Bezruch oporu
thenapministry.com

12 minut czytania

/ Obyczaje

Bezruch oporu

Magda Bocheńska

Tricia Hersey, założycielka inicjatywy The Nap Ministry, postanowiła sprzeciwić się wszechobecnemu kieratowi przepracowania poprzez organizowanie grupowych drzemek

Jeszcze 3 minuty czytania

Pół roku trwało, zanim poprosiłam lekarza o zwolnienie z powodu wypalenia zawodowego. Od dłuższego czasu męczyły mnie bóle żołądka, chroniczne zmęczenie, weekendowe migreny i jeszcze kilka objawów „chorób cywilizacyjnych”, które z uwagi na swoją globalną skalę mają to do siebie, że dotykają prawie każdego, kogo znam, i na nikim nie robią wrażenia. Wrażenia nie robi też narzekanie na pracę. Gdy szukałam wsparcia wśród znajomych, znalazłam wiele podobnych historii o zmęczeniu, braku satysfakcji i braku czasu. Dochodziliśmy z przyjaciółmi do tych samych wniosków i przemyśleń: coś jest nie tak, ale nie umiemy do końca nazwać źródła problemu, a tym bardziej wymyślić skutecznego sposobu na zmianę. Wszyscy byliśmy zmęczeni.

Rutynowe badania u lekarza pierwszego kontaktu wyszły w porządku, wpadłam więc na pomysł, żeby skonsultować się z psychiatrką. Po raptem kilkuminutowej rozmowie lekarka zaproponowała leki na depresję i zmianę pracy, najlepiej jednocześnie. Ale że nie mam siły nawet myśleć o obecnej pracy bez mdłości, to co dopiero marzyć o nowej? Psychiatrka wzruszyła ramionami, od tego przecież są leki, żebym zaczęła inaczej myśleć. Jestem zwolenniczką troski o zdrowie psychiczne i opiekowania się nim zarówno w terapii, jak i farmakologicznie. Coś mnie jednak uwierało w tej diagnozie bez diagnozy, w założeniu, że nie da się zmienić świata, ale można tak zmodyfikować swój układ nerwowy, żeby przestać zauważać, co jest w nim nie tak, i lepiej się do jego zasad dostosować. Ze wszystkich stron przychodził komunikat, że powinnam dalej robić to, co robię, tylko postarać się bardziej – znaleźć lepszą pracę, naprawić tę obecną, zainwestować w nowe umiejętności, wziąć leki na zastrzyk energii.

Myślałam też o opowieściach znajomych, bezradnie akceptujących ten stan rzeczy. Praca nie jest przecież jedynym źródłem zmęczenia – zazwyczaj jest tylko jeszcze jedną przestrzenią walki z nieustającym wyczerpaniem, po opiece nad chorymi bliskimi, zarządzaniu konfliktami w domu czy nieustających próbach duchowego i profesjonalnego samorozwoju. Nie jest istotne, czy toksyczne środowisko pracy wyróżnia się słabym zarządzaniem, bezsensem wykonywanych obowiązków, nadmiarem zadań lub presją ze strony współpracowników, jeśli wychodzimy z niego zmęczeni, przytłoczeni, z niewielką nadzieją na możliwość zmiany, a wieczorem przechodzimy prosto w nowe pola wymagań i oczekiwań. Bunt, który we mnie wzbierał, nie znajdywał ujścia. Najbardziej chciałam po prostu odpocząć, ale po wykorzystaniu tegorocznych dni urlopowych wyglądało na to, że na odpoczynek nie ma już miejsca.

*

Tricia Hersey, założycielka „Ministerstwa Drzemek”, czyli powstałej w 2016 roku inicjatywy The Nap Ministry, postanowiła sprzeciwić się wszechobecnemu kieratowi przepracowania poprzez organizowanie grupowych drzemek. Jako samotna matka, czarnoskóra kobieta w Stanach, pracująca na dwie albo trzy zmiany i niedosypiająca, żeby związać koniec z końcem, swojej wściekłości dała wyraz, pozwalając sobie na spanie w ciągu dnia, odmawiając doprowadzania się do granicy wyczerpania. Wbrew pokusie pracowania ciężej albo bardziej wydajnie, żeby zasłużyć sobie na poprawę losu, sięgnęła po jedyny i najbardziej naturalny sposób, który był dostępny na wyciągnięcie ręki – sen.

W wydanej we wrześniu tego roku książce „Rest Is Resistance” (Odpoczynek to opór) Hersey pisze, że kapitalizm zapędził nas w kozi róg, dając nam do wyboru wyłącznie dwie opcje. Pierwsza to podporządkowanie się reżimowi harówki, nieustanne wyczerpanie i stawianie pracy na pierwszym miejscu. Druga możliwość to danie sobie czasu na regenerację i wypoczynek, ale pod warunkiem, że zaakceptujemy poważne ryzyko utraty zysków i wypadnięcia z wyścigu. Odpoczynek jest więc teoretycznie możliwy, ale tylko wtedy, gdy jesteśmy gotowi zmierzyć się ze strachem o to, jak w takim razie zarobić na życie. Hersey pisze, że daliśmy sobie wmówić, że nie ma innej możliwości, i namawia do wdrożenia trzeciej drogi, czyli stawienia oporu systemowi, uznającemu nasze ciała za maszyny, którymi nie są i nigdy nie będą.

„Rest Is Resistance” nie jest poradnikiem, lecz manifestem walki o sprawiedliwość społeczną ze wskazaniem na odpoczynek jako główne narzędzie zbiorowej przemiany – praktycznej i duchowej. Hersey wielokrotnie podkreśla w nim, że nie chodzi o samo leżenie i drzemki jako rodzaj strajku, ale o wytrwałość w aktywnym dekonstruowaniu przekonań, na których zbudowany jest model kształtujący plan naszych dni i naszych wzajemnych relacji.

Jako czarnoskóra autorka ze Stanów Zjednoczonych odwołuje się często do historii swoich przodków, mówiąc wprost, że cały amerykański system został zbudowany na wyzysku ich ciał i na pracy, do której byli zmuszani bez wytchnienia. Podkreśla, że to kapitalizm mający część swoich korzeni w pracy niewolniczej jest odpowiedzialny za rozprzestrzenianie kłamstwa, że nasza wartość zależy od tego, jak wiele zrobimy lub wyprodukujemy. Dla Hersey oznacza to też, że odpoczynek nie jest przywilejem, ale podstawowym prawem każdego człowieka. Został natomiast opakowany jako dobro luksusowe, żeby powstrzymać tych z nas, którzy mogą coś wyprodukować, od zrobienia sobie dłuższej przerwy.

Hersey przyznaje jednocześnie, że trudno powiedzieć komuś, kto swoje życie podporządkował regułom kapitalizmu (ciągły rozwój i praca stawiane ponad odpoczynek i osobisty dobrostan), żeby nagle położył się i zrelaksował. Po przegranej walce z przedłużającą się listą zadań do odhaczenia, z presją ciągłego rozwoju, w strachu przed coraz bardziej ponuro wyglądającą przyszłością zatrzymanie się nawet na chwilę może wydawać się niemożliwe. Nicnierobienie podszyte jest zarówno strachem (o przyszłość, ale też przed utratą tego, co już zdobyliśmy), jak i poczuciem winy. Jak pisze niemiecki filozof Byung Chul Han, we współczesnym społeczeństwie skoncentrowanym na ciągłym osiąganiu to nie nadmiar samych obowiązków i odpowiedzialności jest przytłaczający, ale imperatyw ciągłych osiągnięć. Zaproszenie Hersey do wspólnego drzemania, oparte na poczuciu wspólnoty i wzajemnej troski, stawia w centrum brak oczekiwań odnośnie do dalszej produktywności.

Według powszechnej narracji troska o siebie (self-help) jest promowana i dozwolona, jeśli dzięki temu uda nam się lepiej pracować, zoptymalizować działania i osiągnąć najlepsze długoterminowe rezultaty. Tej samej zasadzie hołduje też oferta „nowoczesnych” pracodawców – obok owocowych czwartków w pakiecie dla pracowników znajdują się kursy mindfullness, promowane jako wyraz troski. Dzięki nim pracownicy mogą nabrać dystansu, by dalej pracować bez kwestionowania nieludzkich zasad.

Hersey bezlitośnie powtarza, że obietnica, jakoby w systemie kapitalistycznym ciężka praca była gwarancją sukcesu, jest tylko złudzeniem. Niestety, po pierwsze, w głęboko patriarchalnym, ableistycznym i rasistowskim systemie „sukces” oznacza ciągłą pracę, najlepiej z widocznymi oznakami w postaci chronicznego przepracowania i przemęczenia. Po drugie, „gwarancja sukcesu” nie istnieje, a odmawiamy sobie odpoczynku tylko dlatego, że wybieramy mniej straszną z dwóch opcji, które wydają nam się dostępne (albo praca, albo katastrofa). Niewiele jest takich głosów, które jak Hersey nazywają sprawy po imieniu: akt prawdziwego odpoczynku to obraza dla kapitalizmu.

Odpoczynek powinien być zasłużony i zaplanowany tak, żeby po jego zakończeniu móc (przynajmniej tak samo efektywnie) kontynuować pracę i działanie. Jedną z pułapek, jakie zastawia na nas takie myślenie, jest też przenoszenie odpowiedzialności na jednostkę. Przypomina mi się iluzja obietnicy, o której pisał w „Ucieczce od bezradności” Tomasz Stawiszyński, „że dzięki indywidualnemu, prywatnemu wysiłkowi jednostka jest w stanie przekroczyć bardzo wiele naturalnych i społecznych ograniczeń, osiągnąć sukces i szczęście, bo człowiek jest kowalem swojego losu”. Indywidualny odpoczynek, który mamy zorganizować sobie w taki sposób, żeby móc działać i pracować bardziej efektywnie, jest kolejnym osiągnięciem, które próbujemy dopisać do listy.

Hersey zwraca też uwagę, że nie ma odgórnych regulacji, które sterują naszymi zachowaniami – to my jesteśmy tą kulturą i to nasze codzienne zachowania i oczekiwania wobec siebie nawzajem, odmawianie prawa do odpoczynku zarówno sobie, jak i osobom wokół nas, kształtują i modelują to, jak spędzamy czas. W taki świat wprowadzamy też dzieci, które słyszą od dorosłych, żeby „przestały się lenić”, kiedy nie uczestniczą w kulturze pracy w takim intensywnym stopniu jak my. Tracimy empatię w pierwszej kolejności wobec samych siebie, troska wydaje nam się niepotrzebna i nieistotna, a z upływem czasu zaczynamy wierzyć, że wcale tego odpoczynku nie potrzebujemy.

W podobnym tonie pisze w eseju „Społeczeństwo wypalenia” Buyng Chul Han:

Człowiek późnej nowoczesności nie jest już podporządkowany nikomu. (…) Na miejsce przymusu zewnętrznego wkracza przymus wewnętrzny, który nosi znamiona wolności. Ten proces wiąże się ściśle z kapitalistycznym stosunkiem produkcji. Na pewnym poziomie wytwarzania wyzysk samego siebie staje się o wiele wydajniejszy, o wiele bardziej produktywny niż wyzysk kogoś innego, ponieważ towarzyszy mu uczucie wolności. Społeczeństwo osiągnięć jest społeczeństwem samowyzysku.
(przeł. Rafał Pokrywka)

Jesteśmy zmęczeni i zgorzkniali, zazdrośnie kontrolujemy więc innych. Nie jest nam łatwo zaakceptować, że ktoś inny regularnie wybiera drzemki zamiast działania. Jakim prawem? Kto dał im to prawo, którego mi nie dał nikt?

Hersey przypomina, że nikt nie powie nam, że możemy już odpocząć, nikt nie wyśle oficjalnego pozwolenia. To my musimy sami i same stworzyć tę przestrzeń dla siebie i dla innych. Odpoczywając, wzmacniamy siebie i dajemy przykład i przyzwolenie bliskim wokół nas. Przerwa i odpoczynek nie spowodują katastrofy (nawet jeśli chwilowo wywołają czyjeś rozczarowanie), wręcz przeciwnie – są pierwszym krokiem do odzyskania człowieczeństwa i podmiotowości, a w dłuższej perspektywie stworzenia świata zbudowanego na empatii i wzajemnej trosce. Im częściej pozwalamy sobie myśleć o odpoczynku jako o niedostępnym luksusie, tym silniej wzmacniamy systemowe kłamstwo. Odpoczynek to nie luksus, ale podstawa człowieczeństwa.

*

Pół roku po mojej pierwszej wizycie u psychiatrki zorientowałam się, że naprawdę nie dam rady już dłużej funkcjonować w ten sposób. Oddawałam pracy nie tylko oficjalny czas biurowy, ale też długie godziny po pracy, kiedy schodziło ze mnie napięcie. Nie wchodziły już w grę wieczorne spotkania z przyjaciółmi, bo na nich usypiałam, w tle zastanawiając się, z czym będę mierzyć się kolejnego dnia. W weekendy odwoływałam plany, zmęczona migreną. Wydawało mi się, że praca nie jest dla mnie najważniejsza, ale w imię pracy powoli traciłam relacje z przyjaciółmi, fizycznie niezdolna do wspólnego spędzania czasu.

O zwolnienie z pracy poprosiłam lekarkę pierwszego kontaktu ze wstydem i poczuciem winy, ale w końcu poprosiłam. Dostałam dwutygodniową przerwę, podczas której starałam się nie odpoczywać mądrze, nie planować lepiej, nie zarządzać efektywnie, nie medytować za często, nie relacjonować niczego na Instagramie. Uparcie marzę o spokoju i trosce, chcę iść za wezwaniem Biskupki Drzemek (The Nap Bishop, jak sama o sobie mówi Trisha Hersey) i współtworzyć nowe sposoby działania – oraz jego braku.