„Obietnica”, drugi film Anny Kazejak, wygląda na pierwszy rzut oka na próbę zdyskontowania sukcesu „Sali samobójców” Jana Komasy. Skoro zestaw – młodzi ludzie grani przez atrakcyjnych aktorów; nieobecni rodzice; emocjonalne i seksualne problemy; internet – sprzedał się raz, uznano być może, że sprzeda się po raz drugi. Niestety, film Kazejak jest bladym cieniem obrazu Komasy. W „Sali samobójców” scenariuszowe słabości jakoś równoważyła niezwykła wrażliwość wizualna reżysera i operatora (Radosław Ładczuk), doskonale budujący rytm filmu montaż (Bartosz Pietras) oraz charyzma odtwórcy głównej roli, Jakuba Gierszała. W „Obietnicy” słabego scenariusza autorstwa reżyserki i Magnusa von Horna (jako konsultanci podpisani są pod nim jeszcze m.in. Joanna Krauze i Edward Żebrowski) nie ratuje nic. Inscenizacja jest tu rodem z polskiego serialu nadawanego w telewizji po dwudziestej. A para odtwórców głównych ról – Eliza Rycymbel i Mateusz Więcławek – to ani talenty na miarę Gierszała, ani materiał na gwiazdy.
W „Sali samobójców” mieliśmy historię nadwrażliwego chłopca z dobrego domu o labilnej tożsamości seksualnej, który przed swoimi problemami ucieka w wirtualną społeczność przyszłych samobójców. W „Obietnicy” z kolei mamy historię dwojga licealistów ze Szczecina – Lili i Janka. Są parą. Janek całuje się z inną dziewczyną. Lila rozpacza. Manipuluje zakochanym w niej chłopakiem i skłania go do zamordowania dziewczyny, równocześnie starając się zapewnić sobie alibi. Rozwoju akcji można domyślić się w ciągu pierwszych 10 minut projekcji.
Opowiadana przez Kazejak historia jest absurdalna, działania i motywacje bohaterów psychologicznie niewiarygodne – a chyba być nie powinny, skoro operuje się tu w telerealistycznej konwencji. Twórcy filmu nie potrafią w żaden sposób sproblematyzować skrajnego infantylizmu, etycznego kalectwa bohaterów, znaleźć środków, by wprowadzić widza w obcy mu świat. Zamiast tego mamy paradę publicystycznych klisz. Rozpieszczona córka z dobrego domu, licealna Lady Makbet wychowuje się – bo jakżeby inaczej – w rozbitej rodzinie. Ojciec (Andrzej Chyra) mieszka na co dzień z nową rodziną w Kopenhadze. Dla polskiej córki nie ma czasu, nie wie, co się z nią dzieje. Matka (Magdalena Popławska) jest zapracowana, w dodatku związana z młodym kochankiem (Dawid Ogrodnik), który w domu popala w ukryciu marihuanę (zgroza!). Winny jest też oczywiście internet, kultura mediów społecznościowych, nakręcająca psychozę komunikacyjną głównych bohaterów.
Polskie kino po ’89 roku nie było nigdy szczególnie mocne w portretowaniu młodych ludzi. Trudno w nim znaleźć twórców, którzy na świat dzieci i nastolatków patrzyliby z taką uwagą, empatią, bez przybierania umoralniających póz, jak robił to kiedyś w swoich filmach Truffaut, dziś – Linklater. Oczywiście są nieliczne wyjątki: „Wszystko, co kocham” Jacka Borcucha, „Matka Teresa od kotów” Pawła Sali. Ale w większości wypadków, gdy oglądam polski film o młodych z ostatnich dwóch dekad, mam wrażenie albo próby oportunistycznego „skoku na kasę”, albo topornej dydaktyki uprawiającej taki czy inny dyskurs paniki moralnej. Oportunizm i panikę w najmniej atrakcyjny sposób połączył jak dotąd Robert Gliński w filmie „Cześć Tereska”; Kazejak jest blisko, choć ratuje ją to, że jej film nie ma przynajmniej tak wielkich pretensji jak obraz Glińskiego.
W praktycznie każdej scenie „Obietnicy” widać, że młodzi bohaterowie tak naprawdę nie interesują twórców. Nie dokonano żadnego wysiłku, by zbadać, w co się ubierają, czego dziś słuchają, co czytają, jak mówią dzisiejsze nastolatki. Świat licealistów z filmu Kazejak nie ma żadnej tożsamości, bohaterowie wyglądają po prostu jak młodsze wersje postaci zaludniających dowolną telenowelę. Nie wiemy, kto jest dla nich idolem, kto uosobieniem obciachu; co decyduje o fajności i rówieśniczej hierarchii – cały świat przedstawiony jest boleśnie płaski, skrojony tylko na tyle, by służyć jako tło do moralistycznej opowiastki.
„Obietnica”, reż. Anna Kazejak.
Polska 2014, w kinach od 14 marca 2014
Najgorzej jest jednak, gdy przychodzi do seksu. Czy też raczej jego braku. Szczecin w filmie Kazejak okazuje się dziwnym miejscem, ewenementem na skalę światową: mieszkające w nim nastolatki nie uprawiają seksu, nie interesują się swoimi zmieniającymi się ciałami, nie buzują w tych ciałach hormony. O seksie bohaterowie nawet nie rozmawiają. A jeśli już pojawia się na horyzoncie coś, co się o niego ociera, to widać przede wszystkim zażenowanie. Zażenowanie aktorów, którzy wyglądają na spiętych i przestraszonych, i reżyserki – zażenowanej, że się w ogóle „takie rzeczy” pokazuje. Nie mówię, że dla zdobycia wiarygodności trzeba od razu kręcić jak Larry Clark. Ale na pewno nie można kręcić jak Kazejak. Bo aseksualność świata jej filmu ostatecznie go grzebie. Sprawia, że obsesja Janka na punkcie Lilki i wpływ, jaki dziewczyna ma na niego, wydają się zupełnie niezrozumiałe. Trudno bowiem powiedzieć, co tak naprawdę łączy parę, co jest fizyczną podstawą ich więzi.
„Obietnica” miała światową premierę w młodzieżowym konkursie na Berlinale. Tym samym, gdzie rok temu prezentowano „Bejbi Blues”. Nawet na jego tle „Obietnica” wypada blado. Tym bardziej na tle pokazywanych w głównym konkursie „Lat chłopięcych” Linklatera – niezwykłego, kręconego na przestrzeni ponad dekady filmu o dorastaniu chłopca w Ameryce Busha i Obamy w rodzinie z teksańskiej niższej klasy średniej.
Choć z drugiej strony, może ja po prostu nie jestem targetem. Może film, podobnie jak „Sala samobójców” i „Bejbi blues”, znajdzie swoją publiczność i odniesie sukces w rodzimym box offisie. Miejmy nadzieję, że tak się nie stanie. Tamte obrazy zdradzały przynajmniej pewne wyczucie stylu – jeśli nie reżyserskiego, to przynajmniej designerskiego. W „Obietnicy” nie ma nawet tego.