NIENAWIŚĆ: Przypłynęła śmierć
Zhenia Oliinyk

20 minut czytania

/ Ziemia

NIENAWIŚĆ: Przypłynęła śmierć

Małgorzata Lebda

Po tym, jak przebiegłam 1113 kilometrów od źródeł Wisły aż do ujścia, została ze mną czujność. Uważniej przyglądam się temu, co wiąże się z akwatycznością. Moją uwagę zatrzymują manifestacje niechęci i nienawiści wobec rzek

Jeszcze 5 minut czytania

Karasie srebrzyste

„Przeklęty potok”, zdarzało mi się słyszeć z ust ojca, kiedy stawaliśmy nad brzegiem rwącego strumienia w Beskidzie Sądeckim, który przedziela moją rodzinną wieś na pół. Wtedy, w dzieciństwie, nie miał dla mnie oficjalnej nazwy, więc wymyślałam dla niego imiona. Bywały one baśniowe: Rwący potok; Cichy potok; Srebrny potok; Księżycowy potok (tak, podglądałam go nocami). Jednak słowa ojca przejmowały często moją wyobraźnię i zaczęłam o nim myśleć, a później nazywać go właśnie tak – Przeklęty potok. Zastanawia mnie teraz, jaki był naprawdę. Co pamiętam z obcowania z nim? Skąd ta ojcowska nieufność i dystans. Skąd ten język, który czerpał z zabobonów, uprzedzeń i był, zdecydowanie, nacechowany negatywnie?

Przeklęty – tak, taki bywał w oczach mojego ojca z pewnością w czas ulew, kiedy jego silny nurt wyjadał fragmenty naszego pola po drugiej stronie brzegu. Była to siła nie do okiełznania, nie do zatrzymania, obezwładniająca, byliśmy wobec niej bezradni. Taki był również wtedy, kiedy spływały do niego mocnymi strumieniami wody ze wzgórz i zasilały jego – na co dzień wątłe – ciało. Rósł. Potężniał. Przyśpieszał. Jednej wiosny woda idąca z dziołowych pól (tak nazywaliśmy tereny należące do nas, te na szczycie wschodniego wzgórza wsi) wyżłobiła w ziemi głębokie koryta, woda przeczesywała podwórka, wpadała w domy, dostawała się do stajni, naruszała strukturę ziemi. Jeden z nurtów tego wezbrania przechodził przez naszą studnię, doszczętnie ją wypłukując, a na koniec zasypując kamieniami i błotem. Zniknęły wówczas dwie ryby, karasie, które ojciec kilka tygodni wcześniej wrzucił do wód studni. Chciał je za jakiś czas oddać nurtowi Dunajca. Gdzie są, pytałam. Ruszyły z potokiem w stronę morza, mówił mi wtedy ojciec. Wierzyłam. Spróbowałam nawet to sobie wyobrazić, tę drogę do Bałtyku (jeszcze wtedy nie widziałam jego wód). Jak zorientowałam się z atlasu geograficznego mojego starszego brata Janka, ta droga ku ujściu szłaby tak: Przeklęty potok wybija w Paśmie Jaworzyny Krynickiej i wpada do Popradu, ten wpada do Dunajca, Dunajec – na wysokości Opatowca – wpada do Wisły, a nią około 830 kilometrów i jest – morze. Ta perspektywa przyniosła mi ulgę. Wyobrażona długa podróż karasi pozwoliła mi na delikatne oswajanie się z utratą, jeszcze tą mniejszego kalibru – odejściem, a nie śmiercią.

To była jedna twarz potoku, ta ciemniejsza. Jaśniejsza ujawniała się w innych okolicznościach, kiedy potok był nam w jakiś sposób potrzebny: przynosił obfitość, poił zwierzęta, nawadniał pola. Gdy poziom wody był bezpieczny zarówno dla naszych pól, jak i dla zwierząt, szczególnie dla krów, które pędziłam niezliczoną ilość razy na drugą stronę wsi, na pastwiska pod dom listonosza. W ten spokojny czas stawaliśmy nad jego brzegiem i ojciec mówił do niego jak do kogoś bliskiego. Były w tym czułość i jakiś rodzaj porozumienia pomiędzy bytem ludzkim i innym. Wyczuwałam to dziecięcą intuicją, tą pierwotną, pierwszą, która podpowiada nam jako dzieciom, że świat jest dobry, że wszystko w nim istnieje na równi.

Przeklęty potok / fot. NetoPrzeklęty potok / fot. Neto

Uświadamiam sobie teraz, że w tym wiejskim krajobrazie wszystko miało ciało – dzieci, zwierzęta, pogoda, pszczeli rój, potok. A z potokiem miałam swoje układy, uwielbiałam te momenty, kiedy szło przede mną stado krów, kiedy ciężkie ciała zwierząt kołysały się na chudych nogach, ich pyski były ciepłe, sierść pachniała czymś, co teraz nazwałabym organicznym. Wtedy powiedziałabym, że pachną cygańskim błotem. Krasula, Dżersejka, Czarna, Siwa, Róża, wszystkie one przystawały w korycie potoku i siorbały jego chłód. Czerpały z wilgoci, a ta woda, wiedziałam to wtedy, pozwalała im żyć.

Przeklęty potok – ta nazwa była zatem sezonowa, związana ze zmianą charakteru nurtu, tak jakby potok był stworzeniem, żywym organizmem, świadomym i sprawczym, który może czynić zło, który może przynosić zniszczenie, opierać się ludzkiej woli, pokazywać swoją siłę.

Niedaleko jest nienawiść od czułości, myślę teraz.

Czytanie wody

Ponad trzy lata temu postanowiłam w akcie aktywistyczno-poetycko-sportowym pokonać dystans 1113 kilometrów, biegnąc od źródła Wisły wybijającego w Baraniej Górze (Wisła ma dwa źródła, Czarną Wisełkę i Białą Wisełkę – wybrałam Białą) aż do ujścia, gdzie jej słodkie wody złączą się ze słonymi wodami Bałtyku. Przez dwa lata przygotowywałam do tego moje ciało i wyobraźnię, rok temu ruszyłam w „Czytanie wody” wraz z moim nieocenionym supportem, artystą wizualnym Rafałem Siderskim, który opowiadał o naszej przygodzie za pomocą obrazów. Czy chciałam zobaczyć drogę moich utraconych kilkadziesiąt lat temu karasi? Czy chciałam zbliżyć się do rzeki, żeby spróbować poznać ją na ten ograniczony ludzki sposób? Czy byłam ciekawa, w jaki sposób żyją przy niej ludzie, którym przyszło być blisko jej nurtu? Czy chodziło mi o Wisłę, tę dużą narrację, czy raczej o rzeki towarzyszące, siostry rzeki?

Czytanie wody / fot. M. LebdaCzytanie wody / fot. M. Lebda

Chodziło o to wszystko, o całą intensywność i trudność tych pytań i kwestii. Ruszyłam z gotowością na to, co przyniesie rzeka. W rozmowach z napotykanymi ludźmi niejednokrotnie odkrywałam dysonans w podejściu do Wisły, jakby jej spokojna tafla była tylko ciszą przed burzą, jakby liczono się z tym, że wyleje. Spotykałam takich i takie, którzy mówili o miłości do rzeki, robili to charyzmatycznie i z przekonaniem, mówili o jej pięknie i tym, co daje jej sąsiedztwo. Byli też tacy, który przypominali mi księdza z debiutu Olgi Tokarczuk „Prawiek i inne czasy”, tego, którego pola co wiosnę zalewała rzeka Czarna. To on stawał na wale, który przesiąkał, i klął na rzekę. A kiedy woda zalewała książęce pola, dawał wyraz swojej rozpaczy w słowach:

W niedzielę ksiądz z ambony przyrównywał wyczyny rzeki do pracy szatana. Że szatan codziennie, godzina po godzinie, jak woda, nastaje na duszę człowieka. Że człowiek zmuszony jest w ten sposób do nieustannego wysiłku stawiania zapór. Że najmniejsze zaniedbanie codziennych obowiązków religijnych osłabia tę zaporę i że wytrwałość kusiciela porównywalna jest z wytrwałością wody. Że grzech sączy się, płynie i skapuje na skrzydła duszy, a ogrom zła zalewa człowieka, aż ten wpada w jego wiry i idzie na dno. Po takim kazaniu ksiądz był jeszcze długo podniecony i nie mógł spać. Nie mógł spać z nienawiści do Czarnej. Mówił sam sobie, że nie można nienawidzić rzeki, strumienia mętnej wody, nawet nie rośliny, nie zwierzęcia, tylko fizycznego ukształtowania terenu. Jak to możliwe, żeby on, ksiądz, mógł czuć coś tak absurdalnego? Nienawidzić rzeki. A jednak to była nienawiść.

Sto lat po zabójstwie Gabriela Narutowicza w numerze specjalnym „Dwutygodnika” podejmujemy próbę namysłu nad współczesnymi formami i przejawami nienawiści: klasowej, sieciowej, indywidualnej i wspólnotowej. Przyglądamy się najważniejszym wątkom współczesnych hate studies, a także obrazom, wizualnym zapisom hejtu. Wracamy do lat 20. XX wieku, aby lepiej zrozumieć współczesne lata 20. Wreszcie, piórami ukraińskich autorek zadajemy pytania o nienawiść w kontekście ataku Rosji na Ukrainę.

Dom Spotkań z Historią w Warszawie zaprasza w 100. rocznicę zabójstwa Gabriela Narutowicza  na cykl wydarzeń pod hasłem „Niezgoda na nienawiść”.

W tej biegowej przygodzie interesowało mnie też to, co kryje się za gestami regulacji rzek. Czy to właśnie jakiś rodzaj nienawiści wobec tego, co naturalne, co niedotknięte ludzką ręką, co niestworzone przez człowieka i niepoddane kontroli? Punktem zapalnym, żeby ruszyć nad najdłuższą z naszych rzek, była informacja o planowanej budowie drogi wodnej E40, która miałaby połączyć Morze Bałtyckie z Morzem Czarnym. Konsekwencje byłyby fatalne. Tu tylko kilka danych zaczerpniętych z niedawno ogłoszonego raportu Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków, organizacji, która od lat przygląda się działaniom wokół rzek. Droga wodna E40 zniszczy: 66 obszarów Natura 2000, 52 obszary Emerald, 16 obszarów Ramsar, 55 obszarów IBA (Ostoje ptaków o znaczeniu międzynarodowym), 2 transgraniczne obszary UNESCO-MAB, 2 morskie obszary HELCOM na Bałtyku..

Przyjaciółka, z którą rozmawiałam o projekcie drogi wodnej E40, użyła na opisanie tego planu słowa „gwałt”. Muszę przyznać, że użyte w tym kontekście pracowało we mnie już wcześniej. Gwałt. W odpowiedzi na próbę przekształcenia rzeki zaczęłam myśleć o tym, co rzeczne, jak o organizmie, któremu blisko do ciała kobiecego. Zbiegło się to w czasie z eskalacją konfliktu wokół aborcji, z czarnymi protestami. Myślałam wtedy: tu i tu chcą mieć nad kobiecymi ciałami kontrolę, tu i tu próbują nasze ciała regulować, tu i tu dochodzi do nadużyć i przemocy.

Zbliżenie się do rzeki i bycie z nią niemal nieustannie przez 28 dni, w sposób niezwykle taktylny, przy wykorzystaniu siły własnego ciała, spowodowało, że stałam się czujniejsza wobec wszelkich przejawów traktowania rzeki jako zasobu czy w sposób czysto przedmiotowy. Oczywiście poetycki potencjał wiślanej przygody prowokował mnie do prób personifikowania rzeki, próby poszukiwania języka wody czy w końcu próby przeczytania i zinterpretowania Wisły. Szukałam na to języka i nadal jestem w tym procesie. Czujność tamtego czasu pozostała, uważniej przyglądam się temu, co wiąże się z akwatycznością. Moją uwagę zatrzymują manifestacje niechęci i nienawiści wobec rzek. Spójrzmy na kilka próbek.

Przeklęty potok / fot. NetoPrzeklęty potok / fot. Neto

Intuicja, żeby przypisywać Wiśle jakiś rodzaj sprawczości, inteligencję czy nawet, za głosem napotykanych ludzi, złośliwość, ma solidne umocowanie w tym, co pisał o niej już Jan Kochanowski. Przywołując – nazwijmy to sobie – niewinną i konieczną w jego mniemaniu ingerencję w rzekę, jaką jest budowa mostu, poeta napisał wiersz „Na most warszawski”:

Nieubłagana Wisło, próżno wstrząsasz rogi,
Próżno brzegom gwałt czynisz i hamujesz drogi;
Nalazł fortel król August jako cię miał pożyć,
A ty musisz tę swoją dobrą myśl położyć,
Bo krom wioseł, krom prumów już dziś suchą nogą
Twój grzbiet nieujeżdżony wszyscy deptać mogą.

Wisła jawi się nam tutaj jako niebezpieczne zwierzę, coś, co należy wziąć w ryzy, ujeździć, udeptać, oszukać.

Rzeka Odra. Oglądam – no oczywiście! – serial „Wielka woda”. Próbuję oderwać uwagę od wątków obyczajowych, miłosnych, rodzinnych (tak, to trudne), żeby śledzić przede wszystkim rzekę. Interesuje mnie to, jaki jej obraz odmaluje ten ze wszech miar sprawny, wciągający – acz przywołujący ograne już klisze z kina katastroficznego – serial. Co widzę? Rzeka jako kataklizm. Rzeka jako coś, czego należy się obawiać. Rzeka jako coś, co niesie zniszczenie, a nawet śmierć. Przed rzeką należy chronić się na wyższych piętrach. Rzeka zmusza do opuszczenia miasta. I jest tu scena, w której Andrzej Rębiasz (grany przez Ireneusza Czopa) wraz z mieszkańcami Kęt nie pozwalają na wysadzenie wałów. Wiemy, jakie będą tego konsekwencje. Ten fragment przypomniał mi obraz ze „Skorunia” Macieja Płazy. W tej prozie widzimy podobny motyw – walkę z żywiołem rzeki, tylko tu, inaczej niż w „Wielkiej wodzie”, bohaterką jest Wisła, nie Odra, a wały zostają wysadzone i rzeka zalewa wieś Czaple:

Woda przeszła przez Czaple, pogruchotała i porwała wszystko, co się dało, rozniosła po krzakach i drzewach pod skarpą, podeszła chłopom pod okna, chwyciła je za gardło, szła dalej! Na Wiechcice. Tegośmy już nie widzieli, ale przecie do Wiechcic jest tylko jedno zakole drogi i parę sadów, grunt płaski, żadnych wzniesień. Wiedzieliśmy wszyscy, że fali nic po drodze nie zatrzyma.

Napotykanych przy Wiśle ludzi pytałam o powódź, kierowali wtedy głowy w stronę tafli, chwilę patrzyli, jakby zbierali myśli. Mówili, raz usprawiedliwiając naturę rzeki – a to że może faktycznie pobudowali się za blisko, że teraz rzeka po prostu wchodzi w swoje; raz złorzecząc jej, co przypominało mi każdorazowo tę przejmującą scenę – ponownie ze „Skorunia” – w której świadek opowiadający Skoruniowi historię powodzi odmalowuje taki obraz:

Kto mieszka nad Wisłą, niby wie, czego się spodziewać, ale tego się jednak nie spodziewasz. Starsi mówią, że to jak wojna: nagle pojawia się wróg i co było, tego już nie ma, zostaje tylko on, rozwścieklony, ale jakby obojętny, bo wie, że i tak może wszystko. A co my spod wału mogliśmy myśleć? Myśmy już dobrze znali tego wroga, szarego skurwysyna, jeszcześmy nie zapomnieli, jak to jest, gdy stół wypływa ci przez okno, a ty i tak masz w dupie stół, tylko lecisz do chlewa, łapiesz świniaki za głowy, podtrzymujesz im ryje, a woda podchodzi im pod szyje i one już nie kwiczą, tylko oddychają, głęboko, głośno, jak ludzie, i z oczu zaczynają im płynąć łzy. Widziałeś kiedyś płaczącego świniaka?

Inaczej też patrzy się na rzekę w przestrzeni miejskiej, a inaczej w wiejskiej. To dało mi asumpt, żeby przemyśleć zjawisko biofilii w kontekście rzek. Marek Krajewski w książce „(Nie)nawidzenia. Świat przez nienawiść” zwraca uwagę – za Bruno Latourem, że:

(…) tożsamość człowieka Zachodu opiera się na wykluczeniu z naszego świata innych niż my sami form życia. Szczególnym przypadkiem tego procesu jest miasto, w którym ekspulsja pociąga za sobą bardzo radykalne działania mające na celu eliminację tego, co żywe, z przestrzeni miejskiej, a dokładnie takich form życia, które mają charakter spontaniczny i wymykający się kontroli ze strony człowieka.

Przypominam sobie moje ostatnie podróże: Wilno – Niemen w uregulowanym korycie; Praga – Wełtawa w uregulowanym korycie; Białystok – Biała w uregulowanym korycie; Budapeszt – Dunaj w uregulowanym korycie; Wrocław – Odra w uregulowanym korycie. I Warszawa, tu jednak jakiś „gest” wobec natury – beton po stronie śródmieścia i zieleń po praskiej stronie. Tak. Miasto to szczególne miejsce, gdzie ścierają się interesy tego, co ludzkie, z tym, co nie-ludzkie, płynne.

Zła prasa

Rzeki, przyznajmy to, nie mają dobrej prasy. Niewielka prasówka: „Śmierć przypłynęła 6 lipca 1997 roku. I zebrała wielkie żniwo. 55 osób zginęło, utonęły tysiące zwierząt, pod wodą znalazły się domy, szkoły, szpitale, mosty, drogi. Rwąca fala powodziowa wypłukiwała groby – ludzie znajdowali zwłoki w ogródkach. Potem była cisza. I smród”; „Żywioł zniszczył 2 proc. Polski. Tak wyglądała powódź tysiąclecia [ZDJĘCIA]”; „«Apokalipsa powodziowa». Ogromna powódź w Rosji zniszczyła 50 miejscowości”; „Floods are submerging whole houses in Nigeria. At least 80 have died trying to escape”; „Straszliwa powódź spustoszyła Tarnów i okolice w lipcu 1934 roku. Zniszczenia były gigantyczne”; „Powódź w Łódzkiem. 10 lat temu wielka woda zabrała życie, zniszczyła domy, szkoły, drogi, uprawy. Jak Łódzkie walczyło z powodzią”; „Kolejny dramat we Włoszech! Rwący potok zabił już 10 osób. Liczba ofiar może wzrosnąć”; „Two people, including a child, killed after boat capsized on Hudson River”; „«W Odrze pływa tylko śmierć». Niemieckie media o skażonej rzece”; „Niger River floods destroying homes and crops”; „Katastrofa łodzi na rzece Niger. Dziesiątki ofiar śmiertelnych”; „Zatruta Odra zabiła 20 tysięcy małych jesiotrów. I to zanim wypuszczono je na wolność”.

I coś w tym jest, myślę, bowiem w dzieciństwie narracje o wirach rzecznych, powodziach, zalewaniu pól, topieniu się dzieci i zwierząt były w mojej rodzinie – zarówno tej mieszkającej na wsiach, jak i w miastach – na porządku dziennym. Rzeki to takie funkcjonujące w naszej pamięci i wyobraźni byty, które na niechlubnej liście zagrożeń zajęłyby lokatę gdzieś w okolicy wilków. Na takiej liście widziałabym to, co wrogie, niepoznane, nieprzewidywalne, obrosłe legendami i zabobonami, coś, czym można straszyć. Język naszych przodków daje nam do tego prawo. Albo taka narracja o mściwości rzek, którą notuje Claudio Magris w „Dunaju”, opisując elektrownię na tej rzece na wysokości Belgradu:

Elektrownia jest imponująca, sugeruje groźny, heroiczny epos; przedstawiany tu film dokumentalny opowiada o budowie i pokazuje potężne bloki kamienne wrzucane do rzeki i rozpruwające wodę, niepowstrzymany ruch kół olbrzymich ciężarówek. Przyzwyczajeni do ciągłej krytyki postępu i zaniepokojeni brakiem równowagi ekologicznej, czujemy się zaskoczeni w obliczu tej sagi w stylu planu pięcioletniego, tych obrazów triumfu rozumu i techniki nad naturą, i zastanawiamy się, czy owe wody związane cementem zostały ujarzmione, czy tylko stłumione, i skrycie przygotowują się do zemsty.

Mowa nienawiści wobec tego, co z natury? Może należałoby rozbudować definicję, która obecnie mówi, że są to:

Wypowiedzi, które szerzą, propagują i usprawiedliwiają nienawiść rasową, ksenofobię, antysemityzm oraz inne formy nietolerancji, podważające bezpieczeństwo demokratyczne, spoistość kulturową i pluralizm.

Rzeki, przyznajmy to, traktuje się najczęściej przedmiotowo. Namysł nad nimi ogranicza się do myślenia o zasobie, o korzyściach materialnych, o inwestycjach, które mają rzeki uczynić przystępniejszymi w użyciu, wydajnymi. Niech Wisła będzie jak Jangcy, słyszeliśmy to przecież z ust jednego z najwyższych rangą polityków.

Rzeki traktowane są również jako naturalne granice, ale ten geograficzny potencjał dzielenia i przynależności do jednego czy większej liczby państw bywa przedmiotem nadużyć i naruszeń. Zatrzymać wodę w jej biegu na terenie państwa po to, żeby mieć zasoby na nadciągającą suszę, nie myśląc o tych, którzy żyją w dolnym biegu rzeki? Kuszące? Chiny odpowiedzą: kuszące. Pozbawić państwo, z którym jest się w konflikcie, wody, wykorzystując całą jej obfitość na swojej ziemi, albo – a co! – zmienić bieg rzeki? Stany Zjednoczone zapytają retorycznie: dlaczego by nie? Wykorzystać graniczną rzekę jako naturalną przeszkodę i dodatkowo ustawić przy niej zasieki z drutu kolczastego, żeby ludzie uciekający przed wojną nie mogli pokonać takiej bariery? A może jeszcze bezprawnie przez wiele, wiele lat spuszczać ścieki przemysłowe do nurtu? Polska powie: tak. Budować tamy na rzekach i traktować to jako akt równoważny z budowaniem silnego społeczeństwa? Indie przytakną.

Rzeki to temat polityczny. Wiemy o tym doskonale po doświadczeniach z zatrutą Odrą, regulowaną Wisłą czy dewastacją rzeki Małej. A właśnie, rzeka Mała.

Pierwsze letnie przejście rzeki Małej, którego dokonaliśmy w tym roku wraz z aktywistą i fotografem Danielem Petryczkiewiczem, a także artystą wizualnym Rafałem Siderskim, sprowokowało mnie do namysłu nad tym, jak czynimy sobie wszystko poddanym. Najpierw powiem jednak o pięknie, którego doświadczyłam: bujna roślinność; światło; zapach tego, co w rozkładzie, a za czym, przecież, idzie życie; chłód wody; bagna; sejmik bocianów nad głową; bobrze tamy, silny zapach piżma; wyprzedzanie rzeki – obserwowanie, w jaki sposób jej czoło, drobny strumyk, wypełnia suche koryto.

Rzeka Mała / fot. Rafał SiderskiRzeka Mała / fot. Rafał Siderski

A teraz o innym, o destrukcji: zniszczone bobrze żeremia; śmieci – butelka po denaturacie, opakowanie po cheetosach, podeszwa buta, obfitość plastiku i szkła. Skąd to? Z nienawiści?

W kontrze (bowiem o rzekach mówi się też po prostu pięknie) chciałabym przywołać Czesława Miłosza, który w krótkim dokumencie filmowym, nakręconym przez jego brata Antoniego w miejscowości Szetejnie nad jego rzeką dzieciństwa Niewiażą, deklaruje: „Byłem niewątpliwie i dotychczas jestem czcicielem rzek”. Poeta zaznacza też, że miłą mu była rzeka Niemen, do której uchodziła Niewiaża. O niej samej i jej charakterze (byt!) mówi: „Niewiaża nie była groźna, była taką niesłychanie miłą rzeką, w połowie zarośniętą liliami wodnymi”. I jeszcze ten fragment z wiersza „Capri” – z tomu „Na brzegu rzeki” (1994) – niechże zaświadcza o jego czułości wobec rzek:

(…)
Błogosławię was, rzeki, wymawiam wasze imiona, tak jak
wymawiała je moja matka, z szacunkiem a pieszczotliwie.
A jakie jest imię twojej rzeki, potoku, strumienia?

W jaki sposób je wymawiasz?