Sadzić deszcz, siać wodę
fot. Rafał Siderski

21 minut czytania

/ Ziemia

Sadzić deszcz, siać wodę

Małgorzata Lebda

Nadszedł spokojniejszy czas, który pozwala mi pobyć na grani i rozgościć się w krajobrazach, które stają się dla mnie i bliskich mi istot domem. Lektury na wakacyjny czas wybrałam wedle akwatycznego klucza

Jeszcze 5 minut czytania

Tu, gdzie piszę ten tekst, na wsi malowniczo położonej w Beskidzie Sądeckim, ponownie, tak jak w dzieciństwie, zaczęłam chodzić boso po polu. Dzisiejszego dnia przeszły już dwie burze. Idę sprawdzić stan pojemników na deszczówkę, a także podglądnąć, czy silny deszcz nie położył na ziemi pnących się po patykach z leszczyny ogórków i kwitnącego bobu. Nadszedł spokojniejszy czas, który pozwala mi pobyć na grani (tak nazywam to miejsce) i rozgościć się w krajobrazach, które stają się dla mnie i bliskich mi istot domem. Po chwili obchodu stopy mam w błocie, idę jeszcze dalej, za stodoły, żeby pomoczyć je w kałużach, które powstały po wozach ciągniętych przez konie. Stąd mam widok na beskidzkie pasma i to, co się na nich dzieje. A dzieje się wiele pięknego. Trwa spektakl mgieł, wychodzą z lasu i toczą się nad okolicą. Obieg wody, który podglądaliśmy na schematycznych tablicach na lekcjach geografii w podstawówce, daje się tu zobaczyć, podglądnąć, poczuć. Od zachodu idzie kolejna burza, zanim dotrę pod dach stajni, łapię się jeszcze na jej pierwsze krople. Długo obserwuję rozświetlane błyskawicami chmury. Błoto wnoszę do kuchni i cieszy mnie ta organiczność zaproszona do wnętrza.

Materia starsza niż słońce

Lektury na wakacyjny czas wybrałam wedle akwatycznego klucza. I już pierwsza z czytanych książek – „Hydrozagadka. Kto zabiera polską wodę i jak ją odzyskać” Jana Mencwela – przypomina mi o naturze spektaklu, który toczy się w związku z obiegiem wody. Tej lekturze towarzyszą i inne: Szymona Opryszka „Woda. Historia pewnego porwania”, Macieja Roberta „Rzeki, których nie ma”, Andrzeja Chwalby „Wisła. Biografia rzeki”. A pomiędzy nimi wiele wierszy, które nie pozwalają zapomnieć o wodzie. Przy czym moją ambicją nie jest tu stworzenie literaturoznawczej recenzji. Chcę przyjrzeć się językom tych opowieści i – mam nadzieję – czerpać z nich.

Uważniej przyglądam się tego lata zjawiskom dziejącym się w krajobrazie. Wszystko tu, na grani, wiele pije, domaga się wody. Sama też potrzebuję wody, czuję to, więcej niż w mieście, tak jakby te ponad 700 m n.p.m., gdzie teraz żyję, wymagało ode mnie więcej wysiłku, a co za tym idzie, większego nawadniania się. I badam, obserwuję, notuję, jak mają się tu, w Beskidzie, sprawy z wodą.

Jan Mencwel, „Hydrozagadka. Kto zabiera polską wodę i jak ją odzyskać”. Krytyka Polityczna, 352 strony, w księgarniach od czerwca 2023Jan Mencwel, „Hydrozagadka. Kto zabiera polską wodę i jak ją odzyskać”. Krytyka Polityczna, 352 strony, w księgarniach od czerwca 2023Wychodzę w deszcz, to resztki, ogon burzy. Wspaniale jest pomyśleć o tej materii szeroko, nie jak o wodzie, która wraca jako deszcz czy wypełnia szklankę, ale jak o materii spajającej świat. Mencwel przypomina, że woda, która jest w nas, pozostaje w ciągłym obiegu, a nasz organizm dokonuje wymiany całej wody w półtora miesiąca. Pomyśleć tylko – mamy w sobie materię starszą niż Słońce, mamy w naszym ciele cząsteczki wody, które mogły wcześniej znajdować się na przykład w ciele dinozaura. Przemawia do mnie ten obraz, szczególnie że w dzieciństwie z nabożeństwem odnosiłam się do dinozaurów i kiedy teraz pomyślę, że może być we mnie woda, która kiedyś krążyła w ciele pachycefalozaura, to uświęcona jest przeze mnie myśl o tej wodzie. W tym widzę siłę książki „Hydrozagadka…”, autor mówi do nas obrazami, pracuje na wyobraźni, a jeśli przywołuje dane, to osadza je w kontekście, który nas dotyka. To też książka ze wszech miar aktualna, dotykająca palących problemów, jakie mamy – i możemy mieć – z szeroko pojętą wodą. Co cenne, autor nazywa rzeczy po imieniu, wskazuje (a nawet nazywa po nazwisku) winnych konkretnych projektów, które wpływają na zły stan rzek. Czytam to jako wyjście z impasu samooskarżania się, jako próbę przeniesienia oskarżenia z nas, wszystkich ludzi, na konkretnych winowajców. I widzę w tym też troskę o to, aby nasze aktywistyczne gesty nie były przykrywane narracją o antropocenie i obwinianiem całej ludzkości, obwinianiem nawet tych, którzy poświęcają się w walce w obronie rzek, natury, klimatu.

Warto rozmawiać, mówię sobie pod nosem, kiedy tylko zobaczę tu kogoś w okolicy domu. Najczęściej to sąsiedzi, którzy żyją w tym przysiółku z pokolenia na pokolenie, niektórzy już kilkadziesiąt lat. Są i tacy, którym blisko do setki. I chociaż nie mam w sobie zacięcia reporterskiego, a jest za to we mnie introwertyzm, to jednak przełamuję się i rozmawiam. Wzbogacona o wiedzę z zakresu mykologii, zielarstwa, historii tego miejsca, wracam do domu i spisuję coś, co za chwilę stanie się minionym i, to pewne, nieusłyszane przeze mnie stałoby się nie do odzyskania. Mencwel też pyta, docieka, słucha. Interesują go historie lokalne, ludzie, którzy, nierzadko, poświęcili kawał życia dokonywaniu zmian w krajobrazie (Syzyf z Puszczy Noteckiej) czy ratowaniu krajobrazu wodnego, także tego bogatego w mokradła (Józef Drzazgowski, Daniel Petryczkiewicz, Cecylia Malik i kolektyw Siostry Rzeki, Wiktor Kotowski, Stanisław Tołpa, Tomek Niewczas, Patryk Kokociński, Michał Zygmunt i inni). Myślę o książce Mencwela jak o opowieści z nurtu „nadziei w mroku”, jak to ujęła Rebecca Solnit. Nadzieja przebija tu w świadectwach, które dają bohaterki i bohaterowie opisani przez autora (ale przecież i on sam) – uważni, zaangażowani, czuli na krzywdę, myślący o tym, co zostawimy przyszłym pokoleniom. Oddolne, idealistyczne, czasem szalone projekty obywateli, przedstawione w „Hydrozagadce…” cieszą, ale obnażają też brak szeroko zakrojonych, instytucjonalnych zmian, koniecznych na szczeblach urzędowych decyzji, które zatrzymałyby niszczenie potoków, rzek, mokradeł.

Po zamknięciu książki wychodzę do ogrodu, żeby wykopać pierwszy raz w tym roku młode ziemniaki. Ziemia jest wilgotna, dobrze ogrzmiona burzami. Zanurzam rękę w glebie i wyciągam dorodne bulwy. Myślę o tym niesamowitym określeniu na zatrzymywanie wody w krajobrazie, w ziemi, które zostanie ze mną po lekturze „Hydrozagadki…”, bo jest jak zwrotka wiersza: „sadzić deszcz”. To nic innego niż dbać o to, żeby woda zostawała w ziemi, w glebie. Chcesz posadzić deszcz? Możesz, tak. Sadź rośliny, krzewy, drzewa, które deszcz przechwytują i oddają, zostawiaj w krajobrazie liście, patyki, pnie – nie oddawaj deszczu betonowi i kanalizacji. Sadzić deszcz, myślę z twarzą zwróconą ku potokowi, z którego właśnie wychodzi mgła.

Sosomoka 

Szymon Opryszek, „Woda. Historia pewnego porwania”. Wydawnictwo Poznańskie, 336 stron, w księgarniach od maja 2023Szymon Opryszek, „Woda. Historia pewnego porwania”. Wydawnictwo Poznańskie, 336 stron, w księgarniach od maja 2023Przy kolejnej lekturze, „Woda. Historia pewnego porwania” Szymona Opryszka, zatrzymują mnie słowa Homero, strażnika motyli, który pewnej nocy zaginął bez śladu (zapamiętała je jego żona, Rebecca): „(…) sadźmy lasy, w ten sposób siejemy wodę”. Sadzenie deszczu, sianie wody, patrzcie, robi się z tego piękny wiersz.

Motyle monarchiczne, od których rozpoczyna opowieść autor „Wody…”, to, jak się okazuje, bioindykatory, czyli stworzenia, dzięki obserwacji których można określić stan środowiska i zachodzące w nim przemiany. Bioindykatorami mogą być ryby, ptaki, porosty, mrówki, chrząszcze, a także są nimi przecież, teraz łączę kropki, przywoływane w opowieści Mencwela skójki zaostrzone (unio tumidus) – małże, które zaprzęgnięto na rzecz pracy przy warszawskiej Grubej Kaśce. Wyobraźmy to sobie – przyczepione do nich czujniki reagują na zamykanie się skorupy. A skorupiaki wyczulone są na zmianę składu wody, zamykają się, kiedy chcą się chronić przed zanieczyszczeniami. Skójka zaostrzona ostrzega.

Pada, kolejny dzień, budzę się wcześnie rano, żeby wejść w chłodny jeszcze las. Myśli mam zajęte grzybami, zbieranie ich przypomina mi wyjścia w las z ojcem i jego naukę o organicznym. Teraz tu, w lasach nie tak odległych od moich rodzinnych, bo to dystans kilku kilometrów, widzę to, z czym zostałam też po lekturze „Hydrozagadki…” drogi leśne, które służą do zwożenia leśnej ścinki, przypominają rwące strumyki. Woda ucieka, pędzi w dół, za chwilę wpadnie w Poprad, później w Dunajec i w Wisłę, a nią w Bałtyk. Moją głowę zajmuje też śledztwo Opryszka prowadzone śladami Homero. Historia zaginięcia strażnika sanktuarium motyli staje się pretekstem do opowiedzenia o wodzie, sprawnie i pięknie. Dostajemy książkę, która z jednej strony trzyma mnie, czytelniczkę, w napięciu, a z drugiej strony mogłaby być – z uwagi na dane i ich szczegółowość – traktowana jak literatura popularnonaukowa.

Historia Homero jest głównym wątkiem tej opowieści, ale są do niej dopływy. A wody tych dopływów nie są czyste, niosą opowieści o wyniszczającej produkcji awokado, o korupcji, o wyzysku, o zachłanności. Zatrważa ukazana w książce sieć zależności pomiędzy wodą a rozmaitymi konfliktami. Kupowanie co roku telefonu, nowy post wrzucony na Facebooka, filmiki oglądane na YouTubie (siedem miliardów odtworzenia utworu o baby shark na YT pochłonęło tyle energii, co 60 tysięcy gospodarstw domowych w ciągu roku) – w ten sposób też przyczyniamy się do marnotrawstwa wody. 

Opryszek patrzy na wodę i chce nauczyć się ją czytać, patrzy na jodły i prosi naukowców, żeby odkryli przed nim język drzew, czerpie też z lokalnych języków, wydobywając kryjące się w nich metafory. Poznajmy dwa słowa z języka nahuatl i dwa kolejne z języków amazońskich: ishuayohui – moment, w którym roślina tworzy liście; sosomoka – dźwięk, kiedy liście ocierają się o siebie; apaniradihadi – liść wilgotny od deszczu, który lśni w słońcu; ccajonapode – drzewa, które istniały w przeszłości. Język jako historia, baza danych, świat. Autor przywołuje badanie Światowego Funduszu na rzecz Przyrody, z którego wynika, że „z zanikiem bioróżnorodności postępuje degradacja języków rdzennych społeczności. Według uczonych las i język są swoistą biblioteką gatunków: kiedy ginie język, umiera coś znacznie więcej niż słowa, znika też wiedza gromadzona przez dziesiątki tysięcy lat: o florze, faunie i siedliskach danego obszaru. Na Ziemi mówi się około siedmioma tysiącami języków, a prawie połowa z nich uważana jest za zagrożone”. Powtórzę – prawie połowa. A skoro język, to zatrzymam się jeszcze przy pieśni wody, którą usłyszała Sonia Ramos z ludu Atacameños. Razem z koleżanką Amelią Mamani z plemienia Aymara w październiku 2009 roku ruszyły, pieszo, w drogę, by pokazać, jak poważny jest problem wody w Chile. Ich droga liczyła 1574 kilometry. Sonia mówi: „W każdym z nas płynie pieśń wody. Wierzymy, że woda jest kobietą, dlatego jest muzykalna”. Mówi też o innej pieśni należącej do pustyni: „Jej pieśń mówi jasno: zachowaj umiar”.

fot. Rafał Siderski

Zamykam książkę. Lektura zostawia mnie w przekonaniu o rosnącym pragnieniu – ziemi, roślin, ludzi, maszyn. Przygotowuję poidła dla ptaków, ustawiam je poza zasięgiem kota, na odpowiedniej wysokości. Lektura zajęła mi deszczowe dni. Teraz świeci słońce. Pomidory zawiązują owoce, podobnie ogórki i dynie. Pszczoły zapylają późne, jesienne krzewy malin. Krowy zatrzymują się przy wodopoju, który jest po prostu wydeptaną przez nie i dzikie zwierzęta platformą, na niej rozlewa się woda ze źródełka. Siorbią. Pies i kot, choć mają wystawiony pojemnik z wodą, chłeptają z kałuż. Słońce środka lata grzeje. Chmury odeszły, a ja nie mogę zapomnieć fragmentu z „Wody…”, tego o chmurach, tylko tych innych, które sami zasilamy: „Co minutę ludzie wysyłają ponad 200 milionów e-maili, Google wyszukuje 2 miliony haseł, YouTube otrzymuje ponad 48 godzin wideo, a na Facebooku pojawiają się ponad 4 miliony postów. Co minutę!”. Słońce środka lata odparowuje wodę z gleby. Gorąco, parno, a jutro – patrzę w prognozy – skwar i ani kropli deszczu. Jeśli jeszcze przed wami lektura „Wody…”, zapytacie pewnie: a co z Homero? Poznajcie jego historię i historie dopływające, każdy z nas jest kroplą w tych dopływach.

Na głodzie

Maciej Robert, „Rzeki, których nie ma”. Czarne, 336 stron, w księgarniach od lipca 2023Maciej Robert, „Rzeki, których nie ma”. Czarne, 336 stron, w księgarniach od lipca 2023Po tej zapierającej dech w piersiach narracji Opryszka, która prowadziła mnie przez potężne rzeki, kontynenty, wielki przemysł, wielkie pieniądze, przerażające zbrodnie, a także problemy globalne, wchodzę w narrację – w kontraście do poprzedniej – lokalną. „Rzeki, których nie ma” Macieja Roberta to książka badająca rzeki, których nie ma – tytuł nawiązuje do opowiadania Stanisława Czycza. Robert prowadzi nas fizycznie wzdłuż rzek, których nie widać, które zostały zasłonięte przed oczami ludzkimi, a obszarem jego skrupulatnych badań terenowych jest przede wszystkim Łódź i rzeka (ciek wodny?) Łódka. Dowiadujemy się, że w 1917 roku rozpoczęto regulację koryta Łódki, konsekwencją było ujęcie jej w kanał i zakrycie. „Tak wyglądały kolejne stadia wymazywania Łódki z powierzchni Łodzi” – pisze autor. I nie jest to historia tylko jednej z łódzkich rzek, przyglądam się mapie towarzyszącej książce, widać na niej wyraźnie, że w obrębie miasta ukryte są, pod warstwami betonu i ziemi, również takie rzeki jak Jasień, Lamus, Karolewka, Bałutka, Sokołówka... Lokalne nazwy rzek są powtarzane przez Roberta jak imiona, tak to czytam, utraconych bliskich. Autor dopomina się o pamięć o tym, co zakryte, zniszczone, zmieszane z kanalizacją.

„Rzeki, których nie ma” to także opowieść o wyobraźni, napędzanej i inspirowanej tekstami kultury, w tym literaturą. Dociekliwość autora wyprowadza go też poza teren Łodzi, czasem nieco bliżej, w okolice Pabianiczanki (Pabianice) i nieco dalej, w rozlewisko Małej (Konstancin koło Warszawy). Jest i Sztoła, rzeka, której pozbawiono wody, ale, przecież, jest i Dunaj – rzeka, która jest.

Autor pisze o sobie jako o „człowieku bezrzecznym”. „Człowiek bezrzeczny – jeśli tylko jest świadom swojej bezrzeczności i wynikających z tego ograniczeń – to człowiek na głodzie”. I chce się dodać, że jeśli przy okazji to jeszcze poeta, to czeka nas, czytelniczki, czytelników, lektura poprowadzona czule i zatrzymująca przy sobie pracą w języku. Wybrzmiewają w tej książce fascynacje autora mapami, literaturą środkowoeuropejską, filmem. Fizyczny brak rzek, jak się okazuje, często rekompensowany jest przez twórców słowami. Niezastąpieni są w tym poeci, jak chociażby przywoływany przez autora Robert Król, który w wierszu „Będziesz psem” z tomu „Dixieland. Widzenia beskidzko-nowojorskie” (Mikrooficyna Ówże, Kraków, Kliny Borkowskie, 2021) nurt rzeki wplata w życie, poprzez śmierć:

To tam dobiegły nas wiadomości o ciele
dziecka, płynącym z nurtem Jasiołki.
                 To wtedy powiedziałaś, że to był
         ostatni raz i nigdy więcej nie zbliżysz
                  się do wody. Tej, która płynie
         i tej, która z natury jest nieruchoma. 

Wchodzę z tym wierszem w sąsiadujący z chatą las. Ostatnie dni, które przyniosły deszcze, zasiliły potoki i strumienie. Wiele z nich nie istnieje na mapach. Pojawiają się i znikają, są zależne od opadów, pór roku. Wiele z nich nie ma imion, myślę, ale zaraz karcę się, bo przecież są tu z pewnością od zawsze, to znaczy, od kiedy ktoś je pamięta. Trzeba tylko popytać tych, którzy tu nad nimi poją zwierzęta, może zdążyli zapytać tych, którzy poili tu zwierzęta pokolenie wcześniej, a ci swoich przodków. 
Zapytać o imiona potoków, zapamiętuję.   

Wisła jest kobietą

Andrzej Chwalba, „Wisła. Biografia rzeki”. Wydawnictwo Literackie, 432 strony, w księgarniach od czerwca 2023Andrzej Chwalba, „Wisła. Biografia rzeki”. Wydawnictwo Literackie, 432 strony, w księgarniach od czerwca 2023Cieszy mnie też, że rzeka może być tematem książki naukowej, pracy Andrzeja Chwalby „Wisła. Biografia rzeki”. Napisana przystępnym językiem – jak przystało na biografię – skupia się na głównej bohaterce. Ale szeroko rozprawia też o innych kwestiach, które kształtowały naszą najdłuższą rzekę i pozostawały w relacji z nią.

Przygotowując się od 2019 roku do przebiegnięcia dystansu od źródeł Wisły do jej ujścia do Bałtyku, z jednej strony byłam w reżimie treningów sportowych, a z drugiej równoważyłam, czy też uzupełniałam to, co fizyczne, pracą badawczą, właśnie nad Wisłą. Chciałam wiedzieć o niej jak najwięcej, znać się z nią już chociaż trochę bardziej, skoro miałam przy jej nurcie spędzić blisko miesiąc. Korzystałam wówczas z wielu książek, artykułów, świadectw i żałowałam wtedy, w 2021 roku, że nie mamy w literaturze pracy, która zbierałaby te rozproszone materiały i w sposób rzeczowy, uważny i przystępny opisywała Wisłę. I oto rok 2023 przynosi książkę, która spełnia to moje marzenie sprzed kilku lat.

Ruszając w biegowo-poetycko-aktywistyczną przygodę, której szlak wyznaczyło mi 1113 kilometrów wzdłuż Wisły, intuicyjnie czułam, że Wisła jest kobietą. Moje ciało towarzyszyło ciału rzeki, istocie, która – powtarzałam sobie to wiele razy w myślach tamtego pamiętnego dla mnie września – żyje i dzieli los bliski kobiecemu. Już w pierwszym rozdziale „Wisły” odnajduję ustęp o personifikacji rzeki, która ma długą historię. Oto Wisła: kobieta, królowa, płodna matka. Kolejne rozdziały prowadzą mnie przez opisy zmian koryta rzeki; rolę rybołówstwa; Wisłę jako tę, która daje życie i je odbiera; wgląd w ekosystem rzeki i dalej – historie o ludziach rzeki, architekturze, sposobach wypoczywania, powodziach, kataklizmach… Wiele tu dat, faktów, powiązań, zależności, a badacz potrafi wciągnąć w narrację historyczną jak w dobrą prozę.

Opowieść o Wiśle to też opowieść o Jesiotrze, przejmująca i alarmująca – ta ryba była największą spośród łowionych w rzece, jej waga dochodziła nawet do stu kilogramów, była opisywana jako długowieczna. Świadectwa mówią o tym, że jeśli jesiotr „trafił na stoły chłopskie, to po poćwiartowaniu starczał za pokarm dla całej wsi”. Obecnie nie występuje w Wiśle, a odnowiona hodowla jesiotra to już dalecy kuzyni z Kanady. I o tym jest też ta książka, o: stratach, błędach nie do odwrócenia, zatargach, ale i o pięknie rzeki czy mądrości ludzi żyjących przy nurcie, pływających po niej, potrafiących rzekę czytać. Warto uczyć się na historii.

Autor ma świadomość, że biografia rzeki będzie dalej pisana przez innych i przez samą rzekę, zwraca przy tym uwagę na palące kwestie dotyczące aktualnego statusu Wisły (plany budowy dróg wodnych, zasolenie, zanieczyszczenie), zauważa też i podkreśla działania stowarzyszeń obywatelskich, między innymi na rzecz ochrony naturalnego biegu rzeki. Wymieńmy je, nigdy dość przypominania ich nazw: Koalicja Ratujmy Rzeki, Siostry Rzeki, Wodna Masa Krytyczna czy Fundacja Rok Rzeki Wisły. Podziw wzbudza ogrom pracy badawczej, który kryje się za tą książką. Ale nie, to nie tylko suche fakty, dostajemy tu też świadectwa literackie, które zaświadczają, że temat rzeki Wisły był często eksplorowany, nader zaś często w kontekście polskości. Zatrzymuje mnie taki cymes, którego autorem jest pisarz Karol Zbyszewski (z książki „Wczoraj na wyrywki”):

Charakter narodu polskiego jest wiernie wzorowany na Wiśle. Rozmach nieoparty na środkach to bezsensowna szerokość Wisły przy chronicznym braku wody. Zmienność, niekonsekwencja, histeria, Wisła wciąż zmienia swoje koryto, rzuca się tu, tam. Dzisiaj groźna, jutro bezsilna. Te zrywy wspaniałe i sromotne upadki. Wisła przybiera, szumi potęgą, po tygodniu ledwo szemrze, utyka, co krok w mieliznach. Ta kapryśność, ta ciągła, irytująca poza na wielkość, ten brak stateczności, ten wdzięk, ta melancholia, ta nieobliczalność […] to cechy polskie i Wisły.

„Wisła” bogata jest w mapy, ilustracje i fotografie. Oto książka, myślę, zamykając pięknie wydany egzemplarz, która należała się Wiśle. Podobne książki należałyby się i innym rzekom, rzeczkom, potokom, a dlaczego by nie Małej, Rzece, Sztole. Nie mamy jednak o nich tylu materiałów historycznych, dokumentów, podań, legend co o Wiśle, wielkiej rzece, wielkiej narracji sprzęgniętej z wielką historią.

A narracje o małych rzekach, rzeczkach, dopływach tych większych rzek są już tworzone, przykładem niech będą historie opisane w tym szkicu. Zwrot akwatyczny? Nadchodzi? Nie, już następuje. Niedawno znajomy rzucił w rozmowie, że „rzeki to ostatnio modny temat”. Przyklasnęłam. Wskazałam na te cztery książki i na masę innych, które od lat kreują moją uważność i pracę wyobraźni. Niechże rzeki będą modne. Niechże zatrzymują uwagę, budzą troskę, inspirują. Niechże płyną. Rzeki na bilbordy! Rzeki na okładki „Vogue’a”! Rzeki na tematy przewodnie pism! Rzeki na rozkładówki „Dwutygodnika”!