Nienawidzą zawsze oni. To właśnie dlatego ich tak nienawidzimy. Nienawiść to słabość przydarzająca się osobom w jakiś sposób niedopasowanym do współczesności, nie ma tu przecież miejsca na nienawiść. Tłumaczy się ją niewiedzą, brakiem tolerancji, strachem rodzącym uprzedzenia i popychającym do przemocy. To wyjaśnienie samo w sobie jest jednak nienawistne, bo zakłada, że nienawidzący to niedouczeni ignoranci o wąskich horyzontach. Że to ludzie źli, a nie po prostu robiący złe rzeczy, zaś przypisana im trwałość negatywnych intencji, nieuleczalność czynionego przez nich zła nie pozostawia nam wyboru. Musimy ich nienawidzić. Wielu z nas jest przekonanych, że żyją w epoce nienawiści, ale jednocześnie deklarujemy, że jesteśmy od tego uczucia wolni.
Im dalej się posuwamy w mówieniu o nienawiści, tym bardziej toniemy w niekonsekwencjach i hipokryzji. Język się plącze i kręcimy moralne bączki: jak stawać po stronie dobra, nie rezygnując przy tym z prawa nienawidzenia tych, którzy są źli?; jak walczyć ze złem, nie wpadając w złość, kiedy się pleni?; jak eliminować nienawiść; nie wzbudzając wrogich wobec niej emocji?
Nienawiść i wszystko jasne?
Dla niektórych sprawa z nienawiścią jest jednak prosta i wcale nie brną w sprzeczności. Z jednej strony mamy rosnący ruch walczących z mową nienawiści i hejtem, w którym nie tylko utożsamia się je z samą nienawiścią, ale też jednoznacznie potępia. Ruch ten, wspierany prawnie i biznesowo, silnie się instytucjonalizuje, obecny jest przez głośne kampanie społeczne, realizowane też w Polsce. Z drugiej strony mamy badaczy w rodzaju Daniela Goldwaga, którzy twierdzą, że borykamy się dziś z „nową nienawiścią”. Ma on na myśli to, że za sprawą rozwoju globalnych mediów i demokratyzacji dostępu do nich to, co było niszową postawą reprezentowaną przez skrajne, ale marginalne ugrupowania, stało się mainstreamem. Efektem jest przeobrażenie nienawiści (na tle rasowym, płciowym, narodowym, seksualnym, generacyjnym) w wyobrażalną, bo dostępną w przestrzeni komunikacyjnej, formę odnoszenia się do innych, a tym samym wzmocnienie ekstremalnych nisz. Wreszcie, z trzeciej strony, niektórzy – jak czynią to chociażby Carolyn Emcke czy Matt Taibii (autor wydanej też w Polsce książki „Nienawiść sp. z o.o. Jak dzisiejsze media każą nam gardzić sobą nawzajem”, przeł. Tomasz S. Gałązka) – wskazują na to, że nienawiść stała się niezwykle funkcjonalnym elementem przestrzeni medialnej, gwarantując zainteresowanie, oglądalność, klikalność, co z kolei sprawia, że przestaje być wstydliwa, nie traktuje się jej jako słabości, ale raczej jako efektywną, a przez to też dopuszczalną formę ogniskowania uwagi. A że przy okazji robi się nieprzyjemnie i że niszczy się w ten sposób pole demokratycznej debaty, zapisywane jest po stronie kosztów.
Kwestia nienawiści nie jest jednak tak prosta, jak mogłyby to sugerować trzy powyżej zarysowane, dominujące punkty widzenia. Przede wszystkim trzeba najpierw doprecyzować, czym nienawiść w ogóle jest. Jest to o tyle istotne, że często mylimy ją ze złością, wrogością czy niechęcią.
W kapitalnym tekście o nienawiści jako ważnej instytucji w późnośredniowiecznej Europie Daniel Lord Smail napisał, że nienawiść to tyle co „odprzyjaźnienie” (unfriendshiping). Wtóruje mu Robert J. Sternberg (a więc twórca niezwykle wpływowej „trójkątnej” teorii miłości oraz późniejszej, lustrzanej koncepcji nienawiści), trafnie zauważając, że ta druga to po prostu odwrócona miłość, intensywny związek, w którym łączy nas silna więź oraz inwestowanie sił, czasu i środków w szkodzenie sobie nawzajem. Nienawiść, podobnie jak miłość, pełna jest więc pasji i zaangażowania, ale inaczej niż ona polega w dużej mierze na próbie unicestwienia bliskości, na wciąż ponawianych próbach zrywania więzi. Nienawidząc, odczuwamy głęboką wrogość wobec tych, z którymi łączyła nas (albo łączyć miała czy powinna) silna więź, w jakiś sposób jednak nadwyrężona, a przez to niemożliwa do pielęgnowania, ale też do zerwania, taka, na którą jesteśmy skazani, choćbyśmy bardzo już nie chcieli.
Sto lat po zabójstwie Gabriela Narutowicza w numerze specjalnym „Dwutygodnika” podejmujemy próbę namysłu nad współczesnymi formami i przejawami nienawiści: klasowej, sieciowej, indywidualnej i wspólnotowej. Przyglądamy się najważniejszym wątkom współczesnych hate studies, a także obrazom, wizualnym zapisom hejtu. Wracamy do lat 20. XX wieku, aby lepiej zrozumieć współczesne lata 20. Wreszcie, piórami ukraińskich autorek zadajemy pytania o nienawiść w kontekście ataku Rosji na Ukrainę.
Dom Spotkań z Historią w Warszawie zaprasza w 100. rocznicę zabójstwa Gabriela Narutowicza na cykl wydarzeń pod hasłem „Niezgoda na nienawiść”.
Nienawidzimy sąsiada, bo nie możemy się wyprowadzić gdzie indziej i dlatego że powinien być nam bliski, a zamiast tego łamie zasady dobrego współżycia i nic sobie z nas nie robi. Nienawidzimy rodaków wierzących w zbrodnicze ideologie, bo należą do naszej wspólnoty, a także dlatego, że wiemy, że ani się nie zmienią, ani nie znikną, a my nie staniemy się z dnia na dzień Szwedami albo Nowozelandczykami. Nienawidzimy pracy, bo choć dawniej ją kochaliśmy, to dziś jest już tylko źródłem utrzymania i wiemy, że trudno nam będzie znaleźć nowe zajęcie.
To pomieszanie intymności i wrogości, więzi i dystansu, podsycane siłą łączących nas relacji i niemożności ich zerwania, rodzi bezsilność. Ona z kolei pogłębia niechęć tak bardzo, że zaczyna pochłaniać myśli, zabierać czas i uwagę, trawiąc jednostkę od środka. W swojej słynnej „Rozprawie o nienawiści” Andre Glucksmann zauważa, że siła nienawiści rośnie wraz z kolejnymi jej aktami, ale niszczą one też tego, kto nienawidzi. Źródłem nienawiści nie jest więc po prostu awersja, nielubienie, wstręt, ale też bezradność, poczucie braku wpływu. To dlatego zaangażowanie w szkodzenie czemuś, co znienawidzone, często jest nie tyle złośliwością, ile próbą odzyskiwania sprawczości.
Jak wskazują te próby doprecyzowania, czym jest nienawiść, problemy z nią w dużej mierze wynikają z tego, że nie da się jej znormatywizować, a co za tym idzie, przewidzieć kształtu, jaki przybierze, ani jej skutków. Jak każdy rodzaj bliskości, również nienawiść za każdym razem objawia się nieco inaczej, i to w tak unikalnej formie, jak unikalne mogą być nasze intymne relacje z innymi. Nie istnieje nienawiść, są tylko nienawiści.
Maliny i niegodziwość
Ponieważ trudno sobie tę różnorodność wyobrazić, nieco straceńczo postanowiłem o nią zapytać. We wrześniu tego roku za pośrednictwem kwestionariusza umieszczonego w sieci przeprowadziłem krótki sondaż. Zadałem w nim tylko dwa pytania: czy jest coś, czego osoby biorące w nim udział nienawidzą, a jeżeli tak, to co to jest. Na moją prośbę odpowiedziało prawie 400 osób, z których mniej więcej dwie trzecie wskazało, że istnieje ktoś lub coś, wobec czego żywią nienawistne uczucia, oraz określiło, kto lub co to jest. Uporządkowanie listy ponad 2 tysięcy wskazanych przez osoby wypełniające kwestionariusz obiektów nienawiści pozwoliło wyodrębnić kilka kategorii.
Wśród nich, co było do przewidzenia, znalazło się życie publiczne w Polsce i jego główni aktorzy, ale też osoby bliskie, które kiedyś wyrządziły ankietowanym jakąś krzywdę. Dalej wskazywano znienawidzone kategorie osób (wśród nich znaleźli się: boomerzy mający w dupie katastrofę klimatyczną, wyborcy PiS, naziole, roszczeniowcy, dzieci, pedofile, faszyści, lewacy, osoby przeciwne legalizacji aborcji, ludzie, którzy wzbogacili się na wyzysku itd.). Jako obiekty nienawiści wymieniano też pewne nieakceptowane cechy lub stany jednostki (to wszystko, co czyni nas bezradnymi), instytucje oraz to, na co nie mamy wpływu, i to, co nam zagraża. Za przedmioty nienawiści uznawano też pewne elementy rzeczywistości, których z jakichś powodów nie lubimy (ta kategoria była bardzo wewnętrznie zróżnicowana i można tu było znaleźć między innymi: listopad, przedwiośnie, deszczowe dni, tłum, banany, maliny, buraki, bób, koperek, groszek, cebulę, komedie romantyczne, muzykę disco polo, reklamę, billboardy, obecność na cmentarzu, czyszczenie ryb, włosy w jedzeniu, wyjmowanie włosów z odpływu prysznica, głośne motory, motyle, szczury, brzydkie zapachy, standardy piękna, rozmiarówki ubrań, brud i wiele innych). Najobszerniejszą kategorią obiektów nienawiści okazały się jednak postawy i działania innych, na różne sposoby łamiące zobowiązania i normy społeczne. Ponieważ zbiór ten był bardzo obszerny i różnorodny, podzieliłem go na kilka subkategorii. Osoby wypełniające kwestionariusz wskazywały na różne formy nieuczciwości; niegrzeczność we wszelakich jej odmianach; niegodziwość oraz egoizm; radykalizm, niezdolność do dyskusji, nawiązywania relacji z innymi oraz wszelkie formy przemocy, zarówno międzyludzkiej, jak i międzygatunkowej.
Choć przeprowadzony sondaż nie może być podstawą udzielenia odpowiedzi na pytanie, czego nienawidzą Polki i Polacy (nie jest on przecież reprezentatywny, zrealizowano go w dosyć wąskim środowisku znajomych i ich znajomych, brakowało też kontroli nad tym, kto wypełniał kwestionariusz), to jego rezultaty wydały mi się bardzo inspirujące i przyniosły trojakie co najmniej wnioski.
Przede wszystkim przedmiotem nienawiści może być wszystko. To z kolei oznacza, że jej obiekty nie posiadają jakichś wspólnych cech, ale stają się nimi, gdy ktoś je za takowe uzna. To ważny wniosek, bo dowodzi, że to, co przez jednych jest skrajnie nielubiane, dla innych może być przedmiotem uwielbienia, czci, miłości. Podważa on też przekonanie, że podstawą porządku może być zgoda co do wartości czy konsensus, a w rezultacie wymusza poszukiwanie innych niż jednorodność i podobieństwo fundamentów życia zbiorowego. Co więcej – wniosek ten uwalnia wyobraźnię od obrazu dobrego systemu jako wolnej od konfliktów i napięć ekumeny zasiedlonej przez tych, którzy się ze sobą zgadzają.
Drugi wniosek to wskazanie, że obiektem nienawiści mogą być co prawda bób, maliny, pogarda, upały czy PiS albo lewacy, ale jednocześnie dominuje tendencja, by za jej przedmiot obierać głównie to, co na różne sposoby łamie normy społeczne i wobec czego jesteśmy jednocześnie bezradni. Oznaczać to może, że nienawiść, którą samą w sobie uznaje się za zło i potępia, jest ważnym markerem niesprawiedliwych relacji przynoszących cierpienie, poczucie upodlenia czy prześladowania. Zachęca to też do bardziej zniuansowanego patrzenia na nienawiść i dostrzeżenia przynajmniej dwu jej podstawowych modusów: taktycznego i reaktywnego. Nienawiść taktyczna to po prostu przemoc, stosowana, by dzielić i rządzić. To nienawiść, którą się zieje i która jest zasiewana, by zdobywać władzę, czerpać korzyści, utwierdzać się w jakiejś formie poczucia wyższości lub by po prostu poczuć się samemu lepiej czyimś kosztem. Nienawiść reaktywna jest z kolei odpowiedzią na przemoc. A przemoc to przecież niechciany wpływ, wobec którego jest się bezsilnym, i jedyne, co pozostaje, to właśnie głęboka wrogość, sabotowanie, przekleństwa i klątwy, kąśliwy humor i radość, gdy coś niedobrego przydarzy się oprawcy. Istnienie nienawiści reaktywnej wymusza zastanowienie, czy zawsze powinniśmy potępiać nienawiść i czy bezwzględnie oraz bezwyjątkowo należy z nią walczyć. Czyniąc tak, wiktymizujemy przecież ofiary, stajemy po stronie nienawistników taktycznych, a potępiamy tych, którzy się przed nimi bronią.
Wspólnota w formie, choć w tarapatach
Ostatni wniosek płynący z analizy obszernego katalogu obiektów nienawiści jest dosyć paradoksalny. Ponieważ najbardziej obszerną kategorią jej przedmiotów jest to wszystko, co powiązane z łamaniem norm społecznych, to być może (tak często krytykowane dziś) plenienie się nienawiści jest zjawiskiem pozytywnym, bo oznacza, że staliśmy się wyczuleni na różnego rodzaju asymetrie relacji społecznych, że bardziej otwarcie mówimy, że nie akceptujemy przemocy, uprzedzeń i nic-sobie-nierobienia z innych. To więc, co często uznawane za przejaw degradowania się wspólnoty i przeobrażania się jej w skonfliktowaną hordę niecierpiących się nienawistników, może równie dobrze wskazywać, że nie boimy się wyrażać otwarcie niechęci wobec tych, którzy mają nas w nosie, że jesteśmy zdolni do publicznego potępiania tych, którzy się wywyższają, są nieuczciwi, wykorzystują nas na różne sposoby. Nie robi się być może przyjemnie, nie sprzyja to hodowaniu atmosfery miłości i zgody, ale być może wyłoni się z tego jakiś lepszy, bardziej sprawiedliwy i mniej przemocowy porządek?
Wracając do wyników sondażu na temat nienawiści: nie można nie wspomnieć o tym, że mniej więcej jedna trzecia biorących w nim udział osób wskazała, że nie ma takich osób, stanów, rzeczy, zjawisk czy procesów, których nienawidzą. Kiedy próbowałem to jakoś zinterpretować, przyłapałem się na tym, że usiłuję wyjaśnić brak nienawiści, a tym samym przyjmuję, że to jej odczuwanie jest normą. Poniekąd rzeczywiście nie mamy szansy dziś nie nienawidzić. Nie wynika to jednak z tego, że coś złego stało się z nami, ale raczej z tego, że zmieniły się generalne ramy naszej egzystencji i że zaczęliśmy żyć w systemie, który żywi się antagonizmem, niechęcią, przekraczaniem norm, przemocą i jej do(web)kamerowym praktykowaniem. Stan ten określiłem w swojej książce „(Nie)nawidzenia. Świat przez nienawiść” mianem „układu nienawiści”. Najogólniej mówiąc, „układ” ten to całość niezwykle współzależna, co jest oczywistym skutkiem oparcia jego istnienia na globalnych, niezwykle immersyjnych i zintegrowanych z właściwie każdym aspektem codzienności sieciach komunikacyjnych o cyfrowym charakterze. Jednym z rezultatów ich rozwoju jest to, co Sloterdijk nazywa „wymuszonym sąsiedztwem”.
Chodzi głównie o to, że wielokrotnie każdego dnia za pośrednictwem intensywnego doświadczenia medialnego jesteśmy skazani na obcowanie z osobami, których towarzystwa nie tylko nie wybieraliśmy, ale też których nie bardzo lubimy i całkiem sporo zrobiliśmy, by ich nie spotykać na swojej drodze. W wysoce konektywnym świecie nie jest to raczej możliwe, co rodzi głęboką wrogość, stale obecną w naszym życiu. Ważną cechą układu nienawiści jest również to, że karmi się on naszą uwagą, a nic nie przyciąga jej bardziej niż łamanie norm społecznych. To z kolei sprawia, że nasze powszednie doświadczenie to w dużej mierze ekspozycja na to, co przez nas nieakceptowane. Dodatkowo, ponieważ wszelka transgresja jest niezwykle dystrakcyjna, a nagradzani jesteśmy głównie za bycie widzialnymi, rodzi to pokusę instrumentalnego łamania norm, by przyciągać zainteresowanie innych, co tylko pogłębia powszechność niechęci. Nie ma bowiem nic bardziej zasługującego na pogardę niż niszczenie kruchego i z trudem budowanego porządku tylko po to, by zabłysnąć. Innym istotnym aspektem tworzącym układ nienawiści jest też socjalizowanie nas do roli konsumenta, a więc kogoś, kto jest przekonany, że świat jest generalnie po to, by zaspokajać nasze potrzeby. Gdy świat (w tym na przykład osoby, z którymi aktualnie dyskutujemy, ci, którzy zabierają głos w sprawach dla nas ważnych, projektują miejsca publiczne, i ci w nich współobecni) nie wykonuje tego zadania, reakcją jest niechęć. Ponieważ dodatkowo świat ten jest niezwykle różnorodny, to taki brak responsywności na nasze potrzeby i oczekiwania zdarza się nader często. W rezultacie wrogość i niechęć kwitną, stając się stałym elementem przestrzeni komunikacyjnej i naszych interakcji z innymi.
Gdy pytamy o nienawiść, uzyskujemy niejednoznaczne odpowiedzi, język większości z nas się plącze, dokonujemy karkołomnych rozróżnień i moralnych kategoryzacji. Raz ją potępiamy, kiedy indziej celebrujemy otwarcie. Nie potrafimy nawet stwierdzić, czy jest jej dziś więcej niż kiedykolwiek wcześniej. (Jak bowiem to zmierzyć? Jak określić, kiedy była bardziej dotkliwa – dawniej czy dziś? Jak oddzielić samą nienawiść od jej obrazów, doniesień o niej, aktów jej potępienia?). Problemy z nienawiścią nie wynikają jednak z tego, że to nowe, nieznane wcześniej uczucie, ale raczej z tego, że gdy stało się ono niezwykle funkcjonalnym, systemowym zasobem, walkę z nim i jego przejawami uczyniono rodzajem obywatelskiej powinności. Jesteśmy w kłopocie, bo choć nienawidzenie się opłaca, to walka z nim jest moralnym zobowiązaniem. Choć coraz mocniej zdajemy sobie sprawę, że z nienawiścią nie da się walczyć, piętnując i karząc hejterów, ale raczej zmieniając podstawy systemu, to nadal wolimy szukać winnych pomiędzy sobą. Nie można się temu dziwić – napiętnowanie nienawistnika to konkret, a nie jakieś abstrakcyjne bajania o lepszym świecie. Szkoda tylko, że ten konkret niczego nie zmienia.