NUDA: Smart Boredom
il. Robert Ball / Flickr CC

NUDA: Smart Boredom

Marek Krajewski

Określenie smart boredom upowszechniło się w 2012 roku, przede wszystkim w kontekście marketingowym. Coś, co było puste, staje się teraz pełne, a to, co irytujące, przeobraża się w to, co absorbujące

Jeszcze 4 minuty czytania

W 2006 roku nakręciliśmy krótki film zatytułowany „Przystanek” [1]. Z kilkuset poznańskich przystanków wylosowaliśmy osiemnaście – tyle, ile godzin funkcjonuje każdego dnia miejski transport. Na każdym z nich przez 60 minut, statyczną kamerą, rejestrowaliśmy zachowania oczekujących na tramwaje i autobusy. Co robili obserwowani przez nas ludzie? Przechadzali się, rozglądali, czytali rozkład jazdy, wykonywali drobne czynności doprowadzające ich fryzury i garderobę do porządku, spoglądali na zegarki i patrzyli na innych, rozmawiali, jedli i pili, czytali prasę i książki, słuchali muzyki i rozmawiali przez telefony komórkowe. Przede wszystkim jednak wydawali się tkwić w stanie zawieszenia, letargu.

Pauzy w codzienności – w których nie bardzo jest co ze sobą zrobić, bo niewiele od nas zależy – zdarzają się nam tym częściej, im bardziej złożone jest życie. Złożoność wymaga bowiem coraz bardziej zaawansowanej koordynacji działań, a ta pociąga za sobą konieczność czekania na swoją kolej – po kawę i posiłek, do biletomatu, do dentysty, na zielone światło i taksówkę, na rozpoczęcie zajęć w szkole lub na uczelni, w drogowym korku. Oczekiwanie można oczywiście skrócić, stosując siłę, prośbę, przekupstwo albo łamiąc reguły, ale w dłużej perspektywie przynosi to odmienne od zamierzonych skutki – chaos wydłużający momenty oczekiwania. Większość wybiera więc czekanie.

Udręka czuwania

Oczekiwanie nie musi być nieprzyjemne, ale zazwyczaj jest. Nieprzypadkowo. Czekając, czujemy się równie niepotrzebni, jak niedziałające przedmioty, jak rzeczy, których nikt nie potrzebuje. Oczekiwanie jest tym bardziej nieprzyjemne, im częściej słyszymy, że jesteśmy panami swego losu, że spoczywa on wyłącznie w naszych rękach, że powinniśmy być produktywni, że czas to pieniądz, a dobre życie to życie ciekawe – takie, w którym ciągle dzieje się coś nowego. Czekając czujemy, że marnujemy czas, a odczucie to jest równie powszechne, jak przekonanie, że życie to pasmo możliwości do wykorzystania, a my sami powinniśmy być aktywni, witalni, podłączeni i w permanentnym stanie czuwania.

Dyskomfortu czekania nie zmniejsza – tak zalecane przez ekspertów od dobrego życia – zwolnienie tempa, slow life. Źródło cierpienia nie tkwi bowiem w prędkości, z jaką żyjemy, ale w tym, że jesteśmy zależni od innych, że musimy z nimi zgrywać rytmy swoich działań, a to wymusza oczekiwanie. Można oczywiście odpuścić – wyjechać na wieś, zaszyć się w głuszy, żyć zgodnie z rytmem natury, uprościć swoją złożoność – ale wcześniej trzeba pocierpieć, być produktywnym i skoordynowanym z innymi, by po to remedium na udrękę czekania można było sięgnąć. Z tej perspektywy dosyć zabawny jest mit odpadnięcia, znany z „Domu nad rozlewiskiem”, „Szpilek na Giewoncie” i książek małżeństwa Máté. Mit ukrywający to, że aby odpuścić, trzeba najpierw docisnąć, że aby żyć tak, jak się chce, trzeba wcześniej z siebie zrezygnować. Mit to iście kapitalistyczny, sławiący akumulację jako warunek trwonienia i to ostatnie czyniący ideałem, do którego dążymy.

Czekanie poniża. Czy nie podkreśleniu nierówności służą strefa VIP, bankowość osobista, usługi typu konsjerż, delegowanie czasochłonnych obowiązków na asystentów i asystentki? Czy ludzie nie grają w Lotto, by pokonać czas i złagodzić ból oczekiwania na odmianę losu? Czy jest coś bardziej upokarzającego, niż czekanie na tych, dla których okażemy się potrzebni (jako pracownicy, partnerzy, współpracownicy)? Czy istnieje lepszy wskaźnik nierówności niż liczba dni, które dzielą nas od wizyty u lekarza specjalisty? Albo niż liczba osób tłoczących się w kolejce po przecenione produkty?

Nuda

Oczekiwanie uprzedmiotawia. Również dlatego, że towarzyszy mu nuda. Ma ono źródło w rozbieżności pomiędzy oczekiwaniami a tym, co przynosi rzeczywistość. Nuda pojawia się, gdy film miał być porywający, a nie jest; gdy rozmowa z osobą, którą cenimy, się nie klei; gdy mamy czas wolny, ale nie bardzo wiemy, co ze sobą zrobić; gdy musimy czekać, chociaż spodziewaliśmy się natychmiastowego zaspokojenia potrzeby lub pragnienia. Jest ona wszędzie tam, gdzie miało być niepowtarzalnie, a jest rutynowo. Nuda jest formą rozciągniętego w czasie rozczarowania: nie dość, że nie otrzymujemy tego, czego się spodziewaliśmy, to jeszcze to, co niechciane, nie chce odejść.

Nuda, jak przekonująco dowodzą zarówno jej apologeci, jak i krytycy, jest stanem stosunkowo nowym [2]. By jej doświadczyć, trzeba głęboko wierzyć, że naszym moralnym obowiązkiem jest maksymalne wypełnienie czasu, który mamy do dyspozycji. Przekonanie to (podobnie jak potępienie oczekiwania) ma swoje źródło w nowoczesnej organizacji produkcji i jest wobec niej funkcjonalne. Ciekawe życie to życie zbieżne z krótkim życiem produktu i różnicowaniem potrzeb, a efektywne wykorzystywanie czasu to reguła, której podporządkowana jest praca fabryki. Pozorny paradoks polega na tym, że w im większym stopniu kapitalizm odpowiada na doświadczenie nudy, tym jest ona powszechniejszym stanem. Pozorny, bo rynek doskonale opanował strategię obrzydzania tego, co przed chwilą było przedmiotem pożądania. Niezmiennie więc nowy produkt przyniesiony do domu nazajutrz okazuje się przestarzały, a to, co miało wyróżniać – uniformizuje. To właśnie te małe codzienne dramaty sprawiają, że gospodarka się rozwija.

Możemy oczywiście, jak sugeruje to Brodski [3], poddać się nudzie, dostrzec w niej okazję na spotkanie z samym sobą i z czasem. To jednak wyzwanie dla zuchwałych – każda nieoperacyjna refleksja jest bowiem nieracjonalna. Obniża efektywność, powoduje czkawkę złożonej społecznej maszyny, sprawia, że stajemy się problemem dla innych. Dlatego wybieramy rozwiązanie prostsze – zabicie nudy.

Ekstremalnie i 30% gratis

Zabić nudę można na dwa sposoby. Po pierwsze robiąc coś bezprecedensowego, ekstremalnego, radykalnie nowego. Tę formę uśmiercania znienawidzonego stanu trudno oczywiście praktykować, czekając na tramwaj lub pociąg, w kolejce na poczcie czy banku, ale i to jest możliwe. Najlepszym przykładem jest przemoc, wandalizm, seks w miejscach publicznych czy pranksterskie wygłupy tak powszechne dzisiaj, bo upubliczniane za pośrednictwem sieci (owling, planking, mannying, teapotting, cone-ing itd.). Można też zabić nudę, sięgając po strategię 30% gratis. Jej istotą jest próba upakowania w jak najkrótszym czasie jak największej liczby działań, aktywności, doświadczeń i wrażeń. Najlepszym przykładem tej strategii walki z nudą jest oczywiście multitasking, a więc wykonywanie kilku rzeczy jednocześnie: oglądanie filmu i czytanie; pisanie i słuchanie muzyki; robienie na drutach i rozmawianie przez telefon; prowadzenie samochodu i pisanie esemesów; fotografowanie w trakcie imprezy, second screening [4] itd. Ta druga strategia radzenia sobie z nudą wydaje się dziś dużo powszechniejsza, zaś jej doskonałym przejawem jest to, co określa się mianem smart boredom.

Żyjesz i jesteś potrzebny!

Określenie smart boredom upowszechniło się w 2012 roku, przede wszystkim, i co znaczące – w kontekście marketingowym. Oznacza ono zmyślną formę radzenia sobie z „małymi nudami” dopadającymi nas w miejscach publicznych, w środkach masowej komunikacji, w kolejkach do urzędów, w trakcie pauz w pracy i nauce. Jej zmyślność polega na tym, że bezproduktywne momenty oczekiwania wypełniamy wysyłając wiadomości tekstowe i ememesy, grając, oglądając filmy, słuchając muzyki, przeglądając pocztę i strony internetowe, czytając elektroniczne książki i gazety, fotografując, sprawdzając pogodę i notowania walut, dokonując przelewów i płatności itd.

Czynności tego rodzaju moglibyśmy mnożyć – wszystkie one mają jednak podobną konsekwencję: coś, co było puste, staje się pełne, a to, co irytujące, przeobraża się w to, co absorbujące. Wszystkie one mają też podobne źródło – urządzenia mobilne, w tym przede wszystkim smartfony. Te ostatnie, choć znane już w latach 90., upowszechniły się dopiero w ostatnich kilku latach, stanowiąc dziś dominujący rodzaj telefonów komórkowych obecnych na rynku. Już sama nazwa wskazuje na wyższość tych urządzeń nad poprzednikami, sugerując, że zwykłe komórki są w porównaniu z nimi rodzajem niższej formy istnienia – nieinteligentnej, prymitywnej, przypominającej codzienne sprzęty. Smartfony działają jak magiczne obiekty, których używanie sprawia, że stajemy się doskonalsi – już nie dumb, ale właśnie smart [5]. Najważniejsze jest jednak to, że urządzenia te czynią nas na powrót produktywnymi, że łagodzą poczucie, iż marnujemy drzemiące w nas potencjały, że nasza bierność czyni świat uboższym.

Smartfon w ręku sprawia, że znów możemy generować sieciowe przypływy, wprawiać w ruch internetowe łącza, zwiększać liczbę odsłon i lajków, nagradzać i karać, wspierać i hejtować. Stajemy się potrzebni. Potwierdza to migająca dioda wskazująca na stan gotowości urządzenia i ono samo, ślące nam powiadomienia, informacje o aktualizacjach i zmianach statusów, przypominające, że dawno w coś nie graliśmy i że czekają na nas oferty, nowe możliwości, okazje i gratisy. Jesteś w centrum – dowodzi spływający strumień spersonalizowanych informacji – i nawet jeśli doskonale wiemy, że po drugiej stronie nie ma żywego ducha, ale (ro)boty, algorytmy i zautomatyzowane respondery, to dajemy się ponieść tej interakcyjnej ekstazie, wskazującej na doniosłość naszego istnienia.

Zmyślność smartfonów wynika więc z tego, że udało im się wejść w rolę indeksów naszego istnienia i ostatecznego dowodu na to, że jest ono komuś potrzebne. Co więcej – w przeciwieństwie do niedoskonałych ludzkich jednostek, urządzenia te są zawsze gotowe do tego, by fakty te potwierdzać, dostarczyć na żądanie przekonującego dowodu, że wciąż jesteśmy wśród żywych. Nawet wówczas, gdy smartfon wypluwa głównie spam, a nie ekscytujące propozycje, sprawia nam to przyjemność, dziwaczną radość, której źródłem jest to, że uruchamiamy przepływy informacji. Bycie routerem musi być ekscytujące – to taka egalitarna wersja sławy, sytuująca nas w samym centrum wydarzeń. Jaron Lanier może ponarzekać, że zamiast interaktywnymi jesteśmy reaktywni [6], ale przyjemność trzymania ręki na pulsie jest zbyt wielka, by się jej nie poddać. Ponieważ dodatkowo jest ona niezwykle funkcjonalna wobec potrzeb rynku, to wszystko wokół potwierdza, że powinniśmy jej doświadczać tak często, jak to tylko możliwe.

Pauza na człowieczeństwo

Trudno oprzeć się pokusie potwierdzenia, że jest się potrzebnym. Ma ona źródło w podstawowych ludzkich potrzebach – bycia wśród innych, przynależności, akceptacji. Możliwość ich realizacji jest dziś bardzo problematyczna, bo akcent został położony na to, co indywidualne i niepowtarzalne, niezależne i autonomiczne, na dystans wobec tego, co grupowe i uniformizujące. Co więcej – kontraktowy charakter relacji międzyludzkich wyraźnie określa zakres naszego w nie zaangażowania, czyniąc ich autentyczność przedmiotem umowy. Dlatego też potrzeba bycia z innymi i bycia im potrzebnym musi być realizowana w inny sposób – taki, który nie zanieczyszcza formalności naszych stosunków z innymi. Świetnym miejscem na to jest pauza, przerwa, krótkie chwile funkcjonowania na jałowym biegu.

Paradoks polega więc na tym, że najbardziej ludzcy jesteśmy wtedy, gdy się nudzimy, gdy trzeba czymś zabić nieprzyjemny moment oczekiwania. To wówczas, w chwilach zawieszenia normalnych rytmów funkcjonowania, gdy musimy sobie poradzić z tym, że jesteśmy zbędni, odzywają się gatunkowe potrzeby. Ponieważ wiemy, że stan jest tylko krótką przerwą, nie inwestujemy weń zbyt dużo uwagi i emocji, nie próbujemy pielęgnować doświadczenia, jakie niesie ono ze sobą, ale raczej potwierdzamy jego aktualność – łącząc się z tym, co dowodzi, że jesteśmy.

Szczęśliwi choć/bo oczekujący

Jak wspomniałem, określenie smart boredom zrodziło się w kontekście marketingowym. Odkryto bowiem, że istnieje istotna, niezagospodarowana dotąd nisza, którą można uczynić doniosłą i dowartościować jako przestrzeń zmyślnych, inteligentnych działań. Tą niszą są krótkie momenty czasowe, w których jednostka jest pozostawiona sama sobie, w specyficznym zawieszeniu pomiędzy pracą a domem; między jednym spotkaniem a drugim, między dwiema przyjemnościami, w oczekiwaniu, w podróży, w niemiejscu.

Początkowo próbowano zagospodarowywać smart boredom bardzo chałupniczo – a to przez neony, plakaty, billboardy i citylighty, na których zawieszał się wzrok podróżnych; a to przez ulotki i darmowe gazety wręczane na ulicach i dworcach; a to przez ekrany umieszczone w miejscach publicznych i hipnotyzujące bijącym z nich rozedrganym strumieniem światła. Problem z tymi formami dystrakcji i ogniskowania uwagi polegał jednak na tym, że formatowały one jednostki i podpowiadały im, że są one do siebie podobne, że potrzebują tego samego. Idealny w roli narzędzia potwierdzającego, że jednostki są potrzebne, okazał się dopiero smartfon – zdolny do zaspokojenia każdej formy pragnienia bycia wśród innych. Smartfon jest przy tym dyskretny i nieabsorbujący, przyjemny w dotyku i łatwy w użyciu, zrozumiały i pełen tajemnic. Nieco niehigieniczny i niezbyt korzystnie wpływający na nasze zdrowie, ale to nieistotne szczegóły, gdy gra toczy się o to, by potwierdzić czyjeś istnienie.

„Przystanek 2013” zawierałby nieco inne sekwencje niż jego pierwowzór. Nadal dominowałyby w nim sceny przedstawiające ludzi na coś oczekujących, ale już nie zawieszonych w letargu. Przeciwnie – ożywionych, zaangażowanych w interakcje z urządzeniami, rozmawiających z kimś nieobecnym. Ludzi-routery, zdelokalizowane i abstrakcyjne węzły sieci rozprowadzające informacje. Ludzi potrzebnych.

***

[1] Film został zrealizowany w Pracowni Socjologii Wizualnej działającej w Instytucie Socjologii UAM w Poznaniu, zaś jego autorami byli Małgorzata Kleban, Mateusz Leoński, Łukasz Rogowski i piszący te słowa. Płyta z filmem została dołączona do książki zatytułowanej „Wizualność miasta” (Krajewski M. [red.], Poznań 2007).

[2] zob. np. „Essays on boredom and modernity”, Dalle Pezze B.; Salzani C. (red.), Rodopi, Amsterdam , New York 2009; Svendsen L., „A philosophy of boredom”, Reaktion Books, London, 2005; Czapliński P., Śliwiński P., „Nuda w kulturze”, Rebis, Poznań 1999 i wiele innych. Nieco inne zdanie na ten temat mają psycholodzy i historycy, upierając się przy tym, iż nuda jest stanem uniwersalnym, zob. Toohey P., „Historia nudy”, Bellona, Warszawa 2012

[3] Brodski J. „Pochwała nudy”, Wydawnictwo Znak, Kraków 1996, str. 86-95

[4] A więc wykonywanie kilku operacji jednocześnie na tym samym ekranie komputera lub urządzenia mobilnego.

[5] Na temat „mądrych” przedmiotów zob. Kitchin R., Dodge M., „Code/Space. Software and everyday life”, MIT Press, Cambridge, Massachusetts 2011, str. 99

[6] Lanier J. „You are not a gadget : a manifesto”, Alfred A. Knopf, New York 2010

Cykl NUDA publikowany jest we współpracy z portalem Goethe-Institut goethe.de/polska oraz Transmediale – festiwalem sztuki i kultury cyfrowej.



Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.