgu kina gejowskiego były natomiast krótkometrażowe, impresyjne filmy Avery’ego Willarda. W swoich dziełach Willard skupiał się na homoerotycznych fantazjach mężczyzn: jego bohaterowie wspominają spotkania z nieznajomymi lub imaginują sobie wymarzonych partnerów. Czasami jest to zabawne, na przykład gdy źródłem mokrych snów okazuje się Batman odtwarzany przez Adama Westa. W swoich czasach reżyser pokazywał te filmy – o wiele mówiących tytułach, takich jak „Clouds” czy „Dreamboy” – tylko najbliższym znajomym. Odkryte po latach, pozwalają wpisać Willarda na listę prekursorów kina queerowego, gdzie – jako jeden z pierwszych (kręcił już w latach 40.) – powinien zajmować miejsce zaraz obok Kennetha Angera i  Jacka Smitha.

Jednym z zagadnień poruszanych na festiwalu w queerowej sekcji był również cruising. To nieprzetłumaczalne słowo, które oznacza właśnie „krążenie” w poszukiwaniu spontanicznego seksu, było tematem dwóch filmów: dokumentalnego „The End of Cruising” Todda Verowa, gdzie czas ekranowy wypełniają anegdoty o erotycznych spotkaniach z nieznajomymi dostarczone przez cruiserów z całego świata, oraz klasyczny już „Cruising” Williama Friedkina, u nas znany pod tytułem „Zadanie specjalne” – film tyleż homofobiczny, co z niewątpliwym zainteresowaniem portretujący środowisko bywalców nowojorskich klubów z dark-roomami z przełomu lat 70. i 80. O ile w filmie Friedkina zjawisko jest popularne pośród gejów – jesteśmy bowiem na moment przed wybuchem epidemii AIDS, o tyle w swoim dokumencie Verow wieści zmierzch tych praktyk. Przyczyny końca cruisingu są bardziej niż prozaiczne: to zamykanie publicznych toalet i wzmożone kontrole w parkach (w tym instalacja kamer przemysłowych) spowodowały upadek niepisanych rytuałów.

 

Klasykę reprezentował też „Midnight Party (La Coccolona)” z 1976 roku, prezentowany na BPFF w ramach hołdu dla zmarłego w tym roku Jesusa Franco, niekwestowanego króla eurotrashu, autora ponad 200 filmów, w których mieszały się erotyka, kryminał i horror. Choć większość filmów Franco po latach bawi nieporadnością, ten dostarcza rozrywki podwójnie, jest bowiem komedią z założenia. Fabuła, jak zawsze, jest tutaj pretekstem do licznych zbliżeń na krocze głównej bohaterki – w tej roli muza i żona hiszpańskiego króla filmowego campu, Lina Romay. 

Nie zabrakło też interesujących pozycji pośród najnowszych filmów pełnometrażowych. Kilka z nich – jak „Peaches Does Herself” czy „Jungle Love” – polscy widzowie mieli już okazję zobaczyć podczas tegorocznej edycji T-Mobile Nowe Horyzonty. Na parę innych warto zwrócić uwagę. Przede wszystkim na nagrodzone główną nagrodą w konkursie „Feature Film” „Love Actually… Sucks”, przewrotną erotyczną komedię, która nie tylko tytułem nawiązuje do popularnego kom-romu Richarda Curtisa. Film hongkońskiego twórcy o pseudonimie Spud, również przeplatający liczne wątki, odwraca heteronormatywny porządek obecny w brytyjskiej wersji, a także całkowicie niweczy jej pozytywną wymowę. W „Love Actually… Sucks” miłość częściej naznaczona jest cierpieniem, zdrady są bolesne i pociągają za sobą ofiary, a odmienne preferencje bohaterów równają się hańbie dla ich rodzin.

8. Porn Film Festival BerlinMimo pesymistycznej wymowy niektórych tytułów, berliński festiwal walczy o rangę sex-positive. Przez kilka październikowych dni niemiecka metropolia staje się stolicą światowej erotyki, przestrzenią dyskusji o różnych obliczach porno, a także forum wymiany myśli o seksie i sferach intymnych. W kraju, w którym nauczycielom słowo na „s” staje w gardłach i gdzie twórców sztuki krytycznej, zestawiających elementy cielesne i symbole sakralne, chce się zamykać w więzieniach, taka impreza mogłaby by mieć uzdrowicielski charakter. Warto więc już teraz zabiegać o warszawską replikę. Choć nasz lokalny biznes kojarzony jest głównie z przaśnymi produkcjami pokroju „Podrywaczy”, to właśnie tryśnięcie dobrym, krytycznym porno z ekranu mogłoby zapoczątkować konieczne zmiany.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.