Likwidacja
fot. Parisette / CC BY-SA 3.0

24 minuty czytania

/ Literatura

Likwidacja

Rozmowa z René Koelblenem i Stanisławem Waszakiem

„Zniknięcia” Georges’a Pereca są powieścią o doświadczaniu pustki, braku, nieobecności. Najbardziej rzucającym się w oczy brakiem jest nieobecność litery e. Ale niemal każdy wątek jest tu o jakimś braku i próbach zrozumienia pustki – mówią autorzy polskiego przekładu

Jeszcze 6 minut czytania

PAWEŁ JASNOWSKI: Kiedy zaczęła się wasza czytelnicza przygoda z Perekiem? Zainteresował was (tylko) jako rodzaj translatorskiego wyzwania czy od początku chodziło o coś więcej?
RENÉ KOELBLEN: W drugiej połowie lat 70., gdy chodziłem do liceum, zdarzało mi się widywać Pereca w telewizji, m.in. w znakomitym programie literackim Bernarda Pivota „Apostrophes”. Nie sięgnąłem jednak wtedy po żadną z jego książek, dopiero w roku 2002 kupiłem obszerny zbiór powieści tego autora w kolekcji „La Pochothèque” i przeczytałem kilka z nich, w tym „La Disparition”, pamiętam jednak, że nie zdołałem wówczas zmóc „Les Revenentes” (powieść monowokaliczna, gdzie jedyną samogłoską jest „e”), od jej czytania kręciło mi się w głowie. Nie myślałem wtedy o tłumaczeniu Pereca, to przyszło dopiero po dziesięciu latach, początkowo jako mało realne marzenie, które z czasem nabierało kształtów. Wiedziałem, że w Polsce „La Disparition” uchodzi za utwór nieprzetłumaczalny, i zastanawiałem się, czy jest tak w rzeczywistości. Poza tym Perec jest pisarzem bardzo wymagającym. Nieżyjący już Bernard Magné, największy bodaj autorytet wśród perecologów, stwierdził, że „La Disparition” to jedno z „dzieł często cytowanych, które jednak prawie nigdy nie są czytane”, zaś Marc Parayre napisał całą rozprawę doktorską pod tytułem „Jak czytać «La Disparition»”. Uznałem, że najlepszą drogą, by „ze zrozumieniem” przeczytać „La Disparition”, będzie podjęcie się próby tłumaczenia.

STANISŁAW WASZAK: Ja pierwszy raz zetknąłem się z twórczością Pereca w połowie lat 80., w teatrze. Zachowałem z tego spotkania dobre wspomnienie, jednak bliższe zainteresowanie autorem przyszło dopiero z inicjatywy René, gdy zachęcił mnie do wspólnego tłumaczenia. Tak, początkowo było to wyzwanie – w pierwszej kolejności lipogramatyczne wersje wierszy, potem rozdziały, aż w końcu wsiąkłem w „Zniknięcia” i w samego Pereca.

Jeden z was jest filologiem, drugi matematykiem i informatykiem. OuLiPo, grupę, do której w 1967 roku wstąpił Georges Perec, utworzyli Raymond Queneau i François Le Lionnais – a więc pisarz i matematyk. Czy upodobanie do praw obowiązujących w matematyce i gier słownych – które, można przypuszczać, podzielacie z członkami OuLiPo – jakoś wam pomogło w pracy nad najbardziej radykalnym oulipijskim eksperymentem?
SW: Przyznam, że nigdy nie czułem się mistrzem w rozwiązywaniu zadań matematycznych, natomiast gry słowne, zabawy językowe, słowniki wszelkiej maści, neologizmy, slangi, gwary, akcenty, konteksty społeczne, polityczne i historyczne to moje ulubione tematy. „Zniknięcia” dostarczają tu tłumaczowi niekończących się możliwości rozwijania wyobraźni i wiedzy – zaczynając od samej formuły lipogramu, ale przecież to nie wszystko – fantazyjne ciągi słów, wszechobecne symbole, konteksty, skojarzenia, opisy, bogactwo stylistyczne, gatunkowe i specyficzne poczucie humoru. Nie ma mowy o chwili znużenia, rutyny, o jakiejkolwiek powtarzalności.

RK: Jeśli zaś chodzi o matematykę, to na pewno przydatna okazała się umiejętność operowania liczbami i nawyk zwracania na nie uwagi. Dzięki temu udało mi się odkryć w „Zniknięciach”, jak sądzę, coś istotnego, czego dotychczas badacze nie zauważyli. Otóż w rozdziale szóstym dowiadujemy się, że Anton Voyl – jeden z bohaterów „Zniknięć” – zaginął „na Wszystkich Świętych” (fr: „à la Toussaint”). Uważna lektura rozdziału dziesiątego (w połączeniu z obliczeniami!) pozwala jednak stwierdzić, że Voyl zaginął w Dzień Zaduszny, drugiego listopada. A 2.11 to odwrócona data 11.2, dzień, w którym matka Pereca została wywieziona do Auschwitz z przejściowego obozu w Drancy (w roku 1943). Wiele lat później Perec uzyskał od państwa francuskiego dokument aktu zaginięcia (acte de disparition) swojej matki, opatrzony tą właśnie datą. W „Zniknięciach” Perec nawiązuje też kilka razy do powieści Malcolma Lowry’ego „Pod wulkanem”, której bohater ginie również w zaduszki. Ponadto słowa tytułu powieści, „La Disparition”, zawierają 2 i 11 liter. „Zniknięcia” nawiązują na wiele sposobów do Holocaustu, Ali Magoudi w swojej książce „La Lettre fantôme” twierdzi nawet, że Shoah jest jedynym tematem tej powieści, dlatego powyższe liczbowe odniesienia są bardzo istotne.

Georges Perec, „Zniknięcia”. Przeł. René Koelblen, Stanisław Waszak, Lokator, 360 stron, w księgarniach od listopada 2022Georges Perec, „Zniknięcia”. Przeł. René Koelblen, Stanisław Waszak, Lokator, 360 stron, w księgarniach od listopada 2022Powieść „Zniknięcia” przez lata uznawano za nieprzetłumaczalną na język polski. Rozmawiałem z wieloma tłumaczami i tłumaczkami, podpuszczałem ich (wiem, że robili to przede mną i po mnie także inni), ale nikt aż dotąd nie ośmielił się rzucić na ten eksperyment.
RK: To, że „Zniknięcia” przez lata uznawano za utwór niedający się przełożyć na język polski, wydało nam się dość dziwne w zderzeniu z faktem, że przed naszym przekładem było już siedemnaście innych, w tym aż cztery na język angielski. A język polski jest dla tłumaczy dość wdzięczny i elastyczny (w każdym razie do takich doszliśmy wniosków, porównując trudności przekładania piosenek na polski i francuski – kiedy tłumaczyliśmy na polski, udawało się nam pozostawać dużo bliżej treści oryginału niż w drugą stronę, o tym samym świadczy porównanie jakości przekładów tych samych utworów na oba języki, np. z angielskiego). Przecież większość najważniejszych dzieł Pereca, który ma w Polsce wielu zwolenników, została już przetłumaczona i wydana, głównie przez wydawnictwo Lokator, przy czym powieść „Życie instrukcja obsługi” doczekała się już nawet trzeciego wydania. Gdy osiem lat temu spróbowałem przetłumaczyć pierwszy rozdział „Zniknięć”, nabrałem wiary i ochoty, by przetłumaczyć całość. Przerażał mnie jednak ogrom pracy, zaprosiłem więc do tego projektu Staszka. Pomogła pandemia, gdy nagle dzięki pracy zdalnej i przymusowej izolacji zyskaliśmy około dwóch godzin dodatkowego czasu dziennie. I tak się zaczęła nasza przygoda ze „Zniknięciami”. Oczywiście potrzeba było dużo determinacji i odwagi, ale było też sporo dobrej zabawy. Mamy nadzieję, że nasza propozycja przekona czytelników, że tłumaczenie „La Disparition” na polski jest jednak możliwe, a przynajmniej że warto było spróbować!

Z jakim rodzajem przymusów pozaszywanych w tekście musi się zmierzyć tłumacz „Zniknięć”?
SW: W „Zniknięciach” rzucającym się w oczy, najbardziej spektakularnym przymusem był oczywiście obowiązek wykreślenia z języka litery e. Ale przymus czysto oulipijski, czyli samo omijanie przeklętej litery poprzez poszukiwanie odpowiednich synonimów, nie był wcale najbardziej uciążliwy. Nie zapominajmy o przymusach, zdawałoby się, oczywistych, od których być może ten główny wymóg odwraca uwagę, ot choćby zrozumienie i odzwierciedlenie całej gamy realiów historycznych i kulturowych, w których Perec umieścił liczne wątki swojej powieści, i do których spójności należy przywiązywać ogromną wagę.

Bardzo poważną kwestią było zachowanie symboliki liczb. Uznanie „ę” za osobną literę – co było naszym wyborem – a w konsekwencji także podobne traktowanie „ą”, „ć”, „ł” „ń”, „ó” „ś”, „ź” i „ż”, przyniosło ze sobą daleko idące skutki: u Pereca liczby są bardzo znaczące: 6 (liczba samogłosek w alfabecie francuskim), 26 (liczba liter w alfabecie francuskim), 5 i 25 (te same liczby w alfabecie pozbawionym „e”). Ponadto 5 jest numerem porządkowym litery e w alfabecie. Przy zastosowaniu alfabetu polskiego odpowiednikami tych liczb stają się 9 i 32, 8 i 31 oraz 7. Tym samym najważniejszą z ingerencji w tekst oryginalny była konieczność zmiany liczby części powieści i liczby rozdziałów (u Pereca odpowiednio 5 i 25, czyli 6 i 26 minus jeden), dodania trzech kolejnych wierszy do wyboru Antona Voyla, a także „rozmnożenia” niektórych bohaterów.

W powieści Pereca występują liczne słowa, zwroty, nazwy, które są również w jakiś sposób znaczące, gdyż zawierają odniesienia literackie, nawiązania do litery e, do cyfry lub do liczby 3, do dźwięku „e” czy do elementów fabuły. W trakcie przekładu wielokrotnie należało ustalić, które elementy takie odniesienia zawierają, a które nie, i dopiero wówczas szukać właściwego rozwiązania. Jest też wiele elementów o określonej formie, zawartości lub strukturze, np. pangram (zdanie zawierające wszystkie litery alfabetu, w „Zniknięciach” oczywiście bez „e”), przekleństwo w formie anagramu, lista rzeczy, których synonimami są jednosylabowe słowa zawierające „e”, dwie równoległe listy zwierząt, których nazwy zaczynają się od kolejnych liter alfabetu – jedna w porządku rosnącym, a druga w malejącym, lista rzeczy, które mają coś wspólnego z kolorem białym itp.

René Koelblen

Inżynier, absolwent École Centrale de Paris (wydział matematyki stosowanej). W latach 1983–1985 lektor języka francuskiego na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Od 1986 związany z branżą informatyczną, aktualnie dyrektor regionalny w firmie SoftwareHut. Tłumacz i wykonawca przekładów piosenek na język polski i francuski, w tym piosenek Brassensa, Gaisbourga, Moustakiego oraz Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego. Współprowadził przez trzy lata, wraz ze Stanisławem Waszakiem, zajęcia z przekładu piosenek w Instytucie Romanistyki na Uniwersytecie Warszawskim.

Stanisław Waszak

Absolwent Instytutu Romanistyki Uniwersytetu Warszawskiego, od ponad trzydziestu lat dziennikarz Agence France-Presse, a od niedawna wiceszef warszawskiego biura AFP, tłumacz i wykonawca piosenek, współzałożyciel (wraz z René Koelblenem, Dominiką Świątek i Katarzyną Kucharzewską) zespołu muzycznego Piąty Dzień, współprowadzący z René Koelblenem – przez kilka lat na warszawskiej romanistyce – warsztatów z tłumaczenia piosenek.

Jakie jeszcze pułapki zakłada na tłumacza tekst „La Disparition”?
RK: W związku z przymusem ominięcia litery e dość trudne było przełożenie narracji w pierwszej osobie rodzaju męskiego w czasie przeszłym – wszystkie formy kończą się na „-łem”. Musieliśmy oddać to za pomocą form bezosobowych (np. „zachciało mi się”, „brakło mi wiary”, „przyszło mi”, „udało mi się”), a także używając form typu „com”, „gdym” itp. Niełatwo było przekładać formy przeczące – nie mogliśmy używać słowa „nie”. Dużo wysiłku wymagało też przełożenie wierszy, poza omijaniem „e” należało jeszcze mieć na uwadze metrum, rymy i rytm. Tu bardzo pomocne okazało się nasze doświadczenie w tłumaczeniu piosenek. W paru miejscach nieoczywiste było też dla nas znaczenie tekstu Pereca. Przykładowo, jedno zdanie (na którym poległa większość tłumaczy) w części parafrazującej powieść Adolfo Bioy Casaresa „Wynalazek Morela” stało się dla nas jasne dopiero po jej lekturze. Aby zaś zrozumieć, na jakiej wysokości kapitan Ahab zawiesił na maszcie dublon, konieczna była lektura „Moby Dicka”, a nawet obejrzenie filmu nakręconego na jego podstawie. Ważną i trudną decyzją był także wybór samogłoski, z której zrezygnujemy. Rozważaliśmy pominięcie samego „e”, liter e i ę, a także a (najczęściej występująca litera w języku polskim). Wybraliśmy to pierwsze, gdyż usunąć można było tylko jedną literę (jej zniknięcie jest zaszyte w fabule powieści), a wybierając literę a, musielibyśmy zmienić wiele nazw i nazwisk istniejących miejsc i osób. Ale w posłowiu zamieściliśmy Prolog w wersji bez „e” i „ę” oraz rozdział 1 w wersji bez „a” – jako zachętę dla kolejnych tłumaczy, którzy, jak mamy nadzieję, się pojawią!

Zdarzało się wam konsultować decyzje translatorskie z innymi tłumaczami „Zniknięć”?
RK: Tak, korzystaliśmy z wiedzy, doświadczenia i rad Marca Parayre (który był też jednym z pięciorga tłumaczy na hiszpański) oraz Guido van de Wiela (tłumacza na holenderski), konsultowaliśmy z nimi trafność niektórych naszych wyborów. Z ciekawości zaglądaliśmy też czasami do innych przekładów, interesowało nas to, jak inni tłumacze zrozumieli niektóre trudniejsze kwestie, jaką mieli strategię podejścia do liczb czy do wierszy. Dość dużym zaskoczeniem było to, że w wersji angielskiej w szczegółach potraktowano dość swobodnie tekst Pereca, a tłumacz na turecki dopisał nawet cały jeden rozdział! My staraliśmy się pozostać jak najbliżej tekstu, odstępstwa od oryginału wynikały przeważnie z konieczności stosowania przymusów, a także z konsekwencji ich zastosowania przez samego Pereca.

Claude Burgelin twierdzi, że usunięcie litery z języka jest równie oszałamiającym i bezsensownym projektem jak chęć przeprowadzenia ludobójstwa, unicestwienia jakiegoś narodu, jakiejś kultury. O czym według was jest „La Disparition”?
SW: „Zniknięcia” są powieścią o doświadczaniu pustki, braku, nieobecności. Rzeczywiście najbardziej rzucającym się w oczy brakiem – zwłaszcza gdy jest się o tym uprzedzonym! – jest nieobecność litery e. Ale niemal każdy wątek mówi tu o jakimś braku, o tytułowych zniknięciach, o próbach zrozumienia tej pustki, wypełnienia czy kompensacji. Nie sposób uwolnić się od skojarzeń z przeżyciami autora, z utratą najbliższych, z poszukiwaniami odpowiedzi na pytania o ciszę, na podstawowe pytania o własną tożsamość: osobistą, rodzinną, społeczną, kulturową, historyczną. Nie sposób uniknąć też skojarzeń z historią XX wieku, zwłaszcza z przerażająco bezlitosną, nieludzką Zagładą, której Perec stał się – początkowo nieświadomie, jako dziecko – bezpośrednią ofiarą, tracąc najbliższych, ich pamięć i pamięć o nich.

Dlaczego Perec zdecydował się usunąć właśnie samogłoskę „e”? Czy punktem wyjścia było już samo jego nazwisko, które w hebrajszczyźnie (פרצ), języku jego przodków, ogołocone jest w naturalny sposób z samogłosek i oznacza po prostu „dziurę”?
RK: W roku 1966 Georges Perec wraz ze swoim przyjacielem Marcelem Bénabou postanowili, że spróbują pobić rekord świata w dziedzinie lipogramu (w tym czasie rekord należał do powieści „Gadsby” Ernesta Vincenta Wrighta z 1939 roku, omijającej literę e). Oczywiście, aby ten rekord świata był znaczący, omijana litera musiała być literą najczęściej występującą, inaczej, zdaniem Pereca, nie miałoby to sensu. Nie mieli jednak konkretnego pomysłu, zaczęli od tworzenia list słów i wyrażeń niezawierających „e”. W pewnym momencie wpadli na pomysł, by tworzyć wersje istniejących tekstów, omijając „e”, i zaczęli przepisywać wiersze takich poetów jak Baudelaire czy Mallarmé. Lecz nadal nie wiedzieli, co z tym zrobić, i w konsekwencji Bénabou wycofał się. Po pewnym czasie Perec wpadł na genialny w swojej prostocie pomysł, by opowiedzieć historię zniknięcia litery e, i zaczął wymyślać fabułę, która o tym mówi. Głównym pomysłem było to, że „coś” zniknęło, bohaterowie powieści usiłują dowiedzieć się, o co chodzi, i gdy któryś z nich jest blisko rozwiązania, sam znika. Punktem wyjścia nie było więc nazwisko, zbieżność jest czysto przypadkowa. Do takich interpretacji należy podchodzić z dużą ostrożnością, jak pisze Marc Parayre w artykule „Quand un roman peu lu suscite de multiples lectures” (Kiedy rzadko czytana powieść wywołuje wiele odczytań), pokazując, ilu różnych niezwykłych zbieżności, całkowicie przypadkowych, można się doszukać w samym tytule Prologu. Najzabawniejszym zbiegiem okoliczności, na jaki natrafiłem w pracy nad przekładem, jest to, że Gregory Peck, odtwórca roli kapitana Ahaba w filmie nakręconym na podstawie sparafrazowanej w „Zniknięciach” powieści „Moby Dick”, ma imię i nazwisko, które jest quasi-anagramem imienia i nazwiska Georgesʼa Pereca. 

Stanisław Waszak i René KoelblenStanisław Waszak i René Koelblen

Alison James zauważyła kiedyś, że „Zniknięcia” zwracają uwagę na ogólne problemy związane z literackim przekładem. Dowodziła między innymi, że każda forma przekładu, z którą mamy do czynienia, ma charakter oulipijski. Czy zgodzilibyście się z tym?
SW: Zdecydowanie! Najbardziej oczywisty przymus towarzyszący pracom przy przekładzie to oddanie w innym języku treści utworu pierwotnego i wywołanie wrażeń podobnych do tych, które występują u czytelników oryginału. Każdy utwór literacki wymaga przestrzegania narzuconych zasad, przymusów formalnych, leksykalnych, stylistycznych, gramatycznych. W przypadku „Zniknięć” mamy do czynienia ze swoistym kompendium środków przymusu, pojawiają się więc daleko idące wnioski na temat sztuki translacyjnej w ogóle.

Jeden z francuskich krytyków, René Marill Albérès, przeczytał tę powieść jak gdyby nigdy nic. Perecowi bardzo zależało na tym efekcie. Sam powiedział: „Tak zrobiła się ta książka, słówko po słówku, czarno na białym, wyłaniając się spomiędzy zasad tym uciążliwszych, iż miały umknąć oku czytających”. Jak pogodzić dwa pragnienia? Pierwsze, by pozostać możliwie najbliżej oryginału, i drugie, by odpowiedzieć na pragnienie samego Pereca, to znaczy, by cały ten zestaw rygorystycznych przymusów umykał naszemu oku, by tekst poddany formalnym przymusom mógł – jak najlepsza powieść – uwieść każdą czytającą i czytającego. To także pytanie o to, czym jest dla was dobry przekład.
SW: Georges Perec wykonał gigantyczną pracę, by nieobecność literki e była możliwie niezauważalna i, jak wspomniałeś, wielu nie dostrzegło tego braku. Sposób na to jest właściwie jeden – napisać tekst, który dobrze się czyta. Te elementy tworzą ów woal czy właściwie substytut pozwalający ukryć, wypełnić narzucony „defekt”.

Pracując nad „Zniknięciami”, relatywnie szybko przetłumaczyliśmy tekst, pomijając zabronioną literę, gros wysiłków i bardzo dużo czasu poświęciliśmy na to, by, po pierwsze, precyzyjnie zidentyfikować i odpowiedzieć na wszelkie przymusy, wszystkie rzucające się w oko zabawy językowe, a po drugie, i na tym zależało nam szczególnie, by polska wersja „Zniknięć” stała się w pełni zrozumiałą, wciągającą lekturą, pozbawioną wszelkich sztuczności, niezręczności, a zwłaszcza błędów, żeby czytelnikowi nie przyszło nawet do głowy, że jest to „oczywiście” tłumaczenie. Mamy nadzieję, że w jakimś stopniu nam się to udało: pierwsi recenzenci naszych przekładów wierszy zawartych w powieści nie zauważyli braku litery e!

Najprościej powiedzieć, że tłumaczenie powinno być maksymalnie wierne oryginałowi, ale musi być też w pełni wartościowym dziełem literackim, co najmniej równie atrakcyjnym dla czytelnika czy słuchacza co oryginał. Nikt dziś nie pyta, o czym była piosenka „Waterloo Road” napisana przez Jasona Cresta – wszyscy znają ten utwór w wersji francuskiej spopularyzowanej na całym świecie przez Joe Dassina pod tytułem „Champs-Élysées” – może dlatego, że francuska adaptacja, której autorem był Pierre Delanoë, bazująca na ogólnej fabule oryginału, jest atrakcyjniejsza niż tekst oryginalny.

Dziś staje się coraz bardziej jasne, że tłumacz jest drugim autorem, twórcą, a nie kimś, kto stoi w cieniu pierwszego autora. Czy w przypadku „La Disparition” nie jest to szczególnie widoczne?
SW: Tak. W przypadku „Zniknięć” w trosce o wypełnienie przymusów byliśmy zmuszeni do uzupełnienia przekładu tekstu Pereca pewnymi dodatkami, a także do zmiany struktury powieści. Pozwoliliśmy sobie także na małe dodatki z polskiego podwórka, przykładowo do listy książek, których tematem jest jakiś brak, dodaliśmy „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Były też inne ingerencje, wynikające z efektu omijania „e” przez Pereca. I tak w rozdziale 16 Perec umieścił parafrazę opowiadania Borgesa „Zahir”. U Borgesa występuje tygrys, którego Perec zmienił w jaguara. W przekładzie polskim mógł być i tygrys, i jaguar, gdybyśmy jednak wybrali dochowanie wierności tekstowi Pereca, byłoby to niezrozumiałe dla czytelników znających opowiadanie Borgesa. Takich drobnych ingerencji w tekst Pereca jest w naszym przekładzie sporo. Można więc śmiało powiedzieć, że nasz wkład w „Zniknięcia” nie ograniczał się tylko do tłumaczenia. Staraliśmy się jednak nie wprowadzać zmian i dodatków bez wyraźnej potrzeby, by nie naruszać zbytnio integralności utworu.

René, jesteś matematykiem i informatykiem. Czy przystępując do powieści Pereca, nie myślałeś o szukaniu jakichś ułatwień, np. o napisaniu jakiegoś programu? Interesuje cię literatura elektroniczna, nie ta tworzona przez ludzi? Taka, o jakiej kilkadziesiąt lat temu pisał Lem?
RK: Na pewnym etapie pracy nad tekstem zdaliśmy sobie sprawę, że wskutek omijania litery e zakradło nam się wiele niefortunnych powtórzeń słów z tej samej rodziny, które trudno nam było wychwycić. Odwołałem się więc do informatyki – napisałem program, który nam w tym pomógł. Najpierw sporządziłem w kolumnie arkusza Excel listę wszystkich słów występujących w przekładzie (w kolejności występowania) i do każdego przyporządkowałem lemat (formę podstawową) oraz rdzeń, z pomocą programu napisanego w języku Python. Następnie napisałem program dla edytora tekstu Word, który w trybie interaktywnym podświetlał blisko występujące słowa z tej samej rodziny, i każdorazowo podejmowałem decyzję, czy powtórzenie jest akceptowalne czy nie. Bardzo nam to pomogło.

Rzeczywiście interesują mnie prace z pogranicza informatyki i literatury. Przykładowo, w roku 2015 ukazał się ciekawy artykuł grupy badaczy, w którym opisują wyniki badań arcydzieł literatury, napisanych w różnych językach, i podają, że wiele z nich ma budowę fraktalową (pod względem długości zdań), niektóre mają nawet strukturę multifraktalową. Mamy więc może przepis na arcydzieło, jego wymyślenie nie byłoby możliwe bez użycia komputerów. Dzisiaj generowanie powieści za pomocą sztucznej inteligencji jest jeszcze w powijakach, ale pewnie dojdziemy na którymś etapie do momentu, kiedy komputer będzie potrafił stworzyć utwór napisany poprawnie pod względem fabuły i formy. Myślę jednak, że będzie to coś odtwórczego, a w literaturze chodzi przecież o to, by iść do przodu, proponować czytelnikom coś nowego.

Nie przyszło wam do głowy, by stworzyć utwór lipogramatyczny? W „Zniknięciach” znajduje się (wspaniała) lipogramatyczna adaptacja Mickiewicza. Już starożytni Grecy pisali lipogramatyczne adaptacje dzieł Homera.
RK: Już to poniekąd zrobiliśmy. W rozdziale 16 zamieściliśmy lipogramatyczne przekłady francuskich wierszy, których adaptacji dokonał Perec. Zastanawialiśmy się nad strategią: czy lepiej byłoby tłumaczyć z adaptacji Pereca czy z oryginałów. Uznaliśmy, że to drugie będzie ciekawsze, i postanowiliśmy spróbować stworzyć pełnowartościowe (choć lipogramatyczne) przekłady, mogące rywalizować z już istniejącymi. Za to adaptacje trzech polskich wierszy są pastiszami, nie próbowaliśmy tu dorównywać ich autorom!

Planujecie kolejne przekłady prozy Pereca? 
SW: Myśl jest nęcąca. W twórczości Pereca wciąż jeszcze są przykłady smakowitych utworów nieprzetłumaczonych na język polski, wystarczy wspomnieć „Quel petit vélo à guidon chromé au fond de la cour?” (Cóż to za motorowerek z chromowaną kierownicą tam w głębi podwórza?), „53 jours” (53 dni) czy w końcu „Les Revenentes” (Powracające). Nie wykluczamy próby zmierzenia się z tymi utworami. Przyznać tylko musimy, że mimo naszych pozytywnych doświadczeń z dotychczas uważanymi za nieprzetłumaczalne „Zniknięciami” powieść „Les Revenentes” uważamy za rzeczywiście ekstremalnie trudne wyzwanie. Tytułowymi bohaterkami są tu literki e, które po zniknięciu w przetłumaczonej przez nas powieści powróciły już jako jedyne użyte samogłoski. Jeśli komuś to się uda, będziemy głośno bić brawo!

Cykl tekstów wokół tłumaczeń i tłumaczy publikowany jest we współpracy z Instytutem Kultury Miejskiej w Gdańsku – organizatorem Gdańskich Spotkań Literackich „Odnalezione w tłumaczeniu” oraz festiwalu Europejski Poeta Wolności.