Moi autorzy, moje autorki
Biserka Rajčić i Małgorzata Lebda, fot. Rafał Siderski

19 minut czytania

/ Literatura

Moi autorzy, moje autorki

Rozmowa z Biserką Rajčić

Każdemu pisarzowi, którego chcę tłumaczyć, poświęcam dużo czasu. Maksymalnie 4–5 stron prozy dziennie. I po skończeniu tłumaczenia znowu czytanie i poprawianie. Dlatego nigdy nie mogłam żyć z przekładów. Mój mąż też nie

Jeszcze 5 minut czytania

MAŁGORZATA LEBDA: Chciałabym dowiedzieć się trochę o twoim domu, jaka jest historia twojej rodziny?
BISERKA RAJ
ČIĆ: Urodziłam się w 1940 roku we wsi Jelašnica (wschodnia Serbia). Pradziadek, w którego domu przyszłam na świat, spędził w drugiej połowie XIX wieku piętnaście lat na wojnach i w powstaniach. Cztery razy budował dom, który był burzony przez Turków. Dziadek, ojciec ojca, pracował dwadzieścia dwa lata w kopalni miedzi, żeby wybudować normalny dom rodzinny i kupić rzeczy niezbędne przy uprawie ziemi. Nie istniała wtedy komunikacja między wsią i miastem. Dziadek chodził dwadzieścia pięć kilometrów piechotą do miasta Bor do kopalni. Ojciec był jedynakiem, nie było mowy, żeby opuścił wieś. Tam skończył szkołę podstawową, a w sąsiednim miasteczku dwuletnią szkołę rolniczą. Potem dziadek i ojciec brali udział w II wojnie światowej. Ojciec wrócił do domu dopiero w 1949 roku, ja i dwa lata młodsza siostra chodziłyśmy już do szkoły podstawowej we wsi. 

Jaką byłaś uczennicą?
Uczyłam się dobrze. Od piątej klasy chodziłam do szkoły w mieście Zajeczar (Zaječar) oddalonym o dwadzieścia kilometrów od naszej wsi. Trzeba było pokonać szesnaście kilometrów pociągiem, do którego szliśmy piechotą cztery kilometry, zawsze niosąc ze sobą coś do jedzenia. Nie można było tak funkcjonować codziennie, zatem zamieszkałam u ciotki mamy, a po jej śmierci u jej córki, siostry ciotecznej mamy. Szkoła była blisko jej mieszkania, a obok biblioteka miejska. To z niej brałam książki, które mieliśmy zadane do czytania. Była to przeważnie literatura w języku serbochorwackim. Najważniejsza była poezja ludowa, w tamtym czasie bardzo ceniona, nie tylko w Serbii. W przekładzie na niemiecki czytywał ją i zachwycał się nią sam Goethe. 

Od piątej klasy uczyłam się francuskiego, w gimnazjum dwa lata łaciny, francuskiego i rosyjskiego. Po śmierci ciotki mieszkałam w domu rosyjskiej emigrantki Varvary Musatowej. Jej mąż był cenionym historykiem i pracował w miejskim archiwum. Musatowa znała dobrze francuski i dawała w domu lekcje. Miałam też kilku profesorów, którzy byli Rosjanami. Wszyscy kończyli studia w Europie. Byli elitą miasta. Mieli kuzynów i przyjaciół w Czechach, Francji, Niemczech, Ameryce. Po 1949 roku sporo z nich opuściło Serbię i Jugosławię. Do czasu, kiedy ukończyłam studia w latach 60., obowiązywał socrealizm. Obowiązywał, co znaczyło: Nie wolno myśleć! Dlatego z trudem pisałam o przeczytanych książkach.

Biserka Rajčić

Tłumaczka literatury polskiej na język serbski. Laureatka Nagrody Transatlantyk. Przekładała między innymi teksty Mrożka, Gombrowicza, Szymborskiej, Herberta i Kantora. Mieszka i pracuje w Belgradzie. Od 2018 r. honorowa obywatelka miasta Krakowa.

Czytało się w twoim domu rodzinnym?
Podczas wojny książek nie publikowano. Również generacja moich rodziców nie miała dostępu do książek dla dzieci. W szkole na wsi była biblioteczka, która mieściła się w jednej szafie. W ciągu czterech lat przeczytałam z niej może dziesięć książek, bo byłam w domu zajęta różnymi obowiązkami. Inne dzieci podobnie. To samo z rodzicami. Ale po powrocie z wojny ojciec był zainteresowany czytaniem, szczególnie dramatami bardzo popularnego serbskiego pisarza Branislava Nušića. Z grupą swoich rówieśników ojciec organizował przez dwa lata w miejskiej restauracji przedstawienia teatralne. Grała w nich i moja mama, która najlepiej zapamiętywała teksty sztuk. Po 1950 roku te przedstawienia zostały zakazane, ze względu na stosunki jugosłowiańsko-rosyjskie.

To, jak funkcjonował twój rodzinny dom, wpływało na to, jak potoczyły się losy twoje i siostry?
Dziadek po wojnie nie pracował już w kopalni. Ojciec zaczął pracować w firmie państwowej, przy plantacji owoców. W domu zajmował się też pszczołami, wszyscy mu pomagaliśmy. Niestety wcześnie zmarł, wkrótce po tym, jak skończyłam studia. Moja siostra skończyła szkołę średnią, wyszła za mąż, urodziła dwie córki. Jej mąż również skończył szkołę średnią i pracował w mieście Bor. Niestety ich córki od dzieciństwa chorowały i wcześnie umarły. Studiowały – jedna pedagogikę, druga filozofię – ale nie udało się im ukończyć studiów.

Jeszcze podczas studiów zaczęłam pisać o literaturach słowiańskich, były to krótkie teksty do belgradzkiej „Gazety Literackiej”. Po paru latach zaczęłam tłumaczyć poezję i prozę polską, czeską, słowacką, rzadziej rosyjską, bo było już wielu tłumaczy z języka rosyjskiego. Wcześnie zostałam członkinią Stowarzyszenia Tłumaczy Serbii. Dzięki temu spotykałam się z elitą intelektualną. To trwa do dzisiaj.

Dlaczego zdecydowałaś się tłumaczyć polską literaturę?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, muszę przywołać postać Petara Vujičića z pierwszej generacji slawistów powojennych. Z literaturą polską, w jego przekładach, zaczęłam stykać się w czasopismach jeszcze za czasów gimnazjalnych.

To szalenie interesująca postać, w każdej rozmowie do niego wracamy.
Tak. Po skończeniu studiów slawistycznych pracował w Bibliotece Macierzy Serbskiej w Novym Sadzie, mieście z dużą tradycją kulturalną. Po paru latach, jako niepartyjny, Petar stracił tę pracę. Przeniósł się do Belgradu, gdzie poświęcił się wyłącznie tłumaczeniu. Spędził rok w Krakowie na stypendium, przygotowując się do pisania dysertacji doktorskiej o Iwaszkiewiczu. Po powrocie ukończył ją, ale profesorowie belgradzkiej slawistyki nie pozwolili mu jej obronić. Nigdy nie została opublikowana.

Dlaczego nie pozwolili mu obronić?
Vujičić zajmował się współczesnością, a oni nie. Nie rozumieli jego naukowych fascynacji. Poświęcił się pracy translatorskiej, był w kontakcie z najważniejszymi belgradzkimi i jugosłowiańskimi wydawcami i wybitnymi pisarzami. Od dzieciństwa chorował na astmę. Nigdy się nie ożenił i nie miał dzieci. Mógł poświęcić się wyłącznie studiowaniu literatury i tłumaczeniu. Nie lubił też podróżować. W Polsce był tylko dwa razy. Wyłącznie czytał i tłumaczył. Odkrywał najważniejszych polskich pisarzy powojennych, generację swoich rówieśników (Różewicza, Herberta, Białoszewskiego). Oprócz polskich autorów i autorek tłumaczył też rosyjskich i czeskich. Przetłumaczył około 150 książek i 100 sztuk pisarzy polskich. Całego Mrożka. Według jego przekładów Mrożek był grany w całej Jugosławii. To samo z poezją. Publikował w czasopismach całej Jugosławii: poezję, krótkie prozy, sztuki, wybory poezji poszczególnych poetów, wydawał antologie poezji. Miał prawa autorskie do tekstów najważniejszych polskich pisarzy. Dlatego nie tłumaczyłam już jego autorów.

fot. Rafał Siderskifot. Rafał Siderski

Wybrałaś swoich i jesteś wierna tym wyborom.
Zajęłam się swoją generacją pisarzy, Nowa Falą. Przede wszystkim Ewą Lipską i Adamem Zagajewskim. Tłumaczę również prozę, szczególnie eseje. Interesowałam się też filozofią, miałam w domu literaturę z tej dziedziny, bo mój mąż tłumaczył niemieckich filozofów i Kierkegaarda, teoretyków sztuki, poetów. Od lat 70. współpracowałam z III programem Radia Beograd. Oprócz poezji i prozy zaczęłam tłumaczyć polskich eseistów i filozofów. Największą uwagę poświęciłam Elzenbergowi. Niestety nie udało mi się opublikować niektórych z jego książek. Następnie zainteresowałam się Kołakowskim. Dotychczas przetłumaczyłam osiem jego książek. Zabieram się do tego, aby w tym roku przetłumaczyć biografię napisaną przez Zbigniewa Mentzla.  

Tych nazwisk jest dużo więcej.
Tak, pracowałam z Tadeuszem Różewiczem, Zbigniewem Herbertem, Wisławą Szymborską, Ewą Lipską, Adamem Zagajewskim, Tadeuszem Dąbrowskim, Marzanną Kielar, Jakubem Kornhauserem, z tobą. Nadal poznaję nowych dla mnie pisarzy. Ostatnio poetkę Aldonę Kopkiewicz, będę ją tłumaczyć.

A jak wybierasz wiersze do tłumaczenia?
Wybieram wiersze, które wychodzą mi dobrze w przekładzie. Tłumaczę zawsze więcej tekstów, niż publikuję. Pod tym względem jestem surowa w stosunku do siebie.

Ta surowość wobec siebie przekłada się na jakość twojej pracy, tak często nagradzanej: Odznaka Honorova Bene Merito, Nagroda Zlatko Krasni, Nagroda Kolja Mićević, które otrzymałaś za wieloletnie tłumaczenie poezji, a także nagroda, którą dostałaś w Polsce, a która pozwoliła nam się poznać, Transatlantyk.
A dlaczego zainteresowała cię awangarda?
W socrealizmie sporo pisało się i publikowało autorów serbochorwackiej awangardy międzywojennej, bo teoretycy i pisarze jeszcze żyli i wszyscy byli lewicowi albo byli członkami partii komunistycznej. Sporo tłumaczono też przedstawicieli europejskiej awangardy. Szczególnie dużo miejsca poświęcało temu belgradzkie czasopismo „Delo” („Twórczość”), z którym współpracowałam. W redakcji poznałam Milana Tabakovicia, który został moim mężem, i – właśnie – Petara Vujičića. Najpierw przetłumaczyłam duży wybór poezji słowackiego surrealizmu, bo takim materiałem dysponowałam. Dzięki temu otrzymałam miesięczne stypendium – poznałam głównych przedstawicieli słowackiej awangardy, dostałam ich tomy, a z przekładów powstała antologia, znalazłam wydawcę i w 1969 roku opublikowałam ją. Zajmowałam się też czeską awangardą. Niestety po 1968 roku odebrano mi możliwość dalszego studiowania tej dziedziny. Czeskie Stowarzyszenie Pisarzy przestało przesyłać mi czasopisma i książki. To trwało do 1992 roku, wtedy znowu zajęłam się przedstawicielami Grupy 42, Ivanem Blatnym i Janem Skácelem, niedawno opublikowałam duże wybory ich poezji. Miałam okazję poznać też undergroundową poezję młodej generacji. Podobał mi się Jáchym Topol. Opublikowałam wybór jego poezji. Wydałam również wybór z poezji Adama Borziča.

Skupiłaś się jednak na polskiej awangardzie.
Tak. Po czterdziestu latach pracy opublikowałam w dwóch tomach programy i manifesty oraz poezję, prozę oraz dramaty wszystkich ważnych grup i kierunków powstałych od 1917 do 1939 roku, w języku polskim oraz w jidysz. Z tym że autorów jidysz tłumaczyłam z polskiego, wszyscy byli bilingwalni i przeważnie tłumaczyli sami siebie. Szczególną uwagę poświęciłam Deborze Vogel, jej poezji, prozie oraz teorii sztuki.

Zatrzymajmy się przy warsztacie translatorskim. Czy masz jakieś zasady pracy tłumaczki, jakiś dekalog, którym się kierujesz?
Nie można zajmować się tłumaczeniem bez dekalogu. Każdemu pisarzowi, którego chcę tłumaczyć, poświęcam dużo czasu. Czytam jego dzieła, krytykę o nim, analizy teoretyczne. Druga faza to zajmowanie się językiem poszczególnego dzieła. Trzecia – konkretne tłumaczenie. Kilka wierszy dziennie. Maksymalnie 4–5 stron prozy dziennie. I po skończeniu tłumaczenia znowu czytanie i poprawianie. Dlatego nigdy nie mogłam żyć z przekładów. Mój mąż też nie.

fot. Rafał Siderskifot. Rafał Siderski

Jak się żyje w domu tłumaczy? Twój mąż tłumaczył z niemieckiego. Jak wyglądał wasz warsztat? Godzenie obowiązków domowych z tłumaczeniami?
Po powrocie z pracy, z której żyliśmy – mąż pracował w gimnazjum jako nauczyciel języka niemieckiego, ja w bibliotekach takich jak Serbska Biblioteka Narodowa, Instytut Historyczny SAN, Instytut Języka Serbskiego SAN – czytaliśmy nowe czasopisma i książki oraz teksty pisarzy, których chcieliśmy tłumaczyć. Chodziliśmy też na promocje książek naszych przyjaciół i przekładów z literatur, którymi się nie zajmowaliśmy: francuskiej, hiszpańskiej, angielskiej, amerykańskiej, chińskiej, japońskiej... Zapraszaliśmy przyjaciół. Chodziliśmy do nich. Petar Vujičić spędzał u nas Boże Narodzenie i Wielkanoc. Tłumaczyliśmy pomiędzy innymi obowiązkami. Mąż zaopatrywał dom i płacił rachunki, ja gotowałam i sprzątałam, syn mył okna i sprzątał swój pokój.

A jak wypoczywaliście?
Na urlopy udawaliśmy się przeważnie w góry Słowenii, Serbii, Czarnej Góry, Grecji. Podróżowaliśmy. Celem były także Włochy, Francja, Hiszpania. W Niemczech byłam tylko raz. Mój mąż i syn w Polsce również tylko raz. Do wszystkich krajów były potrzebne wizy. Syn później podróżował z kolegami autostopem. Ostatni raz do Turcji.

Twój syn również interesował się literaturą?
Pomimo naszej humanistycznej biblioteki studiował geologię i później pracował w Kanadzie jako geolog, tam został na zawsze.

A jak teraz wygląda twój dzień pracy?
Wstaję między piątą i szóstą. Przed siódmą zaczynam pracować. Przygotowuję teksty do tłumaczeń. Czasami trwa to i kilka miesięcy. Tak było na przykład w przypadku „Nienasycenia” Witkacego. W sumie pracuję ciągiem osiem do dziesięciu godzin dziennie. Później odpoczynek. I czytanie najnowszego przekładu. Potem czytanie gazet codziennych, nowych czasopism serbskich i polskich, nowych książek, między szóstą a ósmą wieczorem oglądam kilka programów w telewizji. W poniedziałki i czwartki chodzę na koncerty muzyki klasycznej w galerii Akademii Nauk. Kilka razy rocznie, wieczorami, biorę udział w festiwalach filmowych, jak Fest, Światowy Film Dokumentalny, Festiwal Filmów Autorskich...

Jak to jest być tłumaczką w Serbii?
Mniej więcej tak jak i w innych krajach. Po skończeniu studiów wielu studentów chce być tłumaczami. Na końcu pozostaje tylko jedna osoba z generacji. Szczególnie od kiedy przestały istnieć duże wydawnictwa państwowe. Teraz bez pomocy finansowej nie można wydać książki. Od pewnego czasu pomaga mi Instytut Książki. Pomagają mi też Ministerstwa Kultury poszczególnych mniejszych krajów. Choć niestety nie dużych. Serbia nie jest dla nich interesująca. Młodzi autorzy rezygnują z praw autorskich. Tłumacze często rezygnują z honorariów. Nie mamy wyboru.

fot. Rafał SiderskiKolaże Wisławy Szymborskiej na ścianie w mieszkaniu Biserki Rajčić, fot. Rafał Siderski

A jak jest z czytelnictwem, czy Serbowie są ciekawi polskiej literatury?
W porównaniu z literaturą innych krajów można powiedzieć, że są zainteresowani. Ukazują się książki najlepszych pisarzy polskich: poezja, proza, eseje. Niestety, ostatnio jest słabe zainteresowanie polskim dramatem. Mrożek był u nas popularny przez długi czas. Mógł żyć ze swojej twórczości. Duże zmiany nastąpiły też w teatrach i państwo coraz mniej je finansuje. Zdaje mi się, że dzisiaj w teatrach grana jest mniej istotna literatura. Prawdziwej awangardy tam na razie nie ma. Choć po wielu latach wreszcie w Teatrze Narodowym w Belgradzie w repertuarze znajdzie się sztuka „Nasza klasa” Tadeusza Słobodzianka, którą przetłumaczyłam.

Czego przeciętny Serb czy Serbka szukają w literaturze? Jakie są tu teraz mody?
Trudno mi powiedzieć. Drukuje się chyba mniej wartościową literaturę. Może można ją nazwać quasi-historyczną? Postpostawangardową? O tym u nas świadczy najważniejsza nagroda dla najlepszej powieści roku – przyznaje ją „NIN”, tygodnik najstarszej gazety serbskiej, „Politiki”. To samo jest i z innymi nagrodami. Kupuje się też i czyta mniej książek. Nakłady są niskie w porównaniu z przeszłością. Nakład tomów poezji ma zwykle trzysta egzemplarzy. Doprowadził do tego też rozpad Jugosławii. Serbochorwacki ma teraz pięć wariantów. 

Opowiedz jeszcze o swojej bibliotece. Jak się zmienia?
Długo nie miałam swojej biblioteki. Od dziesiątego roku życia mieszkałam w wynajmowanych mieszkaniach. Dopiero kiedy miałam trzydzieści pięć lat, zamieszkałam we własnym. Książki trzymałam na półkach w kuchni, bo nie mogły się zmieścić w pokoju, tam i tak układane były w dwóch albo trzech rzędach. Po śmierci męża podarowałam instytucjom jego niemieckie książki, pojawiła się w domu przestrzeń na moje. A sporo polskich pozycji podarowałam bibliotece belgradzkiej slawistyki. Po mojej śmierci bibliotekę otrzyma Muzeum Książki, podpisałam już umowę. Oddałam swoje czasopisma, serbskie i polskie, bo otrzymywałam je od lat 60. i w całości zajmowałyby całe mieszkanie.

Doświadczenie bibliotekarskie wpływa na to, jak myślisz o książkach i ich układzie?
Byłam bibliotekarką trzydzieści lat. Książki trzymam tak, żeby je łatwo znaleźć: poezja, proza, literatura światowa, historia, filozofia, teoria literatury, słowniki. Materiały o pisarzach trzymam tematycznie, w teczkach. Bez książek nie mogę pracować i żyć. Przeważnie czytam te najnowsze, ale wracam i do starszych wydań. Teraz będę czytać książki o Krakowie i Żydach, które przywieźliście mi samochodem z Polski, między innymi Wydawnictwa EMG, są też tomy poetyckie: Romana Honeta, Grzegorza Wróblewskiego.

Jakie masz najcenniejsze książki w księgozbiorze?
Wszystkie są dla mnie ważne. Po sześćdziesięcioletniej pracy translatorskiej mogę powiedzieć, że najważniejsze są słowniki i encyklopedie. Teraz sporo też pomaga mi internet. Jest szczególnie przydatny do cytatów.

Patrzę na antologię poezji polskiej, którą wydałaś kilka lat temu. Tytaniczna praca!
Ze wszystkimi młodymi pisarzami, których tłumaczę, jestem zaprzyjaźniona. Poświęciłam im tę ważną antologię, która zawiera siedemdziesięcioro autorów. Dalej ich tłumaczę, odkrywam też nowych. Mój wydawca, Dejan Matić, zaprasza ich na festiwal poezji, który odbywa się na początku października. 

Gdybyś miała poradzić coś młodym tłumaczom, to co by to było? Jakaś wskazówka, porada, ostrzeżenie?
Mi nikt nigdy nic nie radził. Najpierw, jeszcze na studiach, zaczęłam pisać o literaturach słowiańskich, polskiej, czeskiej, słowackiej. Żeby pisać, tłumaczyć, należy czytać. Zdaje mi się, że dzisiaj za mało się czyta. I mniej wartościową literaturę. Najgorzej, że młodzi tłumacze „kradną” przekłady wybitnych pisarzy starszych tłumaczy.

Kradną?
Tak. Czasem bezczelnie wzorują się na wcześniejszych tłumaczeniach. Tak bywa z przekładami literatury światowej chorwackich tłumaczy. To dzieje się też z przekładami literatury rosyjskiej, polskiej. Szczególnie z przekładami Tołstoja, Sienkiewicza...         

Czym jest dla ciebie tłumaczenie?
Tłumaczenie to rzemiosło. Trzeba się nim zajmować przez całe życie. Do każdego przekładu należy się przygotować. Czytać krytykę literacką, wywiady, dowiedzieć się, jak pisarz się rozwijał twórczo, jak znosi krytykę literacką, czego oczekuje od pisania. Te pytania odnoszą się też do tłumaczy i tłumaczek. Musimy znosić krytykę.

Podziwiam twoje podejście i zaangażowanie, cieszę się, że docenia się twoją pracę.
Nagrody w tym rzemiośle otrzymuje się dosyć późno. A często wcale. Miesiąc temu dostałam trzy nagrody, w tym dwie za tłumaczenie poezji. To się stało po raz pierwszy, sześćdziesiąt lat po tym, jak zaczęłam tłumaczyć poezję. Wszystko to wymaga czasu i energii. Ale tak jest ze wszystkim, co ważne w życiu.

Cykl tekstów wokół tłumaczeń i tłumaczy publikowany jest we współpracy z Instytutem Kultury Miejskiej w Gdańsku – organizatorem Gdańskich Spotkań Literackich „Odnalezione w tłumaczeniu” oraz festiwalu Europejski Poeta Wolności.